Ustroń niemal każdemu w naszym kraju kojarzy się przede wszystkim z chodzeniem po górach, jazdą na nartach czy sanatoriami. Krótko mówiąc: z szeroko pojętą turystyką. Ale w tej kilkunastotysięcznej miejscowości już od prawie stu lat (wielki jubileusz w 2022 roku) funkcjonuje też klub piłkarski Kuźnia Ustroń, który jak na swoje możliwości coraz lepiej sobie radzi i w skali regionu dokonuje rzeczy historycznych. Twarzą tych zmian są zaś postaci doskonale znane z Ekstraklasy. W ramach cyklu #PowiatBet, współtworzonym z ETOTO, zaglądamy tam za kulisy.
Prezesem już czwarty rok jest Marek Matuszek, w strukturach klubu – podobnie jak trener Mateusz Żebrowski – będący od blisko dekady. Matuszek ma w CV 157 meczów na najwyższym szczeblu, na co zebrały się występy dla Rakowa Częstochowa, Widzewa Łódź, Ruchu Chorzów i Polonii Warszawa, z którą wiosną 2001 sięgnął po Puchar Polski. Mimo że jest wychowankiem Kuźni, w szerszej świadomości raczej się go z nią nie kojarzy.
Po karierze Matuszek przy futbolu pozostał, od dawna pomaga w kolejnych klubach Marcinowi Broszowi. Był z nim w Piaście Gliwice i Koronie Kielce, a obecnie jest jego asystentem w Górniku Zabrze. – Działanie w Kuźni w żaden sposób nie koliduje mi z obowiązkami w Górniku. Przeważnie chodzi o godziny popołudniowe, po pracy, to de facto mój wolny czas. Nie dorabiam się na tym, wszyscy w klubie działają społecznie, nie ma etatów – zapewnia nas prezes.
Etatów nie ma, ale są przypadki, że ktoś zarabia wyłącznie pracą dla klubu, tyle że nie ogranicza się to do biegania po boisku. Tak jest w przypadku Adriana Sikory, który poza graniem prowadzi też grupy młodzieżowe, pełni rolę wiceprezesa ds. sportowych, a od niedawna zajmuje się także klubowym obiektem. Od razu stoi przed dużym wyzwaniem. Murawę, wcześniej należącą do jednej z najlepszych na tym poziomie, dopadło jakieś choróbsko i niszczeje.
Klub jest finansowany głównie przez miasto, ale nie tylko. – Mamy ośmiu sponsorów, którzy starają się pomagać. To nasi partnerzy, chodzi też o takie sprawy jak jedzenie po meczu i tym podobne. W zamian zyskują wizerunkowo, są doceniani przez lokalną społeczność – rozjaśnia Matuszek.
#POWIATBET STWORZYLIŚMY WSPÓLNIE Z ETOTO, BUKMACHEREM, KTÓRY MA SZEROKĄ OFERTĘ ZAKŁADÓW NA TĘ KLASĘ ROZGRYWEK
Co do Sikory, wrócił do Kuźni wiosną 2014 roku. Nie chciał już odcinać kuponów od swoich najlepszych chwil, zwłaszcza że w Podbeskidziu i Piaście nie zdołał się odbudować po kontuzji kolana, której doznał w APOEL-u Nikozja. Stracił przez nią półtora roku, tyle trwało leczenie i walka z komplikacjami. Wszczepiono mu nawet sztuczne więzadło. – Czułem, że to już nie to samo. Nie ta sprawność, do tego w głowie już była jakaś kalkulacja, że może pobiegnę na 90 procent, a nie na 100. A jako że zawsze swoje granie opierałem na szybkości i sprintach, dawny Adrian Sikora nigdy nie powrócił. Może niektórzy potrafią wszystko wyrzucić z pamięci, ja już zawsze miałem obawy przed powtórką, bo wiedziałem, jaki to ból i jak długą przerwę oznacza – tłumaczył nam rok temu tutaj w obszernym wywiadzie.
