Usiądź wygodnie w fotelu, zaparz herbatę i zastanów się: jakie emocje budzi w tobie Korona Kielce?
Czy gdyby przestała istnieć, zatęsknisz? Masz za czym?
Siedem lat temu powstał na Weszło tekst o wiele mówiącym tytule: “Korona Kielce. Obiekt pożądania całej kibicowskiej Polski”. To tylko siedem lat, a dziś ma się wrażenie, jakby od tego tekstu minęła wieczność.
Mówiliśmy wtedy o Bandzie Świrów, koroniarskim charakterze, barwnych postaciach, niebywałej atmosferze, walce, jednoczeniu się piłkarzy z kibicami. Dziś mówimy zanikającym zainteresowaniu na piłkę w Kielcach, frustracji kibiców, klubie, który kompletnie zatracił swoją tożsamość. O klubie, w którym w końcówce jesieni coś drgnęło, ale i tak jego sytuacja w tabeli jest bardzo zła.
W czasach Kolportera Korona dochodziła do finału Pucharu Polski, miała Grzegorza Piechnę, najlepszy stadion w Polsce, była fenomenem frekwencyjnym. Dziś na trybunach pojawia się garstka osób.
Korona nie buduje tożsamości na ikonach, z większością z nich pożegnała się w nieelegancki sposób, sądzi się z pracownikami, w miejsce zasłużonych piłkarzy zatrudnia przypadkowych obcokrajowców.
Czy ktokolwiek potrafi pokochać klub, który nie ma tożsamości, który stać co najwyżej na wymęczone utrzymanie i kolejną ucieczkę spod topora bankructwa?
***
Pocztówka z przeszłości, wersja motywująca.
– Banda Świrów!!!
– Auu!!!
– Chuligani!!!
– Auu!!!
– Koroniarze!!!
– Auu!!! Auu!!! Auu!!!
***
Listopad, godzina do meczu ligowego z Rakowem Częstochowa. Atmosfera święta.
Przypominam sobie o czasach, gdy mieszkając w Kielcach na meczu pojawiałem się spóźniony i ciężko było o miejsce parkingowe w okolicach stadionu. Przy dobrych wiatrach udawało się stanąć obok cmentarza przy Ściegiennego albo na parkingu stojącym równolegle do Chęcińskiej. Często trzeba było błądzić za miejscem.
Dziś przyjechałem pociągiem, ale widzę, że ze znalezieniem miejsca parkingowego nie miałbym żadnego problemu.
Kiedyś dołączało się do tłumu idącego na mecz, dziś idąc od strony Wojewódzkiego Domu Kultury widać ledwie pojedyncze postaci z żółto-czerwonymi szalikami. Momentami więcej jest policjantów niż kibiców.
Przy kasach trzeba było odstać swoje, dziś jest przy nich garstka ludzi.
Kolejna kolejka pojawiała się przy kołowrotku, dziś przechodzi się przez nie błyskawicznie.
Sklep kibica pękał w szwach, okoliczny bar pękał w szwach, w promieniu kilometra czuć było, że dziś jest mecz.
Nic dziwnego – bywały czasy, gdy co dwa tygodnie na stadionie w Kielcach pojawiało się ponad dziesięć tysięcy widzów. W świętokrzyskim panował szał na Koronę. Czasy Kolportera, pierwszy awans do Ekstraklasy, najnowocześniejszy stadion w Polsce, piłkarze, którzy byli powoływani do reprezentacji. Legendarny Grzegorz Piechna, na cześć którego powstała piosenka. Banda Świrów, o której mówiło się wszędzie. Kamil Kuzera, Maciej Korzym, Zbigniew Małkowski, Paweł Golański i wielu innych. Symbole. Daleko było im do wirtuozów, ale przyciągali ludzi na stadion. Kielecka jazda na tyłkach stawała się odrębną dyscypliną sportu.
Korona ma młodą historię. Powstała w 1973 roku. Ale i tak porwała kilka pokoleń.
Dziś Suzuki Arena straszy szarymi krzesełkami. Młyn nie jest zbyt liczny, kibice Rakowa Częstochowa przyjechali w podobnej grupie, w jakiej stawili się ci najbardziej zaangażowani z Kielc. Sektory świecą pustkami.
Kiedyś pytano, dlaczego frekwencja czasami spada poniżej dziesięciu tysięcy.
Później cieszono się, że dziesięć tysięcy widzów jest przynajmniej na najważniejszych meczach.
Dziś?
Mecz z Cracovią: 4728 widzów.
Mecz z Arką: 3472 widzów.
Mecz z Rakowem: 4116 widzów.
Mecz z Zagłębiem: 3271 widzów.
Mecz z Wisłą Płock: 3621 widzów.
Mecz ze Śląskiem: 3651 widzów.
Mecz z Zagłębiem w pucharze: 1981 widzów.
Ostatnie mecze na Suzuki Arenie dobitnie pokazują, kibice odwracają się od klubu. Chodzenie na mecze nie jest już dla nich przyjemnością. Wyniki nie przyciągają. Gra także. Ale wyniki nigdy nie były powalające.
Przyjechałem sprawdzić, co kibice Korony sądzą o tym, że klub traci swoją tożsamość. Nie ma postaci, z którymi można się utożsamiać. Charakterów. Ulubieńców trybun. Niewielu piłkarzy z regionu. Pozytywnych emocji. Wieloletnich pracowników. Powodów, by sądzić, że Korona pójdzie w górę, przestanie być wiecznym kandydatem do spadku.
Czy kibicami kieruje już tylko sentyment?
Czy mają jeszcze nadzieję na lepsze jutro?
***
Pocztówka z przeszłości, wersja mobilizacja.
15 200 kibiców na meczu z Legią Warszawa w 2017 roku.
***
Damian zaczął chodzić na Koronę w sezonie 1999/2000, mniej więcej wtedy, gdy “złocisto-krwiści” połączyli się z Błękitnymi. Na mecz zaprowadził go dziadek, który był w Koronie działaczem. Od dziecka wpajał lokalny patriotyzm, zapisał na treningi, gdy klub był w trzeciej lidze. Damian działał w stowarzyszeniu kibiców, jeździł na wyjazdy. Gdy rozmawiamy o dawnych latach, wspomina Vukovicia, który w 90. minucie potrafił biec na sprincie przez całe boisko.
Damian opowiada: – Czy Korona straciła tożsamość? Bardzo. Za Leszka Ojrzyńskiego jeździło się po innych miastach i każdy na nas pozytywnie reagował. Może nie było wirtuozów, ale walczyli jeden za drugiego. Takiego team spirit dawno w Polsce nie było i długo nie będzie. Gdy odchodził Maciek Korzym, Siejo stworzył dla niego film “Ci piłkarze wrócili z martwych”. Tytuł wiele mówi. Zwolnienie Leszka Ojrzyńskiego było pierwszym sygnałem, że nasza tożsamość zostanie zatracona. Kilku piłkarzy jednak zostało i z szatni na szatnię ten duch przechodził. Dziś tożsamości już nie mamy. Niemcy efektywnie pozbywali się zawodników, którzy mieli coś do powiedzenia, byli związani z klubem.
– Po co dzisiaj zwykły kibic może chodzić na Koronę?
– Decyduje lokalny patriotyzm. Kielce to trochę ewenement. Na studiach w Krakowie trzymaliśmy się wszyscy razem, poruszaliśmy bardzo lokalne tematy. Korona jest czymś, co spaja kielczan, trzyma ich przy życiu.
– I chyba została jeszcze taka nadzieja, że może będzie lepiej. Ale po frekwencji widać, że ludzie już ją tracą. Trzy tysiące widzów w mieście wojewódzkim to żenująca frekwencja, która pokazuje skalę problemu. Od wielu lat klub był na garnuszku miasta, nie walczył o żadne cele, a ludzie jednak przychodzili. Gdy przeszedł do rąk prywatnych, była nowa nadzieja, że coś się zmieni. Po sezonie odchodzi dziesięciu chłopa, przychodzi dziesięciu. Jak ten zawodnik ma zapierdzielać za klub, za miasto, jak on nie wie, na czym będzie stał?
– Chodzisz na mecze z taką samą chęcią, jak kiedyś?
– Zmuszam się. To jest od małolata w serduchu. Są ludzie, którzy zawsze będą z klubem na dobre i złe. Ale potrzeba świeżej kibicowskiej krwi.
– Czujesz w mieście zniechęcenie Koroną?
