Reklama

Wyjeżdżając założyłem, że nie wracam do kraju i tego się trzymam

redakcja

Autor:redakcja

12 stycznia 2020, 09:43 • 25 min czytania 0 komentarzy

O Jakubie Kiwiorze, obecnym kadrowiczu Jacka Magiery w reprezentacji U-20, najprędzej mogliście usłyszeć, gdy w 2016 roku zamieniał GKS Tychy na Anderlecht. W belgijskim gigancie nastolatek z Tychów nigdy jednak nie przebił się do pierwszego zespołu i dopiero w 2019 roku zaczął zbierać szlify w seniorskiej piłce, przenosząc się do słowackiej ekstraklasy – najpierw do FK Zeleziarne Podbrezova, później do MSK Żylina. Za południową granicą 19-letni obrońca radzi sobie całkiem obiecująco, dlatego postanowiliśmy z nim pogadać o wszystkich dotychczasowych etapach kariery. Dlaczego wzbrania się przed powrotem do Polski? Z jakiego powodu nie chciał zostać w Belgii? Kto w Anderlechcie wkręcał go tak, że stracił ochotę do treningu? Jak przez dwa lata żyło się na obczyźnie z ojcem? Czym zaskoczył go Łukasz Teodorczyk? Dlaczego odmówił Juventusowi? Zapraszamy. 

Wyjeżdżając założyłem, że nie wracam do kraju i tego się trzymam

Znany z polskich boisk Pavol Stano nowym trenerem Żyliny. Zaskoczenie?

Nie, już w grudniu dotychczasowy trener poinformował nas o swoim odejściu do reprezentacji U-21. Czekaliśmy tylko na potwierdzenie, kto go zastąpi. Teraz wyszedł oficjalny komunikat, że to Pavol Stano i zobaczymy, czy zostaniemy przy dotychczasowej taktyce, czy będą jakieś zmiany w zespole.

Jaką taktykę mieliście do tej pory?

Żylina w słowackiej lidze ma swoją markę i jest raczej zobowiązana do posiadania piłki. Tak staraliśmy się grać, ale bywało różnie. Nie zawsze mogliśmy dominować z takimi rywalami jak Slovan Bratysława.

Reklama

Stano nie jest dla ciebie zupełnie nową postacią.

Ostatnio prowadził klubowe rezerwy. Pierwszy mecz po transferze zagrałem właśnie u niego, w drugiej drużynie. Trochę mi wtedy tłumaczył, rozmawialiśmy po polsku, mimo że już potrafiłem się dogadywać po słowacku. Później też czasami gadaliśmy. Na pewno nie będzie problemów z komunikacją, nawet jeśli trener pozostanie przy słowackim.

Słowackiego uczyłeś się podczas lekcji czy samo przyszło?

Samo przyszło. Trochę kumałem ten język jeszcze przed transferem do Podbrezovej. Dwóch pracowników z mojej agencji to Słowacy, nieraz porozumiewaliśmy się po słowacku zamiast po angielsku. A jak trafiłem do Podbrezovej, od razu pojechaliśmy na dwutygodniowy obóz. Po powrocie już mogłem swobodnie rozmawiać z chłopakami. Z niektórymi spędzałem sporo czasu poza boiskiem. W tak małej miejscowości nie za bardzo było co robić, więc trzymaliśmy się razem. I tak chłonąłem język.

Są jakieś zabawne różnice między polskim a słowackim?

Są, o niektórych szybko się przekonałem (śmiech). Na przykład nasze “szukam” to dla nich “rucham”. Chłopaki bardzo się śmiali, gdy wypowiadałem to słowo po polsku, mimo że wiedzieli, co u nas oznacza. Czasami próbowali odwrócić role i starali się rozmawiać ze mną po naszemu. W Podbrezovej grał już wcześniej inny Polak.

Reklama

Jakub Więzik.

Tak. Dzieli nas dziewięć lat, ale na co dzień się tego nie odczuwało. W szatni raczej nie było podziałów na starych i młodych. Z Kubą mieliśmy normalny kontakt. Nie jakiś bardzo zażyły, ale jak najbardziej poprawny. Nie było jednak tak, że skoro spotkało się dwóch Polaków, to siedzieli głównie ze sobą. On miał swoich słowackich znajomych, ja również.

W Żylinie z kolei gra teraz Dawid Kurminowski. Z nim chyba mocniej trzymasz? To twój rówieśnik.

Na początku nasz kontakt był ograniczony. Wzajemnie wiedzieliśmy o swoim istnieniu i to tyle. Jak zagrałem w rezerwach, on akurat leczył jakiś uraz. Minęliśmy się. Dopiero potem w ostatnim meczu rezerw przed jednym ze zgrupowań reprezentacji U-20 znaleźliśmy się razem w osiemnastce i zaczęliśmy więcej rozmawiać. Później pojechaliśmy na kadrę i już poszło, wracaliśmy jako dobrzy koledzy. A zaraz potem Dawid zaczął regularnie trenować z pierwszym zespołem, był z nami w szatni, dostał kilka szans w słowackiej ekstraklasie. Ostatnio przydzielono nas ze sobą w pokoju, siłą rzeczy kontakt się wzmocnił.

