Euforia na stadionie Genoi po zwycięstwie nad Sassuolo wyglądała tak, jakby gospodarze przynajmniej wygrali półfinał Ligi Mistrzów. Ale nie ma co się dziwić tej radości – przed tą kolejką ostatnia drużyna Serie A zwyciężyła po raz ostatni 26 października. 70 minut w barwach gospodarzy zagrał Filip Jagiełło – był to jego drugi występ z rzędu w wyjściowym składzie, a czwarty w ogóle w Serie A. Polak zaprezentował się nieźle i był o krok od asysty, ale Sturaro zepsuł wypracowaną niego stuprocentową szansę na gola.
Porażka z Juventusem, porażka z Udinese, remisy ze SPAL, Torino i Lecce, porażki z Sampodrią i Interem. W siedmiu ostatnich meczach Genoa zdobyła ledwie trzy punkty na 21 możliwych. Kryzys w Genui poskutkował zwolnieniem trenera i w dzisiejszym starciu na stanowisku szkoleniowca debiutował Davide Nicola. Z dobrych wieści dla Filipa Jagiełło – nowy trener nie cofnął go na ławkę rezerwowych i Polak po raz drugi z rzędu znalazł się w wyjściowej jedenastce swojej ekipy.
Widać było po zawodnikach Genoi, że są dziś potwornie zdeterminowani do zdobycia pełnej puli. Mocny pressing, szalona determinacja w bronieniu się pod własną bramką, szybkie wyjścia z ataku do obrony. W tabeli robiło się już niewesoło, Genoa kończyła przecież rok na ostatnim miejscu w Serie A. Brak punktów w starciu z Sassuolo usadowiłby ich jeszcze mocniej na mieliźnie.
Dobrze się ten mecz oglądało, bo goście raz za razem atakowali skrzydłami, dobrze wyglądał Duncan, Perrin w bramce miał pełne ręce roboty, ale i gospodarze co chwilę szukali swoich szans w szybkich kontrach. Po jednym z takich ataków Filip Jagiełło powinien mieć asystę – ładnie popędził skrzydłem, zbliżył się do pola karnego, wyłożył piłkę do Sturaro w okolice punktu rzutu karnego, ale Włoch trafił prosto w golkipera. Generalnie Jagiełło mógł się podobać – szukał wolnych przestrzeni, nie notował zbyt wielu strat, nieźle przesuwał akcje swojej drużyny do przodu. Widać było, że on też chce zapunktować u nowego trenera i skoro już wywalczył miejsce w składzie, to nie grał na alibi. Jakby wiedział, że uciekanie od gry nic dobrego mu nie przyniesie, więc na każdej akcji chciał stawiać swój stempel.
Ale najwięcej tych stempli na atakach gospodarzy postawił Domenico Criscito. Lewy obrońca Genoi chodził jak przecinak po flance (Genoa grała ustawieniem 3-5-2, Criscito hasał po lewym wahadle) i to też on skutecznie wykonał rzut karny, który dał prowadzenie miejscowym. Goście szybko odpowiedzieli za sprawą Obianga.
Oglądaliśmy starcie bardzo zacięte (dziewięć żółtych kartek) i było jasne, że w drugiej połowie zadecydować o zwycięstwie może detal. Na przykład taki detal, jak wideoweryfikacja. Djurcić dał gościom prowadzenie, ale po dość długiej wideoweryfikacji sędzia dopatrzył się – i słusznie – zagrania ręką zawodnika Sassuolo przy przebitce prowadzącej do szansy strzeleckiej. A że IFAB oraz UEFA goli po akcjach wypracowanych przez ręce nie chce, to bramka została anulowana.
I wtedy wjechał on. Goran Pandew. Facet, który pamięta podboje Napoleona i który wisi piątkę Mojżeszowi. 107-letni Macedończyk pokazał, że Genoa dziś jest zdeterminowana do tego stopnia, że gola strzeli nawet i na leżąco. Pandew po świetnej kontrze gospodarzy wpadł w pole karne, bramkarz zdołał jeszcze odbić jego pierwszy strzał, ale piłka i tak potoczyła się w stronę bramki. Napastnik już upadał, już był na kolanach, ale głową (nosem? klatką piersiową? brodą?) wcisnął piłkę do siatki.
Genoa odbiła się od dna, a Jagiełło pewnie zachowa miejsce w wyjściowym składzie. Po 70 minutach gry zmienił go Behrami, ale Polak pozostawił po sobie niezłe wrażenie. Kto by powiedział, że to on, a nie Żurkowski szybciej zacznie grać w swojej drużynie.
Genoa – Sassuolo 2:1 (1:1)
Criscito (29.), Pandew (86.) – Obiang (33.)
fot. NewsPix