Patrice Evra przeżył dużo. Żył wśród 24 sióstr i braci wychowywany przez samą matkę w dzielnicy na biednych przedmieściach Paryża. Żeby przeżyć musiał prosić na ulicy o parę franków. Zaznał i biedny, i głodu, i niekomfortowych warunków życia. Nie miał łatwo, a jednak mu się udało. Przebił się do wielkiej piłki, został legendą Manchesteru United, z którym wygrał wszystko, co mógł wygrać i aktualnie może pozwolić sobie na życie na własnych warunkach. Jego historia to opowieść o tym, jak przejść przez trudne życie z uśmiechem na ustach i wiarą w to, że jeszcze kiedyś będzie dobrze, a do tego się na tym nie sparzyć. Zapraszamy.
***
Patrice Evra wierzy, że w życiu zawsze dostaje się drugą szansę. Życie może rzucać człowiekiem na prawo i lewo, miotać nim, chybotać, obijać o przeciwności losu, a i tak, aż do śmierci, człowiek będzie dostawał możliwość odbicia się od dna.
W Les Ulis, na przedmieściach Paryża, uczył się tego każdego dnia. Jego ojciec był ambasadorem. Wykwalifikowanym dyplomatą. Elokwentnym, inteligentnym, oczytanym poliglotą, który umiał dogadać się z każdym i w każdych warunkach. Związał się jednak z kobietą z niższej klasy społecznej i przez ten mezalians cierpieli wszyscy. On, bo po jakimś czasie otrząsnął się z miłości i postanowił odejść, ona, bo widziała, jak się od niej oddala i zostawia ją samą, a także ich 24 dzieci, bo żadne dziecko nigdy łatwo nie pogodzi się z rozejściem rodziców.
Tym bardziej, że rozstanie rodziców Evry miało dodatkowy wymiar – spychało rodzinę na granicę ubóstwa. Mieszkali w wielkich, klocowatych, pozbawionych uroku blokowiskach w szemranej części Les Ulis. Po ulicach przemieszczali się nielegalni imigranci, drobni złodzieje, lokalni bandyci i bojownicy gangów. Nie szefowie, nie przywódcy, a właśnie bojownicy. Ci wszyscy ludzie bez karków, agresywni, bezmyślni i groźni. Strach było, a zresztą dalej nic się w tej kwestii nie zmieniło, wyjść w nocy na ulicę, a i niekiedy w dzień chodziło się z duszą na ramieniu.
Taka była codzienność młodego Patrice’a.
Kochał swojego ojca. Podziwiał go, ale nie mógł mu zapomnieć tego, jak bardzo skrzywdził jego matkę. Nie dość, że ją zostawił i nie zamierzał płacić za dużo na swoją wielką gromadkę dzieci, to jeszcze z rodzinnego domu zabrał telewizor, stół, krzesła, zastawę kuchenną i wiele, wiele innych niezbędnych do życia rzeczy. Zostawił materace. I to pojedyncze. Evra spał na jednym z nich z trzema innymi braćmi. Żeby każdy czuł chociaż minimum komfortu jeden z nich zawsze musiał się poświęcić i skłamać, że nie leży na ziemi. A zawsze ktoś leżał. Ale chłopcy byli dobrzy i nie narzekali. Szli na ustępstwa. Życie było wystarczająco niesprawiedliwe, żeby kłócić się o takie marginalia.
Patrice widział, jak matka ciężko pracuje na ich utrzymanie, widział, że na niewiele jej starcza, widział, jak zaciska zęby i walczy o byt, dlatego marzył o samodzielności. Wychodził na ulicę. Jakkolwiek to brzmi.
– Proszę pana, ma pan może parę franków? – mówił do przechodniów nie tylko w Les Ulis, ale też w Paryżu, do którego zdarzało mu się dojeżdżać.
