Wczoraj przebrnęliśmy przez morze “szóstek” i “ósemek”, wcześniej przez wszystkie pozycje w defensywie [TU WSZYSTKIE ODCINKI RANKINGU] ale nie oszukujmy się – ci zawodnicy zawsze w jakimś stopniu dbali o to, by wyżej ustawieni mogli błyszczeć pełnią blasku. Wśród nich – ofensywni pomocnicy. Jest kilku takich, których wspominamy z niemałym sentymentem, najlepsza dziesiątka prezentuje się następująco:
Filip Starzyński
Nie za wiele wiadomo od nim od strony osobistej, bo za wywiadami nigdy nie przepadał. Łatwo było wydedukować, że jako introwertyk będzie mieć problemy w zagranicznej szatni, takim zawsze trudniej zbudować sobie pozycję w drużynie.
W Polsce jednak nie było wielu lepszych od niego „dziesiątek”. Najbardziej wymowne jest to, że w Ruchu Chorzów mógł znikać na 88 minut, ale przez te dwie, gdy było go widać, robił więcej niż cały zespół harując od pierwszego do ostatniego gwizdka.
Już dziś to szósty najlepszy strzelec Zagłębia Lubin w XXI wieku z 32 trafieniami na koncie.
Kasper Hamalainen
Niewielu było zawodników, którzy wywołaliby swoim przejściem z jednego polskiego klubu do drugiego taką wściekłość, jak Hamalainen. Transparent „Hamalainen, kurwa stara, następnego czeka kara” wywieszony podczas treningu Lecha niedługo po podpisaniu przez Fina kontraktu przy Łazienkowskiej, to najbardziej wymowny symbol tego, jak lechitów zabolała ta zdrada.
Tym bardziej, że przecież Hamalainen był kluczowym trybikiem w mistrzowskiej maszynerii Macieja Skorży, 13 goli i 7 asyst w sezonie 14/15 zakończonym zdobyciem tytułu to całkiem wymowna statystyka.
W Legii przez jakiś czas wydawało się, że zmienił niebieski na biały tylko po to, by wkurzyć fanów z Poznania. Jakoś nie umiał się przebić, zaprezentować cząstki tego, co w Lechu. Porównanie jesieni w Poznaniu z wiosną w Warszawie – bezlitosne. W Wielkopolsce udział przy 10 golach (8 goli + 2 asysty), w stolicy – przy zaledwie 3 (3 gole).
Potem stał się bardziej istotny, potrafiąc w dodatku dwa razy ukąsić Kolejorza tak, by bolało najbardziej. Wszedł w 90. minucie meczu w Warszawie i zdobył gola z niezauważonego przez Szymona Marciniaka spalonego, po czym pojechał do Poznania, zmienił w na pięć minut przed końcem spotkania Michała Kopczyńskiego, by wykończyć wrzutkę Hlouska w 94. minucie. Oba gole zwycięskie, na 2:1.
Roger Guerreiro
W lidze był tak dobry, że wziął go na Euro selekcjoner Beenhakker – znacie nasze zdanie na ten temat, cyrk, ale patrząc czysto sportowo: obok Boruca Brazylijczyk był tam najlepszy, parę razy pokręcił rywalami, strzelił gola, choć oczywiście ze spalonego.
No, ale po polsku nie nauczył się mówić, chyba że mówimy o takich słowach:
Niewątpliwie miał kiwkę, technikę, luz, pełen zestaw, jakiego możemy oczekiwać od Brazylijczyka. I tak jak można wątpić w jego szczególne przywiązanie do Polski, tak z pewnością lepiej zaaklimatyzował się u nas niż Edson, który gwiazdorzył i miał muchy w nosie.
