Znamy prezesów, którzy doskonale wypadają w mediach, świetnie potrafią sprzedać swoją wizję futbolu, ale niestety – zupełnie nie potrafią zbudować u siebie silnej drużyny piłkarskiej. Znamy też prezesów, którzy stronią od rozgłosu, skupiają się na pracy w zaciszu klubowego gabinetu, a za nich przemawiają piłkarze na murawach. Znamy takich, którzy specjalizują się w ogarnianiu księgowości, znamy takich, którzy najchętniej podawaliby trenerom kartkę ze składem. No i znamy też Krzysztofa Zająca, prezesa Korony Kielce.
Przy prezentowaniu jego sylwetki, najlepiej będzie zaprezentować suche fakty:
– ostatnie miejsce w tabeli
– mniej strzelonych goli niż Legia w niedzielę (Korona w tym sezonie: sześć, Legia w niedzielę: siedem)
– spór sądowy z jednym z najbardziej rozpoznawalnych współpracowników klubu
– zwolnienia kilku osób pracujących w Koronie od wielu lat
– żenująca frekwencja
– przeciągające się poszukiwanie nowego trenera, zakończone zatrudnieniem Mirosława Smyły
– zapowiedź próby zwiększenia kapitału, czyli pobrania z kasy miasta ponad 1,5 miliona złotych
Być może oceniamy nieco pochopnie, ale zdaje się, że to nie są warunki, w których można wygodnie siedzieć w fotelu z przekonaniem o własnej zajebistości. Gdyby stworzyć jakiś katalog zadań szefa piłkarskiego klubu, trzeba by tam było wyłuszczyć m.in. budowę mocnej drużyny, dbanie o płynność finansową, utrzymywanie pozytywnego wizerunku, walka o wysoką frekwencję, stabilizację w gabinetach. Sprawdzenie, jak idzie w Kielcach z realizacją tych wyzwań jest dość bolesne.
Dlatego ucieszyliśmy się, gdy Łukasz Grabowski z Przeglądu Sportowego zapowiedział wywiad z prezesem. Pomyśleliśmy sobie – o, to okazja, by zaprezentować własny punkt widzenia, by trochę się usprawiedliwić, ba, może nawet przeprosić tych i owych. Jak się szybko okazało, prezes Zając nie jest jednak zainteresowany zmianą kursu, co więcej, sądzi, że jego konsekwencja wywołuje podziw sponsorów.
Spójrzmy na najciekawsze wątki z tej dość kuriozalnej rozmowy. Najbardziej przykuwa uwagę optymizm, uwaga, to są całe cytaty.
Zdajemy sobie sprawę, że nasza sytuacja jest bardzo trudna, ale według mnie jeszcze nie beznadziejna. Jestem przekonany, że możemy się utrzymać, ale musimy zacząć grać zdecydowanie lepiej. Bo – i powiedziałem to chłopakom – jeśli dalej będziemy się prezentować tak, jak obecnie, jesteśmy pierwszym zespołem do spadku. (…)
Na trybunach pustki.
To głównie z powodu wyniku sportowego. Gdybyśmy wygrywali, ludzi byłoby więcej.
Tak źle jak teraz nie było od bardzo dawna.
Poprawią się wyniki, kibice zaczną przychodzić. Jestem o tym przekonany i wierzę, że już niedługo tak się stanie. (…)
Co jeśli Korona spadnie? Niemiecki kapitał zniknie z Kielc?
Nie bierzemy pod uwagę takiej opcji, że w następnym sezonie będziemy w pierwszej lidze. Dla nas w tym momencie liczy się tylko gra w PKO Ekstraklasie.
A jeśli jednak się nie utrzymacie?
Utrzymamy. Ale naprawdę, to nie jest pytanie do mnie. Takie decyzje zapadają wyżej i ja się muszę do nich dostosować. (…)
Nie ma ludzi idealnych, podejmujących tylko dobrze decyzje. Ale jak patrzę na to, jak funkcjonuje klub, jestem pewien, że wygrzebiemy się z dołka, w którym obecnie jesteśmy.
