Na półmetku poprzedniego sezonu zasadniczego Lechia Gdańsk cieszyła się reputacją największej rewelacji rozgrywek i wyrastała pomału na jednego z głównych kandydatów do tytułu mistrzowskiego. Biało-zieloni przewodzili ligowej tabeli, mieli na koncie aż 31 punktów i całkiem okazały bilans bramkowy 25:15, popsuty tak naprawdę głównie porażką 2:5 z Wisłą w Krakowie. Dziś, w analogicznym momencie sezonu, sytuacja nie wygląda tak różowo. Podopieczni Piotra Stokowca wypadli nawet poza ligowe TOP8 i mają w dorobku zaledwie 21 punktów, choć przed startem rozgrywek kadra zespołu sprawiała wrażenie mocniejszej niż rok temu. Pięć ostatnich meczów Lechii to trzy porażki i dwa remisy – bilans, który można podsumować tylko jednym słowem: kryzys.
Dziś o 20:00 gdańszczanie podejmują przed własną publicznością ŁKS. Mecz z łódzkim beniaminkiem to jedna z najłatwiejszych okazji do przełamania złej passy, jakie można sobie wyobrazić, nawet biorąc pod uwagę, że podopieczni Kazimierza Moskala pierwszego starcia z Lechią nie przegrali i zaprezentowali się na tle zdobywców Pucharu Polski z całkiem przyjemnej strony. Z drugiej strony – biało-zieloni są ekipą z ambicjami. Nie powinni liczyć na gorszy dzień przeciwnika, lecz koncentrować się na własnej postawie.
Tymczasem od pewnego czasu Lechia wygląda na drużynę, która zatrzymała się w rozwoju. Broni gorzej niż przed rokiem, no i atakuje mniej skutecznie. Zastanowiliśmy się nad powodami gorszej postawy gdańszczan w ostatnich tygodniach, no i wyszło nam pięć podstawowych kwestii.
NIEZNOŚNE CWANIACTWO
Od dłuższego czasu cwaniakowanie, tak typowe dla nadmorskiej ekipy, obraca się tak naprawdę przeciwko niej. Najbardziej wymownym przykładem straty punktów z tego powodu są oczywiście derby Trójmiasta, zremisowane 2:2 pomimo dwubramkowego prowadzenia. Na początku drugiej połowy spotkania z pogrążoną w kryzysie Arką podopieczni Piotra Stokowca mieli przeciwnika na deskach, kompletnie zamroczonego, a jednak z sobie tylko znanych powodów pozwolili mu dojść do siebie. Skończyło się to tak, że sami dostali w cymbał i zremisowali wygraną już praktycznie batalię. Lechiści na własne życzenie wpakowali się wtedy w tarapaty – Arka gubiła się za każdym razem, gdy była dociskana. Tymczasem goście postawili na głęboką defensywę w okolicach własnej szesnastki, żenującą grę na czas i chaotyczne wybijanie piłki jak najdalej. No i żółto-niebiescy dostali skrzydeł.
– Mamy wnioski do wyciągnięcia. Przychodzi 75. minuta i dostajemy paraliżu umysłowego. Zaczynają się trząść łydki i gramy wtedy mało stabilnie i irracjonalnie. To nas trochę weryfikuje i powtórzenie wyniku z ubiegłego sezonu będzie niezwykle trudne – komentował ten fenomen Piotr Stokowiec. Co wydaje się być tłumaczeniem dość naiwnym, bo Lechia to zespół doświadczony, złożony niemal wyłącznie z zawodników ogranych na najwyższym poziomie. Komu tam się niby trzęsą nogi? Sobiechowi, Kuciakowi, Augustynowi, Paixao, Peszce? To jakaś bzdura.
Prawda jest taka, że minimalizm i zamiłowanie do wygrywania spotkań jak najniższym nakładem sił to specjalność zakładu Piotra Stokowca. I ten pierwszy punkt na naszej liście stanowi jednocześnie kamyczek do ogródka szkoleniowca biało-zielonych.
