– Ja już nie mogę słuchać tych farmazonów o „graniu od tyłu, graniu piłką”. Czytam te wypowiedzi, a później przyjeżdża na zgrupowanie zawodnik trenujący u takiego trenera i widzę, że on jest nieprzygotowany do takiej gry. Puste słowa. Reprezentacja często jest soczewką tego, jak pracuje się w klubach. Widać po zawodnikach czego im brakuje, czego nie zostali nauczeni. Nie bawimy się piłką, posiadanie piłki to problem, a nie szansa – mówi Czesław Michniewicz, selekcjoner reprezentacji Polski U21. Rozmawiamy o domku na Kaszubach, iPadach, telefonie do żony Patryka Fryca, szkoleniu dziesiątek, pogromcach Tahiti i stoperach z prostymi nosami.
***
Co to za centrum dowodzenia, które czasami wrzuca pan na Twittera? Tam powstają te gigabajty analiz gry młodzieżówki i rywali pana kadry?
– Mamy taki domek na Kaszubach, niedaleko Stężycy. Tam mamy domek, w którym koszarujemy się na tydzień z częścią sztabu. Przygotowujemy stałe fragmenty gry, indywidualne charakterystyki zawodników, schematy rozegrania akcji. Oglądamy nasze poprzednie mecze, chcemy później przekazać chłopakom co nam się podobało, co nie. Później osadzamy to wszystko w systemie Piro, żeby ten obraz był czytelny i skondensowany. To wszystko długo trwa. Chodź, pokażę wam jak chcemy grać
(Michniewicz włącza komputer i pokazuje analizę gry Polaków w dwóch ostatnich meczach, zwraca uwagę na sztuczki taktyczne, na to jak jego kadra ma wykorzystywać wolne przestrzenie, gdzie stoperzy popełniali błąd w ustawianiu. W jednej akcji Przemysław Płacheta wraca spacerkiem pod własną bramkę, nad jego głową pojawia się ruchomy podpis „Johnny Walker”. W kolejnej akcji Sebastian Walukiewicz wikła się w niepotrzebny drybling, podpis nad głową „Beckenbauer”. Później Michniewcz pokazuje kolejną analizę – tym razem Rosja, charakterystyczne elementy rozegrania, indywidualne cechy poszczególnych piłkarzy, na co trzeba uważać)
Taka analiza pochłania dużo czasu, ale nie pozostawiamy nic przypadkowi. Zawodnicy chcą to chłonąć. Wczoraj pokazaliśmy to chłopakom, dzisiaj na treningu z Robertem Gumnym o piłkarzu, za którego będzie odpowiadać, rozmawialiśmy tak, jakby „Guma” widział wszystkie mecze tego rywala. Od rana do nocy pracowaliśmy nad tymi analizami, wyszło jakieś 30 gigabajtów danych. Później chłopcy dostają to na iPadach, analizy są spersonalizowane, mogą oglądać to kiedy chcą. A widzę, że chcą.
Musicie nadgonić czas? Na samym zgrupowaniu jest go niewiele.
Zgadza się, spotykamy się 3-4 dni przed meczem, więc chcemy, żeby zawodnicy mieli już jakąś „podładkę” przygotowaną. Widujemy się przed lub po meczach klubowych, ale to za mało czasu, żeby porozmawiać z zawodnikiem. 10 minut pod szatnią, podpytasz o zdrowie, powiesz co ci się podobało w meczu, co nie i każdy biegnie w swoją stronę. A dzięki takim analizom czy wytycznym na iPadach możemy przekazać swoje wytyczne, uwagi czy zalecenia.
Ale bywa, że dostaje się panu za „efekciarstwo”. Tu iPad, tu drony – jakby to była nowość w zachodniej piłce.
Jeśli ktoś tak mówi, to życzę powodzenia. My uważamy, że to coś potrzebnego. I widzimy pozytywny odbiór, bo właściwie po jednej analizie jesteśmy w stanie dyskutować z naszymi zawodnikami jak równy z równym o mocnych i słabych stronach Rosjan. Wiedza jest ważna, a wiedza przekazana w odpowiedniej formie jest łatwa do przyswojenia. Jeśli ktoś mówi, że to efekciarstwo, albo że jakieś tanie sztuczki… Nie wiem, co mam takiej osobie powiedzieć. Niech obejrzy sobie baraż z Portugalią, o której wiedzieliśmy wszystko. Boisko boiskiem, ale kadra wychodząc na mecz nie musiała bać się niczego. Analizą nie wygrasz meczu, ale możesz sobie bardzo pomóc. Rosja… U nas w lidze rzadko robi ktoś coś zrobi coś, czego świat nie widział. Musimy uszczknąć dodatkowe punkty samym przygotowaniem do meczu. Teraz gramy z Rosją, gdzie oni mają zawodników strzelających gole w europejskich pucharach i którzy robią różnicę w rosyjskiej ekstraklasie. Dodatkowo grają ustawieniem 1-3-4-2-1, które nie występuje w polskiej lidze. Musimy znaleźć na to antidotum. I stąd te iPady. Dzisiaj trener musi poruszać się po platformach, po których porusza się młodzież – łatwiej wysłać coś sms-em, mailem, WhatsAppem. Każdy jest dzisiaj wzrokowcem, chce mieć wszystko narysowane, chce dotknąć. I my staramy się do tego dostosować. Efekciarstwo? Dobrze, następnym razem wyślę pocztą wydrukowane stop-klatki.
