Pierwszy poprowadził swoją drużynę w sześciu meczach ligowych, drugi w dziewięciu, plus jedno starcie w Pucharze Polski. Obaj szybko udowodnili, że na pewno nie są cudotwórcami. Aleksandar Rogić i Mirosław Smyła jak na razie średnio sobie radzą z wyciąganiem swoich klubów z tarapatów i rozpaczliwej walki o utrzymanie w Ekstraklasie. Arka Gdynia przed dzisiejszym spotkaniem wyjazdowym z Koroną Kielce tkwi pod kreską, kielczanie zaś mają w garści zaledwie jeden punkt przewagi nad strefą spadkową. Bezpośrednie starcie może zatem poskutkować podmianką, albo pogrążyć żółto-niebieskich w bagnie. Nie oznacza to oczywiście, że winą za obecny stan rzeczy należy obarczać szkoleniowców. Oni gaszą pożary, których sami nie wzniecili. Można jednak zastanowić się przez chwilę, który z trenerów – Rogić czy Smyła – lepiej sobie radzi na początku przygody z nowym zespołem.
Z przedmeczowych wypowiedzi obu dżentelmenów wynika, że darzą się wzajemnym szacunkiem, który niekoniecznie płynie wyłącznie z czystej kurtuazji.
– Przyjeżdża do nas zespół, który ma swoje do udowodnienia. Jest na fali wznoszącej i szykuje się mecz piłkarski, a nie młócka ekstraklasowa. Trzeba podjąć wyzwanie w aspektach piłkarskim i mentalnym. Gramy o spokojniejsze święta – mówił na konferencji prasowej trener Smyła. Rogić nie pozostawał dłużny swojemu oponentowi. Czy są to jednak komplementy zasłużone?
DEBIUT
Obaj szkoleniowcy swoje pierwsze spotkanie rozegrali przeciwko temu samemu rywalowi – Lechii Gdańsk. Zdecydowanie lepiej debiut udał się Rogiciowi, który na dzień dobry został rzucony na bardzo głęboką wodę, ale o dziwo w niej nie zatonął, choć w pewnym momencie wydawało się, że poszedł już pod wodę. Arka Gdynia koniec końców zremisowała jednak 2:2 z Lechią Gdańsk. Po niezwykle dramatycznym finiszu spotkania. Remis udało się uratować w doliczonym czasie gry, aczkolwiek trzeba pamiętać, że żółto-niebiescy w gruncie rzeczy zbliżyli się nawet w tamtym starciu do sensacyjnego zwycięstwa. Kontrowersji nie brakowało.
Nie o wynik tu się jednak rozchodzi. Arka przede wszystkim wypadła w starciu z Lechią niespodziewanie dobrze pod względem czysto piłkarskim. Pressing, próby rozegrania piłki od obrony, kombinacyjne akcje – widać było, że Rogić natchnął zespół do gry zgodnej z jego futbolowymi ideałami.
W przypadku Smyły debiutanckie starcie z Lechią było zaś meczem zupełnie bez historii. Biało-zieloni pokonali Koronę 2:0 i było to jedno z tych zwycięstw, o których mówi się, że zostały odniesione niewielkim nakładem sił. “Odnieśliśmy wrażenie, że plan Korony na mecz z Lechią był najprostszy z możliwych: zamurować bramkę, nic nie stracić i może jakoś to będzie. Komentatorzy mówili coś o dobrej grze w pierwszej połowie i ogólnie uznali ten występ kielczan za całkiem przyzwoity. Moglibyśmy się zgodzić, ale przy założeniu, że wszyscy oczekiwaliśmy porażki gości minimum pięcioma bramkami, skończyło się zaś tylko na dwóch. Wyglądali oni na drużynę, która utrzymuje się przy życiu do momentu 0:0, a pierwszy otrzymany cios sprawia, że traci wszelką koncepcję na ciąg dalszy” – pisaliśmy po tamtym spotkaniu.
Efekt nowej miotły? Jeżeli już gdzieś zaistniał, to w Gdyni.
