Po części pech (kontuzje), a po części ich słabsza forma i lepsza dyspozycja rywali do gry. Martin Konczkowski i Marcin Pietrowski stanowią dobitny przykład, jak szybko sytuacja w piłce potrafi się zmieniać – na lepsze, ale i na złe. Obaj w ubiegłym sezonie, szczególnie wiosną, byli kluczowymi postaciami pędzącego po sensacyjne mistrzostwo Polski Piasta Gliwice. Gdybyśmy jednak mieli dziś tworzyć zestawienie zawodników, których akcje jesienią najbardziej spadły, dla obu znalazłoby się miejsce. I to w czołówce.
To zaskakujący obrót sprawy szczególnie w przypadku Konczkowskiego. Na początku tego roku eksplodował z formą, bardzo dobrze zrobiło mu przesunięcie z prawej obrony na prawą pomoc. Kapitalnie zaczął rundę, asystował z Lechem i Arką, później już poszło. Zaczęto nawet przebąkiwać, czy nie warto byłoby go sprawdzić w reprezentacji. Zawodnik, który już od lat był obecny w Ekstraklasie, wreszcie zaczął wychodzić z ligowej przeciętności.
Nie było to dziełem przypadku, o czym sam zainteresowany szczegółowo nam pod koniec lutego opowiadał. Zmiana pozycji była ważna, ale wytłumaczenie jego metamorfozy miało szerszy kontekst. – Gram teraz na prawej pomocy, więc siłą rzeczy trochę łatwiej o śrubowanie statystyk, ale asysty z Lechem i Arką wzięły się również z mojego przygotowania od strony mentalnej. W przerwie zimowej usiedliśmy spokojnie z agentami, przeanalizowaliśmy wszystkie aspekty. Doszedłem do wniosku, że warto bardziej się otworzyć na media i być odważniejszym na boisku. Jestem teraz pewniejszy siebie, mocniej ryzykuję, nie gram już głównie piłek na alibi, żeby tylko nie stracić i mieć czyste papcie. Nie boję się zrobić czegoś więcej i pomóc drużynie, co przekłada się na asysty i wydatny udział w ostatnich zwycięstwach – mówił.
PIAST POKONA JAGIELLONIĘ? KURS 2,45 W ETOTO
Przyznał też, że to już ostatni dzwonek, żeby wydostać się ze skorupy może i solidnego, ale jednak szarego ligowca. W minionej rundzie wiele razy mu się to udawało. Wypracował kolegom sześć goli, a cały sezon zakończył z ośmioma asystami i czterema kluczowymi podaniami. Bardzo dobry bilans, do pełni szczęścia brakowało jeszcze bramki. Tych Konczkowski od początku wejścia na ekstraklasowe boiska ma zaledwie dwie. Mimo to całościowo było więcej niż w porządku.
Dziś trzeba jednak powiedzieć, że nie zdyskontował swojego najlepszego okresu. Latem został w klubie, choć podobno między innymi ze względu na jego możliwe odejście sprowadzono Bartosza Rymaniaka. Fakt ten nie stanowiłby aż takiego problemu, gdyby ciągle grał jak w lutym i marcu.
Ale nie grał.
Tak po prawdzie, wyhamowywanie zaczęło się jeszcze w tamtym sezonie. Nadal zdarzały mu się przebłyski (pamiętna asysta do Badii na Legii), jednak druga część wiosny nie była już tak spektakularna. Nowy sezon jeszcze ugruntował ten lekki zjazd. Konczkowski rozpoczął go jako podstawowy zawodnik, lecz rzucało się w oczy, że nie rozpiera go już ta pozytywna energia co wcześniej. Niewiele dawał z przodu, w tyłach był po prostu przeciętny. Na domiar złego w 4. kolejce po godzinie meczu w Łodzi zszedł z murawy z kontuzją kostki. Stracił przez nią kilka tygodni, wrócił do kadry na spotkanie z Legią i znów pojawił się problem, na szczęście tym razem znacznie drobniejszy. Teraz Konczkowski jest zdrowy i gotowy do grania, ale musi czekać na swoją szansę. Z Górnikiem Zabrze siedział na ławce, z Jagiellonią zapewne będzie to samo. Waldemar Fornalik, jak chyba żaden trener w Ekstraklasie, nie jest skory do zmian w składzie. Jak już się do kogoś przekona, tylko drastyczna obniżka formy lub zdarzenie losowe w postaci urazu czy kartek może zmusić go do roszad. Z tego względu przewidzenie wyjściowej jedenastki Piasta to dla nas najłatwiejsze zadanie przed daną kolejką. Jeśli zajdzie taka niezapowiedziana zmiana, gdy na Górnika Zabrze dość niespodziewanie kosztem Gerarda Badii wychodzi Tomasz Jodłowie, to już można mówić, że Fornalik zaszalał.