Kurminowski dopiero co został wykupiony przez Żylinę za milion złotych.

Czyli chyba mocniej na niego postawią! Ciągle go pytałem, jak sprawy wyglądają, czy coś już wiadomo. Uspokajał, że jeszcze chwilę i w końcu to dopięli. Od razu mu pogratulowałem, napisałem, że jest dobrze, tak ma być. Dziś w szatni z Dawidem trzymam najmocniej. Na niego wołają “kiwi”, na mnie “kurmin”. Trenerzy czasami się pomylą, ciągle są jakieś żarty. Atmosferę w zespole mamy naprawdę fajną, nie obowiązuje podział na młodych i starych. Wszyscy się szanujemy. Szczerze mówiąc, dogaduję się tu lepiej niż w polskich klubach. Oczywiście nie mam wielkiego porównania, raptem przez pół roku byłem w seniorskiej szatni GKS-u Tychy, ale właśnie tu dostrzegam różnicę. Zawsze mi się wydawało, że młody ze starym raczej ma w drużynie ciężko i niektóre opowieści kolegów z polskich szatni takie wyobrażenia potwierdzają. Na Słowacji wygląda to inaczej. Jasne, młodzi wniosą i sprzątną sprzęt, ale w codziennych relacjach różnicy wieku nie odczuwasz. Często trzymamy ze sobą poza boiskiem, rozmawiamy nie tylko o piłkarskich sprawach.

kiwior zilina

A ogólnie jak się żyje na Słowacji?

Fajnie. W Podbrezovej były piękne widoki, spokojne miejsce. Żylina jest większa, od początku sprawiała dobre wrażenie. Podoba mi się, że mieszkanie, stadion, centra handlowe czy rynek znajdują się w niewielkiej odległości od siebie, można się komfortowo poruszać nawet na piechotę. Nie mam na co narzekać.

Po rundzie jesiennej zajmujecie drugie miejsce w tabeli, ale strata do Slovana wynosi aż 10 punktów. Chyba pozostaje walka o wicemistrzostwo. 

Świetnie wystartowaliśmy, po dziewięciu kolejkach mieliśmy siedem zwycięstw i dwa remisy. Pierwszy raz zremisowaliśmy dopiero w szóstym meczu, właśnie na Slovanie. Niestety potem spuściliśmy z tonu. Jakość naszej gry całościowo była podobna, ale zatraciliśmy skuteczność, znacznie mniej sytuacji wykorzystywaliśmy. Zaczęliśmy regularnie gubić punkty i to z drużynami, z którymi teoretycznie nie powinniśmy. Już wiele razy przekonaliśmy się, że w słowackiej lidze każdy może wygrać z każdym.

Tak jak u nas w Ekstraklasie.

Dokładnie. Na Słowacji niespodzianki zdarzają się regularnie.

Czyli krótko mówiąc, celem na wiosnę jest drugie miejsce?

Różne mieliśmy cele. Na początku chodziło o pierwszą szóstkę, później apetyty wzrosły. Wszyscy mamy swoje ambicje, ale czasami ciężko o pewne rzeczy, gdy widzisz jak Slovan ucieka, jak gra piłką, jakie ma pieniądze i skład. Ten klub dziś pod każdym względem przerasta słowacką konkurencję, taka jest prawda. Pozostaje nam grać swoje i liczyć, że może wydarzy się coś niespodziewanego. Chcemy być jak najwyżej. Dziś trudno mówić o miejscu niższym niż trzecie, bo z kolei tutaj przewaga nad pozostałymi zespołami jest wyraźna.

Jesienią rozegrałeś dziewięć meczów w Fortuna Lidze, czyli dokładnie połowę możliwych. To dużo czy mało?

Nie jest źle, nie jest super. Wiedziałem, że w Żylinie nie będę miał pewnego miejsca od pierwszego meczu, że mogę trochę posiedzieć na ławce i muszę zachować cierpliwość. Ale od początku robiłem wszystko, żeby wskoczyć do składu, chłonąłem taktykę i z czasem pojawiało się więcej szans. Częściej niż na stoperze występowałem na lewej obronie, już po treningach wiedziałem, że raczej do takiej roli jestem szykowany. Nie do końca wiem, czy chcą mnie na dobre przekwalifikować, czy to bardziej z konieczności. Ciekawe, jaki pomysł będzie miał trener Stano.

Upierasz się zatem, że środek obrony to twoja naturalna pozycja?

Tak. Najlepiej gra mi się w ustawieniu z trójką stoperów, gdy jestem tym pół-lewym i mogę częściej wybierać się do przodu. Dostosowuję się do tego, czego oczekują trenerzy. Zobaczymy wiosną, jaki będzie plan Pavola Stano. Nie grzeję się, wciąż jestem młodym zawodnikiem i muszę się jak najwięcej uczyć.

Jak już grałeś to po prostu wywalczałeś sobie miejsce czy korzystałeś na absencjach kolegów?

Różnie, nawet sam nie zawsze wiedziałem, dlaczego tym razem dostaję szansę. Bywało, że wpisywano mnie do protokołu jako lewego obrońcę, a to była zmyłka dla rywali, żeby nie wiedzieli, że zagramy trójką stoperów.