– Bardzo, baaardzo duże. To zniechęcenie wynika z tego, że klub był przez wiele lat niechciany przez nikogo. Gdy byliśmy na garnuszku miasta, zwykle modliliśmy się o utrzymanie. Dwa sezony można to oglądać, trzy też, ale czwarty każdemu już się znudził. Pamiętam, że po karnej degradacji na mecze z takimi tuzami jak Tur Turek czy Flota Świnoujście przychodziło po 12-13 tysięcy osób. Ale dlatego, że Korona coś grała, biła się o awans, było w niej wielu chłopaków stąd. Kilka sezonów marazmu, odpuszczania… Nie, to nie jest to.
– Wolałbyś, by Korona spadła, ale grała głównie Polakami i wychowankami?
– Jeśli spytasz losową osobę związaną z Koroną, każdy powie ci, że oczywiście tak. Spadek na pewno oczyściłby atmosferę wokół klubu i pozwoliłby zbudować coś nowego. Ale jeśli spadniemy, Niemcy odejdą, wezmą kasę z Canal+ i nie będzie pieniędzy na funkcjonowanie w pierwszej lidze, więc automatycznie zlecimy jeszcze niżej. Znowu są przepychanki o kasę i to już ludzi męczy już od lat. Co pół roku to samo: a to miasto nie chce dać, a to Niemcy nie chcą dać. Chodzą plotki, że Niemcy albo piorą tu pieniądze, albo wzięli klub tylko po to, by wypromować piłkarzy z kilku agencji menedżerskich i na nich zarobić. To też na pewno nie pomaga.
– Jak generalnie oceniasz rządy niemieckie?
– To całkowity paradoks, bo gdy klub był na garnuszku miasta, myśleliśmy, że wtedy w Koronie dzieją się patologiczne rzeczy. A dziś każdy chciałby wrócić do tamtych czasów! To przecież za miasta grał taki zawodnik jak Oliver Kapo, jedno z najlepszych CV w historii ligi.
– Przyszli Niemcy, trener Lettieri zrobił rewolucję, faktycznie to działało. Pytanie, czy to był jeszcze rozpęd po trenerze Bartoszku, czy wszystko dzięki Lettieriemu. Zawodnicy mówili, że warsztat trenerski miał OK, ale jego apodyktyczny, dyktatorski charakter sprawiał, że niszczył ich psychicznie. Ktokolwiek się odezwał jak Mateusz Możdżeń, był niszczony. Tak samo później Bartosz Rymaniak i Piotr Malarczyk. W ich miejsce były ściągane tabuny z zagranicy, najlepszym przykładem Fabian Burdenski. To była katastrofa. Przez pierwsze 1,5 roku Lettieri się bronił, był półfinał z Arką, 5:0 z Lechią, gigantyczne nadzieje.
– Niemcy nie mają żadnego pomysłu na ten klub i chodzą plotki po mieście, że Hundsdorfer od pół roku szuka kogoś, kto przejmie Koronę, ale wątpię, że mu się uda. To nie ten poziom, by na nim zarobić.
– Nie brakuje ci jako kibicowi wiedzy, kim w ogóle jest Hundsdorfer, po co mu klub, jakie ma intencje?
– Tu nie ma żadnej transparentności. Parę miesięcy temu Hundsdorfer był w Kielcach, dostawał konkretne pytania na konferencji prasowej, ale jakbyś rzucał grochem o ścianę. Jedno, wielkie zaklinanie rzeczywistości. Pytanie, jaka jest rola Zająca, czy mówi o wszystkim co tu się dzieje. Nie wiadomo, kim ten Hundsdorfer jest, co on z tym klubem chce zrobić. Nie wiadomo, co będzie z dnia na dzień. Ciągła niepewność. Wszyscy liczyli, że jak weźmie to Burdenski, gość znany, będzie lepiej. Latał na zgrupowania, wchodził na bramkę na treningach, robiły się z tego fajne relacje. Aż… z dnia na dzień zrezygnował. Dlaczego? Nie wiadomo. Ten klub jest jedną, wielką zagadką. A my zostaliśmy z obiecankami-cacankami o współpracy z Werderem.
– Ostatnio znów gruchnęła wiadomość, że klub nie ma pieniędzy i miasto musi dołożyć 1,5 bańki, bo klub zostanie postawiony w stan likwidacji. Jakbyś słyszał co pół roku to samo, o możliwej likwidacji, wyciąganiu kasy z miasta, wierzyłbyś, że będzie dobrze? Chciałoby ci się chodzić na mecze?
***
Pocztówka z przeszłości, wersja pucharowa.
– Dla was od nas za walkę, dużo serca włożyliście i dla nas jesteście najlepszą ekipą w historii klubu.
Kibice Korony honorują Bandę Świrów pucharem po sezonie 11/12.
***
Macieja na mecze zabierał tata, jeszcze w czasach, gdy Korona grała derby z Błękitnymi. Regularnie zaczął chodzić w sezonie 96/97, z czasem towarzystwo ojca zamienił na kumpli z osiedla. Wspomina Koronę z Maciejem Pastuszką, Przemysławem Cichoniem, Jackiem Kubickim, Dariuszem Kozubkiem. Uważa, że piłkarze z Kielc zawsze byli spoiwem szatni. To na nich się przychodziło.
Maciej: – Korona nigdy nie miała sukcesów, sukcesem było dla nas piąte miejsce w lidze. Ale ludzie przychodzili. Apogeum była Banda Świrów. A teraz na kogo przychodzić? Jest jakaś zbieranina chłopaków, którzy teoretycznie nie są pewnie słabi piłkarsko, ale nie identyfikują się z tym klubem. Nie czują tego tematu. Nawet wypowiedzi przed meczem z Wisłą traktują z przymrużeniem oka, mówią, co trzeba powiedzieć, grają mecz i do domu. Coś tam słyszeli, ale nie czują tego. Nie byłem zdecydowanym przeciwnikiem Lettieriego. Był zgrzyt z Bartoszkiem, nie wiadomo dlaczego został zwolniony, ale OK, Niemcy mają swój klub, mogą decydować. Potem działy się słabe sytuacje. Odpalenie Radka Dejmka, który czuł kielecki klimat. Sposób, w jaki pożegnano Jacka Kiełba. Przychodzili na ich miejsce zawodnicy, którzy mieli dawać jakość, ale tej jakości nie było. I nie czują klimatu, nie da się z nimi identyfikować.
– Fajnym przykładem tożsamości był Paweł Golański. Wszyscy wiedzieli, że to ełkaesiak. Ale jednak klasę pokazywało to, jak się zachowywał, jak celebrował bramki, jak podchodził do kibiców, jak nosił opaskę kapitana. Rozmawiał z nami. Pamiętam, jak kiedyś wracaliśmy z wyjazdu. Paweł nie grał, ale wracał swoim prywatnym samochodem. Zatrzymaliśmy się na postoju i zjechał do nas. Normalna rozmowa: jak tam, co tam, kiedy wrócisz, co w drużynie, czy wszystko OK. Wiadomo, pewnie cedził przez jakieś filtry, ale można było odczuć, że ci piłkarze rozmawiają z kibicami, zależy im. Nawet na mieście było z nimi “cześć, cześć”, bo się wszyscy znaliśmy.
– Dziś jakiś piłkarz jest blisko kibiców?
– Nie ma takiego.
– Korona wyjdzie twoim zdaniem na prostą?
– Pojawiają się głosy, że jak to padnie, będzie się ciężko odrodzić. Zawsze się śmialiśmy, że nie chcemy być, z całym szacunkiem, drugą Odrą Wodzisław, która grała ileś tam lat w Ekstraklasie, spadła i nikt po niej nie płakał. Najgorsze jest to, że Korona właśnie tak wygląda. Niewiele oferuje, są zmiany właścicieli, a sukcesów nie ma. Wśród kibiców jest zniechęcenie tym wszystkim. Jak ja zaczynałem chodzić na mecze, nie wyobrażałem sobie, by opuścić stadion. Lech, Legia, Wisła – to było coś niesamowitego. W tym momencie przed meczem z Legią możesz sobie kupić w kasie bilet, nie ma kolejek, żaden problem. Nie ma już takiego szału.