Po Legii jego kariera nie rozwinęła się szczególnie, ostatecznie skończył w niższych ligach brazylijskich i… jako kierowca Ubera. Natomiast za każdym razem powtarzał, że chętnie wróciłby do Legii. Odpowiadał nawet na zaproszenie Jacka Gnoja, znanego Twitterowicza, który podszył się za Leśnodorskiego. W wywiadzie u nas mówił: – „Rado” i Guilherme świetnie radzą sobie w pojedynkach jeden na jednego, potrzebują tylko dokładnych piłek. Ja mógłbym im je dostarczać. Jestem przekonany, że tworzylibyśmy świetne trio.
Do powrotu nie doszło, natomiast za te sezony ze sporą dawką magii – dziękujemy.
Maor Melikson
– Odejdzie za trzy miliony!
– Haha, jakie trzy miliony, pójdzie za co najmniej pięć!
– Pięć, o dwa za mało!
Doskonale pamiętamy te licytacje wśród dziennikarzy, ekspertów i kibiców, za ile Wisła sprzeda Maora Meliksona, bo pomocnik miał takie wejście w ligę, że klękajcie narody. Dryblował, strzelał, był dynamiczny. Poezja, oglądało się go jak gościa z innego świata, zastanawiano się, jak to w ogóle jest możliwe, że ktoś jego pokroju zawitał w nasze wyjątkowe skromne progi?
Pamiętacie jego rajd z Widzewem?
Pamiętacie jego sprint z Liteksem, kiedy okej, nabrał trochę sędziego, ale i tak zostawił rywali daleko w tyle? Jak nie pamiętacie, to łapcie wszystko:
W pewnym momencie wydawało się, że ten chłopak ma wszystko. Ba, padł nawet pomysł, by spróbować go w naszej kadrze, przecież za mocni czy to na środku, czy na skrzydłach nigdy nie byliśmy. Sam piłkarz mówił: – Całe życie mieszkałem w Izraelu, urodziłem się tam, grałem dla reprezentacji juniorskich. To nie jest dla mnie łatwe. Byłbym dumny grając i dla Izraela, i dla Polski, ale nie myślę teraz o tym. O polskiej reprezentacji mówili mi na razie tylko dziennikarze, nie kontaktował się ze mną nikt z reprezentacji. Wiem, że wszystkich interesuje ten temat, ale naprawdę nie chciałbym wiele mówić o tym. Koncentruję się na grze w Wiśle.
I w końcu ta bańka zaczęła pękać, Melikson coraz mnie jednak koncentrował się na Wiśle, a bardziej na wyjeździe. Ostatecznie wzięło go Valenciennes, a suma transferu nie przekroczyła nawet miliona euro, bo choć Maor w pewnym momencie wjechał na absolutny szczyt, szybko z niego zjechał. A gra dla Polski okazała się niczym innym, jak grą agenta.
Edi Andradina
Co z tego, że dysponował naprawdę dużym brzuchem, skoro dysponował również dużymi – jak na polskie warunki – umiejętnościami? Kręcił obrońcami jak głupimi, mimo że ci często dysponowali sześciopakiem na brzuchu, a Brazylijczyk mógł mieć taki co najwyżej w lodówce.
Trochę się zapomina, jak fajne liczby kręcił Edi.
05/06 – 10 goli, pięć asyst (grano 30 meczów).
07/08 – dokładnie takie same osiągi
Sezony 09/10 i 10/11 – odpowiednio po jedenaście i dziewięć ostatnich podań.
A też trzeba pamiętać, że Edi nie grał w potentatach polskiej piłki, raczej brały go do siebie zespoły ze środka tabeli, więc tym bardziej takie osiągi robią jednak wrażenie. Zresztą, Edi zapytany przez Tomka Ćwiąkałę o brak regularnej gry w większym klubie, mówił:
– Dla mnie wszystkim od zawsze była sama gra w piłkę. Czy występowałem w pierwszej lidze, czy w trzeciej – byłem zadowolony. Poziom nie miał aż takiego znaczenia. (…) Nie powiem jednak, że Legia jest klubem, o którym marzyłem. Gdybym urodził się w Polsce, pewnie miałbym takie nastawienie. Corinthians, Sao Paulo – okej, znam historię tych klubów, ale jeżeli miałbym identyczne oferty z Pogoni i Legii, to wybieram Pogoń. To praca. Nigdy nie powiedziałbym, że moim marzeniem była gra w Wiśle czy Legii, bo nigdy tak nie było. Marzyłem o samym graniu w piłkę i zarabianiu w ten sposób na życie.