Jak po roku występów w lidze słowackiej porównałbyś ją do polskiej?

Wiadomo, że stadiony i cała otoczka są dużo słabsze, ale czysto sportowo Słowacy nie mają się czego wstydzić. Wystarczy zresztą spojrzeć, jak w ostatnich latach polskie kluby radziły sobie ze słowackimi, zawsze odpadaliśmy. Ludzie czasami pytają, dlaczego nie Ekstraklasa i wtedy mogę podać takie argumenty. Na pewno nie możemy stwierdzić, że nasza liga jest lepsza. Stylem gry obie ligi są… podobnie zróżnicowane. Patrząc na Slovan, możesz pomyśleć, że słowacka ekstraklasa jest techniczna. Gdy popatrzysz na słabsze drużyny, wrażenie może być wręcz odwrotne.

Zmienia się chyba również to, że Polska nie musi być już dla zawodników ze Słowacji okresem przejściowym przed transferem na Zachód.

Mam takie same odczucia. W ostatnich kilku latach regularnie zdarzają się transfery za 2-3 mln euro do klubów zachodnich, to już nie jest wielkie wydarzenie. Żylina niedawno sprzedała Davida Hancko do Fiorentiny. Skauci coraz uważniej obserwują ligę słowacką, staje się ona dobrym miejscem do promocji.

W Podbrezovej ewidentnie się na to nastawili. Trafiłeś do bardzo młodego zespołu, mieliście po 6-7 młodzieżowców w składzie.

Nawet więcej. 3/4 drużyny nie miało więcej niż 21-22 lata. Czułem się tam wręcz, jakbym nadal był w drużynie juniorskiej, jakbym jeszcze nie zaliczył przeskoku do piłki seniorskiej. Przynajmniej jeśli chodzi o szatnię, bo na boisku już czułem różnicę, choćby ze względu na rywali. Pasowało mi to o tyle, że łatwiej było się w takim środowisku odnaleźć, o czym już wspominałem.

Po fazie dodatkowej spadliście jednak z ligi.

Było to spore rozczarowanie. Moim zdaniem swoją grą na to nie zasłużyliśmy, niektóre drużyny prezentowały się słabiej. Wyróżnialiśmy się techniką, posiadaniem piłki, szczególnie na początku mojego pobytu. W tym przypadku też jednak brakowało skuteczności. Nawet z Żyliną potrafiliśmy dominować, ale nie przekładaliśmy tego na konkrety. W obronie graliśmy dobrze. Skład był naprawdę ciekawy, wielu reprezentantów młodzieżowych. Po spadku nie tylko ja poszedłem do innego klubu Fortuna Ligi, większość chłopaków z defensywy nie zniknęła z radarów.

Spadek przesądzał twoje odejście z Podbrezovej?

W praktyce tak. Nastawiałem się, że będę tam z rok czy półtora i pójdę wyżej, ale wiadomo, sprawy zostały przyspieszone. Sam klub też nie chciał, żebym został. Działacze zdawali sobie sprawę, że nie mogą nikogo zatrzymywać, że jednych puszczą, a drugich nie. Zapewniali, że jeśli tylko będą oferty, na pewno się dogadają i nie będą stawiać zaporowych cen. No i koniec końców za jakieś niewielkie pieniądze sprzedali mnie do Żyliny.

Na pamiątkę został ci gol miesiąca w słowackiej ekstraklasie. 

Efektownie strzeliłem taką pół-przewrotką na wagę remisu z Trenczynem. Szkoda, że jak na razie to mój jedyny gol na Słowacji. Potem dochodziłem do kilku sytuacji, ale nic już nie wpadało. Czekam na przełamanie.

Dalsza gra na Słowacji była oczywista?

Nie, wydawało mi się, że zmienię kraj. Żylinie bardzo jednak na mnie zależało, cały czas dzwonili, przekonywali, dopytywali o moją sytuację. Agenci mówili, żeby czekali, bo miałem inne oferty.

Skąd?

Z Danii. Tam jednak klasycznie najpierw ktoś musiał odejść, żeby ktoś mógł przyjść. Czekałem, czekałem i zaczynałem się denerwować. Sezon się zaczynał, a ja ciągle z niewyjaśnioną przyszłością, zdążyłem już rozegrać dwa mecze dla Podbrezovej w drugiej lidze. Wiedziałem, że na starcie w nowym zespole będę musiał trochę zaległości nadrobić, wdrożyć się do wymagań i taktyki, co zajmie kilka tygodni. Kiedy więc dowiedziałem się, jak bardzo Żylina mnie chce, po namyśle i rozmowie z tatą, zdecydowałem, że możemy finalizować ten temat. Dziś nie żałuję, że zostałem na Słowacji. Zrobiłem krok do przodu, ale nie rzuciłem się od razu na głęboką wodę. Wiele mamy przypadków, gdy ktoś wykonuje duży przeskok i potem nie gra. Wolę wspinać się po trochu. Widzę po sobie, że staję się lepszym piłkarzem, nabieram doświadczenia.

