– Po ostatnim meczu wróciłem do domu, wszystko było okej, ale obudziłem się z takim okropnym bólem głowy, że nie mogłem nawet wstać z łóżka. Żona kazała mi zmierzyć ciśnienie. Miałem 190 na 120. Wymioty. Myśleliśmy, że to jest od żołądka, że zjadłem coś złego. Ale minął jeden dzień, drugi, trzeci, pojechaliśmy na SOR i całe szczęście że była tam kumata pani kardiolog, bo normalnie daliby mi tabletki na nadciśnienie i puścili do domu. Ją jednak coś tknęło, zbadała mi krew właśnie pod kątem kreatyniny i mocznika. Gdybym poszedł do domu, to po jednym treningu bym padł. Tego świństwa było tyle, że serce by nie wytrzymało – mówi Łukasz Derbich, były piłkarz między innymi Cracovii i Ruchu. Stwierdzono u niego przewlekłą niewydolność nerek, podstępną chorobę, którą bardzo trudno wykryć. Pogadaliśmy z Łukaszem o jego walce, was zachęcamy do lektury, ale i do pomocy. Obecnie trwa zrzutka na Łukasza: KLIK.
Jaka była twoja pierwsza myśl, gdy usłyszałeś diagnozę?
O kurde… Do tej pory nie wierzę, że to się stało. Mam wrażenie, że to jest jakiś sen. Cały czas mam wiarę, że jak wrócę 9 stycznia do szpitala, to lekarze powiedzą mi: pomyliliśmy się. Natomiast muszę się przygotować na dializy i ewentualnie wierzyć w miłe zaskoczenie, ale wszystko wskazuje na to, że to przez lata musiało się ciągnąć i teraz przyszło. Masakra. Dramat. W jednej minucie okazało się, że nic nie mogę robić. Piłkarsko to już w ogóle, wszystko odpada. Także straszna bomba. Nie dosyć, że dla mnie, to jeszcze dla rodziny. Nie mogli uwierzyć. Całe życie nie piłem wódki, żadnego alkoholu, nie brałem używek, a trafiło mnie takie coś.
Ostra niewydolność nerek nie wykazuje objawów, tak?
I to przewlekła. Gdybym miał ostrą, to nerki zaczęłyby mnie boleć i sikałbym krwią. Wówczas mogliby mi podać sterydy i antybiotyki, a wtedy można to wyleczyć. Przy przewlekłej nie masz żadnych objawów. To jest najgorsze. Trzeba zbadać krew pod kątem kreatyniny i mocznika, wtedy człowiek będzie wiedział, że coś jest źle. A tak objawów nie ma.
Jak to wyszło? Ty jeszcze przecież grałeś w piłkę.
Tak, grałem sobie spokojnie, chciałem to robić jeszcze przez dwa-trzy lata. Po ostatnim meczu wróciłem do domu, wszystko było okej, ale obudziłem się z takim okropnym bólem głowy, że nie mogłem nawet wstać z łóżka. Żona kazała mi zmierzyć ciśnienie. Miałem 190 na 120. Wymioty. Myśleliśmy, że to jest od żołądka, że coś zjadłem złego. Ale minął jeden dzień, drugi, trzeci, pojechaliśmy na SOR i całe szczęście była tam kumata pani kardiolog, bo normalnie daliby mi tabletki na nadciśnienie i puścili do domu. Ją jednak coś tknęło, zbadała mi krew właśnie pod kątem kreatyniny i mocznika. Gdybym poszedł do domu, to po jednym treningu bym padł. Tego świństwa było tyle, że serce by nie wytrzymało.
Szczęście w nieszczęściu.
Dokładnie. Wiedza i przeczucie pani kardiolog. W innym wypadku byśmy już nie rozmawiali.
Ona to tłumaczyła, czy to jest uwarunkowane genetycznie?
Pytali o to, ale nie było takich przypadków w rodzinie. Różne czynniki mogą się na to składać. Jak byłem we Wrocławiu, to robili mi biopsję nerki. Wkładali 30-centymetrową igłę na znieczuleniu miejscowym, masakra, pobierali próbkę, żeby wiedzieć dlaczego. To mogło być przez kontuzje, stany zapalne, wirusy, które zapychały kłębuszki nerkowe tak, że nerki nie filtrowały krwi. Moje nerki mają teraz dziewięć centymetrów, a powinny mieć koło 13. Wszystko wskazuje na to, że to się działo latami.
Jak wygląda twoja codzienność?
Puścili mnie do domu. Zrobiłem wszystkie badania pod kątem przeszczepu, trzeba je było zrobić, bo nie każdy może mieć przeszczep. Miałem taką rurkę obok obojczyka, wyciągnęli mi ją, już wcześniej miałem trzy dializy. Żeby zrobić wspomnianą biopsję, musieli mi tę kreatyninę obniżyć. Kazali siedzieć w domu i nic nie robić. Nie mogę obciążać organizmu, żeby ta kreatynina nie wzrastała. Muszę siedzieć, mogę iść na spacer, ale dźwigać, biegać… Nie ma szans. Organizm nie może odczuwać bodźców pracy. Tak więc siedzę w domu i czekam. Będę robił badania krwi i tego dziewiątego stycznia wracam do szpitala.
Potrzebujesz obecnie dializ?