Dzisiaj trener musi być elastyczny. Musi mówić jak młodzież, musi znać trendy, musi umieć dotrzeć do innego pokolenia. Efekt? W Ekstraklasie trenerów po sześćdziesiątce nie ma, tych po pięćdziesiątce jest trzech.
Uważam, że to błąd, że ich nie ma. Ja też byłem młodym trenerem, wchodzisz do szatni, a tam doświadczeni ligowcy czy reprezentanci Polski. Jest dzisiaj wielu trenerów, którzy nie grali nigdzie wysoko, a jeśli pracowali, to przez chwilę w niższych ligach. Niestety na siłę starają się przypodobać szatni, podporządkowują się piłkarzom. A między szatnią a trenerem musi być konflikt, bo zawsze musisz czegoś wymagać. Łapiemy się na tym, że przychodzi nowy trener, jest fajnie, później pierwszy kryzys, zwolnienie i zawodnicy mówią „niczego nas nie nauczył, źle przygotował”. No nie nauczył, nie przygotował, bo chciał być miły dla zawodników. Trener boi się wejść w konflikt z piłkarzami.
Czemu twierdzi pan, że to błąd, że starsze pokolenie trenerów zostało poza karuzelą?
We Włoszech, Anglii czy Niemczech jest wielu młodych trenerów, ale też pracuje kilku szkoleniowców po pięćdziesiątce lub bliżej sześćdziesiątki. Oni mają doświadczenie, otrzaskali się z tysiącem różnych sytuacji i przypadków. Wiedzą jak reagować w trudnych sytuacjach. Nie każdy trener musi dzisiaj pracować z laptopem, są też inne metody pracy z zespołem. Wielu szkoleniowców tych starszych nadal mogłoby pracować w Ekstraklasie i mieliby sukcesy, dokładaliby swoją cegiełkę do rozwoju zawodników, ale jest taka moda „ten już był, tamten też, tu go zwolnili, to dawaj jakieś nowe nazwisko!”. Biorą później trenerów, którzy są kompletnie nieprzygotowani, pracowali chwilę w III lidze, znają angielski, poklepią trochę w komputerze i już jest kawał trenera. Nie, to tak nie działa. Najpierw umiejętności szkoleniowe, później dodatki typu dron.
Każdy nowy trener teraz mówi „chcę grać wysokim pressingiem, będziemy grać piłką”.
Ja już nie mogę tych farmazonów słuchać. Czytam te wypowiedzi, a później przyjeżdża na zgrupowanie zawodnik trenujący u takiego trenera i widzę, że on jest nieprzygotowany do takiej gry. Puste słowa. Reprezentacja często jest soczewką tego, jak pracuje się w klubach – widać po zawodnikach czego im brakuje, czego nie zostali nauczeni. To pokłosie tego, z jakimi trenerami pracowali. I nie mówię tylko o tych, u których pracują teraz, ale też od których uczyli się w przeszłości. Później przyjeżdża piłkarz, którego trener pięknie opowiada o tym „graniu piłką”, a widzimy tego zawodnika w treningu na kadrze i okazuje się, że król jest nagi.
Mamy problem z tworzeniem kreatywnych piłkarzy? Najtrudniej wyszkolić „dziesiątkę” i skrzydłowego, który nie jest tylko atletą.
Mamy problem, bo nadal kuleje u nas wyszkolenie techniczne i rozumienie gry wśród zawodników. Był taki Michał Janota, który za dużo nie biegał, ale grał taką piłkę, że wszyscy robili „wow”.
Darko Jevtić.
Kolejny przykład. Widzi przestrzenie, piłka jest jego przyjacielem. Może i czasami jest taki zbyt apatyczny, ale co z tego, skoro potrafi grać w piłkę, a to się liczy. Kolejny przykład, choć on biega więcej – Filip Starzyński. Mało który zawodnik w tej lidze jest tak wyszkolony technicznie. I to widać po golach, asystach czy stworzonych okazjach strzeleckich – Filip po prostu umie grac w piłkę i rozumie futbol. Wcześniej był jeszcze Stilić…
„Wcześniej” – czyli prawie dziesięć lat temu.
