27 punktów w dziewięciu meczach, bilans bramkowy 34:2. Miazga. Reprezentacja Belgii absolutnie pozamiatała w eliminacjach do mistrzostw Europy 2020, deklasując konkurencję w grupie I. Jasne, nie jest to może grupa najmocniej obsadzona i realną siłę belgijskiej ekipy zweryfikuje dopiero nadchodzący turniej, ale w tej chwili trudno wskazać na Starym Kontynencie drużynę, która robi lepsze wrażenie od “Czerwonych Diabłów”. Nie brakuje zatem opinii, które są pod wieloma względami uzasadnione, że dzisiaj to nie mistrzowie świata, Francuzi, jawią się jako główni faworyci do złota na przyszłorocznym Euro, lecz właśnie De Bruyne, Lukaku i spółka.
Choć trzeba oczywiście wziąć poprawkę na przeszłość, wszak poprzednie Euro zakończyło się dla Belgów sporym rozczarowaniem. Już wtedy zespół dowodzony przez Marca Wilmotsa jechał na turniej z medalowymi aspiracjami, a może i wręcz oczekiwaniami. Wprost mówiło się nawet o złocie dla “złotego pokolenia”. Weryfikacja tych wygórowanych ambicji nastąpiła jednak tak naprawdę już w pierwszej kolejce fazy grupowej, gdy reprezentacja Belgii zaprezentowała się dość przeciętnie i poległa 0:2 w starciu z Włochami. Potem przyszły co prawda dwa zwycięstwa, które zapewniły Belgom wyjście z grupy, a w 1/8 finału udało się roznieść w pył ekipę Węgier, lecz w ćwierćfinale lepsza okazała się już Walia.
Niby wymarzona drabinka, a jednak – summa summarum – duże rozczarowanie, okraszone wieloma wewnętrznymi konfliktami w zespole. Zamiast sukcesu, zrobił się smród i przykra atmosfera.
Wszystko wskazuje na to, że w 2020 roku może być inaczej. Przede wszystkim – drużyna Roberto Martineza ma za sobą bardzo udane mistrzostwa świata w Rosji, zakończone na najniższym stopniu podium. Udało się zatem wreszcie Belgom odnieść sukces na miarę gigantycznego potencjału kadrowego, jakim obecnie dysponuje ta reprezentacja. Pozbyli się ciężaru psychologicznego i dodatkowej presji, która ciążyła na nich jako na drużynie postrzeganej jako najmocniejsza w historii kraju. Ta reputacja została w jakimś sensie potwierdzona brązowym medalem mundialu, a zatem największym sukcesem w dziejach belgijskiej piłki. Teraz można już głęboko odetchnąć i z dużo większym luzem kolekcjonować dalsze sukcesy. Może nawet przebić wyczyn z 1980 roku, gdy Belgia z Ceulemansem, Van der Elstem czy Pfaffem w składzie zajęła drugie miejsce na Euro we Włoszech.
Podopieczni Martineza odetchnęli zatem i to z takim świstem, że zdmuchnęli całą konkurencję w grupie I. Jutro przyjdzie im jeszcze umieścić wisienkę na torcie podczas domowego starcia z Cyprem, ale to już zwykła formalność.
Po drobnym rozczarowaniu, jakim był występ w Lidze Narodów UEFA, Belgowie postanowili nie brać jeńców w kwalifikacjach do Euro. Rozwalcowali wszystkich przeciwników, po kolei. Powiedzmy, że triumfy w starciach z Kazachstanem, San Marino, Cyprem czy nawet Szkocją nie robią jeszcze większego wrażenia, to dla Belgii obowiązek i bułka z masłem, ale już dwa pewne zwycięstwa nad Rosją (3:1 i 4:1) to nie w kij dmuchał, mówimy ostatecznie o ćwierćfinalistach mistrzostw świata. Rosjanie są zresztą jedynym zespołem, który w eliminacjach znalazł sposób na sforsowanie belgijskiej defensywy – w starciach z przeciwnikami drobniejszego kalibru ekipa Martineza nie straciła po prostu ani jednej bramki. Szkoleniowiec Belgów sobotnie starcie z Rosją określał mianem egzaminu dla swojej drużyny. Skoro tak, to zwycięstwo 4:1 na stadionie przeciwnika trzeba ocenić na piątkę z plusem, abstrahując już od realnej stawki tego spotkania.
Zaaplikować cztery sztuki podopiecznym Czerczesowa i to w meczu wyjazdowym? Duża rzecz.