Wcale nie musiał tak szybko wracać w rodzinne strony, w wieku niespełna 34 lat. Chciała go jeszcze na przykład Arka Gdynia, ale Sikora wiedział, że nie podołałby oczekiwaniom, bo cały czas sądzono, że może być od razu pierwszoplanową postacią zespołu. Zakotwiczył więc w Kuźni i choć w przyszłym roku zacznie mieć czwórkę z przodu, o zawieszeniu butów na kołku nie myśli. – Nie zmęczyłem się piłką. Jeśli w pewnym momencie będę wychodził na boisko za karę, dam sobie spokój. Dziś nadal jest radość z gry i goli. Trochę się boję chwili, gdy przyjdzie mi na dobre pożegnać boisko i zająć się tylko trenowaniem. Jasne, na orliku zawsze można pograć, ale to już nie to samo. Nie ma walki o punkty, brakuje adrenaliny – mówił.
Sikora od razu łączył granie z trenowaniem młodzieży, które zawiesił tylko na okres pracy w Podbeskidziu jako skaut. Po zakończeniu tamtego etapu znów w całości skupił się na Kuźni i coraz bardziej przenika w jej struktury. Drużynie pomaga już głównie jako rezerwowy, ale robi to bardzo dobrze. – W tym sezonie mam już dziewięć goli, sam jestem zaskoczony. W pierwszym roku po awansie zdobyłem 12 bramek, a w drugim też kilkanaście, ale nie pamiętam już dokładnie, ile – mówi skromnie.
Matuszek: – Jakby mu teraz przeliczać średnią, to chyba ma gola co 10 minut.
Sikora: – Trener wpuszcza mnie na krótko, żebym nie zepsuł tej statystyki. Teraz jestem już tylko nietrenującym jokerem (śmiech).
Sikora i jego brat Mieczysław (27 meczów w Ekstraklasie dla Odry Wodzisław i ŁKS-u) mieli znaczący udział w historycznym awansie do IV ligi, który uzyskano w sezonie 2016/17. – Adrian był najlepszym strzelcem, a Mietek zaliczał bardzo dużo asyst. Po awansie mieliśmy jednak inne wizje co do roli Mietka w zespole. My go widzieliśmy bardziej w takiej jak Adriana, asa z ławki, a on jeszcze czuł się na siłach, żeby być gdzieś pierwszoplanową postacią i nasze drogi się rozeszły. Teraz latem ponowiliśmy ofertę powrotu, ale ona była taka sama, żeby był jokerem. Nie zdecydował się, szanujemy to – mówi prezes Matuszek.
Kuźnia walczyła o IV ligę od kilku sezonów, zajmując cały czas miejsca w czołówce okręgówkowej tabeli. W końcu się udało, a o wszystkim przesądził mecz, w którym zespół z Ustronia szybko stracił bramkarza wyrzuconego z boiska i zaraz potem przegrywał po golu z rzutu wolnego. Mimo to udało się przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść i można było rozpocząć świętowanie. W klubowym budynku zaraz przy wejściu znajdują się pamiątki z tego wydarzenia.
Marek Matuszek: – Całe szczęście, że się udało, bo inaczej nie pojechałbym na wczasy (śmiech). Do IV ligi przygotowywaliśmy się dobrych kilka lat. Ale awans jasnym celem był dopiero w tym roku, w którym weszliśmy. Zajęliśmy pierwsze miejsce, mimo że WSS Wisła miała lepszy skład i była silniejsza organizacyjnie, ale to my byliśmy bardziej zdeterminowani.
ETOTO POTROI TWOJE ŚRODKI NA GRĘ! BONUS 200% OD TWOJEGO PIERWSZEGO DEPOZYTU, AŻ DO 200 ZŁ!