NAJBOLEŚNIEJSZA PORAŻKA
Rogić po obiecującym debiucie szybko został jednak sprowadzony na ziemię – w kolejnych pięciu meczach ligowych jego Arka poniosła aż trzy porażki. Zdecydowanie najbardziej dotkliwą była bez wątpienia ta z szesnastej kolejki, kiedy gdynianie przegrali 0:2 w Białymstoku z Jagiellonią. I nie chodzi tu o rozmiary porażki ani o klasę pogrążonego w kryzysie formy przeciwnika. Rzecz w tym, że Arka w tamtym meczu zaprezentowała się po prostu żałośnie. Jeżeli szkoleniowiec żółto-niebieskich zaczynał sobie wyobrażać, że jego piłkarskie wizje zostaną przez zawodników wcielone w życie jeszcze przed przerwą zimową, to srogo się przeliczył.
Starcie Arki z Jagą było bowiem kompletnym zaprzeczeniem tego, co Rogić opowiada w rozmaitych wywiadach o swoich planach na zespół. Gdynianie nie oddali w tamtym meczu ani jednego celnego strzału na bramkę przeciwnika. Żadnego, zero. Nawet jakiegoś walnięcia na wiwat z trzydziestu metrów w sam środek, żeby podreperować żenujące statystyki i sprowokować golkipera do popełnienia błędu.
To był zwyczajny blamaż.
Jagiellonia – Arka w statystykach.
Po stronie Mirosława Smyły tych bolesnych porażek można wyliczać więcej – żeby daleko nie szukać, choćby ostatnie spotkanie z Legią Warszawa, przerżnięte aż 0:4. Choć na palmę pierwszeństwa zasługuje jednak manto, jakie kielczanom spuścił kilka tygodniu temu ŁKS. W bezpośredniej potyczce dwóch klubów uwikłanych w walkę o utrzymanie łódzka ekipa pozamiatała przeciwników aż 4:1.
“Tak grającej obronie Korony trójkę włożyłby Ryszard Kalisz. Ale, żeby być uczciwym, trzeba przyznać, że i ofensywa nie miała w tym starciu nic do powiedzenia. Starał się Żyro, ale od starań do konkretów jest jednak daleko. Mimo wszystko, chociaż tak go możemy wyróżnić, bo Pacinda czy Jukić to była w tym meczu ewidentna prowokacja. Wygranie udziału w spotkaniu ligowym przy pomocy audiotele. Nic nie pokazali, kompletnie nic i gdyby w ich miejsce wstawić losowych przechodniów, wyszłoby na to samo” – relacjonowaliśmy to nieszczęsne dla kielczan starcie. Co tu dużo mówić – wtedy się wydawało, że dla Korony nie ma już w tym sezonie nadziei, dopiero kolejne spotkania sprawiły, że pojawił się jej promyk.
Krótko mówiąc, obaj – i Rogić, i Smyła – poznali już w Ekstraklasie smak całkowitej deklasacji. Nie udało im się ustabilizować formy swoich podopiecznych na odpowiednim poziomie.
NAJCENNIEJSZE ZWYCIĘSTWO
Arka Gdynia pod batutą Rogicia wygrała jak dotąd tylko jedno spotkanie. Był to mecz wyjazdowy z Wisłą Kraków. Jednak “Biała Gwiazda” sprawiała wtedy – a w sumie to nadal sprawia – wrażenie drużyny, którą może pokonać nawet Reprezentacja Artystów Polskich i to grając w dziesiątkę. Poza tym wyjątkiem, żółto-niebiescy wciąż nie potrafią porządnie zapunktować. Można oczywiście usprawiedliwiać gdynian sędziowskimi pomyłkami – w naszej Niewydrukowanej Tabeli plasują się oni w tej chwili na dwunastej lokacie – ale to jednak byłoby trochę zbyt proste.
Z kolei Mirosław Smyła może się już pochwalić paroma cennymi łupami. Tutaj rysuje się jego przewaga nad dzisiejszym oponentem. Wrześniowy, jednobramkowy triumf nad Śląskiem Wrocław może jeszcze uchodzić za kompletny przypadek i podręcznikowy przykład ekstraklasowego braku logiki, ale w listopadzie Korona zaliczyła już passę (no dobra, może to trochę za duże słowo) trzech meczów bez porażki. W szesnastej kolejce udało się podopiecznym Smyły pokonać Raków Częstochowa aż 3:0. Wynik spotkania w pierwszej chwili przypominał jakiś błąd Matrixa – do tamtej pory Korona strzeliła ledwie siedem bramek w piętnastu ligowych spotkaniach, a tu nagle spektakularne zwycięstwo 3:0 nad przeciętnym, ale jednak nie zupełnie beznadziejnym Rakowem? Szok. – Musimy mieć przede wszystkim pomysł na siebie. Kolejne tygodnie dają do myślenia tym, co myśleli że zespół Korony nie potrafi grać w piłkę. Mam świadomość, że nie wszystko da się przenieść od razu na boisko, ale można z przyjemnością patrzeć na Koronę – oznajmił buńczucznie trener Smyła jeszcze przed meczem.