Wystarczy prześledzić, jakie zmiany robi Stokowiec w trakcie meczów. 86 minuta starcia z Cracovią, Lechia broni remisu, wchodzi Mario Maloca w miejsce Lukasa Haraslina. Efekt? “Pasy” wygrywają 1:0 po bramce w doliczonym czasie gry. 74 minuta gry przeciwko Arce, trener wpuszcza na boisko Tomasza Makowskiego w miejsce Artura Sobiecha, minutę później gdynianie zdobywają kontaktowego gola. Takich przypadków jest sporo. W ogóle Stokowiec ma wręcz bzika na punkcie kondycji swoich zawodników. Gdy Lechia strzeliła gola na 2:0 we wrześniowym starciu z dziadującą w dolnej połówce tabeli Koroną, szkoleniowiec natychmiast zdjął z boiska największe gwiazdy swojej ofensywy – Artura Sobiecha i Lukasa Haraslina. I jak ta Lechia ma złapać wiatr w żagle, skoro kluczowi zawodnicy nie dostają okazji, żeby sobie po prostu postrzelać ze słabo dysponowanym rywalem, żeby po prostu nacieszyć się grą?
NIESKUTECZNOŚĆ
Jedenasta kolejka, Lechia podejmuje u siebie Zagłębie Lubin i przegrywa 1:2. Współczynnik spodziewanych goli (xG) wynosi u gości zaledwie 0,59. U gdańszczan… aż 2,64 (piąty wynik w całym sezonie ligowym, biorąc pod uwagę wszystkie kluby). Trzynasta kolejka, Lechia remisuje przed własną publicznością z Górnikiem Zabrze 1:1. Współczynnik xG rywali – 1,22. U podopiecznych Stokowca jest to aż 2,19 spodziewanego gola. Takie przykłady można naprawdę mnożyć. Piąta kolejka, zawstydzająca porażka z Rakowem Częstochowa 1:2 na wyjeździe. Obiektywnie rzecz biorąc – bardzo kiepski mecz Lechii i raczej zasłużona strata punktów. Ale współczynnik xG dla ekipy biało-zielonych wynosił wtedy aż 1,73.
Oczywiście – jak to w futbolu bywa – zdarzały się też mecze, gdy los oddawał Lechii to, co zabierał w innych spotkaniach. Niemniej jest w gdańskim zespole paru zawodników, którzy naprawdę muszą przemyśleć swoją postawę pod bramką przeciwnika.
Przede wszystkim mowa tutaj o Lukasie Haraslinie, który rok temu był uznawany za najlepszych zawodników w lidze, a dzisiaj coraz bliżej mu do statusu piłkarza najbardziej irytującego. Haraslin cały czas jest doskonałym dryblerem, potrafi wygrywać pojedynki, ustawić się pod faul, zrobić zawieruchę na skrzydle i wparować w szesnastkę. Ale jego skuteczność jest godna pożałowania. Kiedy trzeba uderzyć, Haraslin szuka partnerów. Kiedy kolega stoi niepilnowany i krzyczy: “Podaj!”, Słowak tłucze bez sensu na bramkę, albo szuka jeszcze jednego, zupełnie zbędnego zwodu. Liczby w tym przypadku brutalnie obnażają prawdę – jeden gol po czternastu rozegranych meczach to bilans wyjątkowo nędzny, zwłaszcza gdy mówimy o piłkarzu, od którego mamy prawo oczekiwać naprawdę dużo.
Zresztą – nie tylko Haraslin jest tutaj winowajcą. Sobiech, fakt, robi swoje i ma już w dorobku sześć trafień. Ale reszta? Sławomir Peszko miał krótki okres eksplozji strzeleckiej formy i przełożyło się to na trzy ligowe gole. Poza nim, tylko… środkowy obrońca, Michał Nalepa przekroczył na razie szaloną granicę jednego trafienia w Ekstraklasie. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniają niektóre stałe fragmenty gry, które przestały być istotną bronią w gdańskim arsenale – Lechia wykonała w tym sezonie 85 dośrodkowań z rzutów rożnych, co nie przełożyło się na ani jedno trafienie.
SPADEK JAKOŚCI W DEFENSYWIE
Teoretycznie go nie widać – Lechia po piętnastu meczach ligowych ma 15 goli w plecaku, podobnie było w zeszłym sezonie. Ale jeżeli bliżej się przyjrzeć postawie biało-zielonych, to jednak spadek jakości jest widoczny. Lechii udało się dotychczas zachować czyste konto w zaledwie trzech ligowych meczach. Z Koroną Kielce (2:0), Wisłą Kraków (0:0) i ŁKS-em (0:0). Nie dość, że mówimy o starciach z – co tu kryć – najgorszymi ekipami tego sezonu, to na dodatek dwóch tych spotkań Lechia nawet nie dała rady wygrać. Nędza.