Najczęściej słyszał odmowę. Spotykał się z lekceważeniem, pogardą. Ludzie, lepiej sytuowani, czasami tłumaczyli mu, żeby wziął się do pracy, bo pieniądze nie rosną na drzewach. Nie rosną, tak, doskonale to wiedział. Mało, kto zastanawiał się, co tego małego skłoniło do tego, żeby prosić ich o pieniądze. Nikogo, prawie nikogo, nie obchodziło to, że pragnął wspomóc swoją matkę. Prosił tylko, a może aż, o kilka franków. Zadowoliłby się każdym. Ale i to było za dużo.
***
Tak wyglądało moje dzieciństwo. To było Les Ulis. Ale każdemu powiem to samo: byłem szczęśliwy. Zawsze byłem szczęśliwy.
***
Jego siostry wspominały wielokrotnie, że podziwiały jego pogodę ducha. To, że cały brudny, umorusany, zmęczony codziennością wracał do domu i uwielbiał je rozmieszać. Nakręcał się z każdym kolejnym żartem. Kochał swoje życie. Nawet, jeśli było takie, jakie było.
I chciał zostać piłkarzem, choć wielkiego talentu nie miał. Zaczynał jako napastnik. W tej roli trafił do Włoch. Nie znając języka, nie znając świata, nie znając nawet samego siebie. Na kartce papieru napisany miał numer do domu. Na tym właściwie kończył się jego stan posiadania. Miał przejechać pół Francji i całe Włochy, żeby trafić do sycylijskiego klubu z Serie C.
Zaczęło się fatalnie, bo w Turnie spóźnił się na przesiadkowy pociąg. Zawirowało mu w głowie. Wielkie telebimy, kolorowe reklamy, głośne pociągi, gwar rwanych rozmów, włoski charakter dworca kompletnie go przytłaczały. Łzy same cisnęły mu się do oczu. Miał siedemnaście lat i ten świat był mu całkowicie obcy.
Pomógł mu czarnoskóry człowiek. Niewidomy na jedno oko. Tyle pamięta. Zadzwonił do jego matki, obiecał pomoc, sprawdził mu, że następny pociąg ma dopiero następnego dnia i zadeklarował, że pozwoli mu się przespać u siebie w domu. Evra zaryzykował. Nie wiedział, kim jest ten mężczyzna z Senegalu, z którego zresztą wywodziła się też rodzina Patrice’a. Wyszło mu na dobre. Dzień później był już w Marsali.
Jego kariera przyspieszyła. I to dynamicznie. We Włoszech przyjęli go bardzo ciepło. Nauczyli języka, kultury, jedzenia, zwyczajów, zapraszali do swoich domów, przyjmowali, jakby był członkiem rodziny. Ten pocieszny, wesoły nastolatek idealnie wpisał się w tamtejszy klimat. Był szczęśliwy przez cały czas, za wyjątkiem tych momentów, kiedy z trybun słyszał buczenie i imitowanie odgłosów wydawanych przez małpy.
Z rasizmem będzie borykał się przez całą karierę. Zawsze będzie go bolał i wydaje się, że tylko on potrafił zdjąć uśmiech z jego twarzy.
***
Przełom w karierze Evry nastąpił kilka lat później w Nicei, gdzie przekwalifikowano go z pozycji napastnika na lewą obronę. Z konieczności. Ktoś tam doznał kontuzji, trzeba było znaleźć zastępcę, i padło na niego. Zaczął grać fenomenalnie. Ofensywnie, agresywnie, do przodu, z żelaznymi płucami, bez respektu dla rywali, z przebojowością i zapalczywością godną mistrzów.
– Ktoś potem powiedział mi, że dlatego sprawdziłem się na lewej obronie, że nienawidziłem tam grać. Wszystko, co dobre w mojej karierze pochodziło ze skrajnych, ale szczerych uczuć – z nienawiści albo miłości. Tutaj wygrała nienawiść. Byłem tak zły, tak rozjuszony, tak wściekły, że musiałem biegać po lewej flance, że zwyczajnie zaczęło mi to wychodzić – śmiał się po latach sam zainteresowany.
