To wszystko brzmi jak filmowa historia i trzeba przyznać, że Jeffrey David przez ładnych parę lat rzeczywiście żył jak w filmie – miał luksusową posiadłość, latał prywatnym odrzutowcem i tak dalej. W hollywoodzkiej produkcji pewnie skończyłoby się to wszystko happy-endem. W prawdziwym życiu radosnego zakończenia jednak nie było. Były księgowy ekipy NBA Sacramento Kings właśnie usłyszał wyrok 7 lat więzienia.
Jeffrey David przez wiele lat na co dzień z bliska oglądał najlepszych koszykarzy świata, co już samo brzmi jak całkiem niezła praca. Dodatkowo, 44-latek obracał naprawdę wielkimi pieniędzmi, bo zajmował stanowisko głównego księgowego Sacramento Kings. Drużyna jest królewska z nazwy i trzeba przyznać, że płaci swoim pracownikom naprawdę elegancko. David na przykład co miesiąc pobierał z klubowej kasy wypłatę w wysokości 30 tysięcy dolarów, czyli grubo ponad 100 tysięcy złotych. Do tego, co roku mógł liczyć na soczysty bonus, bo szefowie klubu z jego pracy byli naprawdę zadowoleni.
Wiecie jednak, jak to jest z tym apetytem, który rośnie w miarę jedzenia. Księgowemu ciągle było mało, a że miał głowę do interesów i pojęcie o kreatywnej księgowości, wpadł na wspomniany iście filmowy plan. Nawiasem mówiąc – plan genialny w swojej prostocie. W korespondencji ze sponsorami klubu podmienił numer konta Sacramento Kings na numer swojej własnej spółki. Przez niemal cztery lata tej działalności, wyprowadził z klubu ponad 13 milionów dolarów.
Jak to zwykle w takich przypadkach, chciwego księgowego zgubiła nieostrożność. Po pierwsze, zaczął nieco szaleć ze zdefraudowanymi pieniędzmi. Owszem, 30 tysięcy dolarów miesięcznej pensji to sporo, ale chyba nie na tyle, żeby kupić posiadłość za 8 milionów w południowej Kalifornii? Albo żeby wynajmować na swoje potrzeby prywatny odrzutowiec? To jeszcze nie koniec nieuwagi Davida. Po siedmiu latach pracy dla Kings (nawiasem mówiąc, przez ponad połowę czasu okradał pracodawcę), w połowie ubiegłego roku postanowił przyjąć ofertę Miami Heat. Ciekawi nas fakt, czy w nowym klubie chciał robić podobny numer, ale jeszcze bardziej interesujące jest pytanie: czemu do jasnej cholery nie wyczyścił służbowego komputera z wszelkich kompromitujących materiałów?!
Jak to często bywa w takich historiach, jego następca zupełnym przypadkiem namierzył plik, w którym znalazł całą listę podejrzanych transakcji i przelewów od sponsorów na rzecz spółki Sacramento Sports Partners, o której w klubie nikt nie słyszał. Dość szybko się okazało, że we wspomnianej spółce – widmie za wszelkie sznurki pociągał właśnie David. Jeszcze szybciej – księgowy trafił pod sąd. Tam tłumaczył, że tak naprawdę wcale nie chciał nikogo okraść. Ponoć plan był bardziej złożony niż życie w wypasionym domu, latanie prywatnym samolotem i defraudowanie klubowej kasy. Rzekomo pan David zamierzał za wyprowadzone z Kings pieniądze zbudować osiedle domów na plaży, następnie sprzedać je z dużym zyskiem i po kryjomu przelać całą „pożyczoną” kwotę na konta klubu. Przed sądem twierdził także, że tak naprawdę wszystkiemu jest winien alkohol, stresująca praca, a nawet problemy psychiczne. Co sąd na to? Cóż, potraktował cwaniaka umiarkowanie łagodnie. Sam bohater tej historii prosił o dwuletni wyrok, według oskarżenia groziło mu 11 razy więcej, a skończyło się na siedmiu latach. Teraz zamiast NBA będzie mógł oglądać najwyżej grę w kosza na więziennym spacerniaku.
Cóż, co poszalał, to jego. Inna sprawa, że wyprowadzać grube miliony z kasy Sacramento Kings czy Miami Heat to tak naprawdę żadna sztuka. Prawdziwym wirtuozem by był, gdyby taki numer zrobił w Śląsku Wrocław, albo GTK Gliwice…