– Może być tak, że to będzie musiało rąbnąć, by się całkowicie wyczyścić. Ale Kielce nie są takim miastem jak Szczecin czy Łódź, to nie będzie takie proste. Zresztą, za płotem jest drużyna piłki ręcznej, która wykorzysta potknięcie Korony. Może powiedzieć: dajcie nam to, co dajecie Koronie i zrobimy wam europejską drużynę. Dlaczego nie? Śmialiśmy się kiedyś: kurczę, szkoda, że u nas nie ma starszych kibiców. Przyjechał Lech czy Legia i w klatce siedzieli goście po 40 lat, a u nas młodzież. Teraz mówimy: kurde, szkoda, że nie ma już młodych chłopaków! Ale dla kogo ci młodzi mieliby chodzić? Ja chodziłem, bo byli piłkarze z regionu, potem Piechna, Golański, Bilski, Małkowski, Korzym, Kuzera. A teraz? Jakiś Lioi i Zalazar. Fajnie, ale tych gości za chwilę nie będzie i nie bardzo widzę, dlaczego mój syn miałby tu przychodzić. Ale kibic ma zawsze nadzieję, że będzie dobrze.
***
Pocztówka z przeszłości, wersja “murem za trenerem”.
Leszek Ojrzyński, trener, który stworzył w Kielcach coś szczególnego, został zwolniony po pierwszych potknięciach. Kibice Korony błyskawicznie się zmobilizowali i zebrali się tłumnie na stadionie, chcąc wymóc na ówczesnym prezesie, Tomaszu Chojnowskim, wyjaśnienia tej decyzji.
Te są pokrętne. Ojrzyński przypatruje się wszystkiemu z boku, po chwili opuszcza zgromadzenie.
– Panowie, ja zabiorę głos. Krótko: mleko się rozlało. Rozmawiajcie sobie. Ja dziękuję wam za doping dla mnie, dla mojej drużyny.
– Leszek Ojrzyński! Leszek Ojrzyński! Leszek Ojrzyński!
Chwilę po wyjeździe ze stadionu rozmawiam z Ojrzyńskim telefonicznie. Złego słowa na Koronę nie powie. Łamie mu się głos.
***
Pierwszy mecz wyjazdowy Kuby miał miejsce w 1994 roku. Tradycję kontynuuje do dziś i stara się kilka razy w roku ruszyć w Polskę. W Kielcach jest na większości meczów. Ostatnio zdarza mu się oglądać je w klubowej restauracji, wraz z większą ekipą starej gwardii kibiców. – Całe szczęście, że chociaż restauracja jeszcze trzyma poziom, to dobry klimat do napawania się poziomem artystycznym naszych piłkarzy – śmieje się.
Co myśli na temat utraty tożsamości Korony? Kuba: – Za prosto byłoby mówić, że super jest w klubach opartych tylko na wychowankach i piłkarzach z regionu, bo takich nie ma. Ale jest w tym część prawdy, bo w Koronie zawsze przewijali się piłkarze z województwa, związani z miastem, a teraz nawet Polacy są już mniejszością. Wcześniej piłkarze posyłali tu dzieci do szkoły, poznawali tu swoje kobiety, osiedlali się na dłużej. Teraz mamy garstkę chłopczyków z różnych zakątków Europy, którzy wymarzyli sobie, że będą grać w piłkę. A w większości to miernoty. Klub niewiele robi, to głównie gaszenie pożarów. Ktoś mówi, że mamy słaby marketing? To hurra, grzejemy akcję po szkołach. Ma to tyle finezji, co przewracanie kotleta na drugą stronę.
– Widzisz w obecnej kadrze piłkarza, dla którego kibice mogą przychodzić na stadion? Utożsamiać się z nim?
– Zapowiadali się tak Kuba Żubrowski i Marcin Cebula. Mówiono, że za jakością piłkarską, o którą byli posądzani, idzie też przywiązanie. Nie wiem, co w tych młodych głowach siedzi. Są widoczni, Cebula był nawet kiedyś z nami na wyjeździe. Oni mają największe papiery, by aspirować do miana symboli, ale to duże słowo, na to miano trzeba zapracować dobrą grą i postawą pozaboiskową.
– W którym momencie wajcha przeciągnęła się na złą stronę?
– Powiem ci, kiedy było dobrze. Paradoksalnie najlepiej wtedy było wtedy, gdy nie trzeba było grać, trzeba było dzwonić. Wszystko było poukładane, Kolporter obracał swoimi pieniędzmi, więc nie mógł sobie pozwolić na wydawanie na pierdoły. Grały tu najbardziej znane nazwiska, reprezentanci Polski. Mogliśmy mówić, że Polska nam trochę zazdrości.
– Najgorszy moment jest teraz. Uważam, że nawet jak miasto było właścicielem klubu, mimo że to był totalny freestyle z ich strony, nikt się nie znał na piłce i wszystko było rozgrywane politycznie, to ta ich ówczesna bylejakość wystarczała. Pojawiali się ludzie jak trener Bartoszek czy trener Brosz, totalnie nieprzystający do tego chaosu.
– Teraz właścicieli klubu nie widać. Hundsdorfer przejął bardzo po cichu pakiet większości i wszystkim zarządza z tylnego siedzenia. Nie stara się pokazać, pozyskać lokalnej społeczności. Zając to z kolei średni piłkarzyna, nie posądzałbym go o górnolotne pomysły. Znów jest bylejakość. Jestem zawiedziony, nie mam satysfakcji z oglądania tego.
– Czujesz wśród kibiców rezygnację?
– Kibicowanie Koronie ma mocne podstawy, to już są trzy pokolenia. Dla wielu osób nie ma znaczenia, kto w tym klubie gra. Chcą miło spędzać czas, mają potrzebę dumy i bycia w grupie. Jak są do tego wyniki to super, ale Korona nas nie rozpieszcza. Był finał Pucharu Polski w 2008 roku, a potem szara rzeczywistość. Dziesiąty mecz z Piastem na nikim już wrażenia nie robi.
– Nie widzę przesłanek, by miał się pojawić rycerz na białym koniu i powiedzieć, że włoży w to kilkanaście milionów, bo Korona jest bliska jego sercu. Ktoś mówił o Sołowowie, ktoś o Klickim, ale pragmatyka biznesu wygrała i to se ne vrati. Szczęściem będzie jakoś uratować się przed spadkiem, poskładać budżet, by być dopuszczonym do rozgrywek i odstawiać kolejny sezon szarzyznę. Niestety, to wersja optymistyczna.
– Kielczanie chcą meczów, ale jest też kilkanaście głównych ulic w Kielcach, na których nie ma chodników. Jako kibicowi łatwo mi mówić, ale mam swoje lata i uważam, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Jeśli ktoś mnie zapyta, czy chcę Koronę, czy bezpieczne przejście pod szkołą mojej córki, to co powiem? Zwłaszcza, że każda kolejna złotówka na Koronę to tylko podtrzymywanie bylejakości.
***
Pocztówka z przeszłości, wersja lojalnościowa.
Tomasz Lisowski dla “Faktu” o zwolnieniu Leszka Ojrzyńskiego:
– To był najgorszy dzień w mojej karierze. Za trenerem Ojrzyńskim skoczyłbym w ogień. Serio. I pewnie niejeden chłopak z drużyny też. Tyle wspólnych wspomnień…
(…)
– Kiedy trener Ojrzyński znajdzie nowy klub – co jest kwestią czasu – i będzie chciał pana w swojej drużynie…
– Nawet się nie będę zastanawiał!
– Naprawdę?
Tak. Jeśli tylko będzie mnie widział w swoim zespole… Przecież powiedziałem na początku rozmowy, że skoczę za nim w ogień. Nie kłamałem.
Jeszcze tego samego miesiąca Tomasz Lisowski, wówczas jeden z najlepszych piłkarzy w klubie, wylądował w drużynie rezerw.
***
Pocztówka z przeszłości, wersja policyjna.
Kielecka policja zaczęła przychodzić na mecze po cywilnemu i karać za przewinienia największego kalibru: siedzenie na innym krzesełku niż wskazuje bilet albo posługiwanie się przekleństwami po nieudanej akcji piłkarzy. Wielu Bogu ducha winnych kibiców otrzymało horrendalne mandaty lub zakazy stadionowe.
