Czy to już czas na zmianę warty? To główne pytanie, które zadawaliśmy sobie przy tworzeniu ranking polskich prawych obrońców w 2019 roku (i nie tylko przy tym). Innymi słowy – czy Łukasz Piszczek, który w zeszłym roku zrezygnował z gry w reprezentacji, a w Borussii Dortmund coraz częściej robi za cenne uzupełnienie składu, doczekał się godnego zastępcy? Cóż, naszym zdaniem ten moment jeszcze nie nastąpił.
Tym samym zawodnik BVB wygrywa nasz ranking po raz szósty (na siedem edycji – raz, pięć lat temu, znalazł się przed nim Artur Jędrzejczyk). 34-latek po bardzo udanej jesieni poprzedniego roku naprawdę fajnie zaczął również rundę wiosenną. Niestety później przytrafia mu się kontuzja, która wykluczyła go zarówno z dwumeczu z Tottenhamem w Lidze Mistrzów, jak i z wielu spotkań Bundesligi. Za to jesienią pokazał, że wciąż nawet tak dobremu klubowi jak BVB może dać sporo – nawet jeśli w kadrze zespołu jest tak utalentowany piłkarz jak Achraf Hakimi. 20 spotkań, 14 w pierwszym składzie, 4 asysty, wygrany Superpuchar Niemiec, perspektywa gry w Lidze Mistrzów na wiosnę mimo trudnej grupy. No nieprzypadkowo zachodnie media potrafiły jeszcze teraz połączyć go z PSG. A i sam Piszczek uznał, że kończenie kariery w czerwcu 2020 roku nie ma sensu, więc zamierza pograć jeszcze kolejny sezon.
To – przynajmniej w kontekście tego rankingu – nie ucieszy pretendentów. Choć i tak mają oni szczęście, że defensor BVB zgodził się wrócić do kadry tylko na jeden mecz, taki pożegnalny, bo mamy wrażenie, że wciąż spokojnie grałby sobie w pierwszym składzie. Za jego plecami jest ciekawie, w tym sensie, że doszło do istotnej zmiany w hierarchii – Tomasz Kędziora przeskoczył Bartosza Bereszyńskiego. Wcześniej wydawało się, że defensor Sampdorii będzie tym naturalnym wyborem, który pozwoli w miarę bezboleśnie przetrwać “erę popiszczkową”, ale trudno powiedzieć, by przez ten rok były piłkarz Lecha i Legii zaliczył progres w piłce klubowej. Z kolei w reprezentacji Jerzy Brzęczek uparcie stawiał na piłkarza Dynama Kijów, “Beresiowi” dając pograć głównie na lewej stronie defensywy. Nie byliśmy zwolennikami takiego rozwiązania (szczególnie wtedy, gdy do dyspozycji był Rybus), ale trzeba trenerowi i Kędziorze oddać, że to wszystko, mimo początkowych trudności, obroniło się na boisku. To jeden z wygranych eliminacji. Rok Kędziory w piłce klubowej? Przyzwoita/dobra wiosna, ale też słaba jesień, po której Ukraińcy prawdopobnie uznali, że tak jak kilku innych obcokrajowców powinien zmienić otoczenie, bo zespół potrzebuje więcej jakości, by powalczyć z Szachtarem. Choćby z tego względu ostatecznie trudno było go postawić nad Piszczkiem, ale też nie zdziwilibyśmy się, gdyby zmiana adresu zamieszkania – na przykład na jakiś zachodni – wyszła prawemu obrońcy na dobre.
Czy liczyliśmy, że realną konkurencją dla tej dwójki będzie w tym momencie Robert Gumny? No oczywiście, że liczyliśmy. Wydawało się, że aby tak się stało, potrzebne będą trzy rzeczy.
1. Dobra wiosna, w trakcie której dopisze też zdrowie.
2. Udane Euro U-21.
3. Zagraniczny transfer, po którym Gumny zaistnieje w mocniejszej lidze.
Niestety udało się zrealizować tylko pierwszy punkt. W drugim pojawił się pech, czyli zatrucie, przez które Gumny zaliczył tylko wyjście na karuzelę napędzaną przez Hiszpanów. Do skutku nie doszedł też trzeci, choć 21-latek przy każdej okazji podkreślał, że jest gotowy na wyjazd. I mamy wrażenie, że nie do końca potrafił się z tym pogodzić, bo jesień w Lechu miał dość przeciętną (w samym Kolejorzu z młodzieżowców lepsze wrażenie robili Jóźwiak i Puchacz), a na dokładkę wróciły problemy ze zdrowiem, przez które piłkarz straci szmat czasu. Tym samym już trudno traktować go jako faworyta do pobicia transferowego rekordu Ekstraklasy. I sam Gumny nie może tylko patrzeć w kierunku Kędziory i Bereszyńskiego, bo prawda jest też taka, że jego rówieśnik Karol Fila nie śpi. Jeszcze wiosną nie potrafił wygrać rywalizacji z Joao Nunesem – Piotr Stokowiec rotował, ale w tych ważniejszych meczach (jak na przykład finał PP) stawiał raczej na Portugalczyka – ale uwierzył w niego Czesław Michniewicz i kosztem Pawła Stolarskiego rzutem na taśmę zabrał na Euro. Tam, rzucony na głęboką wodę, udowodnił, że potrafi pływać. Jesienią zaliczył kilka wpadek (rewanż z Broendby, po świetnym pierwszym meczu, się kłania), ale generalnie był trochę lepszy niż gracz Lecha. Składając to do kupy, ze względu na wiosnę, wciąż Gumny, ale gdybyście chcieli nas przekonać, że już teraz powinno być odwrotnie, być może dalibyśmy się przekonać.
I choć jeszcze zostajemy w obrębie tej samej klasy, w tym miejscu kończą się nazwiska, które mogę ekscytować. Paweł Olkowski miał lepszy moment po przeprowadzce do Boltonu, jesienią 2018 wrócił nawet do reprezentacji Polski (choć w niej nie zagrał). Jednak wiosna była słabsza, klub Polaka z hukiem zleciał z ligi po ledwie trzech zwycięstwach na wiosnę, a zawodnik zamiast dalej grać za funty trafił do tureckiego średniaka, w którym ma spore problemy z miejscem w składzie. Dalej Łukasz Broź, który dość niespodziewanie jesienią był czołowym bocznym obrońcą ligi, choć wcześniej Śląsk nie pogniewałby się, gdyby znalazł sobie innym zespół. Jest Alan Czerwiński, który niemalże stracił wiosnę przez zdrowie (tylko dwa mecze od pierwszej minuty). Naszym zdaniem ciągle ma papiery na fajne granie, pokazał to jesienią, ale chyba trudno będzie mu przeskoczyć pewien poziom w Lubinie. Do tego Bartosz Rymaniak, który zaliczył zawodowy awans, trafiając do mistrza Polski, ale wygląda już gorzej niż rok i dwa lata temu, gdy zajmował czwarte i piąte miejsce, a także Marcin Pietrowski, który – jasne – stracił większość jesieni, grając tylko w 9 meczach, ale wiosną był solidnym ogniwem Piasta Gliwice, gdy ten kroczył po mistrzowski tytuł. Chodził nam po głowie równy Jakub Bartkowski, myśleliśmy o Jakubie Wójcickim, który zaliczył nadspodziewanie udaną jesień w dołującej Jagiellonii, ale jednak to Pietrowski napisał w tym roku historię.
Jutro kolejna część – środkowi obrońcy.