Fani AS Roma mieli prawo wierzyć, że będą pierwszą połówkę sezonu ligowego kończyć w niezłych nastrojach. Ponad pięć i pół roku minęło, od kiedy Juventus ostatni raz zwyciężył z Romą na Stadio Olimpico, wygrał tylko jeden z dziewięciu ostatnich takich wyjazdów. Druga z rzędu ligowa porażka z rywalem z Turynu – po 0:2 z Torino – już sama w sobie sprawia więc, że rzymianie mają prawo chodzić struci. A to nie jedyny powód.
Roma traci bowiem na dłużej jednego z absolutnie najlepszych piłkarzy zakładających koszulkę z kapitolińską wilczycą na piersi. Ba, traci go też reprezentacja Włoch, bo już dziś wiadomo, że nie pojedzie z kadrą Italii na Euro. Nicolo Zaniolo – bo o nim mowa – w 33. minucie przeprowadził indywidualną akcję z gatunku tych, które uzasadniają potężne zachwyty nad jego talentem. Z minięciem kolejnych rywali na dużym luzie, z charakterystyczną dla siebie elegancją w ruchach. Zatrzymał się, gdy z jednej strony natarł na niego Adrien Rabiot, a z drugiej – Matthijs de Ligt. Było widać, że jest źle, wieści jakie napłynęły jeszcze w trakcie meczu okazały się fatalne. Zerwane więzadła krzyżowe w kolanie. Sezon z głowy, pierwszy wielki seniorski turniej z głowy.
A przecież już na długo nim Zaniolo padł, by nie podnieść się z murawy o własnych siłach, Roma i tak wycierpiała swoje. Dziesięć pierwszych minut było jak reminiscencja spotkania z Torino sprzed tygodnia w gorzkiej pigułce. Obrona rzymian wyglądała przez ten czas jak sklejona naprędce, w dodatku bez żadnej kropelki czy superglue, raczej na ślinę.
Pierwszy gol? Piłkę lecącą od Dybali do Demirala mogło po drodze wybić ze trzech zawodników gospodarzy. Czy to zrobili? Nie. Samego Demirala mógł też zatrzymać Aleksandar Kolarov. Czy to zrobił? Nie, zamiast tego odprowadził go prosto pod bramkę i zostawił samemu sobie.
Drugi? Błąd jeszcze bardziej karygodny niż ten pierwszy. Pau Lopez rozegrał aut bramkowy krótko, przez stojącego przed polem karnym Veretout. Czy to Francuz się zamyślił na tyle, by puścić mimo uszu podpowiedzi kolegów, czy może nikt nie krzyknął mu, że na ramieniu wisi mu Paulo Dybala – nie wiemy. Wiemy za to, jak to musiało się skończyć. Argentyńczyk wskoczył przed przeciwnika, który mógł patrzyć jak podwyższa prowadzenie lub ściągnąć do do parteru i liczyć na to, że Cristiano Ronaldo nie wykorzysta karnego, trafiając tym samym w szóstym meczu ligowym z rzędu. Veretout wybrał bramkę numer dwa, ale i tam czekał zonk.
Juventus Allegrego zabiłby ten mecz, Juventus Sarriego jednak w tym sezonie potrafił już wypuszczać i większe prowadzenie – od 3:0 z Napoli przeszedł przecież przez 3:3, by ostatecznie zwyciężyć 4:3. I tym razem stracił kontrolę. W pierwszej części meczu – tylko na chwilę, gdy z groźnie wyglądającym urazem (ale nie tak źle, jak ten Zaniolo) zszedł z boiska Demiral. Wtedy to Lorenzo Pellegrini, mając Wojciecha Szczęsnego na glebie, trafił zamiast do siatki, to w Adriena Rabiota.
Krótki moment dekoncentracji w pierwszej połowie zwiastował, że coś tu jeszcze może się wydarzyć. W drugiej rozciągnął się on na zdecydowanie dłuższy okres, w którym goście mogli roztrwonić całą swoją przewagę. W zasadzie na własne życzenie, bo mogli ukręcić łeb nadziejom Romy po raz drugi, odpowiadając na gola z karnego Diego Perottiego bramką Gonzalo Higuaina. Mieliśmy jednak zamiast tego nieco mniej hańbiącą dla piłkarzy atakujących, ale jednak sytuację a’la głupi i głupszy Kiełba i Paixao. Juve wyszło 3 na 2, Higuain wychodził lewą stroną, ale słabo kontrolował linię spalonego i choć strzelił nie do obrony, to chorągiewka poszła błyskawicznie w górę. VAR tylko potwierdził, że słusznie.
Romie w to graj – siadła na Juve jeszcze mocniej. Wykorzystała fakt, że wcześniej ręką zagarnął piłkę w swoim polu karnym Alex Sandro. Niewiele warta okazała się podwójna interwencja Wojciecha Szczęsnego w tej samej akcji, skoro po wideoweryfikacji nastąpiło wskazanie na wapno. Spalony Higuaina wyzwolił pokłady energii, o którą Romę stłamszoną w pierwszym kwadransie byśmy nie podejrzewali.
Na nic się to jednak zdało, bo choć w samym doliczonym czasie gry rzymianie oddali cztery strzały, to żaden nie był dość dobry, mocny i celny, by coś zdziałać. Dzeko został zablokowany, Cristante posłał futbolówkę hen, w trybuny, Diawara uderzył tam, gdzie stał Szczęsny, a Pellegrini – w najlepszej sytuacji, zgarniając zblokowane uderzenie Dzeko – podpalił się i fatalnie przestrzelił.
Efekt jest taki, że choć długo w tym sezonie zanosiło się na fotel lidera na półmetku dla Interu, to jednak wygodnie rozsiada się w nim Juventus. Jeśli więc któraś z tych ekip zgarnie scudetto, będziemy mieć do czynienia z sezonem historycznym. Bo albo Maurizio Sarri wreszcie wykorzysta miano najlepszego zespołu w połowie sezonu, albo Antonio Conte zostanie mistrzem, choć w tym momencie rozgrywek liderem nie jest. Ani to, ani to jeszcze w Serie A nie miało miejsca.
AS Roma – Juventus 1:2
Perotti 68’ (k.) – Demiral 3’, Ronaldo 10’ (k.)
fot. NewsPix.pl