Za kibicami wstawia się Aleksandar Vuković: – Dochodzą do nas słuchy, że nasi kibice dostają zakazy stadionowe za używanie niecenzuralnych słów. Jeżeli to jest głównym powodem kar, to ja pierwszy nie powinienem być wpuszczany na stadion. Używam tego rodzaju słów bardzo często i wcale się tego nie wstydzę, bo to są wszystko emocje. To nie jest teatr, tylko stadion. Zawsze podkreślałem, że trzeba karać za agresję, chęć wtargnięcia na płytę boiska i awantury. Jednak jeśli ktoś próbuje robić porządek na zasadzie robienia tu teatru, to jest to śmieszne i żałosne. Mam nadzieję, że to się zmieni i tym samym na naszym stadionie będzie więcej kibiców, którzy nie będą tego typu sytuacjami zniechęceni. Jest to bowiem realny powód niskiej frekwencji na naszych meczach
Po meczu z Jagiellonią (wygranym 5:0) kibice odpalają pirotechnikę. Na sektor wkracza policja i nie pozwala nikomu opuścić trybuny. Chce wszystkich legitymować. Pomaga interwencja Zbigniewa Małkowskiego, który kłóci się z policją, by ta wypuściła kibiców do domów.
Kibice zorganizowali bojkot, poparli go piłkarze. Na jeden z meczów wyszli w koszulkach z napisem “Stadion to nie teatr, jesteśmy z Wami”.
***
– W pewnym momencie coś we mnie pękło – zaczyna Mateusz Żelazny, dziennikarz radia eM i TVP, pracujący przy Koronie od jedenastu lat. Komentował mecz pucharowy przeciwko Zagłębiu Lubin. Na trybunach zasiadło mniej niż dwa tysiące osób. Gra wyglądała jak zwykle. – Podśmiewaliśmy się podczas tego meczu, ale dostałem obuchem w głowę: z czego ty się śmiejesz, skoro to jest tragikomedia? Ludzi nie ma, piłkarze olewają swoje zadania, zarząd to od dłuższego czasu jakaś farsa. Klub się wali, a ty się śmiejesz?
Na antenie, zamiast opisywania wydarzeń na boisku, wykonał dwunastominutowy monolog.
“Straciliśmy charakter, rys drużyny, to, co działo się na klubowych korytarzach. Jesteśmy przypadkowym klubem z przypadkowymi ludźmi i gramy jak przypadkowa zbieranina”.
“Powoli obserwujemy obumieranie klubu, w którym się zakochaliśmy. Trudno się identyfikować z czymś, z czym się identyfikować nie da”.
“Krzysztof Zając ciągle szuka problemów na zewnątrz klubu, a nie w środku. To człowiek, który w ogóle nie przyjmuje do wiadomości, że może popełniać błędy. Wszędzie szuka spisków, dziennikarze to grupa iluminatów, która spotyka się po piwnicach zakładając kaptury i zapalając świece po to, by zniszczyć wielki projekt budowany przez niemiecki kapitał”.
“W gabinetach przy Ściegiennego trwa jedna, wielka degrengolada. Kompletne zepsucie. Jeśli tam się nic nie zmieni, żaden wynik sportowy nie będzie satysfakcjonujący, bo prędzej czy później ta tykająca bomba eksploduje i klub spadnie albo się spektakularnie rozleci”.
“Straciliśmy DNA, to, czym ten klub był. Tożsamość budowaną przez lata. Przez beznadziejnie głupie decyzje kilku ludzi, którzy nie rozumieją, że czasem też mogą się mylić i nie słuchają innych”
Mateusz Żelazny opowiada: – Wiele osób ma przeświadczenie, że koroniarski charakter opiera na legendarnej Bandzie Świrów, która jest pewnym archetypem, do którego wracamy. A prawda jest taka, że charakter zawsze tu był. Serce, rodzinne podejście, przekonanie, że wszyscy ciągniemy ten sam wózek, jesteśmy kumplami z pracy i poza pracą. Dziś piłkarze mają na ten klub wywalone. Traktują go jak przystanek. Mają podejście na zasadzie: znaleźliśmy się tutaj, dokonaliśmy złego wyboru w życiu, trzeba dojechać do końca kontraktu i tyle.
– Kapitan, Adnan Kovacević, został wyznaczony przez trenera, co jest jakimś absurdem. W Bandzie Świrów nie miałby prawa podnieść oczu na tych gości, bo by go mentalnie zjedli, nie mówiąc już o opasce. Lisowski, Golański, Stano, Vuković, Korzym, Kuzera, Małkowski… Ktokolwiek mógł nosić tę opaskę. Zestawiasz to z Kovaceviciem i myślisz sobie: kurde, gdzie my dotarliśmy?
– Powiedziałeś podczas monologu, że ostatnia nitka już pęka. Masz wrażenie, że w Kielcach może zostać zgaszone światło?
– Może być tak, że klub przestanie istnieć.
– Klub to struktura stojąca na dwóch nogach – sportowej i organizacyjnej. Jeśli porównać tę sytuację do nowotworu, to zajął on już obie nogi i temu kolosowi jest naprawdę bardzo trudno stać. Nie ma tutaj już pieniędzy na transfery, na piłkarzy-ratowników. Widać to choćby po tym, kto jest zatrudniony jako trener. Z całym szacunkiem dla trenera Smyły, który jest naprawdę fajnym gościem i przyzwoitym trenerem, ale jego by tu nie było, gdyby były pieniądze.
– Strona organizacyjna? Nie da się z nimi rozmawiać. Syndrom oblężonej twierdzy. Całe szczęście, że jest tam jeszcze Marek Paprocki, dzięki któremu Kielce mają Ekstraklasę. Ma kilka pomysłów, jak tym klubem jeszcze kierować. Bo z całym szacunkiem dla pana Zająca, ale jego kierowanie z klubem jest jak na tym filmiku, gdzie małpa lata z karabinem i strzela we wszystkich kierunkach. To dokładnie to samo, jakby mnie posadzili za sterami samolotu i powiedzieli, że mam lecieć do Dubaju.
– Do czerwca Gino Lettieri pobiera z klubu ciężkie pieniądze. Dwa źródła mówią o 120 tysiącach złotych miesięcznie. A ludzie z biura prasowego nie mogli się doprosić o 200 złotych podwyżki. Ludzie od zamiatania podłogi byli traktowani jak śmiecie. Ci z marketingu także. Każdą złotówkę na sprawy typu kupno wody do lodówki czy nocleg biura prasowego oglądało się dwa razy. Chłopaki jechali do Legnicy i nie mieli możliwości noclegu, bo to uszczupliłoby klubową kasę o 200 złotych. Kto podpisuje taki kontrakt w takim klubie?
– Kolosalne długi są zamiatane pod dywan. Wiemy, że dług jest duży, przypuszczalnie wynosi około 12 milionów. Prezes sam o tym mówi na spotkaniu z dziennikarzami, potem się wypiera, a potem znowu na spotkaniu Rady Nadzorczej mówi, że jest dług, więc miasto musi pomóc w dokapitalizowaniu, bo inaczej klub się nie spłaci i nie otrzyma licencji.
– Miasto ma 28% akcji. W sytuacji, w której Dirk Hundsdörfer mówi “wysiadam z tego pokładu”, wszystko przechodzi na miasto. Ale miasto to już nie jest Wojciech Lubawski, który był kibicem, mocno zdeterminowanym, by utrzymać klub na powierzchni. Bogdan Wenta i jego ludzie nie są zbyt przychylni istnieniu tego projektu w takim kształcie. Miasto już nie kupi i nie uratuje, jak po Klickim. Gdy Niemcy zrezygnują, w mojej ocenie klubu już nie będzie. Rozleci się.
– Na początku miesiąca Korona znowu została dokapitalizowana. Miasto i właściciel większościowy zgodzili się, że każdy wykłada proporcjonalnie – Hundsdörfer 3,5 bańki, miasto 1,5 i długi spłacone. Te pięć milionów potrzebne było na spłacenie długów i zamknięcie roku budżetowego. To pokazuje, jak daleko zaszły sprawy. Jeśli my na bieżące długi potrzebujemy aż pięciu milionów, to gdzie jest wierzchołek tej góry lodowej?
– Wenty ciągle w Kielcach nie ma. Nie wiadomo, kto w tym mieście rządzi, czy on, czy pani wiceprezydent Papaj, która ciągle za nim chodzi i tłumaczy, na czym pewne sytuacje polegają. Hundsdörfer jest już wściekły na to, jak niepoważnie jest traktowany. Podobno był gotów opuścić klub jeszcze przed końcem roku.
