Konia z rzędem i najwyższe wyrazy uznania temu, kto po pierwszym dniu finałów ATP – gdy Roger Federer gładko przegrał z Dominikiem Thiemem, a Novak Djoković bez trudu ograł Matteo Berrettiniego – przewidziałby, że z całej tenisowej Wielkiej Trójki do półfinału awansuje tylko Szwajcar. Serb i grający w drugiej grupie Rafa Nadal musieli jednak uznać wyższość rywali. W londyńskim turnieju swoje możliwości pokazała bowiem tenisowa młodzież.
Choć Djoković, pokonując Berrettiniego, wygrał akurat z najmłodszym gościem w swojej grupie. Ostatecznie jednak zakończył turniej z takim samym bilansem jak i Włoch: jednym zwycięstwem i dwoma porażkami. Po fantastycznym, emocjonującym spotkaniu musiał bowiem uznać wyższość Dominica Thiema, a w meczu o wyjście z grupy był bez szans z, grającym być może najlepszy mecz w tym sezonie, Rogerem Federerem. Gdyby Szwajcar tak jak przedwczoraj zaprezentował się też w finale Wimbledonu, po trzech setach byłby mistrzem. A tak, gdy dziennikarka zapytała go “co zrobił inaczej w stosunku do lipcowego meczu?”, mógł jedynie odpowiedzieć: “wygrałem piłkę meczową”. Riposta trafna, choć dla jego fanów z pewnością bolesna.
Federer wszedł jednak do półfinału, a Djoković mógł tylko uznać jego wyższość. Na to nie chciał sobie pozwolić Rafa Nadal, który – po łatwo przegranym meczu otwarcia z Saschą Zverevem – niesamowicie walczył o awans do dalszej fazy. O jego meczu z Daniiłem Miedwiediewem już zresztą wspominaliśmy. Sęk w tym, że przed wczorajszymi spotkaniami nic nie zależało już wyłącznie od niego. Sam musiał bowiem pokonać Stefanosa Tsitsipasa, a do tego wierzyć, że Miedwiediew – nie mający już wówczas szans na wyjście z grupy – ogra wspomnianego Zvereva. O ile Nadal ze swojego zadania wywiązał się znakomicie (po długim, niemal trzygodzinnym boju, wygrał 6:7 6:4 7:5, znów imponując opanowaniem w kluczowych momentach), o tyle Rosjanin już nie. I Rafy w półfinale zabrakło.
Szkoda, bo gdyby Hiszpan awansował, na pewno dostalibyśmy kolejny tenisowy klasyk. Już przed piątkowymi meczami było bowiem wiadomo, że Nadal wyjść może tylko z pierwszego miejsca w grupie, co spowodowałoby, że w półfinale jego rywalem stałby się Roger Federer. A tak Szwajcar zmierzy się z Tsitsipasem. Rafa ma jednak, mimo wszystko, małe powody do zadowolenia, które zawdzięcza… Rogerowi. Ten bowiem, pokonując Djokovicia, zapewnił Hiszpanowi pozycję lidera rankingu na koniec sezonu. Ot, koleżeńska przysługa.
Wobec tego wszystkiego półfinały stały się więc starciem Federera z młodością. Gdyby zsumować wiek obu tenisistów, którzy wyszli z drugiej grupy, byliby oni tylko o pięć lat starsi od Szwajcara. Zverev (broniący zresztą tytułu) ma 22 lata, a Tsitsipas – bezpośredni rywal Rogera – 21. Jedynie Dominic Thiem jest nieco starszy, na karku ma już 26 wiosen, ale przy 38 latach Federera i tak nie robi to żadnego wrażenia. Możemy też napisać to inaczej: gdy Szwajcar po raz ostatni wygrywał ten turniej (w 2011 roku), tylko austriacki tenisista był pełnoletni. Miał równe osiemnaście lat i zajmował miejsce w siódmej setce rankingu.