W aż tak spektakularnym stylu nie przeszła eliminacji żadna inna reprezentacja. Dziewięć zwycięstw w dziewięciu spotkaniach zanotowali także Włosi, ale oni strzelają jednak trochę mniej bramek od Belgów i trochę częściej od nich się męczą w walce o trzy punkty. Skuteczniejsi od “Czerwonych Diabłów” są z kolei Anglicy, lecz im przytrafiło się potknięcie, jedna porażka. Punkty gubili Francuzi, Hiszpanie czy Niemcy.
W belgijskiej reprezentacji, co zresztą naturalne, imponują przede wszystkim wielkie indywidualności – Romelu Lukaku w pięciu eliminacyjnych występach zdobył aż siedem bramek, a w sumie 26-latek ma już na koncie 52 gole w 84 występach w drużynie narodowej. Oszałamiający bilans. Pięć trafień w siedmiu występach dorzucił Eden Hazard, cztery gole dołożył Michy Batshuayi. Sześć asyst w pięciu meczach zanotował Kevin De Bruyne. Wielcy robią swoje. Niemniej, Martinez nie boi się rotować składem, cały czas szuka najwłaściwszych opcji, sprawdza. Nie straszne mu kontuzje czy gorsza dyspozycja największych gwiazdorów – w całych eliminacjach selekcjoner “Czerwonych Diabłów” dał szansę występu aż 28 zawodnikom. Swoje miejsce w składzie mają nie tylko piłkarscy giganci pokroju wspomnianych Hazarda czy De Bruyne. 450 minut w eliminacjach dostał Timothy Castagne, boczny defensor z Atalanty Bergamo, ośmiokrotnie na boisku meldował się Youri Tielemans z Leicester City. Drużyna jest naprawdę ciekawie zbilansowana, poukładana. Martinez złapał odpowiedni balans między skuteczną grą w destrukcji i ofensywie, nawet jeżeli styl nie zawsze jest tak efektowny, jak życzyliby sobie kibice.
Komplet minut w eliminacjach zanotowało tylko dwóch zawodników – Thibaut Courtois i Toby Alderweireld. Blisko był Jan Verthongen. Co też sygnalizuje, gdzie mogą się narodzić ewentualne kłopoty Belgów – w ofensywie Martinez ma sporo wariantów i opcji, może kombinować, natomiast trzyosobowy blok obronny oparty jest w znacznej mierze na duecie defensorów z Tottenhamu. Dość powiedzieć, że aż siedem występów w eliminacjach zanotował 34-letni Thomas Vermaelen, występujący obecnie w lidze japońskiej.
Z drugiej strony – na razie o kondycję belgijskiej defensywy trudno się zamartwiać biorąc pod uwagę znakomite wyniki w eliminacjach. Ale nie można zapominać o klęsce 2:5 ze Szwajcarią w Lidze Narodów. Wtedy blok defensywy stworzył tercet Boyata – Kompany – Alderweireld, no i wyszło jak wyszło. To Helweci wygrali grupę i w play-offach powalczyli o zwycięstwo w pierwszej edycji turnieju.
Czy “Czerwone Diabły” są zatem w tej chwili głównym faworytem do triumfu na Euro?
– Szansę na końcowy triumf ma moim zdaniem nawet dziewięć drużyn – mówił ostatnio Martinez. – Najważniejsze, to być zespołem, poświęcać się dla kolegów. My coraz lepiej potrafimy stawiać czoła przeciwnościom losu. Jesteśmy mocniejsi niż na mundialu w Rosji. Ta grupa czeka na sukces.
Cóż, to prawda – nie można oczywiście lekceważyć innych potęg europejskiego futbolu, nie można też przymykać oka na pewne kłopoty “Czerwonych Diabłów”, ale generalnie akcje Belgów stoją chyba jeszcze wyżej niż przed czterema laty. Największe gwiazdy tamtejszego futbolu mają różne przejścia na poziomie klubowym, lecz w kadrze niezmiennie jaśnieją, a doświadczenie zdobyte na poprzednich turniejach może tylko zaprocentować. Dodatkowo trzeba pamiętać, że trzon tej reprezentacji stanowią zawodnicy przeżywający swój piłkarski prime time. 32-latkowie, tacy jak Mertens czy Verthongen mogą w ekipie Roberto Martineza uchodzić za weteranów, a równolegle do kadry wciąż wpuszczana jest przez selekcjonera świeża krew. Okoliczności wydają się zatem wymarzone, żeby w przyszłym roku złote pokolenie rzeczywiście ozłociło swoje reprezentacyjne kariery.