Karuzela ruszyła. W drugim roku w Nicei został nominowany do Drużyny Roku Ligue 1. Trafił do Monaco. Podpisał duży kontrakt. I całego jego życie się zmieniło. Mógł zapewnić dobry byt i sobie, i swoim siostrom, i swojej matce. Najbardziej cieszyło go szczęście swojej rodzicielki. Karma wraca. W pozytywnym sensie. Sprezentował jej nie tylko meble, telewizor, radio, zastawę stołową, ale i cały nowy dom. A potem mógł się cieszyć, widząc, jak bardzo jest szczęśliwa.
Była z niego dumna.
W Monaco zaliczył całą masę dobrych występów. Zagrał w przegranym 0:3 finale Ligi Mistrzów z Porto, zdobył puchar Francji,
I ruszył na podbój świata.
***
Wiadomo, z jakim klubem najbardziej kojarzy się Patrice Evra. Z Manchesterem United. Trafił tam za 5,5 miliona i został w nim na dobre. On ten zespół kochał. Przesiąknął całym jego DNA. Wszedł w niego na dobre i na złe. Wystarczy prześledzić jego wypowiedzi z wielu lat.
Łapcie i uczcie się, jak w szczery sposób wyznaje się miłość, może kiedyś się przyda:
– Ludzie zwykle są zazdrośni o dwie rzeczy – o miłość i wielkość. Manchester United jest wielki, a ja go kocham, więc siłą rzeczy znajdą się tacy, którzy będą mi zazdrościć.
– Kiedy tu przychodzisz, musisz automatycznie zmienić swoje nastawienie do kwestii wygrywania. Zwyciężanie przestaje być czymś wspaniałym, miły, sprawiającym radość. Zwyciężanie staję się codziennością. Płynnie w twojej krwi.
– Niezależnie od tego, czy naprzeciwko ciebie staje Milan, Barcelona, Bayern czy ktokolwiek inny, bo jeśli jesteś Manchesterem United, to musisz wygrać.
– Patrice Evra zostaje najlepszym zawodnikiem meczu? Odbiera statuetkę? Zbiera laury? Jest wymieniany jako główny architekt zwycięstwa? Dajcie spokój, Manchester United to klub z pochodzenia robotniczy. Tu liczy się praca i pokora. I ja tej kulturze hołduje.
– Panie i panowie, kocham Manchester United.
No, chyba nie da się być bardziej wymownym.
Evra spędził w Manchesterze United osiem lat. Rozegrał 273 mecze. Wygrał wszystko, co mógł wygrać – puchar Ligi Mistrzów, puchar Klubowych Mistrzostw Świata, puchar Ligi Angielskiej, wielokrotnie mistrzostwo kraju. Wszystko. I rozegrał wiele kapitalnych meczów. Gary Neiville wspominał nawet, że podziwiał go za to, że nigdy nie opuścił ani jednego meczu, ani jednego treningu, ani jednego dnia w klubie. Zawsze był. Zawsze pracował. Zawsze się uśmiechał. Był sobą.
***
Jego charakter kapitalnie oddaje anegdota z czasów jego gry w Monaco. Przy okazji pewnego meczu rywal nastąpił mu korkiem na stopę, miażdżąc ją w bardzo nieprzyjemny sposób. Wszyscy wyrokowali kilka tygodni przerwy od gry. Evra nie zamierzał jednak odpuszczać i szukał sposobu, żeby móc wychodzić na boisko.
Spytał o radę Didiera Deschampsa. Ten zaproponował mu stary, żeby nie powiedzieć archaiczny sposób – włożenie sobie w buta małego kawałka kurczaka.
Absurdalne?