Zdarzały się Lechii przyzwoite spotkania w defensywie, których nie udało się zakończyć z czystym kontem, to też należy oczywiście odnotować. W sierpniu gdańszczanie pokonali Wisłę Płock 2:1, ale “Nafciarze” w tamtym spotkaniu naprawdę niewiele zaszumieli w okolicy bramki biało-zielonych. Podobnie było w szóstej kolejce, gdy Lechia zremisowała u siebie 1:1 ze Śląskiem Wrocław, a współczynnik xG ekipy z Dolnego Śląska wyniósł zaledwie 0,46. Jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w ubiegłym sezonie ekipa Stokowca jako całość broniła się znacznie lepiej. Po piętnastu ligowych kolejkach miała za sobą aż siedem meczów bez utraty gola. Z atakiem było różnie, ale neutralizowanie przeciwników wychodziło naprawdę nieźle.
Regres w tym elemencie gry trudno tak po prostu połączyć ze spadkiem formy poszczególnych zawodników. Nalepa i Augustyn indywidualnie wciąż należą do grona czołowych stoperów w lidze. Ten drugi jest trochę mniej stabilny, ale miał okres wręcz zaskakująco dobrej formy. Kuciak trzyma poziom, Mladenović to zawodnik po prostu klasowy. Gorszy czas przeżywa Karol Fila, ale i o nim nie można powiedzieć, by totalnie odstawał formą. A jednak coś się ewidentnie pogmatwało. Stokowiec nadal zwraca uwagę przede wszystkim na kwestie psychologiczne, a nie czysto boiskowe. – Poprzedni sezon był dla nas bardzo dobry i to naturalne, że występuje zjawisko zatrucia złotem, takiego samozadowolenia. Być może właśnie coś takiego nas spotkało, przez co w podświadomości zabrakło nam determinacji. Nie wierzę, że zawodnikom się nie chce, to ludzka natura. Myślę jednak, że wracamy do korzeni, do tego, co było dla nas najważniejsze rok temu i jesteśmy w stanie wrócić do dobrej gry. Mam poczucie, że mamy kontrolę nad tym, co się dzieje. Wiemy nad czym musimy pracować – powiedział trener, cytowany przez portal lechia.net, podczas przedmeczowej konferencji prasowej.
[etoto league=”pol”]
BRAK GŁÓWNEGO KREATORA GRY
Kluczowe podanie to takie, po którym pada strzał na bramkę przeciwnika. Albo które “odcina” defensywę rywala od akcji. Dominik Furman zagrał w tym sezonie już 49 tego rodzaju piłek. Dani Ramirez ma ich w dorobku 48. Filip Starzyński zanotował 41 kluczowych podań, Petr Schwarz 33, Sergiu Hanca 33, Kamil Jóźwiak 32… Można tak wyliczać, wyliczać i wyliczać. A jak głęboko trzeba się dokopać, by natrafić na tej liście nazwisko piłkarza Lechii Gdańsk? Do trzydziestego ósmego miejsca, które w tej chwili zajmuje Lukas Haraslin ze swoimi szesnastoma kluczowymi podaniami. Następni z ekipy biało-zielonych są Mladenović (15 KP) oraz Sobiech (14 KP).
Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by dostrzec, że brakuje w tej wyliczance ofensywnych pomocników.
Lechia nie ma w tej chwili w swojej ekipie ani jednego ofensywnego pomocnika, który gwarantowałby naprawdę wysoki poziom kreatywności. Flavio Paixao – choć to raczej podwieszony napastnik – jest już ewidentnie po drugiej stronie rzeki i rozgrywa jedną z najgorszych rund od czasu swoich przenosin na polskie boiska. Zatracił już resztki szybkości i nie potrafi rozrywać szyków defensywnych tak skutecznie jak dawniej. Z kolei Rafał Wolski wciąż nie umie znaleźć optymalnej formy po kolejnych kontuzjach, które tak okrutnie wyhamowały jego karierę. Stokowiec naprawdę stara się go odbudować – ostatnio 27-latek wskoczył do pierwszego składu Lechii, wcześniej regularnie pojawiał się na boisku z ławki rezerwowych. Ale na razie były zawodnik Legii Warszawa nie potrafi się odwdzięczyć trenerowi dobrą grą. Udało mu się do tej pory posłać tylko pięć kluczowych podań. To o siedem mniej od Pawła Wszołka, który w lidze gra od października.
Formy nie odbudował wciąż Maciej Gajos, prezentujący się najwyżej przeciętnie. A na postawę Patryka Lipskiego to już w ogóle trzeba spuścić zasłonę milczenia. – To jest trudniejszy moment w mojej karierze, jestem tego świadomy – mówił w Radiu Gdańsk sam zawodnik.