Nic jednak nie zapowiada, żeby zaszalał z Konczkowskim. Na prawej pomocy od pewnego czasu z konieczności występuje młodzieżowiec Sebastian Milewski, bo środek pola jest tak mocno obsadzony, że trzeba było mu szukać innej pozycji. A na prawej obronie niepodważalną pozycję ma Rymaniak. On, poza czerwoną kartką na Cracovii, robi dokładnie to, czego od niego oczekiwano, będąc zawodnikiem idealnie skrojonym pod konferencje Adama Nawałki (dobry zarówno w ofensywie, jak i defensywie). Martin może się pocieszać wspomnieniami sprzed roku. Poprzedni sezon, głównie ze względu na nieprzepracowany okres przygotowawczy, zaczął jako zmiennik i dopiero w drugiej połowie października na dobre wskoczył do składu. A jak już wskoczył, miejsca nie oddał. Gol w Pucharze Polski z Pogonią Siedlce to jeszcze za mało, żeby namieszać, ale prędzej czy później nadejdzie okazja do zmiany swojego statusu.
KURS 3,20 W ETOTO NA WYGRANĄ JAGIELLONII W GLIWICACH. REMIS – 3,40
Podobnie wyglądają losy Pietrowskiego, z tą różnicą, że o nim nie mówiono wiosną, by wznosił się ponad przeciętność. Był jednak pewniakiem do gry, w większości meczów pełnił funkcję kapitana. Ten sezon również zaczął w podstawowej jedenastce, przynajmniej jeśli chodzi o boje pucharowe. Niestety, zawodził, nadal pamiętamy, że to przez jego katastrofalne podanie Riga FC cieszyło się z pierwszego gola w Gliwicach. Ech, ciągle się wkurzamy, gdy myślimy o tym dwumeczu… W rewanżu z Łotyszami zagrał już Rymaniak. Co prawda trzy dni później Pietrowski zaliczył jedyny jak na razie ligowy występ w tym sezonie (z Pogonią Szczecin), ale później przyplątała mu się kontuzja mięśniowa. Miała nie być groźna, tymczasem skończyło się na pauzie do końca sierpnia. Od września natomiast doświadczony obrońca nie podnosi się z ławki, jedyne przerywniki to Puchar Polski. Niedawny kapitan musi czekać, bo Rymaniak na prawej stronie stał się nie do wygryzienia, natomiast na środku obrony dobry duet stworzyli Uros Korun i Piotr Malarczyk, a podczas eksperymentów z trójką stoperów szanse dostawał też Tomas Huk.
Pietrowski przynajmniej nie musi czuć rozgoryczenia, że nie wykorzystał swojego “prime time”, bo mając już 31 lat na żadne oferty życia raczej nie mógł liczyć. Dla niego sam fakt, że będzie miał w CV mistrzostwo Polski to coś więcej niż mógł się spodziewać.
Przy okazji widzimy, jak bardzo zmienił się Piast. Brakuje nie tylko zmieniających barwy Aleksandara Sedlara, Joela Valencii i Patryka Dziczka czy poważnie kontuzjowanego Jakuba Czerwińskiego, ale również takich postaci jak właśnie Konczkowski i Pietrowski, którzy zwyczajnie przegrywają rywalizację. Inny Piast, wyniki (prawie) te same. To też trzeba umieć.
Fot. Michał Chwieduk/400mm.pl