Jedna z niewielu pozytywnych postaci, którą przyniosła polskiej piłce Pogoń Ptaka.
Semir Stilić
Niezwykły w przypadek. W naszej lidze był piłkarzem momentami cudownym, naprawdę, lewą nogą potrafić zrobić wszystko. Było coś magicznego w tym, jak prowadzi piłkę, jak potrafi wziąć rywala na – wydawałoby się – leniwy zamach. Tak naprawdę przez jakiś czas sprawdzał się w każdym polskim klubie, bo i oczywiście w Lechu, ale też i w Wiśle Kraków oraz Wiśle Płock miewał momenty pełne magii.
Cóż, może to fakt, że miewał zawieszenia swojej formy, sprawił, że nie poradził sobie za granicą? Jego przygody w Karpatach, Gaziantepsporze i APOEL-u nie należały do specjalnie udanych, być może nie mieli tam do Bośniaka tyle cierpliwości, w końcu to polska liga lubi się pieścić z obcokrajowcami. Natomiast na Semira często warto było czekać.
Na przykład na jego rzuty wolne:
Sebastian Mila
Na zawsze wyryje się w pamięci jego szaleńczy bieg z uformowanym z rąk serduszkiem po bramce strzelonej Niemcom na Narodowym. Ale by do tego mogło dojść, Sebastian Mila musiał przejść baaaardzo długą drogę.
Drogę, na której rozpędził się będąc w Dyskobolii jednym z liderów drużyny eliminującej Herthę Berlin i Manchester City. To on zdobył jedną z najbardziej pamiętnych bramek polskich zespołów w pucharach – pięknym uderzeniem z wolnego pokonał Davida Seamana na City of Manchester Stadium. Co to było za kopnięcie!
Odbił się od europejskiej piłki, w Austrii Wiedeń i Valerendze Oslo nigdy nie zrealizował w pełni potencjału, jakim błyszczał w zespole z Grodziska Wielkopolskiego. Ale jak wrócił do Śląska, niemal natychmiast stał się liderem zespołu bijącego się skutecznie o mistrza Polski. Z czasem przybierał na wadze, folgował sobie, a jednak potrafił wtłoczyć się znów w dietetyczno-treningowe ryzy u Tadeusza Pawłowskiego. I dzięki temu trafił Niemców na Narodowym.
Piękna klamra wyjątkowej kariery – od gola strzelonego Seamanowi do bramki zdobytej przeciwko Neuerowi.
Vadis Odjidja-Ofoe
Takich piłkarzy do Polski po prostu się nie sprowadza. Przed Legią otworzyła się szansa jedna na milion, by złapać doskonale wyszkolonego technicznie Belga w momencie, gdy potrzebował regularnej gry, nie tylko odbudowy fizycznej, ale i odbudowy całej kariery. Norwich było kompletnym niepowodzeniem, stąd krok tak daleko w tył, gdy chwilę wcześniej było się jednym z kolejnych wielkich talentów belgijskiego futbolu.
Do diaska, ten gość debiutował w reprezentacji Belgii w 2011 zmieniając Edena Hazarda!
Na początku stopowała go nadwaga, później zatrzymać potrafił go już tylko Jacek Góralski, w jednym meczu. Poprowadził Legię do tytułu w kraju, w Europie nie odstawał w meczach z największymi zespołami kontynentu – z Realem, z Borussią, ze Sportingiem, z Ajaksem. Wielka szkoda, że zabawił u nas tak krótko i że w Warszawie nie zakochał się nieco bardziej.