Efekt jest taki, że Artur Sobiech według wyliczeń EkstraStats miał w pierwszej rundzie tylko pięć klarownych okazji do zdobycia gola z gry, z których wykorzystał aż 80%. Dla porównania – Christian Gytkjaer miał takich szans czternaście, Igor Angulo tyle samo. Trudno oczekiwać od snajpera Lechii cudów, gdy jest on praktycznie pozbawiony naprawdę dogodnych piłek ze strony partnerów. Jako się rzekło – najmniej winy ponosi tutaj Haraslin, mimo wszystkich swoich wad i irytujących manier. Ofensywni pomocni i pozostali skrzydłowi mogą już mieć sobie sporo do zarzucenia. Zresztą – summa summarum, dziewiątka Lechii ma aż 47% udziału w dorobku bramkowym swojego zespołu. To czwarty wynik w lidze.
Oczywiście tutaj pojawia się od razu zagwozdka na zasadzie: “Co był pierwsze, jajko czy kura?”. Pytanie, które trzeba pozostawić otwartym. Lechia gra tak siermiężnie, bo jej ofensywni zawodnicy dają ciała, czy może jednak ofensywni zawodnicy dają ciała, bo Stokowiec preferuje siermiężne granie?
NIE DO KOŃCA UDANE TRANSFERY
Okienko letnie w wykonaniu Lechii na papierze wyglądało naprawdę przyzwoicie – do Gdańska trafili zawodnicy sprawdzeni, ciekawi. Nie pokuszono się o żadne transferowe hity, prawda, ale jednak wzmocniono zespół w sposób istotny na kilku newralgicznych pozycjach. Kadra biało-zielonych mogła bez wątpienia przed startem rozgrywek uchodzić za jedną z najmocniejszych i najrówniejszych w całej lidze. Tymczasem dziś Piotr Stokowiec przebąkuje już o palącej potrzebie kolejnych wzmocnień, bo te letnie, co tu kryć, szału w Gdańsku nie zrobiły.
Nie bez kozery oceniając letnie transfery ekstraklasowych ekip wystawiliśmy Lechii nędzną dwójkę z plusem.
Uzasadniając to tak: “Okazało się, że Piotr Stokowiec niekoniecznie ma odpowiedni zestaw kluczy, by naprawić Macieja Gajosa. Że Mario Maloca to już nie jest ten „generał” z pierwszego pobytu na Wybrzeżu, choć on ma o tyle trudniej, że zdrowie dokucza, a Nalepa z Augustynem wyjątkowo zgrali się w poprzednim sezonie. Że Żuk, a także Kobryń i Chrzanowski, którzy wrócili z wypożyczeń, to ciągle co najwyżej melodia przyszłości, choć wątpliwa. I przede wszystkim, że Żarko Udovicić, najlepszy skrzydłowy poprzedniego sezonu, nad morzem dostaje małpiego rozumu. Serbowi odwaliło już dwa razy, a gdy akurat nie był zawieszony, też nie prezentował się tak dobrze, jak w barwach Zagłębia Sosnowiec. Na dokładkę doszedł pech (kontuzja Mihalika) i dostajemy obraz, który jest poniżej naszych oczekiwań z latach”.
Cieszyć się mogą w Gdańsku właściwie tylko z przyzwoitej formy Peszki, choć doświadczony skrzydłowy – jak to u niego bywa – gra falami, kilka doskonałych spotkań przeplatając serią przeciętnych występów. Poza tym – albo średniawka, albo kompleta klapa, tak jak ze wspomnianym Udoviciciem, który ma na koncie jednego gola, a dwie czerwone kartki.
***
Nie wygląda to najlepiej. Piotr Stokowiec zapewnia, że drużynie potrzeba w tej chwili wyłącznie zwycięstwa na przełamanie i to pozwoli już zawodnikom uzyskać komfort psychiczny, co zaowocuje powrotem na właściwe tory. Może i tak, ostatecznie biało-zielonym zdarzyło się już w tym sezonie zanotować serię czterech ligowych zwycięstw z rzędu, na którą złożyło się pokonanie Piasta Gliwice, Lecha Poznań, Korony Kielce i Legii Warszawa, a zatem całkiem mocnych przeciwników.
Niemniej – pewna refleksja trenera na temat własnej pracy także jest tutaj wymagana. Lechia z całą pewnością nie jest dzisiaj zespołem mocniejszym niż rok temu, a kto się nie rozwija, ten się cofa i to po prostu widać po pozycji biało-zielonych w tabeli.
MICHAŁ KOŁKOWSKI
fot. 400mm.pl
dane statystyczne: EkstraStats