– W normalnej sytuacji spotykają się ze sobą ludzie, którzy są odpowiedzialni za klub i miasto, a zwykle na takich stanowiskach zasiadają ludzie rozsądni, potrafiący dojść do porozumienia w imię wyższego celu. Ale mamy do czynienia z ludźmi totalnie nierozsądnymi. To duże dzieci w piaskownicy: jedni się bawią w miasto, drudzy się bawią w klub. Sytuacji, gdy Korona była o krok od upadku, było mnóstwo. Tylko że wtedy u steru byli normalni ludzie, którzy potrafili to ogarnąć i się dogadać. A teraz mamy totalnie nieprzewidywalnych, nierozsądnych, niedojrzałych do zarządzania takimi projektami ludzi, którzy mogą zrobić wszystko. Śmiejemy się, że Korona nie może spaść normalnie z tej ligi, bo albo zarzuty korupcyjne, albo chwilę temu mogła upaść spółka akcyjna.
***
Pocztówka z przeszłości, wersja powrót na stadion.
Maciej Korzym doznaje okropnej kontuzji – po starciu z Jakubem Słowikiem łamie nogę, sam jej widok wywołuje ciarki na plecach. Ze stadionu zabiera go karetka. Jest 31. minuta meczu.
W drugiej połowie na stadionie pojawia się niespodziewany gość – Maciej Korzym. Wchodzi jeszcze w nieprzebranej koszulce piłkarskiej, o kulach, z gipsem na nodze. Kibice życzą mu szybkiego powrotu do zdrowia.
***
Pocztówka z przeszłości, wersja długoletnia przyjaźń.
Dieter Burdenski i Krzysztof Zając planują rozpocząć w Polsce serię turniejów halowych. “Piłka nożna”, rok 1995.
***
Korona kilka lat temu osiągnęła status niechcianego dziecka. Władze miasta próbowały sprzedać klub, ale nie zgłaszał się żaden poważny kupiec. Poszukiwania inwestora przypominały farsę. W Kielcach zjawił się anonimowy pan w dżinsowej kurtce, który miał zbawić klub, zjawiali się Senegalczycy, którzy okazali się golasami, zjawiali tajemniczy inwestorzy z Indii czy Turcji, była enigmatyczna oferta z AS Roma.
W międzyczasie Korona ciągle wyciągała ręce po miejską kasę, bez której nie mogła funkcjonować. Klub stał się elementem politycznej gry, zwłaszcza że ówczesny prezydent Kielc, Wojciech Lubawski, stał za nią murem. Chcesz dowalić Lubawskiemu? Najbardziej nośnym powodem będzie Korona. Obrady nad kolejnymi dotacjami dla “żółto-czerwonych” przypominały wielką politykę: obóz prezydenta zgodnie z linią głosował na tak, obóz opozycyjny przeciwko.
Walka o pieniądze z miasta trwała co pół roku.
Ludzie mieli już jej dość.
Dlatego wchodzący do Korony Dieter Burdenski już na starcie budził ogromną sympatię. Po latach dziwnych inwestorów, wreszcie pojawił się w Kielcach powszechnie kojarzony gość. Myślano, że zrobi z Koroną coś dużego, wreszcie zapewni jej nieco weselszy los niż tylko coroczne skazywanie na spadek jeszcze przed startem sezonu. Sam zresztą swoimi wypowiedziami, roztaczanymi wizjami, rozbudził nadzieje. Nawet, jeśli pierwsze ruchy były kontrowersyjne (zwolnienie Bartoszka, trudny początek Lettieriego), niemieckie władze dostały bardzo duży kredyt zaufania.
Sam Burdenski początkowo regularnie przylatywał na mecze, a później, zupełnie po cichu, oddał udziały w ręce rodziny Hundsdorferów i wycofał się z klubu. Dlaczego? Nie wiadomo. Po co Hundsdorferom Korona, jaki mają wobec niej plan, jak będą wyglądać jej najbliższe lata? Nie wiadomo.
Podczas przekazania w prywatne ręce 72% akcji miasto zastrzegło sobie, że co roku przeznacza na Koronę 2,5 miliona złotych i ani grosza więcej. Tym samym Korona po raz kolejny prosi miasto o 1,5 milionów złotych dokapitalizowania, inaczej nie będzie w stanie domknąć budżetu.
I znów tę kasę dostaje.
Szacuje się, że tylko w 2019 roku Korona dostała od miasta różnymi kanałami ponad osiem milionów złotych. Marcin Stępniewski jest jednym z najaktywniejszych kieleckich radnych. Zależy mu na Koronie. Jest kibicem, a w przeszłości trenował w jednym roczniku z Jakubem Żubrowskim. W głosowaniu o dokapitalizowanie Korony wstrzymał się od głosu. – Pojawia się wiele wątpliwości dotyczących klubu, jego finansów, jego marketingu, koncepcji funkcjonowania w przyszłości. Klub z roku na rok spada sportowo coraz niżej, nie widzimy jakichkolwiek zmian, które miałyby tę sytuację poprawić. Z roku na rok marketing również coraz bardziej kuleje, działania związane z wieloletnimi pracownikami klubu, panem Jańczykiem i panem Siejakiem, niestety to potwierdzają. Nie wygląda to dobrze.
– W tym roku byliśmy dwa razy poproszeni o dokapitalizowanie Korony. Miasto kilka lat temu podpisało z Koroną umowę, na mocy której co roku przez pięć lat przekazuje 2,5 miliona złotych. Zgodnie z tą umową miałyby to być wszystkie środki, jakie Korona uzyskuje od miasta. Niestety, w zasadzie od samego początku trwania tej umowy, przekazywane są Koronie dodatkowe środki w postaci dokapitalizowania. Warunkiem przekazania pieniędzy w marcu tego roku było właśnie to, że będziemy mieli potwierdzenie, iż niemieccy właściciele również angażują się finansowo, gotówka trafia do kasy klubu. Do dziś nie dostaliśmy żadnego potwierdzenia, że tak się stało i mamy wątpliwości, że było inaczej. Oczekujemy na spotkanie z zarządem, które rozwieje nasze wątpliwości.
– Jak się odniesie się pan do zarzutów prezesa Korony, że miasto nie angażuje się w pomoc klubowi tak, jak powinno?
– To bulwersująca wypowiedź. Podobną usłyszałem od prezesa Zająca podczas jednej z komisji sportu, na której pan prezes twierdził, że miasto zbyt mało angażuje się w stosunku do posiadanych udziałów. Ja zapytałem: w jaki sposób? Co roku, zgodnie z umową, dokładamy 2,5 miliona, do tego co roku dokapitalizowujemy klub kwotą o podobnej wartości, a także pośrednio opłacamy pracowników, którzy funkcjonują klubie. W doniesieniach kuluarowych pojawia się jeszcze wiele kosztów ukrytych. Jak mamy jeszcze bardziej zaangażować się w funkcjonowanie klubu? Prezes odpowiedział, że powinniśmy zaproponować jakąś koncepcję. Miasto, mniejszościowy udziałowiec, nie jest od tworzenia koncepcji na funkcjonowanie klubu. My jesteśmy tylko współwłaścicielem. Od koncepcji jest zarząd. To oni powinni wypracować strategię i być z niej rozliczani. Od początku pracy pana Zająca ja tej koncepcji niestety nie widzę.
***
Klimatu do rozmów nie poprawia fakt, że tak przedstawiciele klubu, jak i miasta, są prześwietlani przez państwowe organy. W ostatnim czasie…
a) wiceprezydent Kielc Danuta Papaj w listopadzie podała się do dymisji, po tym jak CBA badała nieprawidłowości w jej oświadczeniu majątkowym (została już przywrócona na stanowisko),
b) w listopadzie Bogdan Wenta zgłosił do prokuratury nieprawidłowości przy przejęciu większościowego pakietu akcji przez Dietera Burdenskiego,
c) toczy się sprawa Tomasza Chojnowskiego, byłego prezesa Korony, który miał przywłaszczyć sobie klubowe pieniądze,
d) toczy się sprawa przeciwko Koronie Kielce w sprawie możliwej defraudacji środków z KoronaTV.
Opór niektórych radnych przed dalszym finansowaniem Korony ma wymiar nie tylko polityczny, ale i ekonomiczny. Sytuacja finansowa Kielc na kilku obrazkach:
***
Pocztówka z przeszłości, wersja chwytająca za serce.
Po pierwszych tygodniach pracy Gino Lettieriego pan Stanisław Leszczyński, jeden z kibiców Korony, złożył trenerowi osobiście chwytające za serce gratulacje.