Trzykrotnie w rozmowie Krzysztof Zając zapewnia, że zespół wkrótce wygrzebie się z dołka, ale ani razu nie podaje choćby pół zdania uzasadnienia dla swojego optymizmu. Ot, będzie dobrze, dla nas liczy się tylko utrzymanie w Ekstraklasie, nie rozpatrujemy scenariusza w przypadku spadku. To o tyle dziwne, że bezpośredni rywale Korony Kielce mają pewne nadzieje na przyszłość. Arka Gdynia sięgnęła głębiej do kieszeni i wyciągnęła Vejinovicia, do tego zatrudniła trenera, do którego przymiarki robiła już wiele miesięcy wcześniej. ŁKS nawet w przegranych meczach nie wyglądał tak fatalnie i wydawało się, że ta drużyna w końcu zacznie jakoś punktować. Wisła Kraków obecnie jest pogrążona w kryzysie, ale miała w tym sezonie kilka dobrych spotkań.
Korona? Nie tylko wygląda fatalnie od początku aż do teraz, ale w dodatku zmiana trenera przebiegała w takim tempie, jakby wszystkie siły klubu rzucono na bój sądowy z Michałem Siejakiem. Tu rozczulająca odpowiedź Krzysztofa Zająca na pytanie, czy dostrzega u siebie jakieś błędy.
Za późno zwolniłem Lettieriego. Powinniśmy się rozstać po poprzednim sezonie. Nikt nie był w stanie jednak przewidzieć, że będziemy grać aż tak słabo w obecnym sezonie. Tym bardziej że kadra została szybko skompletowana i można było spokojnie pracować.
Panie prezesie… Po co? Żeby drużyna była bez trenera nie dwa, ale cztery tygodnie? Sześć tygodni? Czy nie było błędem to, że cały proces wymiany trenera trwał dwa tygodnie, wyjątkowo cenne, przy przerwie na kadrę, gdy można było już pozwolić pracować nowemu człowiekowi? Zresztą rany, jeśli sam prezes zauważa, że Gino i tak był na włosku od początku sezonu, to w jakim to świetle w ogóle stawia ludzi zarządzających klubem? Przecież w dniu pożegnania Lettieriego powinno się ogłosić następcę, wybranego po wcześniejszym spotkaniu z trzema przygotowanymi kandydatami. Zamiast tego mieliśmy rozpaczliwe poszukiwania zakończone zatrudnieniem debiutanta na tym poziomie, z całym szacunkiem dla dokonań Smyły w niższych ligach.
Najgorsze, że ten optymizm Zająca przenosi się na wszystkie inne tematy. Niska frekwencja? Z powodu wyniku sportowego, poprawią się wyniki, kibice zaczną przychodzić, jestem o tym przekonany i wierzę, że już niedługo tak się stanie. Finanse? Wszystko się skomplikowało z powodu wyniku sportowego. W poprzednim sezonie założyliśmy awans do ósemki. Nie udało się i powstała dziura.
No kto mógł przewidzieć, że Korona nie będzie rokrocznie grała o puchary? Chyba tylko, kurczę blade, każdy, kto ogląda tę ligę. Ale czy można się dziwić, że Zając sprawia wrażenie nieco zagubionego, jeśli sam w rozmowie z Przeglądem przyznaje, że ma problem, gdy trzeba rozmawiać z prawnikami?
Tak, ale w obecności prawników trudniej jest osiągnąć porozumienie. Próbują przemycić tyle zapisów, tyle klauzul, że sprawy zaczynają się coraz bardziej komplikować. Chcą wpisać zabezpieczenie na wszystko, nawet na ewentualne trzęsienie ziemi.
Rany boskie, prezes klubu piłkarskiego reaguje alergicznie na zapisy i klauzule. Domyślamy się, jak wyglądają negocjacje kontraktowe… A nie, w sumie nie musimy się domyślać, bo Zając sam o nich opowiada.
Dlaczego nie udało się zatrzymać w klubie Bartosza Rymaniaka? Czemu zawodnik dowiedział się od dziennikarzy o tym, że nie przedłużycie z nim kontraktu?