Szczyt twoich marzeń?

Premier League. Już nieraz mówiłem, że to moja wymarzona liga i tego się trzymam. Wierzę, że kiedyś się uda.

Ze Słowacji jednak najczęściej wyjeżdża się do Włoch.

Też całkiem niezła opcja, od czegoś trzeba zacząć (śmiech). To również świetna liga, uniwersytet dla obrońców. W sztabie Żyliny mamy Włocha Attilę Malfattiego, który pracował z obrońcami i przekonałem się, jak wielką wagę przykłada on do kwestii taktycznych. Same detale. Od niektórych trenerów nigdy bym podobnych wskazówek nie uzyskał.

Na co otworzył ci oczy?

Większość kwestii same w sobie nie były nowościami. Wiedziałem, że mam pewne rzeczy robić, ale nie za bardzo wiedziałem, w jaki sposób. Dopiero Malfatti wprowadził mnie w szczegóły – jak się ustawiać, jak zabiegać drogę rywalowi, w którą stronę wybijać piłkę. W tym ostatnim przypadku kładzie nacisk, żeby dośrodkowania z boku wybijać w tym samym kierunku, z którego piłka przyszła. Chodzi o to, żeby nie męczyć już środkowej formacji i nie kręcić bez sensu głową (śmiech). Mamy też nie obracać się przy blokowaniu strzału i nie spuszczać piłki z oczu, co akurat ciężko wyeliminować, bo to naturalny nawyk. Ale gdy to zrobimy, ciśnie nas ostro. Zajęcia tylko dla obrońców mieliśmy z nim raz w tygodniu, a oprócz tego na bieżąco wiele rzeczy nam tłumaczy. Każda okazja jest dobra, nawet podczas obiadu w restauracji. Wszyscy chwalą sobie współpracę z nim, już kilka razy słyszałem, że mam w klubie fachowca od obronnych tematów. Teraz Malfatti “awansował” i będzie asystentem Pavola Stano.

Podsumowując twój pierwszy rok w seniorskiej piłce: nie odbiłeś się od tej ściany, raczej powoli się po niej wspinasz?

Można tak powiedzieć. Po przyjściu do Podbrezovej grałem we wszystkich meczach, pokazałem się z niezłej strony i wypromowałem się do lepszego klubu, w którym też nie przepadłem. W Żylinie na początku nawet mi dziękowali, że przyszedłem właśnie do nich, że zwiększam rywalizację i zmuszę innych stoperów do wejścia na wyższe obroty. Jestem dopiero na początku drogi, ale wydaje mi się, że idę w dobrym kierunku. Wiele osób pytało ze zdziwieniem, dlaczego odszedłem z Anderlechtu do jakiegoś małego klubu na Słowacji. I każdemu odpowiadałem tak samo: czas na seniorskie granie. Miałem już dość przebywania w juniorach, czułem, że muszę zaliczyć ten najważniejszy dla każdego zawodnika przeskok. Na szczęście pojawiły się takie propozycje, a Anderlecht się zgodził na moje odejście. Mogli mnie jeszcze blokować przez pół roku, do końca kontraktu. Działacze poinformowali, że jest możliwość odejścia do Juventusu, ale chodziło o Primaverę. Byli trochę zaskoczeni, że nie chciałem skorzystać. Wiadomo, nazwa robi wrażenie, jednak pozostałbym na młodzieżowym poziomie, który chciałem już opuścić. Rozmawialiśmy po francusku, musiałem się dobrze zastanowić co zamierzam powiedzieć, ale przekazałem wszystko co chciałem i Belgowie zgodzili się z moim stanowiskiem, zaakceptowali ofertę Podbrezovej.

Nie ukrywałeś, że odchodząc z Anderlechtu nawet nie brałeś pod uwagę powrotu do Polski. Dlaczego?

Już przechodząc do Belgii z GKS-u Tychy powiedzieliśmy sobie z tatą, że wrócę do kraju najpóźniej jak to możliwe, że będziemy chcieli trzymać się tej zagranicy.

Sporo ryzykowałeś. Wyjeżdżałeś bez żadnej historii w Ekstraklasie czy I lidze i gdyby ci nie poszło, nawet powrót byłby mało komfortowy, polskie kluby nie miałaby żadnego punktu odniesienia. A wystarczy pół dobre roku w Ekstraklasie i nawet po latach jesteś kojarzony.

Wtedy zbytnio się nad tym nie zastanawiałem, bo wiedziałem, że i tak nie będę chciał wrócić, choćbym miał siedzieć w juniorach Anderlechtu. Tak sobie postanowiliśmy na starcie i tego się trzymamy. Później nie braliśmy pod uwagę ofert z Polski, mimo że propozycje z Ekstraklasy się pojawiały, zwłaszcza po rundzie w Podbrezovej. Mój menadżer dobrze jednak wiedział, że nie ma sensu ich nawet przedstawiać, bo i tak nie będę zainteresowany. Dopiero długo po fakcie w ramach ciekawostki wspominał, kto mnie chciał.

Czemu aż tak się przed tym wzbraniasz? Powrót byłby porażką?