Teraz nie. Natomiast od dziewiątego muszę sobie wybrać metodę dializy. Jedna wycieńcza organizm maksymalnie, bo jest przez rękę, trzy razy w tygodniu po pięć godzin. A druga, otrzewnowa, jest cztery razy dziennie albo raz w nocy. Jest to metoda łagodniejsza, bo nie wypłukuje wszystkiego, tylko te złe rzeczy. I chyba na tę się zdecyduję. Ta pierwsza wypłukuje wszystko, jest chemiczna, jak mi ją robili przez trzy godziny, to przefiltrowali 44 litry krwi. Niszczy to wszystkie organy w środku. Był na oddziale chłopak, 27 lat, po dwóch przeszczepach i po tych niektórych lekarstwach, sterydach, jego trzustka przestała pracować, nie wytwarza insuliny. Dostał cukrzycy. Jak to usłyszałem, moja głowa chciała wybuchnąć. Masakra.
Skąd takie oczekiwanie do dziewiątego stycznia, czemu nie zaczynasz tych dializ już teraz?
Zrobili biopsję i czekają na wyniki. Czy jest szansa coś uratować, czy jest kaplica i zaczynają się dializy i wpisanie na listę do przeszczepu. W szpitalu we Wrocławiu byłem 10 dni, robili mi szczegółowe badania, czy są zmiany w organizmie, ale wykryli tylko, że lewa komora serca jest pogrubiona. To by wskazywało na to, że miałem kłopoty z ciśnieniem.
Nie ma dobrego czasu, żeby zachorować, ale przed świętami chyba tym bardziej.
W ciągu jednego dnia wszystko się zawaliło. Jakieś plany, coś… Nie byłem w stanie tego przewidzieć.
Czego teraz tak naprawdę potrzebujesz?
Spokoju. Nie mogę żonie pomóc w żaden sposób, choćby finansowo, iść do pracy, bo nikt mnie nie przyjmie z takim czymś. Nie mogę spać, myślę o tym, mamy dziecko, a to wszystko jest na jej głowie. Nie wiem… Jest iskierka nadziei, że tego dziewiątego coś się okaże lepiej, ale muszę być gotowy na wszystko.
Grałeś w Ekstraklasie i jak się okazuje, środowisko o tobie nie zapomina, prawda? Ma być grany nawet charytatywny mecz.
Tak, jest super reakcja, cieszą mnie wszystkie słowa otuchy, żeby się nie poddawać, bo to jest chyba najważniejsze. Tego nie można przeliczyć na pieniądze, ale serce się raduje i człowiek chce walczyć. Po przeszczepie wszystko jest okej, ale trzeba obniżyć ludzką odporność, żeby przeszczep się nie odrzucił. Bierze się tabletki, żeby układ odpornościowy nie walczył z nerką. Przez dwa-trzy lata. Dużo czasu i walki przede mną, trzeba głowę przygotować. Dlatego takie słowa wlewają dużo nadziei i otuchy.
Ale pieniądze też są ważne i jest organizowana zrzutka dla ciebie.
Tym się zajmowała moja żona, gdy leżałem w szpitalu. To jest zbiórka na wszystko – żeby przetrwać ten okres bez pracy i jakoś funkcjonować. Tak naprawdę ja jestem wyłączony ze wszystkiego. Nie mam żadnego kontraktu, skończyła się moja przygoda w piłce. Wszystko jest na jej barkach.
Dostałeś informację, jak wysoko będziesz na liście biorców?
Okres oczekiwania wynosi około roku. Jest też opcja, że ktoś mi może oddać nerkę, jeśli będą się zgadzały wszelkie parametry. A normalnie czeka się aż ktoś umrze i ja jadę…
To też jest taka szarość życia, że trzeba czekać na czyjąś śmierć.
Nikomu człowiek nie życzy śmierci. No, ale trzeba czekać, mieć telefon przy sobie. Mogę czekać miesiąc, rok, dwa lata. Nikt nie wie dokładnie. I tak muszę się dializować, żeby ta kreatynina mnie nie zabiła.
Jest taka osoba, która mogłaby ci oddać nerkę?
Są dwie-trzy osoby, które się zdeklarowały. Będziemy z nimi rozmawiać, żeby zrobiły wszelkie badania. Wszystko biorę pod uwagę.
Jesteś taką osobą, która walczy zawsze do końca, trafiłeś do Ekstraklasy, to i tutaj się nie poddasz.
Ja nie miałem dużego menadżera, żaden wielki klub za mną nie stał, a jakoś trafiłem do tej ligi. Przez to całe życie musiałem walczyć i teraz też będę. Fizycznie jest okej, natomiast jeśli chodzi o głowę – najchętniej wyszedłbym na dwór i zaczął się drzeć. To jest straszny cios, ale przede wszystkim dla ludzi i syna trzeba walczyć. Natomiast będziemy musieli zmienić całe nasze życie.
Jakie jest twoje najpiękniejsze wspomnienia z Ekstraklasy?
Jest ich wiele, debiut z Lechią, potem trochę tych meczów też było. Teraz ten odzew choćby od chłopaków z Cracovii jest taki, że widocznie nie byłem ogórkiem i złym człowiekiem, skoro mnie wspierają. Fajnie, że pamiętają, bardzo się z tego cieszę.
Podchodzisz do tego tak, że to jest mecz, który trzeba wygrać?
Gdyby to był mecz, wiedziałbym na 80%, że go wygram. Nie wiem, jak to określić. Walczę, żeby było normalnie. Żeby nie obciążać rodziny, bliskich, wygrać i pomóc najbliższym. Nie chciałbym, żeby wszystko na nich spadło. Tak zrobić, by nie być obciążeniem dla nikogo. Dawać wsparcie i pomoc.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL
Fot. Newspix