To nie nasza wina. Rozmawialiśmy z jego menadżerem, który był wyznaczony do negocjacji i to on miał Bartkowi o tym powiedzieć. W kontrakcie było wyraźnie napisane, że wszelkie rozmowy mamy prowadzić z przedstawicielem piłkarza. On o wszystkim wiedział.
Przypomnijmy: mówimy o człowieku, który spędził w Koronie 3,5 sezonu, wielokrotnie ciągnąc wózek w najtrudniejszych chwilach. Zresztą, był jedną z niewielu stałych w ciągle zmienianej szatni. Korona niemal wszystkich takich ludzi już utraciła i mowa nie tylko o piłkarzach, ale i po prostu pracownikach i współpracownikach klubu.
Ech, nie chcemy się już znęcać nad tym biednym klubem, ale kurczę, nawet temat Lettieriego i dyrektora sportowego… Czy ten pierwszy miał za dużą władzę? Zając odpowiada całkiem rozsądnie: możliwe. No to może czas na dyrektora sportowego? To nie takie proste znaleźć dyrektora sportowego. Czujemy się jak w tym dowcipie o Icku, który modlił się o zwycięstwo na loterii. Bóg mu odpowiada: Icek, daj mi szansę, kup los.
Zostały dwa tematy. O ile co do istoty sporu Siejak – Korona nie chcemy się mieszać, bo w najbliższych dniach w końcu powinny ujrzeć światło wszelkie papiery, o tyle rozbawiła nas wiara prezesa Zająca w to, że cała ta szopka pomogła mu w znalezieniu nowego sponsora.
Jeden z przedstawicieli naszych nowych sponsorów w trakcie podpisywania umowy, powiedział mi, że mu zaimponowałem. Bo podjąłem decyzję. Trudną, może kontrowersyjną, ale w biznesie takie cechy się docenia.
Tak, w biznesie najbardziej cenione jest wchodzenie na ścieżkę sądową z byłymi współpracownikami, to obowiązkowe jak krawat i garnitur. Nie sądzisz się z byłym pracownikiem? Nie idę z tobą do stołu.
Drugi temat skomentował za nas na Twitterze Dominik Grygiel, który zestawił wypowiedzi dotyczące zatrudnienia w dziale marketingu Dominika Niehoffa.
2017:
Wybraliśmy go po kilkumiesięcznych poszukiwaniach, jako człowieka, który ma poukładać ten dział. (…) Miał bardzo dobre CV i to była podstawa, ale też zaskoczył mnie tym, gdy pierwszy raz pojawił się w klubie. Wchodząc do mojego biura, podszedł do mnie i klepnął mnie w plecy, jakbyśmy się znali rok czasu. Od razu pomyślałem, że to jest ten człowiek. Nie ma hamulców wewnętrznych, nie jest grzeczny. Jest sobą. Tak to powinno funkcjonować. Rozmawialiśmy pół godziny (…) zaskoczył mnie pozytywnie. (…) Trochę nie wierzyłem, że wyląduje u nas, sądziłem, że trafi na inną propozycję, ale jednak zdecydował się na Koronę. I niech teraz wymiata. (…) Burdenski z Niehoffem mieli kontakt, ale czy był dobry, zły, bliski czy daleki – nie mam pojęcia.
2019:
To była decyzja poprzedniego właściciela.
Czyli to pan Dieter Burdenski chciał, by Niehoff pracował w Koronie?
Tak. Pan Burdenski był przekonany, że może klubowi pomóc. Wyszło inaczej, dlatego dość szybko się pożegnaliśmy. Mimo sprzeciwów z góry.
Generalny obraz, jaki wyłania się z rozmowy? Prezes Krzysztof Zając niewiele może – pion sportowy układał trener, którego zwolnił za późno, dyrektora sportowego znaleźć trudno, w marketingu ludzie się ociągali, nie potrafili nawet znaleźć tłumacza, finansowe kwestie to sprawa właściciela. Ale mimo że ten biedny człowiek jest w całości zdany na ruchy wszystkich wokół, nie traci optymizmu i wierzy: wkrótce wydostaniemy się z dołka.
POWODZENIA!