Ondrej Duda zmienia klub – na tę informację czekał w Legii każdy, z klubową księgową na czele. Choć… nie do końca akurat na taką. Słowacki piłkarz zostanie “tylko” wypożyczony z Herthy Berlin do Norwich City, a to oznacza, że Legia nie zgarnie zagwarantowanego dziesięciu procent od kolejnego transferu. Przy Łazienkowskiej muszą się więc póki co obejść smakiem.
Na jak długo? Niewykluczone, że na pół roku. Fakty są takie, że…
a) Ondrej Duda nie jest już w Hercie tak ceniony, jak jeszcze choćby pół roku temu (a więc niewykluczone, że będzie chciał zmienić otoczenie – dowodem tego wypożyczenie do Premier League),
b) trafia do klubu będącego w beznadziejnej sytuacji, ale też grającego w wielkiej lidze, a więc może się pokazać przed całkiem zacną publicznością.
Do transferu Słowaka prędzej bądź później powinno dojść, ale nie ma co ukrywać – nie wszystko wygląda jak w mokrym śnie warszawskiego klubu. Jeszcze latem Ondrej Duda, świeżo po rozegraniu najlepszego sezonu w karierze, przedłużył swój kontrakt z Herthą, co było jasnym sygnałem – liczymy na ciebie i mamy nadzieję, że dasz nam solidnie zarobić. Było to myślenie o tyle uprawnione, że Duda budził wówczas poważne zainteresowanie takich klubów jak Sevilla czy Bayer Leverkusen. Kwota odstępnego? Szacowano, że może dobić nawet do 20 milionów euro i raczej nie powinna być niższa niż 15 baniek. Ile zarobiłaby z tego Legia – łatwo policzyć. Przypominamy – dziesięć procent od transferu trafiłoby na konto polskiego klubu.
Duda na boisku robił wówczas wszystko, by Legia zaczęła już liczyć przyszły zarobek. Liczby mówią same za siebie – jedenaście bramek, do których doszło sześć asyst, to bardzo dobry wynik w skali całej ligi – o włos nie załapał się do najlepszej dwudziestki w klasyfikacji kanadyjskiej. Z całej Herthy był najlepszy, tylko jedna bramka bądź asysta dzieliła go od takich tuzów jak Thomas Mueller, Joshua Kimmich czy Serge Gnabry, dwie od Paco Alcacera, uplasował się za to wyżej niż Ante Rebić, Mario Goetze czy Emil Forsberg. Towarzystwo, przyznacie, całkiem przyzwoite. Tylu fajerwerków, ile odpalił w stolicy Niemiec, nie widziano nawet w niektórych polskich miastach w sylwestra.
Efektem przedłużenie kontraktu do 2023 roku, które można było odbierać w kategoriach zabezpieczenia się Herthy na przyszłość i podbijania stawki przed przyszłym transferem. Wszyscy w Berlinie zdążyli już nawet zapomnieć o trudnym początku, jaki Duda miał w Bundeslidze. Na usprawiedliwienie Słowaka należy wspomnieć, że zdrowie mu nie pomogło, bo dwie poważne kontuzje to nie jest historia, która ułatwia początek drogi w zachodnim klubie, ale fakty są brutalne – dwa pierwsze lata w nowej lidze Dudy były z gatunku “jak najszybciej zapomnieć”.
Obecny sezon Duda zaczął od miana najskuteczniejszego piłkarza przygotowań, asysty z Bayernem i… na tym skończyły się ligowe konkrety. Dorzucił jeszcze pucharowego gola z Dynamo Drezno i asystę z czwartoligowcem. Jego pozycja słabła, szybko został posadzony na ławce. Od szóstej kolejki pojawił się na boisku dwa razy – łącznie na 94 minuty. Ogólny bilans w tym sezonie? 450 minut w Bundeslidze.
A przecież jeszcze chwilę temu był gościem, którego Hertha miała spieniężyć przy najbliższej dobrej okazji i odrzucała propozycje innych klubów licząc, że kwota odstępnego zdąży jeszcze znacząco nabrać cyferek. Latem w klubie doszło jednak do znaczącej zmiany – Pala Dardaia po czterech i pół latach kadencji zastąpił Andre Cović. Wyszło trochę w myśl zasady “lepsze wrogiem dobrego” – chorwacki szkoleniowiec wytrwał do końcówki listopada, opuszczając Herthę, gdy ta była na piętnastej pozycji. Jego następcą okazał się zasłużony trener, Juergen Klinsmann, który zasiadał wcześniej w radzie nadzorczej berlińskiego klubu. Pierwsza decyzja byłego selekcjonera Niemiec była wymowna – tak jak Cović sadzał Dudę przynajmniej na ławkę, tak jedną z pierwszych decyzji Klinsmanna było wysłanie byłego legionisty na trybuny. Cztery z pięciu prowadzonych przez nowego trenera spotkań Słowak oglądał właśnie z perspektywy loży VIP.
Odstawianie tych, którzy zawodzą, to niejako wyraz niezadowolenia z sytuacji, w jakiej znaleźli się berlińczycy. Rundę jesienną skończyli na dwunastym miejscu, a więc w niezbyt bezpiecznym położeniu (cztery punkty przewagi nad strefą spadkową). Ambicje były znacznie większe – od kiedy w klub pieniądze zainwestował Lars Windhorst (mówi się, że kwota jaką przeznaczył na klub dobiła już do 250 milionów euro), Hertha miała być klubem walczącym o znacznie więcej niż niespokojny byt w środku stawki. Klub ze stolicy Niemiec prawdopodobnie jeszcze bardziej odkręci kurek z forsą i obierze kurs na awanturniczą politykę transferową – w ostatnich tygodniach mówi się choćby o tym, że chcą wyłożyć około 25 milionów na Granita Xhakę, a dopiero co na środek pomocy pozyskano za 10 milionów Santiago Ascacibara z VfB Stuttgart. Wolną rękę w poszukiwaniu klubu otrzymał także choćby Salomon Kalou, ale brak przywiązania do pieniądza i wyborów personalnych najlepiej widać po przypadku Eduarda Loewena – latem Hertha zapłaciła za niego Augsburgowi siedem milionów euro, a teraz… oddała na wypożyczenie. Żeby było śmieszniej – właśnie do Augsburga.
Gdzie w tym wszystkim plan na Dudę? Wygląda na to, że w pół roku jego akcje spadły drastycznie w dół i pewną nadzieją dla Legii jest fakt, że w ostatnim czasie nagłe wzrosty i spadki to na berlińskim rynku chleb powszedni. Sam Duda wymownie żalił się w “Berliner Kurier”: – Nie będę czekał na kogoś, kto mnie nie chce. Tylko marnuję czas.
Optymistyczny scenariusz? Ondrej Duda szybko łapie formę z zeszłego sezonu, wyciąga swój nowy klub z dołka (siedem punktów straty do bezpiecznego miejsca), przekonuje do swojej osoby nie tylko władze Norwich, ale i innych klubów Premier League, które toczą o niego batalię (kwota odstępnego nie została ustalona na piśmie).
Pesymistyczny? Historia z obecnego sezonu się powtarza, Duda wraca latem do Berlina z podkulonym ogonem i z transferu opiewającego na 20 baniek nici. Mamy tylko nadzieję, że zysk z transferu Dudy nie został wpisany w budżet.
Fot. Newspix.pl