Nie dla Francuza, który dzień później był już o rzeźnika. Spróbował kopnąć piłkę? W porządku, nawet nie boli, czemu by nie spróbować zagrać tak w meczu. Kupił sobie o dwa rozmiary większe buty i przez kolejne cztery miesiące wkładał sobie w nie kurczaka, a oczywiście przed każdym spotkaniem przychodził do tego samego rzeźnika po kolejnego kurczaczka.
– To było rozwiązanie tylko na mecze. Zrobiłbym wszystko, żeby grać i w sumie dobrze mi to wychodziło, więc kontynuowałem to tydzień w tydzień. Oczywiście, na treningach z tego nie korzystałem, bo mama nigdy nie wybaczyłaby mi, że tak marnuje jedzenie – śmiał się Evra po latach.
***
Patrice Evra był świetnym piłkarzem. Bez dwóch zdań. Na boisku kawał skurczybyka. Trudny do przepchnięcia, agresywny, siedzący na plecach i wyciągający wnioski. W swoim debiucie w Premier League wytrzymał tylko czterdzieści pięć minut. Angielska gra go przerosła. Było za ostro. A to dostał kopniaka w piszczel, a to w udo, a to w brzuch, a to nawet w twarz. Polała się krew. Krwawy sport. Ferguson kazał mu siąść na ławce i patrzeć. Uważnie patrzeć, jak tu się gra w futbol.
Patrzył, patrzył, ale nie zamierzał tylko patrzeć. Szybko wygryzł wszystkich swoich konkurentów do miejsca w składzie i wskoczył do pierwszej jedenastki. Przez kolejne sezony, mając już całkowicie niepodważalną pozycję na murawie:
2006/07: 24 mecze
2007/08: 33 mecze
2008/09: 28 meczów
2009/10: 38 meczów
2010/11: 35 meczów
2011/12: 37 meczów
2012/13: 34 mecze
2013/14: 33 mecze
A to tylko w samym Premier League, bo Evra miał to do siebie, że uwielbiał grać cały czas przez cały czas we wszystkich rozgrywkach. I do tego najczęściej na dobrym i równym poziomie. W swoim primie (okres 2009-2014) był najczęściej odbierający piłkę piłkarzem Manchesteru United:
2009/10: Evra (102)
2010/11: Evra (80)
2011/12: Evra (104)
2012/13: Rafael (87)
2013/14: Evra (79)
Idealnie wpisał się w kulturę i klimat tamtego Manchesteru United, który opierał swoją siłę na silnych charakterach i facetach, którzy oprócz tego, że świetnie grają w piłkę, to zwyczajnie razem tworzą jedność w szatni pod okiem Sir Alexa Fergusona, który swoją drogą uwielbiał swojego francuskiego podopiecznego.
– Jestem obdarzony dobrą pamięcią, ale Patrice Evra jest bezkonkurencyjny. To facet z mózgiem. Umie mówić w pięciu językach. W sytuacji, kiedy przychodził do nas jakiś zagraniczny piłkarz, posługujący się niestandardowym językiem, jego pomoc była nieoceniona. Jego ojciec był dyplomatą i to było widać – chwalił go wielki Sir Alex Ferguson.
No właśnie, Evra przy tym, że był wysokiej klasy zawodnikiem, miał bardzo duże znaczenie w szatni, gdzie dzięki swojej sympatycznej elokwencji stanowił rodzaj pomostu między obcokrajowcami i Anglikami.
***
To jest człowiek, który cały, ale to cały czas się szczerzy. Wiele trzeba było, żeby się zasępił. Wierzył chyba, że na uśmiechu nic nie może stracić – Mathieu Debuchy.
– To najfajniejszy facet, jakiego może spotkać w szatni. Umie opowiadać o tym, co sam robi, na każdym kroku zachwala klub, cały czas przypomina chłopakom, co należy do ich obowiązków i pokazuje, w jaki sposób powinni pracować. To aż miłe, że on jest zwyczajnie dobrym facetem. Inspirowało mnie patrzenie na jego podejście do świata. A to że przy tym wszystkim był jeszcze bardzo dobrym piłkarzem, i to jeszcze przez tak długi czas, to tylko wspaniały dodatek do jego osobowości – David Moyes.
