Pierwszy raz w swojej trzynastoletniej już historii Amber Cup zawitał na Śląsk, pierwszy raz Daniel Kaniewski – organizator całego zamieszania – zdecydował się rozbić całość na dwa dni. Jutro na scenę wjadą prawdziwe „grubasy”, gwiazdy reprezentacji Polski, byłe i obecne, gwiazdy telewizji, a także zdeterminowana, by utrzeć wszystkim nosa ekipa KTS-u Weszło. Chłopcy i dziewczynki grające dziś w kwestii zaangażowania bardzo wysoko postawiły poprzeczkę wszystkim grającym jutro.
Nie było odstawiania nogi, nie było odpuszczania, każde spotkanie grzało aż do ostatniej syreny – włącznie z finałem. Jakby dramaturgii było mało, przedłużonym o dodatkową minutę, gdy bramkarz szczecińskiej Pogoni – zwycięzcy Amber Cup 2020 – zakiwał się na własnej połowie i ratował swój zespół przed serią jedenastek taktycznym faulem. Trzeba było między słupki wpuścić gracza z pola, bronić się czterech na pięciu przeciwko zespołowi Górnika Zabrze. Drużynie, która zaczęła fatalnie – zabrzanie słabiutko wyglądali na tle Odry Opole w pierwszym meczu fazy grupowej, przegrali 0:2 – ale rozkręcała się z meczu na mecz, po drodze wygrywając między innymi Wielkie Derby Śląska z Ruchem Chorzów.
Pogoń wygrała, bo choć zabrzanie mieli między słupkami prawdziwego kocura, to szczecinianie zaprezentowali się w tym turnieju zdecydowanie najlepiej i mieli w swoich szeregach króla strzelców, znanego już doskonale łowcom talentów (wiemy, pytaliśmy) Igora Stankiewicza. Jedenaście goli ma swoją wymowę, ale kapitan Portowców nie tylko ładował gola za golem, mocno udzielał się też w obronie, w samym finale notując dwie kluczowe interwencje.
Nagrody piłkarza turnieju jednak nie dostał, bo serca jury skradła Zuza Witek. Tak tak, w turnieju chłopców znalazło się miejsce dla jednej drużyny dziewczynek. W teorii mogła być złożona z zawodniczek o trzy lata starszych, w praktyce jednak z chłopakami rywalizowały w większości ich równolatki.
— Tak naprawdę kilka zawodniczek jest z 2005, ale większość z rocznika 2007, czyli tego samego, co chłopcy — mówiła po przegranym z Zagłębiem Sosnowiec ćwierćfinale Angelina Łąckiewicz-Oślizło, trenerka grupy dziewczyn. — Nastawiałyśmy się na wysoki poziom, taki też był. Mieliśmy łatwiejszą grupę, ale w ćwierćfinale brakło już nam sił, poziom był już dużo wyższy. Małe błędy, szczegóły zdecydowały — komentowała na gorąco.
Niech jednak za najlepszą recenzję gry dziewczynek świadczy fakt otrzymania nagrody MVP dla Witek. Ale nie tylko to, bo indywidualnie młodą piłkarkę GKS-u wyróżniła też Ewa Pajor, już po fazie grupowej wskazując ją nam jako tę, na której błyskawicznie zawiesiła oko. Na pytanie, czy to może być druga Ewa Pajor, tylko znacząco się uśmiechnęła.
Oprócz przeglądu talentów dziewczęcych, w sobotę w Gliwicach można było rzucić okiem na przyszłość śląskiej piłki. Zespołów z regionu było co nie miara, zaproszenie przyjęły i wielkie marki, jak Górnik Zabrze, Ruch Chorzów czy Piast Gliwice, i znane w regionie akademie, jak Akademia Piłkarska Team Jarosława Kaszowskiego, i reprezentacja Śląskiego ZPN, będąca swego rodzaju dream teamem, bo poskładana z najlepszych graczy z klubów niebiorących udziału w rozgrywkach. Byli więc chłopcy z Rakowa, GKS-u Katowice, Stadionu Śląskiego Chorzów, GKS-u Tychy czy Józefki Chorzów. A trzeba dodać, że po trzech kolejkach mistrzostw Polski kadra Śląska ma dziewięć punktów, czyli z byle kim do czynienia nie mieliśmy.