Pamiętacie naszego starszego fana, który zrobił furorę w Internecie? To pan Stanisław, rocznik ’33- dziś z rąk trenera otrzymał dedykowaną koszulkę z autografami od drużyny i bilet na mecz z Legią na sektorze VIP! To wszystko przy brawach od piłkarzy! Takich kibiców nam trzeba!👏 pic.twitter.com/aSkuxiQqQB
— Korona Kielce (@Korona_Kielce) November 22, 2017
***
Dlaczego Wisła Kraków podniosła się z wielkiego dołu? Można zaryzykować stwierdzenie, że głównie dlatego, iż stworzyła społeczność. Podtrzymuje tradycję. Ma wielką bazę kibiców, którzy utożsamiają się z Wisłą – jeśli nie z teraźniejszością, to z przeszłością. Buduje wokół Błaszczykowskiego, Głowackiego, Brożka, ale i wielu wiślaków pracujących przy klubie. Wielu osobom na Wiśle po prostu zależy.
Jak istotną sprawą jest budowanie klubu na ikonach? Wyjaśnia Monika Płaczkowska, doktorantka z zakresu sponsoringu w sporcie. – Osoby zasłużone, wybitni zawodnicy czy ikony to bardzo ważny aspekt nie tylko historii, ale i tożsamości danej organizacji. Budowanie tożsamości wokół danego klubu, pozwala ludziom się gromadzić się i budować to, co najważniejsze, czyli społeczność. To największa siła wszystkich klubów, zarówno tych mniejszych, jak i przede wszystkim tych większych. Historia i społeczność pozwala jeszcze bardziej się identyfikować, generuje zainteresowanie.
Jedyną zasłużoną postacią pracującą dziś w Koronie jest Kamil Kuzera, asystent Mirosława Smyły. Całej reszty nie ma. I często ludzie mogący być symbolami Korony byli żegnani w bardzo nieprzyjemnej atmosferze.
Grzegorz Piechna miał wszystko, by stać się maskotką klubu. Marketingowy samograj, postać barwna, powszechnie kojarzona, budząca wyłącznie sympatię. Po karierze nigdzie nie wyjechał, wciąż mieszka nieopodal Kielc. O Koronie nie chce się rozgadywać, rzuca półsłówka.
– Czy władze Korony Kielce szanują ważne postacie?
Grzegorz Piechna: – Nie.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Co mogę powiedzieć? Nie szanują. Nie utożsamiają nas z tym klubem. Zrobił się z tego niemiecki klub.
– Czy kiedykolwiek po zakończeniu kariery klub przedstawił jakiś pomysł, by jakkolwiek pana zaangażować?
– Nie zrobiono nic.
– Jak pan ocenia kierunek, w którym idzie Korona?
– Powiem jak Lettieri: Scheisse.
Inną sprawą jest to, że sam Piechna, o którego ekscesach na trybunie VIP krążą w Kielcach legendy, nie dał się poznać – ujmując to delikatnie – jako dobry materiał na ambasadora marki.
***
Maj 2017. Czy Maciej Bartoszek jest odpowiednim trenerem dla Korony? Nie czas i miejsce, by to oceniać. Fakty są jednak takie, że zdobywa z Koroną historyczne, piąte miejsce. Chwilę wcześniej Korona, jeszcze rękami poprzedniej władzy, wykupuje go z Chojniczanki Chojnice. Ma być strażakiem, który ratuje Ekstraklasę. Wychodzi z tego prawdziwy majstersztyk, namiastka dawnej “Bandy Świrów”, wynik ponad stan.
Bartoszek okupuje swój sukces zwolnieniem, którego do dziś nikt z Korony logicznie nie wyjaśnił. Podczas konferencji prasowej Krzysztof Zając ucieka się tylko do frazesów typu “taka koncepcja”, “taka wizja”.
– Czy jest w tej decyzji logika? – pada pytanie z sali konferencyjnej.
– Ja też nie widzę w tym logiki. Taka jest decyzja – odpowiada Zając.
Kurtyna. Już wtedy w Kielcach zapala się lampka, że prezes z nowego układu niekoniecznie ma zbyt wiele do powiedzenia w klubie i niekoniecznie musi znać się na swojej robocie. Zając wymierza sobie kolejny strzał w stopę mówiąc, że nawet po mistrzostwie Polski zwolniłby Bartoszka.
***
Maj 2018. Trudno o lepszą ikonę trybun niż Jacek Kiełb. Chłopak wprawdzie z Siedlec, ale pałający wielką miłością do Korony. Nie idzie mu w Lechu – wraca do Kielc i ciągnie wózek. Bankructwo Polonii? Kolejny powrót, znów staje się czołową postacią. Fiasko w Śląsku Wrocław? Powtórka znanego scenariusza. Uwielbiany na trybunach, utożsamiany z ruchem kibicowskim, najlepszy strzelec w ekstraklasowej historii złocisto-krwistych. Papiery na większe granie miał, ale już godzi się z tym, że Kielce to jego miejsce na ziemi. To małżeństwo może i powinno trwać długo.
Jacek Kiełb chce zostać w Koronie, taka jest też początkowa wola władz klubu. Na kilka miesięcy przed wygaśnięciem kontraktu obie strony zasiadają do stołu. Początkowo rozmawiają o trzyletniej umowie. Po kilku tygodniach już tylko o dwuletniej. A gdy powoli sprawy zmierzały w kierunku podpisu, Kiełb słyszy, że może zostać jednak tylko na rok.
Rok kontraktu dla piłkarza w sile wieku, który jest przed trzydziestką i spędza w klubie prawie dziesięć lat?
Dla jednego z lepszych piłkarzy, mającego wówczas na koncie sześć bramek i dwie asysty?
Dla ulubieńca trybun?
W oficjalnym piśmie o dogadanie się apelują kibice Korony:
Zamiast dogadania się, są próby zrobienia z Kiełba gościa, który ma chore oczekiwania finansowe. – Najważniejsze jest dla mnie, żeby ludzie wspominali „Rybę” takim, jakim był, a nie jakim chce mnie zrobić zarząd. Teraz próbują mnie przedstawić jako osobę, którą nie jestem. Umówmy się, jeżeli prezes Zając z panem Paprockim wzięliby mnie na rozmowę i powiedzieli „Jacek, posłuchaj, nie chcemy cię,”, moglibyśmy zrobić to tak, żeby nie odwracać kibiców. Są przecież kibice, którzy stanęli w mojej obronie, po co więc odwracać ich jeszcze przeciwko Koronie? Po co robić takie rzeczy? – mówi Kiełb na Weszło.
Czy to forma docenienia, na którą “Ryba” zasłużył po dziesięciu latach w Kielcach?
***
Kwiecień 2019. Paweł Jańczyk to jedna z ikon kieleckiego klubu, zatrudniona na stanowisku rzecznika prasowego, ale i ogarniająca przy okazji spikerkę, zdjęcia, biuro prasowe i marketing. Człowiek-orkiestra, szanowany nie tylko w kieleckim środowisku, ale i w całej Polsce. Bywa spikerem podczas meczów na Stadionie Narodowym.
To on ratuje Koronę przed wieloma pożarami, to on stoi za skompromitowaniem przez kielecki klub Grzegorza Rasiaka, to on przez lata znosi farsy jak np. konferencja prasowa z nieznanym inwestorem w jeansowej kurtce.
Nie boi się hamować zapędów prezesa, co niekoniecznie musi się podobać. Beczka prochu leżąca pod jego stołkiem eksploduje po meczu w Białymstoku, po którym biuro prasowe źle tłumaczy słowa Gino Lettieriego.
To samo biuro prasowe, które nie korzysta z usług profesjonalnego tłumacza (oszczędność).
Gino Lettieri mówi na konferencji: – Na to, że mamy złą atmosferę, na to, że do naszej drużyny to nie pasuje, drużyna odpowiedziała dziś pokazując, co to znaczy mieć charakter. Myślę, że na tę wygraną zasłużyli i nie mam nic więcej do powiedzenia. Dziękuję.
Jego asystent, mówiący po polsku jako tako, tłumaczy: – W związku z tym, że drużyna nie żyje, że u nas nie pasuje, to dzisiaj wynik mówi dla siebie. Słusznie tutaj wygraliśmy. Dziękujemy.
Tak też wypowiedź szkoleniowca spisuje biuro prasowe. W klubie wybucha wojna. Gino Lettieri jest oburzony. Krzysztof Zając, by udobruchać trenera, który – jak da się usłyszeć – owinął sobie prezesa wokół palca, zwalnia Bogu ducha winnego Pawła Jańczyka, który raz, że nie zna niemieckiego, dwa – w ogóle go nawet w Białymstoku nie ma.
