Reklama piłki nożnej na Camp Nou? Nie pierwszy i nie ostatni raz. Ale że w wykonaniu Slavii?
Wiedzieliśmy, że Czesi to nie banda przebierańców z ligi szóstek, że nie opierają swojego stylu na lagach w aut, że za ich plan taktyczny nie odpowiada Piotr Świerczewski; wiedzieliśmy, że Barcelonie już w Pradze paliło się nie powiemy gdzie; wiedzieliśmy, że dzisiaj nawet juniorzy Slavii sprali Katalończyków w meczu UEFA Youth League i że generalnie przesłanki są, dlatego spodziewaliśmy się po Czechach postawy ambitnej, ciekawej, walecznej, ale jednak nie czegoś takiego.
Bo wszystko wszystkim, dobry mecz u siebie dobrym meczem u siebie, zabranie punktów Interowi zabraniem punktów Interowi, ale tak otwarty mecz na Camp Nou? I jeszcze – do jasnej cholery – skuteczny?
Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to linia obrony Czechów. Bo tak wysoko nie grał nawet Leo Beenhakker z Austrią w 2008 roku.
Z Barcą na Camp Nou tak wysoko nie gra nikt, ostatnio może Roma w 2015, wtedy, gdy dostała 1:6 i pojechała do domu. To wyglądało na coś pomiędzy czystym szaleństwem a samobójstwem, tymczasem okazało się, że po prostu postawę Slavii w tym spotkaniu można wpisać do encyklopedii pod hasłem “bez kompleksów”.
Slavia od pierwszej minuty chciała grać w piłkę. Tak jest: chciała grać w piłkę z Barceloną na Camp Nou. Mało: wiedziała jak chce grać i wiedziała nawet jak sprawić, by Barcelona jej na taką grę pozwoliła. Zupełnie jakby Czesi wyszli z założenia: no dobra chłopaki, przecież jak poślemy ośmiu do obrony, co to da? Damy im miejsce, czas, wykończą nas. To dajmy wajchę w drugą stronę, wychodzimy ofensywnie, a co pokażemy, to nasze.
I dopięli swego. I dzięki temu mecz od samego początku trzymał na skraju fotela.
To była wymiana cios za cios, w dodatku na dużej fantazji. Zaczęło się obiecująco: godnym absurdów czeskiej kinematografii rykoszetostrzałem Sevcika, po którym Ter Stegen – tak tak – musiał się wykazać szóstym zmysłem. Odpowiedział Semedo, ale tak naprawdę tylko rozgrzał Kolara, którego wartość rynkowa po tym meczu pewnie skoczy tak ze trzy razy nie tylko w najnowszej edycji FM-a.
Raz po raz zrywał się nieuchwytny Olayinka, imponował techniką Masopust (niemniej to obowiązek z takim nazwiskiem), strzelał groźnie Stanciu, a po drugiej stronie Messi próbował wkręcać z rzutu wolnego, potem wkręcać z rzutu rożnego, potem wkręcać po rajdzie przez pół boiska – każdy ze strzałów groźny, ostatni w poprzeczkę, która trzęsła się jeszcze z pięć minut; dla równowagi raz Messi pokazał też ekstraklasowy wolej, po którym piłka wciąż leci, właśnie mija Świdnicę, ale zrobił to tylko po to, by wszystkim widzom pewnego dnia umierało się lżej, bo z przeczuciem, że widziało się wszystko.
Slavia od początku do końca była synonim zespołu, który nie boi się rywala nawet na jotę. To, co nam się najbardziej podobało u Czechów, to właśnie to, że mieli luz totalny, luz nie tylko w ataku, ale nawet przy wychodzeniu z obrony. Dwie scenki: 25. minuta, Slavia tak przyciśnięta pressingiem, że ma chyba trzech grajków Barcy w swoim polu karnym. Ratują się Czesi ostatecznie wybiciem w aut. Czy to cokolwiek zmienia w ich postawie? Nie, kilka minut później obrońcy klepią sobie z Kolarem, grając z napastnikami Barcy prawie w dziadka.
To nie było machanie szabelką, tylko luz i polot – by tak rzec – systemowy.
Nawet jak w samej końcówce pierwszej połowy Barcelona przygniotła rywala, stworzyła ze trzy stuprocentowe okazje, w których tylko Kolar wie, jak dał radę obronić strzały Messiego i Pique, tak jednak za chwilę odgryzła się bramką – ze spalonego, ale jednak znowu pokazującą:
Panowie, jesteśmy.
Gramy.
I możemy wam zrobić krzywdę.
Po przerwie wydawało się jednak, że w czeskiej dystrybucji DVD z Barca – Slavia pójdzie nieźle, ale będzie zawierać tylko pierwsze 45 minut. Czesi wpuścili Barcę na swoją połowę, ta przez chwilę zaczęła grać coś przypominającego jej klasyczną grę. Ale gdy już gospodarze mieli rywala na widelcu, spod ziemi wyrastał Kolar. W końcu nie zdążył, nie miał szans, Messi z Vidalem wyszli we dwóch i Vidal trafił do pustaka – wydawało się, że po Czechach. A jednak był minimalny spalony przy wyjściu Messiego na pozycję.
Potem Slavia doszła do głosu. Tak jakby to, że Barca nawet tego nie trafiła, dało jej wiarę we własne siły. Za chwilę kotłowało się pod bramką Ter Stegena. Widać było przejawy paniki u Katalończyków: idzie piłka w aut, a nieatakowany Semedo przecina ją i wybija na korner. Czesi cały czas cieszyli się futbolem, pokazywali co mieli najlepszego – czasem aż przesadzali, bo prosiło się o strzał, a tu kolejne podanie, kolejna klepka. Niemniej szanujemy, że Olayinka pokazał swoją interpretację zagrań Kerlona (jeśli tego gościa pamiętacie, przybijamy piątkę).
Barca w praktyce miała jeszcze tylko jedną okazję. I po prawdzie, cały stadion widział już piłkę w siatce. Wprowadzony Fati wypuścił Messiego, ten był na piąty metrze, dostał piłkę w tempo, uprzedził obrońców. A jednak znowu Kolar, bo odwaga odwagą, radość z gry radością, niemniej szanujmy zdrowy rozsądek: będąc Slavią nie da się wywieźć z Camp Nou 0:0 bez genialnego występu bramkarz. Kolar jest bezapelacyjnie najlepszym zawodnikiem meczu.
Symbolem Barcelony była dzisiaj żenująca symulka Vidala w 90. minucie. Z perspektywy kibiców Blaugrany, ten mecz był koszmarem, jedną wielką frustracją, dowodem, że Barca zeszła na ziemię i dzisiaj po prostu można sobie z nią grać, nie obawiając się niczego. Dzisiaj sporo notatek zrobili wszyscy potencjalni rywale. Kibice Barcelony natomiast chcieliby, by notatki zrobił również Valverde – notatki dotyczące tego co ma spakować zabierając się z gabinetu do innej roboty.
A my nie możemy gorzko nie powiedzieć: można? Jak to jest, że Czesi jadą w Lidze Mistrzów na Barcelonę i przywożą 0:0 po rewelacyjnym meczu, a my już dawno kisimy się we własnym sosie?
FC Barcelona – Slavia Praga 0:0
Fot. NewsPix