Pierwszy sezon w nowej rzeczywistości okazał się bardzo trudny. Beniaminek ze względu na kończącą się przebudowę stadionu, rozpoczął rywalizację od sześciu z rzędu wyjazdów, z których przywiózł zaledwie pięć punktów. Nie to jednak było głównym problemem. – Wydawało nam się, że gramy dobrą piłkę, tyle że nie mogliśmy wygrać meczu. Ciągle remisowaliśmy. Myśleliśmy, że będzie dobrze, a potem wyniki się nie zgadzały – mówi prezes Matuszek.
– Nie zakładaliśmy aż takich problemów, ale trzeba przyznać, że między okręgówką a IV ligą przeskok jest ogromny. Mam na myśli głównie kwestie czysto sportowe, poziom wyszkolenia i umiejętności zawodników, intensywności gry, taktyki – wtrąca trener Mateusz Żebrowski.
On także jest wychowankiem Kuźni, a w klubie działa równie długo jak Matuszek. – Po zostaniu trenerem jeszcze przez jeden sezon w okręgówce łączyłem to z graniem. Prezes od początku znał moje zdanie, że to nie jest dobra praktyka. Szybko zrezygnowałem i w Kuźni skupiłem się wyłącznie na trenerce, a dla przyjemności grałem sobie jeszcze w A-klasie dla Piasta Cieszyn. Nawet wywalczyliśmy awans do okręgówki, ale wtedy już zupełnie dałem sobie spokój z kopaniem – opowiada.
Kuźnia zakończyła pierwszy sezon na szesnastym, ostatnim spadkowym miejscu. Dostała jednak prezent od losu. Z III ligi wycofały się bowiem BKS Bielsko i Unia Turza Śląska. W efekcie szesnaste drużyny z pierwszej i drugiej grupy IV ligi zamiast spadać obie, stanęły do barażu. Tą drugą ekipą była Szczakowianka Jaworzno. Co ciekawe, do ich dwumeczu doszło dopiero 1 i 5 sierpnia, a już tydzień później rozpoczynał się nowy sezon!
Sikora i spółka nie zmarnowali niespodziewanej szansy: u siebie wygrali 4:1, w rewanżu 1:0. – Nie czuliśmy presji. Bardziej radość z ręki wyciągniętej przez los. Jako beniaminek zdobyliśmy wtedy 33 punkty. To nie było mało i po czasie dzięki temu mogliśmy zagrać w barażach, w których chcieliśmy potwierdzić, że pasujemy do tego towarzystwa – wspomina trener Żebrowski.
Faktycznie, nastąpiła diametralna poprawa. W ubiegłym sezonie Kuźnia finiszowała już na najniższym stopniu podium. Co się zmieniło?
Matuszek: – Nasz skład, po prostu. Doszło czterech zawodników, na tym poziomie to dużo. Zrobiła się kadra siedemnastu zawodników gotowych do gry w pierwszym składzie. To przyniosło efekty. Ogólnie uważam, że łatwiej wskoczyć z IV do III ligi i tam od razu zaistnieć, niż z okręgówki do IV ligi, zwłaszcza tutaj na Śląsku. Beskid Skoczów dopiero co wchodził po sezonie z 90 punktami w okręgówce, a dziś zamyka tabelę i ma dwa punkty [w ten weekend wygrał wreszcie po raz pierwszy – PM]. To zderzenie z zupełnie inną rzeczywistością. Zawodnicy zderzyli się przede wszystkim z większymi wymaganiami fizycznymi. W tym pierwszym sezonie kończyliśmy z 11-osobową kadrą, bo reszta leczyła kontuzje, nie była przygotowana na takie obciążenia.
Żebrowski: – Zmieniliśmy sposób pracy, dołożyliśmy jednostki treningowe, co miało duży wpływ. W pierwszej rundzie po tych zmianach byliśmy bodajże najlepsi jeśli chodzi o punkty zdobyte w drugich połowach. Mieliśmy dobry atak, solidnie broniliśmy i to doprowadziło nas do wysokiego miejsca, mimo że na wiosnę kadra była już węższa. Dopiero w przedostatniej kolejce straciliśmy szanse na awans.