Po części chodzi właśnie o to. Wyjechałem tak młodo, że nie chciałbym zbyt szybko wracać. Czułbym się przegrany, gdybym wrócił jako 19-latek. Oznaczałoby to, że trzy wcześniejsze lata w zasadzie poszły na marne. Wiem, że były przypadki takich powrotów, które nie niszczyły kariery, ale staram się trzymać tego, co kiedyś sobie założyłem. Zniechęcały mnie też historie wielu kolegów. Zamiast otrzymywać zaufanie, musieli być dwa razy lepsi od starszego, żeby w ogóle trenerzy odważyli się dać im szansę.

Dziś to chyba nieaktualne, przepis o młodzieżowcu wymusza inne podejście.

Pewna poprawa nastąpiła, ale jestem już poza tym. Słowo się rzekło, nastawienia nie zmieniam. Podoba mi się zagraniczne życie, nie tracę kontaktu z bliskimi. Tata cały czas mieszkał ze mną w Brukseli, mama z bratem regularnie przylatywała. Teraz żyję już sam, do domu jest jednak blisko. Tata przyjeżdża na każdy mecz, mama też w miarę często. Nie doskwiera mi tęsknota za krajem. Jak są święta czy wolne, od razu mogę pojechać do Polski, z Żyliny do Tychów jedzie się dwie godziny. Sytuację mam tu bardziej komfortową niż w Belgii, gdy w domu zjawiałem się raz na kwartał i wtedy faktycznie było to dla mnie wydarzenie.

Sesja zdjeciowa druzyny GKS Tychy

Wyjazd razem z ojcem był warunkiem koniecznym, żeby rodzice zgodzili się na transfer do Anderlechtu?

Tak, postawili sprawę jasno. Tata od razu powiedział, że w wieku szesnastu lat nie puści mnie samego. Był gotowy się poświęcić, żebym miał jak najlepsze warunki do rozwoju i nie musiał iść do internatu, nie został sam w obcym kraju. Łatwo byłoby się załamać i zrazić już na początku. Ustaliliśmy więc, że jedziemy we dwójkę, a mama zostaje z bratem w Tychach. Jak leciałem na reprezentację, tata leciał ze mną i wpadał do domu. Wracał dzień przede mną, żeby potem odebrać mnie autem. Rodzice wiele poświęcili dla mojej kariery.

Również z perspektywy czasu uważasz, że to był dobry pomysł?

Tak. Jasne, czasami może chciałoby się mieć więcej luzu, kilka razy sam zachęcałem tatę, żeby pojechał do Polski i odpoczął (śmiech). Działo się to już po skończeniu przeze mnie osiemnastki. Wiedział, że nie mówię mu tego, bo chcę coś nabroić i treningu tak czy siak nie zawalę, pewnych rzeczy twardo się trzymałem. Widziałem jednak, jak od pewnego momentu cieszyły go wyloty do kraju, że mógł znów porobić to czy tamto, więc mówiłem mu, że to nie problem, jeśli będę sam w domu przez kilka dni, nie zginę. Tata mi tam gotował, dbał o moją dietę, prał, sprzątał. Nawet teraz się śmieje, gdy wie, że po treningu idę do restauracji zamiast coś sobie przyrządzić, że jednak nie mogę mieszkać samemu. Dla siebie często nie chce mi się gotować, wolę zjeść w klubie albo gdzieś na mieście.

Dwóch facetów cały czas pod jednym dachem, różnica pokoleń. Chwilami nie mieliście siebie dość?

To nie było tak, że non stop przebywaliśmy w swoim towarzystwie. Często ja robiłem coś w jednym pokoju, on siedział w drugim, każdy miał własną przestrzeń. Miałem swoich znajomych, czasami gdzieś wychodziliśmy. Tata przeważnie zostawał w domu, wychodził głównie po zakupy. Trochę go to męczyło, że tylko zajmuje się domem, a w wolnym czasie ogląda telewizję. Większość życia przepracował na budowie, wstawał rano, wracał po iluś godzinach, miał swój rytm. Nie dziwię się więc, że chwilami go nosiło i poszedłby gdzieś do roboty tylko po to, żeby się spocić i zrobić coś konkretnego. Dostrzegałem to, dlatego odchodząc z Anderlechtu od razu zaznaczyłem, że wraca do Polski i zaczynam się usamodzielniać. I tak miałem tu etap przejściowy. W Podbrezovej mieszkałem w hotelu i dopiero w Żylinie normalnie jestem na swoim.

Od początku byłeś nastawiony na szybki wyjazd z Polski czy po prostu nadarzyła się okazja?

Bardziej to drugie. Już wcześniej byliśmy zgodni, że ewentualny wyjazd to byłby ciekawy ruch, ale nie mieliśmy pojęcia, czy ktoś będzie zainteresowany. I nagle w wieku szesnastu lat w bardzo krótkim czasie wszystko się zmieniło o 180 stopni. Zacząłem trenować z pierwszą drużyną GKS-u Tychy, pojawiły się powołania do młodzieżowych reprezentacji, a Anderlecht wysłał zaproszenie na testy, od dawna byłem obserwowany. Niczego nie zakładałem, samo wyszło, ale ludzie z otoczenia ciągle mi powtarzali, że skoro jest szansa, to powinienem uciekać z Polski jak najszybciej. Posłuchałem, rodzice też byli zdania, że trzeba spróbować.