Ekipa ZPN-u odpadła jednak w ćwierćfinale, po meczu z Górnikiem Zabrze, gdzie – jak słyszeliśmy od trenerów – grało też kilku zawodników mocno obserwowanych pod kątem kadry Śląska.
Nie jednak wynik był dziś najważniejszy, co podkreślali na każdym kroku trenerzy zwycięskiej ekipy.
— Naszym celem jest gra w strukturze zespołów 9-osobowych, dlatego traktujemy to jako nagrodę dla chłopców. Mają okazję zmierzyć się z chłopakami, z którymi normalnie nie mają szansy grać w swoim regionie. Kluczem do rozwoju tych chłopców jest to, żeby mieli jak najwięcej piłkę przy nodze, żeby była presja czasu i przestrzeni. A takie turnieje jak ten to gwarantują. Bardzo do cieszy, że w Polsce jest coraz więcej takich inicjatyw. Naszym celem jest to, żeby nasi zawodnicy byli bardzo mobilni, rotowali, szukali wolnych przestrzeni. I to, żeby podejmowali decyzje. Przy grze 9-osobowej rzadziej się ma piłkę, liczba kontaktów jest mniejsza. Tutaj trzeba mieć cały czas głowę podniesioną, bo miejsca jest bardzo mało. Dryblują, podejmują szybkie decyzje — mówił Patryk Kurant, były piłkarz Pogoni Szczecin i trener akademii Portowców.
Turniej bardzo chwaliła też Łąckiewicz-Oślizło. — Boisko, cała otoczka, wszystko to spełniło absolutnie najwyższe wymagania.
— Może szkoda, że nie ma większej liczby boisk i mniejszych przerw między meczami. Ale atmosfera, poziom sportowy – to wszystko jest rewelacyjne — wtórował im Damian Mikołowicz, trener ekipy Śląskiego ZPN.
Było więc dziś naprawdę ciekawie, głośno, pozytywnie. Były strzały do płachty znanej z „Turbokozaka”, była możliwość pstryknięcia sobie fotki i ucięcia krótkiej pogawędki z Ewą Pajor, Kamilem Wilczkiem.
Daniel Kaniewski zaś dwoił się i troił, by nikomu niczego nie brakowało. Stojąc z nami w krótkiej kolejce po kawę zdążył odebrać trzy telefony, klepnąć ostatecznie trening KTS-u po turnieju dzieciaków na boisku w gliwickiej Arenie i załatwić naszej ekipie wszystkie potrzebne wejściówki.
— Ja nigdy nie jestem w stu procentach zadowolony, zawsze staram się zrobić coś więcej, coś lepiej — mówił Kaniewski przed kamerą Weszło. O typowanie faworyta rozgrywek się nie pokusił, ale zdradził, że sporo obiecuje sobie po występie Błażeja Telichowskiego – jego zdaniem stworzonego do takiego grania, obecnego na swoim dwunastym Amberze. O jego umiejętnościach snajperskich sami się boleśnie przekonaliśmy, wbił KTS-owi na turnieju im. Pawła Zarzecznego cztery bramki.
Jutro będzie więc okazja sprawdzić, jak Kaniewskiemu wyszedł pierwszy Amber Cup na Śląsku, w jakim stopniu KTS wyciągnął wnioski z pierwszego starcia z „Telichem” i która z gwardii gwiazd polskiej piłki mogłaby z powodzeniem kręcić rywalami i w halówce. Mając doświadczenie z kilku poprzednich Amber Cup, jesteśmy pewni, że warto niedzielę spędzić w Gliwicach.
SZYMON PODSTUFKA