Obecny, trzeci na czwartoligowym szczeblu sezon, na razie jest pośredni jeśli chodzi o wyniki. Kuźnia po dwunastu kolejkach plasuje się na siódmym miejscu z dorobkiem dziewiętnastu punktów. Wahania formy są duże. W pierwszych pięciu meczach udało się odnieść aż cztery zwycięstwa, potem jednak cztery mecze z rzędu przegrano. Teraz sytuacja zdaje się stabilizować: wygrane z LKS Czaniec i rezerwami Podbeskidzia, zaś w miniony weekend udało się na wyjeździe zremisować z przewodzącą w tabeli Odrą Wodzisław.
Żebrowski: – Każdy sezon uczy nas czegoś nowego i z tym jest podobnie. Nauka teraz jest taka, że to, co pokazało się wcześniej, trzeba potem potwierdzać, że za stare osiągnięcia nikt nam niczego nie da.
Sikora: – Wcale nie musieliśmy przegrać tych meczów. Wyraźnie słabsi byliśmy tylko w Tychach z rezerwami GKS-u, ale wtedy wystawili naprawdę mocny skład. Rozmawiałem z Łukaszem Kopczykiem, który mówił, że mocniejszej ekipy na nas nie mogliby już zebrać. Wszyscy zdrowi, kilku zawodników z pierwszego zespołu, Ryszard Tarasiewicz na meczu…
Żebrowski: – W tym sezonie tracimy więcej goli niż rok wcześniej. Często na własne życzenie. Wnioski wyciągnęliśmy, ostatnio nastąpiła poprawa.
Matuszek: – W zeszłym sezonie graliśmy z kontry, cofaliśmy się i czekaliśmy na rywala. Doszliśmy jednak do wniosku, że pozostając przy takim graniu pełnego pułapu nie przeskoczymy i zawsze będziemy drużyną na 3.-4. miejsce. W lecie zmieniliśmy kilku zawodników i zaczęliśmy bardziej grać w piłkę. Gdy Sławek Cienciała przyjechał tu z rezerwami Podbeskidzia, przyznał, że zmiana jakościowa jest widoczna. Nie jest to jeszcze poziom III ligi, ale zalążki już są. Jako drużyna utrudniamy sobie jednak zadanie, łapiemy się na tym samym, czym wcześniej zaskakiwaliśmy przeciwników. Musimy pracować nad połączeniem gry w piłkę z obroną i szybkim odbiorem. Kadrowo to na razie najsilniejsza Kuźnia w IV lidze, ale to nie jest nasze maksimum. Zespół czekają jeszcze duże zmiany.
Żebrowski: – Teraz to już boję się odezwać (śmiech).
ETOTO MA BOGATĄ OFERTĘ NA IV LIGĘ. W TEN WEEKEND MOŻECIE OBSTAWIAĆ MECZE Z GRUPY LUBUSKIEJ, OPOLSKIEJ I PODKARPACKIEJ
Strata do Odry wynosi w tym momencie pięć punktów. Jeszcze nic straconego w kontekście awansu. Pytanie, czy dla Kuźni może to już być celem? Nasi rozmówcy raczej są zgodni.
Sikora: – Chciałbym jeszcze awansować i pograć szczebel wyżej.
Żebrowski: – Jesteśmy sportowcami, wszyscy pragniemy się rozwijać, ale wiemy, że awansować to jedno, a funkcjonować potem to drugie. Jako trener chcę jednak wygrywać i mierzę jak najwyżej.
Matuszek: – Podpisuję się pod tym, ale nie ma tutaj żadnej presji, że musimy. Klub nie znajduje się jeszcze na takim poziomie, by od początku sezonu wywierać presję, że chcemy awansu, bo już jesteśmy gotowi pod każdym względem. Jeśli będzie okazja, to tak jak w zeszłym sezonie zamierzamy powalczyć i w razie czego damy sobie radę w III lidze, ale nic za wszelką cenę. W każdym razie, awans do III ligi to nie byłby aż taki przeskok organizacyjny, żeby nie móc grać spokojnie w środku tabeli. Są tam już kluby w pełni profesjonalnie zorganizowane, ale 3/4 to jeszcze kluby pół-zawodowe. Największym przeskokiem jest przejście z III do II ligi, to już ogromna różnica i znacznie większe wyzwanie.