Nie narzekałeś na brak zainteresowania. Pisano również o Ajaxie czy Borussii Dortmund, w kraju chciała cię Cracovia.

Gdy praktycznie miałem wszystko dogadane z Anderlechtem, nagle posypały się inne propozycje. Już wtedy chciały mnie kluby z ligi słowackiej, na przykład Spartak Trnawa. To było miłe, na kilka rekonesansów się wybraliśmy, ale postanowiliśmy trzymać się pierwszej decyzji, one często są najlepsze. Ajax interesował się mną także po wyjeździe do Belgii, były też sygnały z Middlesbrough.

Pobyt w Anderlechcie zaczął się od przebojów z uprawnieniem cię do gry. 

Trwało to pół roku, trudno było się pogodzić z sytuacją. Trenerzy tylko powtarzali “może za tydzień, może za tydzień”, ale dość szybko stało się jasne, że w pierwszej rundzie nie zagram. Przekonywali, że i tak stratny nie będę, że treningi z rezerwami zamiast granie w U-17 mogą nawet wyjść mi na lepsze, ale nie do końca mnie to pocieszało. Wiosną 2017 wreszcie zacząłem normalnie występować i wywalczyliśmy mistrzostwo U-17, strzeliłem decydującego gola, trafiając niemal z linii bramkowej. Potem przechodziłem do zespołów U-19 i U-21.

Na czym polegały problemy, przez które tkwiłeś w próżni?

Dokładnie już nie pamiętam. Anderlecht chyba nie wysłał w terminie jakichś papierów. Mocno nas to zdziwiło, bo kontrakt podpisaliśmy bardzo szybko, mieli całe okienko transferowe na dopięcie formalności.

Jak wyglądał twój przeciętny dzień w Belgii?

Jeżeli mieliśmy jeden trening, od 8 do 16 siedziałem w szkole. Potem szybko na obiad do domu i jazda na trening, który kończyliśmy o 20:00. I tak dzień po dniu, a w weekendy mecz. Tylko w środy było inaczej, trenowaliśmy już o 14:00. Dopiero gdy trafiłem na stałe do rezerw, przestałem chodzić od szkoły i miałem indywidualne zajęcia z francuskiego. W szkole spędziłem rok.

I tak po prostu wszedłeś na głęboką wodę do szkoły, gdzie uczono po francusku?

Nie, w Brukseli są specjalne szkoły dla tych, którzy nie znają języka, a chcą się go nauczyć. Wiek nie odgrywa żadnej roli. Możesz mieć 15 lat, możesz mieć 30. Chodziłem na zajęcia z jeszcze jednym Polakiem, później i tak nas rozdzielili klasami. Pozostali to głównie Arabowie, Marokańczycy. Uczyliśmy się francuskiego od samych podstaw, na początku wyglądało to jak przerabianie elementarza z dziećmi. Były też na przykład zajęcia z matematyki, oczywiście po francusku. Nie mogłeś się dogadać z nauczycielem po polsku lub angielsku. Dość długo odstawałem od grupy, ale w końcu i ja sporo załapałem. Z takim kumplem Rumunem razem kaleczyliśmy francuski.

Pilka nozna. Reprezentacja U19. Trening. 02.10.2017

Był moment, w którym liczyłeś na występy w pierwszym zespole? W lipcu 2018 zagrałeś w sparingu z Westerlo.

Wcześniej byłem zabierany na treningi, podobnie jak kilku innych chłopaków z rezerw. To było pole do popisu, mogliśmy się pokazać. Nie spodziewałem się, że wtedy zagram. Przegrywaliśmy już 0:2, a nasz stoper dostał czerwoną kartkę. Mimo to wszedłem na jakieś 25 minut i skończyło się remisem. Odmieniłem zespół (śmiech). A tak serio, mocno mnie przytykało, to było granie przód-tył, przód-tył, ciągłe bieganie. Zanim się “przepaliłem”, mógłbym już prosić o zmianę, a tu jeszcze musiałem powalczyć ciało w ciało, przyostrzyć. Ale dałem radę. Trenerzy i koledzy z drużyny później mnie chwalili, że poradziłem sobie fizycznie i w rozegraniu piłki. Nie było widać, że jestem debiutantem. Zwracali tylko uwagę, że trzeba jeszcze popracować nad kondycją, widzieli, co się działo. Dopiero po kwadransie wskoczyłem na normalny pułap po pierwszej zadyszce, trochę to trwało. Dla mnie wejście z ławki stanowiło nowość i to jeszcze w takim niecodziennym spotkaniu, gdy gramy w dziesiątkę przy 0:2. Nie było czasu, żeby się powoli wdrażać, od razu bieganie na całego. A jakoś tak już mam, że ciężej mi się biega na początku niż w końcówce meczu. Jak się już “przepalę”, to i dogrywkę wybiegam. Kiedyś po badaniach na kadrze doktor się śmiał, że mam dobre serducho, pięć minut odpoczynku po jednym meczu i mogę grać drugi. I czasami właśnie tak się czuję, szybko się regeneruję na boisku. Zdrowie do piłki jest.