– Nie lubię, kiedy piłkarze uderzają w patetyczne tony i opowiadają na wszystkie strony, jak to oni nie poświęcają się dla klubu, który uwielbiają. Ale Evra jest z tego wyłączony! Uwielbiałem czytać wszystko to, co mówił na temat swojej gry w United, bo to po prostu dokładnie, jeden do jednego, odpowiadało jego czynom. Wielki kompan i ciepły człowiek – Gary Neiville.
– To jest tak pomocny człowiek, że nie mam dla niego słów. Czujesz się, jakby był twoim starszym bratem, kumplem i mentorem w jednym. Kiedy potrzebujesz pomocy, zwróć się do Patrice’a, a na pewno dostaniesz odpowiednią pomoc. Kiedy masz doła i najchętniej siedziałbyś w domu, śmiejąc się ze śmiesznych filmików na Instagramie, ale nie chcesz robić tego sam, zadzwoń do Patrice’a, a spędzisz najlepszy czas w swoim życiu – Paul Pogba.
***
Można odnieść wrażenie, że cały świat kochał Patrice’a Evrę. Naprawdę. Gdzie nie poszukać, gdzie nie poszperać, gdzie się nie interesować, tam z sylwetki Francuza bije ciepło. Zwykły, równy facet. Słynna jest już jego urocza historia o wizycie na lunchu u Cristiano Ronaldo. Evra dostał od Portugalczyka zaproszenie. Ledwo widział na oczy po treningu. Był zmęczony, chciał odpocząć, ale skoro kolega zaprasza, to przecież nie mógł odmówić, prawda?
Nazajutrz grali mecz, więc liczył na relaks, odpoczynek, rozmowę, dobry posiłek, przybicie piątek i powrót do siebie. Ot, kolejna miła okazja do zintegrowania się z genialnym kolegą z drużyny.
A tu niespodzianka. Przyjechał. Patrzy. Na stole uboga sałatka i kawałki kurczaka. Kilka kęsów, Ronaldo wstaje od stołu i idzie pokopać piłkę. Evra wytrzeszcza oczy. Gość właśnie wrócił z treningu.
– Dawaj, Patrick, pokopiemy na dwa kontakty.
Dobra, czemu nie, choć i tak to już szaleństwo.
Portugalczyk na tym nie kończy. Zaraz pompki, brzuszki, sauna, regeneracja, znowu piłka, jacuzzi, basen, pływanie, kolejne ćwiczenia. Francuz spuentował to tylko w swoim stylu: ”Kiedy kiedykolwiek dostaniecie zaproszenia na lunch z Ronaldo – nie wahajcie się, odmówcie”.
Innym razem przyznał się do narobienia w buty Gerarda Pique, ponieważ ten wcześniej spalił mu jego parę. Podobno przeszło mu to bez konsekwencji. No, jakby można było gniewać się na tego sympatycznego, uśmiechniętego żabojada. No, jak, przecież tak się nie da?
***
W czasie jego angielskiej przygody jedyną osobą, która wyraźnie go nie lubiła, był oczywiście Luis ”Wampir z Urugwaju” Suarez. Wówczas napastnik Liverpoolu uwielbiał w obrzydliwy sposób prowokować defensorów, z którymi przydarzało mu się mierzyć. To było jego paliwo, a jako że wymykał się klasycznej klasyfikacji boiskowej pozycji, to często w meczach z Manchesterem United wędrował na flankę pilnowaną przez Evrę. I panowie regularnie się ze sobą ścierali.