Stan obecny to i tak wielkie osiągnięcie. Nie prowadzi się oficjalnych statystyk, ale można wyczytać, że Kuźnia ze wszystkich klubów w tym regionie Polski ma za sobą najwięcej sezonów w okręgówce – ponad 80. Tym bardziej widzimy więc, jak wielką sprawą było dostanie się do upragnionej IV ligi, zwłaszcza że obecnie rządzący klubem wchodzili do niego niedługo po spadku do A-klasy, który był sporym ciosem. Do okręgówki udało się wrócić po dwóch latach, w sezonie 2011/12. Kuźnia ustanowiła wtedy rekord zwycięstw z rzędu w swojej grupie (16), z kolei po raz pierwszy wracający do korzeni Mieczysław Sikora zdobył aż 51 bramek.
Na IV ligę czekano pięć następnych lat, ale jak już ustronianie do niej weszli, wyróżniają się nie tylko bazą, ale także liczbą kibiców. – Staramy się raczej dobierać zawodników stąd. Również dlatego tylu ludzi przychodzi na nasze mecze, bo nie mamy armii zaciężnej. Każdy chłopak z regionu przyciąga ze dwudziestu kibiców. Generalnie frekwencję mamy chyba najwyższą w swojej grupie. Normalnie na mecze przychodzi między 200 a 400 widzów, ale zdarzało się nawet 700 – zaznacza prezes Matuszek.
Mimo że jest prezesem, bardzo mocno angażuje się w sprawy, które normalnie ludzi na jego stanowisku nie dotyczą. – Najwięcej czasu zajmuje budowa drużyny. Trzeba obejrzeć zawodników, których mamy na oku. Przeważnie robię to ja, jestem jednoosobowym działem skautingu, trener rzadko ma na to czas. No i rozmowy w mieście, spotkania z burmistrzem odnośnie spraw organizacyjnych, wsparcia na kolejny rok. Nie zawsze chodzi o pieniądze od miasta, jak nas wspiera w rozmowach ze sponsorem to już jest dużo – opowiada.
Zapewnia, że zapału do swojej misji nie traci. – Nigdy nie miałem większych chwil zwątpienia. Nawet jak na początku spadliśmy z IV ligi, choćby przez sekundę się nie załamywałem i najchętniej za tydzień zacząłbym następny sezon. Mamy swoje cele i dążymy do nich. Jak już celów zabraknie, wtedy człowiek może uznać, że wystarczy. Na razie to nie grozi. Czasami trudno jest to pogodzić z życiem rodzinnym, ale żona od trzydziestu lat funkcjonuje w ten sposób, zdążyła się wdrożyć, nie ma większych problemów.
Chlubą Kuźni Ustroń jest prężnie rozwijająca się akademia, do której uczęszcza już ponad dwusetka dzieci. W klubie nie ukrywają, że powoli wręcz nie nadążają za tempem rozwoju tego przedsięwzięcia.
Matuszek: – Proszę spojrzeć na naszą tablicę i plany obozów. Ustronie Morskie, Chorwacja, półkolonie… Sama organizacja tych wyjazdów pochłania mnóstwo czasu. Zainteresowanie akademią stało się tak duże, że jako klub już sobie z nim nie radzimy. Fizycznie nie ma kto już tego poprowadzić. Mamy za mało trenerów.
Żebrowski: – Infrastrukturalnie mało kto w okolicy może się z nami równać. Mamy trzy pełnowymiarowe boiska, jest pełnowymiarowe sztuczne, oświetlone. Problem natury organizacyjnej są jedynie w okresie jesienno-zimowym, gdy wchodzimy na salę. Z halami jest kłopot, jak na tak małe miasto zapotrzebowanie jest bardzo duże. Na co dzień natomiast przede wszystkim musimy zwiększać liczbę trenerów. I to robimy, ale młodzieży z każdym rokiem przybywa. Cieszy nas takie zainteresowanie, zwłaszcza w młodszych grupach, które stanowią dla nas fundament, jednak do tego potrzeba odpowiednio licznej kadry trenerskiej, co wiąże się z pieniędzmi.