Byłeś chwalony, ale jednak do kontynuacji nie doszło. 

Dalej trenowałem z jedynką, ale szczerze mówiąc, nigdy nawet nie czułem, że mam realną szansę na pierwszy skład, nie było wiary w to. Widziałem, jaki jest los większości chłopaków. Jedno wypożyczenie, potem drugie.

Zakładałeś, że w razie pozostania czekałby cię podobny los?

Tak, dlatego od pewnego momentu chciałem uciekać. Nie żyłem złudzeniami. Gdybyśmy przedłużyli kontrakt, pewnie szybko poszedłbym na wypożyczenie do drugiej ligi belgijskiej, bo przeważnie tak robili z młodymi. Wolałem odejść normalnie i jak na razie nie zdarzyło mi się, żebym gdzieś był wypożyczony. Jeżeli zmieniam kluby, to definitywnie.

Dlaczego tak bardzo chciałeś uniknąć wypożyczenia?

Bo to prawdopodobnie byłaby sztuka dla sztuki, finalnie i tak odszedłbym z Anderlechtu, tyle że kilka lat później. Jak mówiłem, widziałem przypadki moich kolegów, tata też widział. Odbijanie się z wypożyczenia na wypożyczenie nie byłoby dobre. Potem masz 23 czy 24 lata i dopiero zacząłbyś prawdziwe granie na własny rachunek.

Idąc do Anderlechtu miałeś w ogóle na horyzoncie grę w pierwszym składzie tego klubu?

Nie. Nie zakładałem jakiegoś trzyletniego planu, że muszę się tam przebić czy coś. Moim celem była nauka, szkolenie się, podnoszenie umiejętności i to się udało. Technicznie mocno poszedłem do przodu. A przy okazji zobaczyłem, jak to jest za granicą, nauczyłem się życia w nowych okolicznościach. Dzięki temu w lidze słowackiej szybko nabrałem pewności siebie, zwłaszcza w kwestii wyprowadzenia piłki. W Anderlechcie pewne rzeczy robiłem, ale jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, dlaczego. Wymagali, to tak grałem, ale dopiero teraz poczułem, że gram tak dlatego, że jestem w tym dobry. Największą pewność złapałem po meczach z Portugalią i Włochami w reprezentacji Jacka Magiery. Wróciłem do Żyliny z poczuciem, że potrafię wyprowadzać piłkę. Trenerzy od razu zauważyli, że coś się zmieniło i w pierwszym spotkaniu po kadrze po raz pierwszy zagrałem 90 minut. Bezbramkowo zremisowaliśmy, znalazłem się w jedenastce kolejki. Potem znowu posiedziałem na ławce i trochę tej pewności uciekło (śmiech). Nadal do końca jej nie odzyskałem. Ze Slovanem było ciężko, zwłaszcza na lewej obronie. Z Nitrą byłem chwalony, ale Slovan to już większe wyzwanie. Chwilami nie wiedziałem, do kogo mam doskakiwać w danej akcji, takie robili rotacje na mojej stronie.

Największy kozak, z którym miałeś styczność w Anderlechcie?

Adrien Trebel. Nie zapomnę pierwszego treningu, gdy przyleciałem wcześniej z Polski, żeby zacząć przygotowania do sezonu z seniorami. To było po roku pobytu, kiedy wywalczyliśmy mistrzostwo w kategorii U-17. Nie grałem jeszcze nawet w U-19 czy rezerwach, więc przeskok bardzo duży. Trebel podczas gierki wkręcał mnie tak, że odechciało mi się wszystkiego. Wtedy się przekonałem, co to znaczy być dobrze wyszkolonym technicznie i ile można dzięki temu zdziałać.

Trafiłeś do klubu, w którym Polacy są bardzo cenieni. Marcin Wasilewski został legendą, a Łukasz Teodorczyk znajdował się w świetnej formie.

“Wasyla” wszyscy bardzo szanują i nie zapominają o nim. Kibice Anderlechtu latali na jego mecze do Leicester, w klubowej siłowni jego podobizna na ścianie z różnymi cytatami znajduje się obok wizerunku Kompany’ego czy Tielemansa. No a Łukasz trafiał do klubu jakoś dwa tygodnie po mnie i miał niesamowite wejście. Przez pierwsze pół roku strzelał praktycznie w każdym meczu. Będąc na trybunach widziałem, jak wielkim uznaniem kibiców się cieszył. Nawet w słabszych okresach go motywowali.

Ale miał też historie z pokazanymi środkowymi palcami.

To były incydenty, ogólnie ludzie go lubili.

Mieliście jakiś kontakt?