Poszło oczywiście o rasistowskie odzywki, które Suarez kierował do Evry. A to działało na niego, jak płachta na byka. Stąd niepodawanie sobie ręki, przepychanki, rewanże, szydercze uśmiechy, szturchańce, i to wszystko, co przeszło już do historii angielskiej piłki.
***
Evra został legendą Manchesteru United. To nie podlega żadnym wątpliwościom. Ale w pewnym momencie swojej kariery uznał, że przeniesie swoje talenty do Turynu.
Tam rozegrał dwa pełne sezony, dwukrotnie zdobył mistrzostwo i puchar Włoch, zagrał w finale Ligi Mistrzów, i – to chyba nikogo nie zdziwi – wszystkich w sobie rozkochał. Nawet mimo tego, że wyraźnie nie był już tak dobry, jak za swoich najlepszych lat w United.
– Przy nim młodzi piłkarze rośli. Zresztą nie tylko młodzi. Rośli też doświadczeni i ja też rosłem. Jak to wytłumaczyć? Ja nie umiem. Spytajcie jego samego – uśmiechał się Massimiliano Allegri.
W Turynie zagrał osiemdziesiąt dwa mecze i przeniósł się do Marsylii.
***
– Grałem przeciw niemu dwa razy w meczach derbowych i po prostu się zakochałem. Udowodniał, że jest mistrzem na każdym kroku – ówczesny piłkarz Torino, Mateo Darmian.
***
Dwa ostatnie przystanki na drodze jego kariery to Marsylia i West Ham. Nie zapamięta ich dobrze. W pierwszym miejscu wywołał skandal, kiedy obrażany przez agresywnych kibiców klubu, kopnął jednego z nich i nie zamierzał za to przepraszać, a w West Hamie bezskutecznie próbował jeszcze przywrócić sobie zapach angielskich traw, aż w końcu zawiesił buty na kołku.
– Dużo rzeczy przydarzyło mi się po odejściu z Manchesteru United. W Juventusie zrozumiałem, co oznacza prawdziwe pojęcie katorżniczej pracy, w Marsylii i West Hamie, że nie będę grał wiecznie, ale tak naprawdę wszystko sprowadza się do jednego – nikt nigdy nie powinien opuszczać Manchesteru United i kropka. Zawsze to będzie błąd – stwierdził już po zakończeniu kariery.
W obliczu jego wszystkich wyznań miłosnych – jakoś nas ta wypowiedź nie dziwi.
***
Ważnym etapem w jego karierze była też przygoda reprezentacyjna. Szczerze powieszawszy – średnio udana. Przez długie lata nie mógł przebić się do pierwszego składu. Na Euro 2008 nie popisał się w meczach z Holandią (1:4) i Włochami (0:2), dwa lata temu był w grupie sabotującej pracę Raymonda Domenecha na Mundialu 2010, skończonym odpadnięciem w grupie, potem trochę usunął się cień, wrócił do kadry, zrehabilitował się przyzwoitymi występami na kolejnym światowym czempionacie, żeby zamknąć wszystko srebrnym medalem na Euro 2016, gdzie grał wszystko od deski do deski, choć za mecz z Rumunią (2:1) spadła na niego ogromna krytyka.
I dziś jest utożsamiany z okresem w historii francuskiej piłki, kiedy roiło się od gwiazd, ale żaden trener nie był w stanie stworzyć drużyny na miarę sukcesu.
***
– Futbol jest jak piramida. Łatwo wejść na jej czubek, ale bardzo trudno się na nim utrzymać – Patrice Evra.
***
Aktualnie Patrice Evra może pozwolić sobie na wszystko. Może być, kim chce, może robić, co chce i może być szczęśliwy. Bo – jak sam zawsze podkreśla – kocha życie, jakim żyje. I to jest piękne.
Zobaczcie sobie próbkę jego specyficznego poczucia humoru.
Tak, jak Patrice Evra kocha świat, tak świat kocha Patrice’a Evrę.
JAN MAZUREK
Fot. Newspix