Miroslav Radović
Gdyby w pewnym momencie nie został przesunięty do środka, tak naprawdę mógłby w tych rankingach niespecjalnie zaistnieć, bo na boku pomocy po prostu nie był tak dobrym piłkarzem. Owszem, miał drybling, po czasie się okazało, że jego zwód na zamach jest też skuteczny przy okazji meczu na Bernabeu, ale jednak brakowało mu naturalnej dynamiki. Nie był człapakiem jak Stilić, ale jednak wielkiego gazu nie posiadał.
W każdym razie: środek to było to, na przykład duet, jaki stworzył z Ljuboją przeszedł już na stałe do historii polskiej piłki, bo problem z nim mieli nie tylko ekstraklasowi obrońcy, ale i ci europejscy, by wspomnieć tylko Spartak Moskwa. Piętka jednego, gol drugiego, oj to były czasy.
Wiadomo, że kariera Rado w Legii to wzloty i upadki, wciąż wielu nie wybaczyło mu odejścia do Chin tuż przed starciem z Ajaksem, wciąż pamięta się Enklawę. Natomiast Radović to i tak czy siak historia Legii, czy komuś się to podoba, czy też nie. Mistrzostwa Polski, udane przygody w Lidze Europy, ale i Lidze Mistrzów, przecież to Serb strzelał kontaktową bramkę z Realem na Łazienkowskiej.
Miewał wielkie sezony.
16/17: 11 goli, dziewięć asyst i mistrzostwo.
13/14: 14 goli i mistrz.
12/13: aż 12 asyst i też mistrz, naturalnie.
Wydawało się, że Legia pożegna go bez klasy. Sam piłkarz mówił: – Tak, mam żal o to pożegnanie i zawsze to we mnie zostanie. Chciałbym podziękować kibicom, pracownikom, każdemu z kim miałem przyjemność współpracować. I to będzie zawsze bolało. Bo to, że Radović nie jest potrzebny jako zawodnik – nie ma problemu. To mój klub, tu wygrałem najwięcej, tu najwięcej dostałem, tu najwięcej dałem. Jedyne, czego chciałem, to po ludzku się pożegnać. Liczyłem na to. Tak się nie stało, żal zostanie do końca.
Na szczęście ktoś w Legii poszedł po rozum do głowy i Rado, razem z Kucharczykiem, mieli okazję wyjść na murawę Łazienkowskiej pewnie po raz ostatni.
Mirosław Szymkowiak
Jakie ten gość miał otwierające podanie, jak bił stałe fragmenty, jakim uderzeniem z dystansu dysponował…
Jeśli jesteś „dziesiątką” jednej z najlepiej wspominanych polskich zespołów ostatniego 20-lecia, który zamiast kompromitować się gdzieś w Azerbejdżanie, lał Parmę, Schalke, odpadał z godnością z Lazio, Barceloną czy Realem, no to już coś znaczy.
Najlepszy ofensywny pomocnik w Polsce wg „Piłki Nożnej” w 2002 i 2004 roku, w 2003 nagrodzony Piłkarskim Oscarem Canal+, a w plebiscycie „Sportu” zajął 9. miejsce wśród wszystkich polskich piłkarzy. Przez pięć lat w Wiśle, cztery razy był mistrzem Polski. Wymowne.
W Krakowie nie spodziewano się, że tak szybko po Radosławie Kałużnym koszulkę z numerem 2 przejmie zawodnik tak znakomity. Że ktokolwiek zyska sobie szybko sympatię kibiców taką, jak „Tato”. A ci „Szymka” po prostu pokochali. Nie trzeba było długo czekać, by zyskał międzynarodową sławę – zachwycali się nim Włosi po meczach Wisły z Parmą i Lazio, mało brakowało, a przeciwko rzymianom dałby gola na 2:2 oznaczającego awans Białej Gwiazdy. Po jego wolnym piłka skończyła na poprzeczce.
Wielka szkoda, że karierę kończyła tak szybko, po dwóch sezonach w Trabzonsporze, jako piłkarz zaledwie 30-letni.
PAWEŁ PACZUL
SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK/NewsPix.pl