To jednak nie tak, że młodzież jest tu bez szans. Tsitsipas pokonał już Federera na początku tego sezonu, szokując świat w trakcie Australian Open (Roger dwukrotnie mu się potem zrewanżował). Potencjalni finałowi rywale Szwajcara radzą sobie z nim jeszcze lepiej. Obaj grali z nim siedmiokrotnie. Zverev może pochwalić się bilansem 4:3 (w tym zwycięstwem z ubiegłorocznego półfinału), a Thiem… aż 5:2. A to już osiągnięcie wielkie. Z kim więc by Roger w opcjonalnym finale nie zagrał, teoretycznie nie powinien być faworytem.
Finał jednak dopiero jutro, a dziś czeka nas walka o wejście do niego. W niej powinniśmy dostać dwa znakomite spotkania… o ile Tsitsipas zdążył się zregenerować. Nie miał bowiem nawet pełnego dnia na odpoczynek po wczorajszym maratonie z Nadalem, a Federer od czwartku siedział wygodnie na kanapie i czekał na to, co zrobią rywale. Jeśli więc Stefanos będzie ledwo chodzić po tym, co wczoraj zafundował mu Rafa, wielkiego meczu tu nie będzie. W przeciwieństwie do starcia Thiema ze Zverevem – tam powinniśmy nie tylko spodziewać, ale i oczekiwać znakomitego widowiska. Zresztą obaj grali ze sobą siedem razy i tylko w jednym meczu wszystko skończyło się w dwóch setach. Mamy przeczucie, że i tym razem powalczą raczej w trzech długich partiach.
Z perspektywy polskiego kibica jest jeszcze jeden mecz, na który wypada zwrócić uwagę. Mniej więcej o 19 – pomiędzy starciami singlowymi – na kort wyjdą Łukasz Kubot i Marcelo Melo. Polsko-brazylijska para w czwartek, po fenomenalnym super tie-breaku, zapewniła sobie awans do tej fazy rozgrywek. W niej zmierzą się z francuską parą Pierre-Hugues Herbert i Nicolas Mahut. Patrząc na historię starć tej czwórki, trudno cokolwiek o tym meczu powiedzieć – obie pary wygrywały bowiem po jednym razie.
Herbert i Mahut przystąpili jednak do rywalizacji w Londynie w znakomitej formie. W swojej grupie wygrali wszystkie trzy spotkania, nie oddając nawet seta (a grali między innymi z liderami rankingu, rozstawionymi tu z “1”, Cabalem i Farahem) i bez najmniejszego problemu weszli do półfinału. Z ATP Finals mają zresztą małe rachunki do wyrównania – rok temu dotarli do finału, w którym przegrali z Mike’em Bryanem i Jackiem Sockiem po jednym z najlepszych deblowych spotkań, jakie pamiętamy (5:7, 6:1 i 13:11 w super tie-breaku dla Amerykanów). Z drugiej strony gdyby cofnąć się jeszcze o sezon, to zobaczylibyśmy, że i Kubot i Melo musieli uznać wyższość rywali w decydującym o tytule meczu. Oni więc też chcieliby wymazać z kronik tamten rezultat. A najłatwiej to zrobić, wygrywając cały turniej.
Teraz obie pary spotykają się w półfinale, przed którym… absolutnie nic nie da się wywróżyć. Jeśli już mielibyśmy coś obstawić, to chyba tylko to, że ten mecz naprawdę warto będzie obejrzeć. Zresztą jeśli tylko macie na to czas, śmiało możecie odpalić każde z czterech dzisiejszych spotkań (do kompletu dokładamy jeszcze, rozpoczynające się o 13, starcie Klaasen/Venus – Cabal/Farah), bo zapowiadają się znakomicie. A biorąc pod uwagę, że to już przedostatni dzień z takimi meczami w tym roku, nieco głupio byłoby je przegapić, prawda?
Fot. Newspix