Przebieg starcia z Rakowem kazał przyznać mu rację.
Po tamtym zwycięstwie przyszedł rzecz jasna szybki, zimny prysznic w starciu z Legią, no ale umówmy się, że stołeczna ekipa jest na ten moment poza zasięgiem Korony. Legioniści mają patent na ekipy z dołu tabeli. Dzisiejsze starcie będzie zatem dla kielczan bardziej miarodajnym testem – czy siedem punktów zgarniętych w trzech listopadowych meczach to tylko okres sprzyjającego szczęścia, czy może jednak długofalowa tendencja i rozwój drużyny?
***
Patrząc już bardziej całościowo, a nie tylko na wybrane spotkania – na razie chyba nieco więcej powodów do optymizmu zagwarantował kibicom Korony trener Smyła. Drużyna wymknęła się przede wszystkim ze strefy spadkowej, co w sumie na tym etapie sezonu nie ma wielkiego znaczenia, ostatecznie wszystko się może jeszcze tysiąc razy pozmieniać, ale jednak jest pewnym pozytywnym impulsem wizerunkowym, który można wykorzystać dla podbudowania zespołu i oczyszczenia atmosfery wokół klubu. Poprawił się też styl gry. Nieznacznie, ale jednak pewien progres jest. Smyła mocno to podkreśla w swoich medialnych wystąpieniach, starając się odbudować dobry klimat wokół klubu.
Twarde liczby też są po stronie szkoleniowca Korony. Średnia punktów trenera Rogicia to ledwie 0,83 na mecz, szkoleniowiec kieleckiej drużyny notuje natomiast – biorąc pod uwagę tylko mecze ligowe – 1,11 punktu na mecz. Niewiele lepiej, ale lepiej.
Z drugiej strony, żeby tak całkowicie trenerowi Arki nie podcinać skrzydeł – siedemnasta kolejka ligowych zmagań wypadła zdecydowanie na jego korzyść.
Arka Gdynia zanotowała cenny – mimo wszystko – remis z mocną Pogonią Szczecin, podczas gdy Korona nawet nie pisnęła w starciu z Legią. Inna sprawa, że kilka tygodni wcześniej Arka też z warszawską drużyną przegrała. Niby po znacznie ciaśniejszym meczu, bo tylko 0:1, ale prawda jest taka, że za niskie rozmiary porażki żółto-niebieskich odpowiadał tamtego dnia wyłącznie fenomenalnie dysponowany w ostatnich tygodniach Pavels Steinbors, bo partnerzy niespecjalnie mu pomogli w walce o punkty. No i jest jeszcze jeden ważny szczegół. Arka cierpi ze względu na błędne decyzje sędziów. W niewydrukowanej tabeli Arka ma aż 7 punktów więcej.
Wydaje się, że dzisiejsze starcie w Kielcach będzie bardzo ważnym testem dla obu szkoleniowców i pewną wskazówką dla kibiców, czy sprawy idą we właściwym kierunku. Oba obozy określają spotkanie “meczem o sześć punktów” i coś w tej retoryce jest. Oczywiście nie ma sensu roztaczać katastroficznych wizji – ani dzisiejsza porażka nie pogrąży na amen gdynian, ani ewentualna wpadka nie wykolei Korony. Niemniej, wszystko wskazuje na to, że w tym sezonie walka o utrzymanie w Ekstraklasie będzie się toczyła w wyjątkowo zaciętej atmosferze aż do ostatniej kolejki rozgrywek. I na końcu ligowych zmagań zdobycze z takich spotkań jak to dzisiejsze mogą się okazać decydujące.
fot. FotoPyk