Decyzja, co naturalne, spotyka się z oburzeniem środowiska, tak kieleckiego, jak i dziennikarskiego. By uratować ten wizerunkowy pożar, facebookowy profil “Dumny z Kielc” publikuje – można się domyślić, czyimi rękoma – zdjęcie Jańczyka, który robi zdjęcia na hali Vive Kielce przebywając na L4. Przekaz? Jańczyk olewa klub, zamiast wykonywać swoje obowiązki zarabia na boku robiąc zdjęcia. Klub wydaje w sprawie tego posta oświadczenie, potwierdzając, że właśnie to jest powodem zwolnienia Jańczyka.
Problem w tym, że Jańczyk – fotograf z wieloletnim stażem – robi te zdjęcia hobbystycznie. A lekarz wcale nie zabrania mu wychodzić z domu.
***
Maj 2019. Bartosz Rymaniak może zawdzięczać Koronie wiele – to w niej po kilku lat parodiowania futbolu wreszcie zaczął wyglądać bardzo dobrze. Ciągnie zespół, momentami przypomina Pawła Golańskiego z najlepszych lat. Staje się liderem drużyny. Dobrym duchem. Dowodem opaska kapitańska.
Czy pozostanie w Koronie jest dla niego sportowo dobrym rozwiązaniem? Rynek pokazuje, że miał lepsze opcje: choćby dołączenie do drużyny mistrza Polski.
Czy należy go pożegnać godnie, skoro wybrał inną opcję?
To pytanie retoryczne. Tymczasem Bartosz Rymaniak dowiaduje się o zerwaniu z nim rozmów kontraktowych od dziennikarzy. Przebywa na wakacjach.
***
Pocztówka z przeszłości, wersja humorystyczna. Tomasz Chojnowski, prezes Korony Kielce, dzwoni do Calvina Kleina, by ten kupił jego klub.
Fragment wywiadu dla sporteuro.pl
Nigdy nie wiadomo, jaka metoda będzie skuteczna. Na pierwszy rzut oka to był szalony pomysł. Przestałby jednak takim być, gdyby druga strona miała kaprys, żeby mieć klub piłkarski w Polsce. Nie można uznać za pewnik, że gdybyśmy zwrócili się np. do Davida Beckhama – który pomimo zakończenia kariery nadal jest najbogatszym piłkarzem świata – wyśmiałby naszą ofertę. Przecież ostatnio chciał kupić tereny w Miami i wybudować tam stadion.
Calvina Kleina ostatecznie do Kielc nie udało się ściągnąć. Co stanęło na przeszkodzie?
Na początku mojej pracy w Koronie wpadło mi do głowy proste skojarzenie. W herbie naszego miasta widnieją litery CK od Civitas Kielcensis. CK jak Calvin Klein – pomyślałem. Do siedziby firmy w Nowym Jorku wysłałem materiały informacyjne o Koronie i samych Kielcach. Chcieliśmy pokazać miasto jako miejsce, gdzie świat sportu istnieje obok świata mody. Po kilkunastu dniach zniecierpliwiony brakiem odzewu podjąłem decyzję, żeby zadzwonić do centrali firmy w Nowym Jorku. Mieliśmy szczęście. Telefon odebrała jedna z sekretarek zarządu, która okazała się być… Polką. Sprawiła, że nasza oferta trafiła do szefa marketingu. Pomysł został oceniony bardzo wysoko, ale delikatnie dano nam do zrozumienia, że Calvin Klein i Korona to nie ten sam poziom biznesowy. Klub nieznany na arenie międzynarodowej nie był dla nich partnerem. Cała sytuacja nauczyła mnie jednak jednej rzeczy – żeby skutecznie poszukiwać inwestora trzeba mieć dojścia. Nie można bazować wyłącznie na wysyłaniu ofert na chybił-trafił.
***
Czerwiec 2019. Czy Piotr Malarczyk to piłkarz za słaby na Koronę? Może i w poprzednich sezonach nie zachwyca, ale rynek weryfikuje go tak, że dziś jest w ekipie mistrza Polski, tworzy jedną z najlepszych defensyw w lidze.
Zależy mu na Koronie, jak mało komu. W Kielcach buduje swój dom. Po porażce w Gliwicach to on opierdala – można użyć eufemizmu, ale wybaczcie, to najlepsze słowo, bo Malarczyk po prostu opierdala – swoich kolegów za to, że nie są zainteresowani boiskową walką, że nie zależy im na Koronie.
W Kielcach się wychowuje. W pierwszej drużynie rozgrywa osiem sezonów, jest częścią “Bandy Świrów”.
Czy zasługuje na to, by Korona wymuszała na nim odejście?
Czy zasługuje na to, by po sezonie trenować wyłącznie z drużyną rezerw?
Pięć postaci, które wylądowało w Klubie Kokosa Fot. Krzysztof Węglarczyk
***
Kwiecień 2019. Michał Siejak wykonuje dla budowania wizerunku Korony nieocenioną pracę. W pojedynkę rozkręca najlepszą telewizję klubową w Polsce, to z jego pracy inspirację czerpie kanał “Łączy nas Piłka”.
W pewnym momencie Korona spostrzega, że nie zastrzegła w umowie z Siejakiem praw do filmów KoronaTV. By nie zanudzać was prawniczym językiem – formalnie twórczość KoronaTV nie należy do Korony.
Żeby naprawić błąd sprzed lat, Korona prosi Siejaka o podpisanie aneksu do starej umowy. Słowem nie wspomina o prawach autorskich. Po dogadaniu warunków ma dojść do podpisania. Nie dochodzi, bo… w umowie nagle znajduje się niedyskutowany wcześniej zapis o przeniesieniu praw autorskich. Gdy dogadano się co do tego zapisu – w aneksie pojawiają się trzy nowe podpunkty. Efekt? Wyrzucenie twórcy KoronyTV z klubu.
Ale nie tylko – Siejak ma także zakaz pojawiania się na stadionie w roli akredytowanego dziennikarza. Klub odmawia mu wystawienia takiego dokumentu na bazie prywatnej wojenki, nie zważając, że dziś jest autorem niezależnego kanału o Koronie Kielce. Jeden z najbardziej zasłużonych pracowników klubu, symbol, jest pomiatany przez prezesa. Wstawiają się za nim inni kieleccy dziennikarze, którzy w geście solidarności składają swoje akredytacje.
***
Czerwiec 2019. Przed sezonem 19/20 do sztabu Gino Lettieriego dołącza dwóch asystentów z Gruzji – Mikheil Sajaia i Wachtang Iagoraszwili. Dla prezesa Korony Kielce nie są to anonimowe nazwiska, wcześniej, mniej więcej rok przed zatrudnieniem, uczestniczą oni przy podpisaniu umowy z Vato Arveladze. Ich zdjęcie pojawia się na oficjalnej stronie klubu w towarzystwie Krzysztofa Zająca i gruzińskiego zawodnika. Wiedzę o kulisach ich przyjścia do Kielc można zaczerpnąć z SiejoTV.
Z jakim CV przychodzą do klubu?
Mikheil Sajaia: trenowanie ASV Leineck, z którego wylatuje po sześciu porażkach z rzędu i TSV Thurnau, w którym jest grającym trenerem na pozycji bramkarza, mimo że podczas kariery zawodniczej występuje na ataku. Oba kluby grają na dziewiątym poziomie rozgrywkowym w Niemczech.
Ich mecze były tak poważne, że zawodnicy występowali w nich w okularach.
Vachtang Jagoraszwili: selekcjoner reprezentacji Gruzji U-15, asystent w U-17, prowadzenie drużyny U-16 Dinama Tbilisi.
Michał Siejak na vlogu: – Szkoleniowcy z Gruzji dobrze radzili sobie, jeśli chodzi o kierowanie samochodu czy rozstawanie pachołków. Jeśli chodzi o wsparcie merytoryczne, już nie bardzo. Autor dodaje także, że trenerzy mają problemy z porozumiewaniem się w języku angielskim.
Dlaczego szkoleniowcy z Gruzji, będący blisko związani z jednym z piłkarzy, mający za sobą śmieszne CV, niemówiący dobrze po angielsku, z warsztatem pracy budzącym wątpliwości, dostają pracę na poziomie Ekstraklasy?
***
Październik 2019. Korona bierze szturmem Centralną Ligę Juniorów, a potem gra w Młodzieżowej Lidze Mistrzów. Spory sukces, który można rozegrać marketingowo na tysiąc różnych sposobów. Mecze budzą jednak średnie zainteresowanie. Na trybunach zasiada nieco ponad sześć tysięcy widzów. Dla tych młodych chłopaków zmierzenie się z Realem Saragossa to spore przeżycie, niezależnie od tego, czy trybuny świecą pustkami, czy nie. A na pustki się zanosiło: klub na 48 godziny przed meczem informuje, że każda szkoła może wejść na trybuny za darmo, a przed spotkaniem otwiera tylko jedną kasę.
