Był kiedyś taki piłkarz jak Patryk Lipski. Wydawało się, że utalentowany chłopak, bo i technikę miał niezłą, i potrafił dać konkret swojej drużynie, żeby wspomnieć pięć bramek i siedem asyst dla Ruchu w sezonie 16/17. Wiadomo, brakowało mu dynamiki, ale dajcie spokój, na karierę w typie Filipa Starzyńskiego, czyli top w lidze i epizody w reprezentacji, było go stać. Niestety nie bez powodu piszemy o Lipskim w czasie przeszłym. Patryk przepadł i nie zanosi się na to, by miał się znaleźć.
Jego statystyki w rozgrywkach 19/20 są zatrważające. Lipski zagrał w siedmiu meczach ligowych, przebywał na boisku przez 321 minut, tymczasem jego jedynym „konkretem” pozostaje żółta kartka w starciu z Zagłębiem. U nas Lipski wypracował żenującą średnią not 3,25, co jest zdecydowanie najgorszym wynikiem w zespole (kolejny Udovicić ma 3,71). Kto ogląda Lechię regularnie, ten wie, że Patryk nie daje swojej drużynie nic. Trochę poczłapie, powybija stałych fragmentów, spróbuje rozegrać, ale pożytku z tego tyle, co grzebienia dla łysego. Dość powiedzieć, że Lipski przez cały sezon ligowy nie wypracował kolegom ani jednej okazji (dane za Ekstrastats). Co więcej – ze swojej strony miał jedną setkę i jak wiemy, nie wykorzystał jej.
Patryk gra regularnie w Pucharze Polski, gdzie Lechia do tej pory dostawała prostych rywali, ale nic z tego. Przez 180 minut Lipski nie dał ani gola, ani asysty. Tak naprawdę jego jedynym udanym występem pozostaje ten z Broendby, kiedy rzeczywiście walczył, pomagał swojemu zespołowi mocno w defensywie, ale i dał coś z przodu, czyli zwycięską bramkę po wrzutce Fili. Tylko niestety spotkanie z Duńczykami nie było przedwczoraj, ale w lipcu.
I tak naprawdę pora się zastanowić, ile Lipski dał Lechii od momentu transferu? Pamiętamy, że wówczas gdańszczanie byli bardzo chwaleni za ten ruch i trudno się dziwić, skoro nomen omen w Ruchu pomocnik potrafił błyszczeć, chciała go choćby Rijeka. Tak, był z pewnością łakomym kąskiem na rynku transferowym.
No, ale jego bilans w Lechii to 56 meczów i osiem bramek oraz siedem asyst. Szału nie ma, możemy mówić o pewnej przyzwoitości, natomiast liczby nie pokażą nam całej prawdy. Patrzymy w nasze archiwalne noty i Lipski właściwie nigdy nie potrafił ustabilizować formy. Jeden mecz dobry, potem dwa słabe, dwa dobre, trzy słabe. I tak w kółko. Owszem, przeszkadzały mu co jakiś czas kontuzje, ale to naprawdę nie jest wystarczające wytłumaczenie. Lipski nie spełniał i nie spełnia pokładanych w nich nadziei.
Gdy Lipski strzelił gola z Miedzią, Piotr Stokowiec stwierdził: – Nie będę go teraz chwalił, tak ma grać zawsze. On też sobie zdawał i pewnie zdaje sprawę, że Lipski jest daleko od formy, która upoważniałaby go do gry w zespole ze sporymi aspiracjami. I Stokowiec daje temu wyraz, sadzając Lipskiego cztery razy z rzędu w tym sezonie na ławce rezerwowych.
Natomiast Lipski to jedno, a, by tak rzec, globalny problem Lechii w środku pola, to drugie. Stokowiec ma tak naprawdę trzech piłkarzy, od których można by wymagać większej kreatywności i napędzania kolejnych akcji gdańszczan. Że Lipski tego nie robi – ustaliliśmy to. Nie robi tego również jednak Gajos, gość sprowadzany z łatką „do odbudowy”, ale ta odbudowa idzie powoli, ciągnie się i szczerze mówiąc: końca nie widać. Jeden gol i jedno kluczowe podanie przez 758 minut. Bieda. Oczywiście jest Gajos piętro wyżej niż Lipski, bo pomaga drużynie z marnymi przeciwnikami w Pucharze Polski, ale jeśli Lipski jest w piwnicy, to Gajos jest w połowie schodów prowadzących do piwnicy.
Wolski? Z tego tria ma zdecydowanie największe możliwości. Potrafił to już pokazywać w tym sezonie, gdy zezłomował Rasaka w Płocku, gdy pognał na bramkę Górnika i wywalczył karnego, nawet w tym dramacie z Cracovią to on jako jedyny, choć troszeczkę próbował. Natomiast wciąż mówimy o chłopaku z jednym golem przez cały sezon, bez asysty. Widać, że Stokowiec wprowadza go powoli, boi się o jego zdrowie, ale ile można? To mimo wszystko nie są zajęcia wyrównawcze.
I Lechia cierpi przez brak kreatywnej postaci w środku boiska, która byłaby w stanie zagrać całą rundę od deski do deski i dać parę goli, parę asyst. Dziś gdańszczan bardzo łatwo rozczytać. Albo wymyśli coś Haraslin, opierający się na dryblingu i chaosie (niekoniecznie w tej kolejności), albo podłączy się Mladenović i dorzuci, albo raczej będzie lipa. Nie widzimy, by przeciwnicy Lechii byli kąsani co chwilę prostopadłymi podaniami do choćby Sobiecha czy schodzącego Peszki, bo po prostu nie ma kto ich zagrywać.
To dlatego Stokowiec chciał Starzyńskiego latem. Wiedział, że taki piłkarz bardzo mu się przyda, gdyż sam jeden doda jego drużynie parę wariantów rozegrania kolejnych akcji. Wolski ten ciężar dźwiga zbyt rzadko, Gajos i Lipski praktycznie w ogóle. Owszem być może Starzyński przeniesie się jednak do Gdańska zimą (tym bardziej że Stokowiec już mówi o transferach), ale ile jeszcze punktów Lechia straci, topiąc się w tym marazmie? Wygląda na to, że tych wymęczonych remisów i smutnych porażek może jeszcze parę nadejść.