Jeśli na boisku spotykają się zwycięzcy trzech z czterech ostatnich edycji Ligi Mistrzów piłkarzy ręcznych, to emocji można się spodziewać. Tym bardziej w Skopje, gdzie trybuny zawsze robią za dodatkowego zawodnika. To właśnie do Macedonii Vive Kielce pojechało powalczyć o drugie miejsce w swojej grupie. I o ile mecz stał na naprawdę świetnym poziomie, o tyle wynik mało kogo może satysfakcjonować.
Obie ekipy miały spore problemy jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji. Kielczanie do Macedonii przedostawali się opóźnieni. Ich samolot z Krakowa nie odleciał o czasie, bo uniemożliwiła to gęsta mgła. Przez to spóźnili się na przesiadkę w Wiedniu. Na miejsce dotarli wieczorem, a mieli zdążyć na obiad. W konsekwencji nie odbyli zaplanowanego treningu, a żeby dopełnić nieszczęść, dowiedzieli się, że gdzieś zapodziały się ich bagaże. Jeśli któryś z zawodników Vive jest przesądny, to mógł mieć spore obawy przed tym spotkaniem.
Ale i Vardar mógł drżeć o wynik. Tyle że on miał znacznie bardziej przyziemne problemy. Z powodu kontuzji na boisko nie mogli wyjść Dainis Kristopans i Christian Dissinger. Problem – z perspektywy gości patrząc – jednak w tym, że na początku meczu w ogóle nie było tego widać. Vive w początkowych minutach było absolutnie stłamszone i to mimo tego, że gospodarze tak naprawdę nie wznieśli się na swój najlepszy poziom. Wydawało się, że na kielczanach po prostu odbijają się trudy długiej, kłopotliwej podróży.
Całe szczęście, szybko złapali odpowiedni rytm. Nie wiemy, czy Tałant Dujszebajew miał w zanadrzu wiaderka witamin, czy wystarczyła odpowiednia motywacja, ale faktem pozostaje, że jego ekipa się ogarnęła po przerwach, których sobie zażyczył. I zaczęła odrabiać straty. Nie było to zresztą zadanie przesadnie trudne. Vardar popełniał błędy w ataku, przy okazji często wycofując bramkarza by zagrać w przewadze. Jeśli kielczanom udawało się przejąć piłkę – a zdarzało się to stosunkowo często – mieli przed sobą tylko bramkę. Wystarczyło trafić pomiędzy jej słupki. A jak to robić, pokazywał kolegom Alex Dujshebaev, ich najlepszy zawodnik.
Na przerwę polska ekipa schodziła z jedną bramką straty. Po niej znów jednak zaczęła słabo. Ale wiecie – nieważne, jak się zaczyna, ważne jak się… gra w środku. Bo co jak co, ale końcówka to im akurat nie wyszła. Po kolei jednak: po słabszych kilkunastu minutach drugiej połowy Vive się ogarnęło i zaczęło robić swoje. Bramki regularnie dorzucali Angel Perez i Blaż Janc, z kolei z tyłu świetnie temat ogarniał golkiper kielczan. Zresztą w obu ekipach bramkarze dawali radę, trzeba im to oddać. Bo to, że w drugiej połowie padło mało bramek – zakończyła się wynikiem 12:11 dla Vive – to w największej mierze ich zasługa.
W pewnym momencie kielczanie znaleźli jednak receptę na strzelanie goli. I na niecałe 10 minut przed końcem meczu prowadzili. Trzema bramkami. Vardar w tym samym czasie grał coraz słabiej. Wydawało się, że mecz jest rozstrzygnięty, ale… No właśnie, sami do końca nie wiemy, co tu napisać. Ale charakter? Ale napędzające zawodników trybuny? Ale umiejętności? Pewnie wszystko po trochu, tak zgadujemy. Faktem jednak pozostaje, że na swoim terenie Macedończycy walczyć potrafią do samego końca. I dziś, niestety, udowodnili to po raz kolejny.
Straty odrobili, wyrównali stan rywalizacji. Mecz był jednak na tyle szalony, że Kielczanie nadal mogli wygrać to spotkanie. Sęk w tym, że w samej końcówce świetnej sytuacji nie wykorzystał Mariusz Jurkiewicz. Odetchnąć z ulgą mógł, gdy kilka sekund później, po drugiej stronie boiska też nie padła bramka. Mało za to brakowało, by w ostatniej sekundzie Vive udało się wygrać rzutem z własnej połowy. Piłka jednak do siatki nie wpadła, a i tak sygnał, kończący mecz, rozbrzmiał zanim jeszcze doleciała w tamte okolice. Mecz zakończył się więc podziałem punktów, który… mógł rozczarować obie ekipy.
Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na tabelę grupy. Vardar co prawda utrzymuje się na swojej pozycji (jest drugi), ale Vive już spadło na czwarte miejsce, a jeśli jutro Montpellier pokona najsłabszy w stawce Motor, to kielczanie zlecą jeszcze oczko niżej. Awans do 1/8 daje aż sześć miejsc, więc można podejść do tego spokojnie, pozostaje jednak kwestia tego, że chciałoby się trafić na słabszego rywala. W dodatku po dzisiejszym meczu najprawdopodobniej znacznie oddali się perspektywa wywalczenia zwycięstwa w grupie, które daje bezpośredni awans do ćwierćfinału. Jeśli ekipa Kiel pokona jutro Porto, będzie miała cztery punkty przewagi nad Vardarem i aż pięć nad Vive. A za wygraną w szczypiorniaku przyznaje się tylko dwa oczka.
Wielkiego znaczenia z tej perspektywy nabiera więc rewanż. A ten już za tydzień w Polsce. Jeśli tam Vive nie uda się wygrać, ćwierćfinał trzeba będzie już na pewno wywalczyć tą bardziej okrężną drogą.
Vardar Skopje 28:28 Vive Kielce
Fot. Newspix