Skoro trybuny i tak się nie zapełnią, juniorzy proszą klub o dodatkowe wejściówki dla rodziny, przyjaciół, sympatii. Na normalne sektory, bo już wcześniej dostali po dwa bilety VIP na głowę.
Normalny bilet kosztował piętnaście złotych.
Klub zgadza się na bilety dla zawodników, pod warunkiem, że za każdy otrzymany bilet zapłacą pięć złotych. Każdy może kupić pięć wejściówek.
Zakładając, że w kadrze meczowej jest dwudziestu zawodników i każdy zakupi po pięć biletów dla bliskich, klub zarobi na tym pięćset złotych. Może to sprawa niezbyt istotna, ale jednak sporo mówi – dla pięciuset złotych Korona jest w stanie zaliczyć wizerunkowy strzał w stopę. I dać zdolnym juniorom, mistrzom Polski, poczucie, że ich klub nie jest do końca poważny.
***
Pocztówka z przeszłości, wersja pożegnanie.
Vanja Marković trafił do Korony w wieku 18 lat, odchodził pięć lat później. Nikt nie wspomina go jako jednego z czołowych obcokrajowców w Ekstraklasie. Wcale nie musiał przywiązać się do Korony, z której odszedł przez przepis o obcokrajowcach. Chciał zostać i przyjąć polski paszport, ale spotkał się z odmową urzędu.
Nie był wychowankiem, nie był nawet Polakiem. A mimo to rozstając się z Koroną rozpłakał się jak dziecko.
***
Lipiec 2019. Na wspomniany mecz nie zostaje zaproszony Marek Mierzwa, czyli trener, który odnosi z CLJ-ką wspomniany sukces. Pokonuje wielkie akademie z Poznania czy Lubina, a przecież kielecki klub wcale nie szkoli młodzieży w cieplarnianych warunkach, od lat nie dostarcza zbyt wielu wychowanków do pierwszego zespołu. Nad drugim w tabeli Śląskiem Wrocław jego zespół ma szesnaście punktów przewagi.
Tym bardziej powinno się docenić sukces tego szkoleniowca, związanego z Koroną przez całą karierę zawodniczą i trenerską.
Krzysztof Zając udowadnia jednak, iż nie rzuca słów na wiatr mówiąc, że zwolniłby Macieja Bartoszka nawet po mistrzostwie Polski.
Choć de facto do wręczenia wypowiedzenia nie doszło, Marek Mierzwa przestaje po sezonie pracować w Koronie. W rozmowie z Weszło Junior tłumaczy kulisy: – Moje wynagrodzenie w Koronie za pracę z juniorami składało się z umowy z Koroną S.A. i z umowy z Miejskim Szkolnym Ośrodkiem Sportowym, którą gwarantował mi klub. W Koronie S.A. zaproponowano mi więc minimalną podwyżkę, ale jednocześnie nie zagwarantowano umowy z MSOS-em. To była ważna składowa mojego wynagrodzenia. De facto zarabiałbym dużo mniej pieniędzy niż w obecnym sezonie. Do tej pory Korona S.A gwarantowała mi te pieniądze. Będę szukał sobie innego zajęcia. Przez ten czas, kiedy myślałem, że dojdziemy do porozumienia z klubem, odrzucałem inne ciekawe oferty. (…) Moje wynagrodzenie w tym sezonie byłoby licząc kwotę netto ok. 20% niższe w porównaniu do ubiegłego sezonu.
Mierzwa zarabia dotychczas 3,5 tysiąca złotych, a więc w skali ekstraklasowego budżetu chodzi o grosze.
Nawet, jeśli MSOS nie chce wyłożyć tych pieniędzy, to dlaczego nie gwarantuje ich Korona?
Korona Kielce pisze w oświadczeniu, że “oferta zawarcia kontraktu na kolejny sezon, pomimo korzystniejszych warunków, nie została zaakceptowana przez trenera Mierzwę”.
W tym samym momencie Gino Lettieri, według informacji “Echa Dnia”, otrzymuje z klubu 120 tysięcy złotych miesięcznie. Także po zakończeniu współpracy.
***
Lipiec 2017. Można żartować, że ściągnięcie Fabiana Burdenskiego do Kielc to efekt szeroko zakrojonego skautingu, który dokopał się nawet do czasów, gdy młodemu talentowi zmieniano pieluchy. Syn byłego już właściciela Korony szybko okazuje się parodystą najwyższych lotów. Jak mawiają internety – żodyn się nie spodziewał.
Przez pierwsze pół roku przynajmniej stara się wykonywać obowiązki wynikające z kontraktu.
Wiosną jednak… nie pojawia się w klubie.
Nie gra meczów, nie przychodzi na treningi, nie wykonuje żadnych innych obowiązków, poza indywidualnym treningiem w domowym zaciszu, niewykluczone, że popartym zwolnieniem lekarskim. Przez cały ten okres pobiera z klubu pełnoprawną pensję. Jak słyszymy – wcale niemałą.
Po odejściu z Korony zakopuje się na poziomie niemieckiej czwartej ligi.
***
Od maja 2017 do dziś. Angelos Argyris. Shawn Barry. Fabian Burdenski. Ivan Jukić. Zlatko Janjić. Oliver Petrak. Luka Kukić. Themistoklis Tzimopoulos. Uros Djuranović. Ongjen Gnjatić. Joonas Tamm. Aleksandar Bjelica. Andres Lioi. Rodrigo Zalazar. Sanel Kapidzić.
Kim oni są?
***
Korona Kielce jest klubem, który nie dba o tożsamość. Nie szanuje ikon. Potrafi przychylić nieba przypadkowym obcokrajowcom, podczas gdy osoby będące w klubie od lat nie są doceniane.
W Koronie Kielce są śladowe ilości piłkarzy, trenerów czy pracowników, z którymi można się identyfikować.
Korona Kielce ma problemy finansowe i zwraca się o pomoc do miasta, choć po prywatyzacji klubu miała tego nie robić. Do miasta, które także jest w tragicznej sytuacji finansowej, któremu brakuje pieniędzy nawet na przycinanie trawników i zabezpieczenie dróg.
Korona Kielce jest klubem, który szkoleniowcowi z Włoch po zwolnieniu opłaca mniej więcej taki kontrakt, jaki otrzymywał w Lechu Nenad Bjelica, szkoleniowiec Dinama Zagrzeb, prawdopodobnie przyszły selekcjoner chorwackiej reprezentacji.
Od Korony Kielce odwracają się już nawet kibice będący z nią od dekad.
Korona Kielce żyje od sezonu do sezonu, nie ma wizji, nie ma zdrowych struktur, prowadzi patologiczną politykę kadrową.
Korona Kielce ma właścicieli, których intencje nie są znane, o których niewiele wiadomo, których ruchy nie są transparentne i wprawiają kibiców w stan niepewności.
Korona Kielce ma prezesa, który działa po omacku, podejmuje emocjonalne decyzje, nie jest w stanie obronić swoich ruchów logicznymi argumentami, zamyka się na media i kibiców.
Korona Kielce kuleje marketingowo.
Korona Kielce nie stawia na wychowanków, nawet po takim sukcesie jak mistrzostwo Polski juniorów wywalczone z szesnastopunktową przewagą.
Korona Kielce jeszcze kilka lat temu miała wszystko, by stać się pozytywną marką, szanowaną nie tylko w regionie, ale i w całej Polsce. Zaprzepaściła to.
Ten klub od zawsze ma pod górkę. Ale zawsze miał ludzi, dla których warto było walczyć. Jeszcze niedawno generował emocje, którymi żył nie tylko region, ale i ludzie spoza niego. Miał postaci, dla których przychodziło się na stadion. A teraz kogo ma? Ongjena Gnjaticia? Rodrigo Zalazara? Krzysztofa Zająca?
Tak źle jak obecnie w Koronie Kielce jeszcze nie było.
I czy ktokolwiek zmartwi się, jeśli zgaśnie światło?
JAKUB BIAŁEK
Poinformowaliśmy prezesa Korony Kielce Krzysztofa Zająca o powstającym reportażu i z dużym wyprzedzeniem poprosiliśmy o zabranie głosu. Spotkaliśmy się z odmową.
Fot. własne / FotoPyK / 400mm.pl / newspix.pl