Matuszek: – Potrzebujemy 18 etatów.
Żebrowski: – Część finansujemy na własny koszt, żeby szkolenie było na odpowiednim poziomie. Startujemy do srebrnej gwiazdki w programie certyfikacji akademii piłkarskich PZPN. Po wstępnych wizytacjach wszystko wskazuje na to, że będziemy włączeni do programu, zostaliśmy bardzo wysoko sklasyfikowani. Natomiast chcąc spełnić wszystkie wymogi – jeden trener na dwunastu czy czternastu zawodników – musimy pewne braki kadrowe nadrobić.
Matuszek: – Dodam, że akademia jest w stu procentach finansowana przez miasto plus składki.
Żebrowski: – Chyba jako jedyny klub w okolicy zapewniamy dzieciom nie tylko piłki, ale także pełen strój, dresy, ortaliony, kurtki zimowe, plecaki. Nasza młodzież jest na ulicach rozpoznawalna. Jak idzie grupą, każdy jest tak ubrany, że od razu wiadomo, o jaki klub chodzi. Organizujemy cykliczne imprezy, jeździmy na półkolonie w Polsce i zagranicą. Jako klub oferujemy dużo.
Adrian Sikora przy okazji może doglądać rozwoju jednej ze swoich latorośli. – Średni syn, rocznik 2009, traktuje treningi bardzo poważnie. Ta grupa jest chyba naszą najmocniejszą w akademii. Pozycja? Bardziej pomocnik, nosa do bramek na razie nie ma, gazu też nie. Jestem jednym z trzech trenerów w tej grupie. Czasami się zapominam, wymagam od niego więcej, później ma pretensje, że zwracam mu uwagę częściej niż innym. W miarę możliwości staram się tego unikać. Najstarszy syn przestał trenować, dał sobie zupełnie spokój, na dziś nie ma nic wspólnego ze sportem. Może jeszcze kiedyś mu się odmieni, ale nie naciskam – zapewnia.
Ogólnie odnosi się wrażenie, że w Ustroniu jak na miejsce nastawione przede wszystkim na turystykę, klimat do piłki jest nadspodziewanie dobry.
Matuszek: – Jak na miejscowość tej wielkości, sporo zawodników się przebiło. Pierwszym był Jan Gomola, po naszym wejściu do klubu pomagający jeszcze przez chwilę jako trener bramkarzy. Jesteśmy po wstępnych rozmowach z burmistrzem, żeby nazwać stadion jego imieniem i zorganizować mecz oldbojów, najlepiej Górnika Zabrze z Kuźnią. Do tego Adrian i jego brat.
Sikora: – I prezes! I to wszystko rodziło się w naprawdę kiepskich warunkach, nie ma nawet czego porównywać do stanu obecnego.
Żebrowski: – Piłka w Ustroniu zawsze była popularna, klub ma spore tradycje i jej kontynuowanie jest mile widziane w mieście.
Tekst: PRZEMYSŁAW MICHALAK
Zdjęcia: własne/Kuźnia Ustroń
#PowiatBet to nasz cykl tekstów, w których prezentujemy realia klubów z czwartej ligi. Szykujcie się na dużo atrakcyjnych materiałów, bo przecież właśnie na tym szczeblu występują m.in. zespoły z Bytomia, Odra Wodzisław Śląski, drużyna Ślusarskiego, Telichowskiego i Zakrzewskiego, a nawet żywa legenda lat dziewięćdziesiątych, RKS Radomsko. Partnerem cyklu są nasi kumple z ETOTO, którzy czwartą ligę pokochali na tyle mocno, że regularnie przyjmują zakłady na spotkania na tym szczeblu rozgrywkowym.