Raczej powierzchowny, głównie na “siema”, “siema”. Początkowo nie zrobił na mnie dobrego wrażenia jako człowiek, potwierdził stereotypy krążące na jego temat. Większość zawodników przynajmniej przybijała piątki z młodymi, a on niekoniecznie, od razu szedł dalej. Gdy dowiedział się, że jestem Polakiem, normalnie pogadaliśmy. Kilka tygodni później przyszedłem na trening seniorów i… nadal mnie nie kojarzył. Na koniec treningu podszedł i zapytał:

– Ty, jesteś Polakiem?
– No tak, przecież gadaliśmy już wcześniej.
– A, bo chłopaki mnie teraz pytają, czy wiem, że jesteś z Polski.

To było dziwne, bo takich rzeczy raczej się nie zapomina, innego rodaka w Anderlechcie nie miał. Od tego momentu przynajmniej wiedział, kim jestem i zawsze przynajmniej sobie kiwnęliśmy (śmiech). Jak się z nim trochę więcej pogadało, jego obraz stawał się bardziej sympatyczny niż patrząc z boku.

Pilka nozna. Reprezentacja U19. Polska - Szkocja. 06.09.2018

Rok temu przychodziłeś do Podbrezovej motywowany zbliżającym się mundialem U-20 w Polsce?

Trener Magiera mówił gdzieś w wywiadzie, że powołani będą ci, którzy grają w seniorach. Byłem wtedy jeszcze w Anderlechcie i pomyślałem sobie, że trudno, w takiej sytuacji nie mam szans. Nie płakałem z tego powodu, ale potem stwierdziłem, że pójdę gdzieś do seniorskiej piłki sam dla siebie, mistrzostwa świata były w tle. A gdybym przy okazji zapracował na powołanie, tym bardziej bym się cieszył. Kiedy więc ogłaszano kadrę na mundial, wielkiego rozczarowania nie przeżyłem, bo i tak większych nadziei sobie nie robiłem. Bardziej podchodziłem do tego na zasadzie “fajnie by było”.

Za to teraz masz w drużynie Magiery pewne miejsce w składzie.

W końcu się udało. Jesienią we wszystkich meczach grałem od początku, tylko raz zszedłem przed czasem.

“Szczęście czy fart” już przeczytane?

Tak, dostałem tę książkę podczas naszego pierwszego spotkania. Nie byłem chętny do lektury, a już zwłaszcza na kadrze, gdy można posiedzieć z kolegami. W pokoju mieszkałem z Pawłem Sokołem, który lubi żartować i zakładałem, że nawet nie będzie kiedy otworzyć książki. Ale zmobilizowałem się, bo jeszcze by mnie trener przepytywał (śmiech). No i wciągnąłem się, dość szybko ją przeczytałem i warto było. Trochę w głowie zostało.

W kadrze U-19 byłeś kapitanem. Dostrzegasz w sobie cechy przywódcze?

Zawsze chciałem być kapitanem i wyjść na boisko z opaską na ramieniu, samo to wydawało mi się ciekawe. Do czegoś cię to zobowiązuje. W U-16 i U-17 trenerzy mówili, że na boisku mam ciągle komunikować, komunikować, komunikować. Wydawało mi się, że nie mam tu braków, ale potem faktycznie zacząłem robić to częściej, zawsze podpowiadałem kolegom. W młodzieżówkach grałem już trzy lata, znałem chłopaków i w pewnym momencie trenerzy stwierdzili, że na podstawie treningów wybierają mnie na kapitana. Jakieś predyspozycje więc chyba mam, nie przytłacza mnie taka rola, to bardziej zaszczyt i wyróżnienie.

To prawda, że zaczynałeś treningi już w wieku czterech lat?

Tak. Wiadomo, że na początku chodziło o samą zabawę. Nie wiedziałem, o co chodzi, po prostu biegałem za piłką. Od małego futbol był dla mnie na pierwszym miejscu. Tata często mi powtarza, że nie miałem normalnego dzieciństwa jak moi koledzy. Oni się bawili, ja chodziłem na treningi i jeździłem na turnieje.

Żałujesz tego?

Nie.  Nie mam poczucia, że coś straciłem, że coś ważnego mnie ominęło. Wręcz przeciwnie. Dzięki temu, że tak wcześnie zaczynałem, od początku byłem przyzwyczajony do gry ze starszymi. Byłem młodszy o trzy lata niż pozostali, grup dla czterolatków jeszcze wtedy nie było. Szybciej uczyłem się pewnych rzeczy i po jakimś czasie ich doganiałem. Super wspomnienia, do dziś mam kontakty z trenerami, szczególnie z Krzysztofem Bergerem. Teraz zaprosił mnie na wigilię w akademii, przedstawił dzieciom, było mi bardzo miło.

Kiedy zacząłeś trenować z rówieśnikami?

Tak naprawdę dopiero wtedy, gdy trafiłem do Chrzciciela Tychy. Dopiero tam byłem już typowo w roczniku 2000, miałem bodajże 14 lat.

Do tego momentu musiałeś szybciej dojrzewać.

I tak się działo, choć nie było tego widać pod względem fizycznym. W tym względzie wyjazd do Anderlechtu bardzo dużo mi dał. Kiedy patrzę na zdjęcia przed transferem i porównuję z obecnymi, to widzę wielką różnicę. Oswoiłem się z siłownią. Był chłopiec, jest chłop.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. 400mm.pl/newspix.pl/MSK Zilina

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
6
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
6
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...