Często się zastanawiam – dlaczego my takich zawodników nie mamy. Na Euro graliśmy z Ceballosem, Fabianem Ruizem, Barellą, Pellegrinim. Nasi chłopcy powyjeżdżali i jest im trudno o grę – Żurkowski, Jagiełło czy Dziczek. A włączam mecz Interu z Barceloną i ten Barella gra. Mało tego, że gra, to jeszcze widać po nim dokładnie takie same zachowania, jak jeszcze latem w starciach z nami. Przełączam na Atletico, a tam Joao Felix, którego przed chwilą krył nasz Pestka.
Dobrze, ale ponawiam pytanie – w czym tkwi nasz problem?
Za mało uczymy piłkarzy. Są zbyt słabo wyszkoleni. A od tego wszystko się bierze. Na technice budujesz wszystkie pozostałe elementy. Szybciej przyjmiesz, szybciej zagrasz, szybciej ruszysz, szybciej dostrzeżesz przestrzeń. A jak musisz przyjąć piłkę, poprawić ją dwa razy, podnieść głowę, jeszcze raz zerknąć na piłkę… Tak się dzisiaj nie gra. Wiesz, co mi to przypomina? Tę zabawę w kolory. Czerwony parzył, prawda? No to u nas często to wygląda tak, że piłka też parzy. Jeśli piłka nie jest twoim przyjacielem, to nie będziesz miał swobody. Czasami widzę, że pomocnik sprawia takie wrażenie, że najchętniej by się schował na 90 minut i nigdy nie pokazywał się do gry. Pomocnik, gość który powinien być stęskniony za piłką. Technika jest kluczem. Jak w książce Agassiego – jak nie dotkniesz 1000 razy dziennie piłki, to tej techniki mieć nie będziesz.
Czyli trzeba „grać piłką, budować akcje od tyłu” – tak jak mówią ci trenerzy nowej fali.
Wiem, że ironizujesz. O graniu piłką fajnie się mówi, ale trzeba to jeszcze wcielić w życie. W Ekstraklasie jest niewielu piłkarzy, którzy nadają się do takiej gry. I później wcielasz te założenia, piłkarzy nie uczysz techniki i budowa akcji od tyłu kończy się na kilku podaniach między stoperami zakończonymi lagą od bramkarza na napastnika. Za dużo jest w piłce gadania, za mało konkretów. Pamiętam, że ponad dekadę temu przyjechał do Lubina dyrektor sportowy Herthy, bo oglądał Łukasza Piszczka. My walczyliśmy o mistrzostwo i myśleliśmy, że fajnie gramy. On stwierdził wprost – gracie na zbyt dużej przestrzeni, każdy ma pół godziny na zastanowienie się przed zagraniem. Pomyślałem sobie „pieprzy głupoty”. Pojechaliśmy na mecz z Werderem Brema, tam grał wtedy Klose czy Diego. Dostali 2:5. „No, macie to swoje granie na małej przestrzeni”. Potrzebowałem czasu, żeby do tego dojrzeć, że najważniejsze to jest grać szybko, podejmować decyzje w możliwie jak najkrótszym czasie, wykonywać ruchy. Ale znów – do tego potrzebna jest technika.
My gramy na stojąco. Albo stoimy w obronie, albo stoimy przy rozegraniu.
Najbardziej rzuca mi się w oczy to, że w Ekstraklasie zawsze masz dużo czasu na decyzję. Przyjmiesz, poprawisz, ukręcisz babkę z nosa, w tym czasie nikt cię nie zaatakuje.
Robert Janicki, który wyjechał z akademii Lecha do szkółki Hoffenheim opowiadał, że przez pierwszy miesiąc na treningu prawie nie powąchał piłki. W Centralnej Lidze Juniorów w Polsce miał czas na przyjęcie, obrót, podniesienie głowy. W Niemczech miał cały czas zawodnika na plecach. Albo dwóch.
Nie dziwię się, bo słyszałem to już wielokrotnie od zawodników, którzy wyjeżdżali na zachód i musieli nadgonić te zaległości. Później przychodzi taki mecz z Hiszpanią, jak na Euro. I byliśmy świetnie zorganizowani, doskakiwaliśmy, biegaliśmy jak szaleni, ale co z tego, skoro oni gdyby chcieli, to mogliby grać między sobą przez pół godziny i ani razu piłka by im nie odskoczyła.
W szkoleniu atletów jesteśmy coraz lepsi. 20-latek u nas często wygląda jak dojrzały mężczyzna, w dodatku biega bardzo szybko i robi tych sprintów bardzo dużo. Przemysław Płacheta w meczu z Jagiellonią wykonał 90 szybkich biegów i 30 sprintów.
Ale wciąż mówimy o graniu w piłkę, a nie zawodach lekkoatletycznych, prawda? Cały czas powtarzam Przemkowi, że kluczowy jest u niego ten pierwszy kontakt z piłką. Zabranie się z nim, stworzenie sobie możliwości do dryblingu. Żeby nie musiał ruszać z miejsca, tylko od razu rozbujać przeciwnika. Płacheta ma taki gaz, że mógłby połykać tych obrońców. Inny przykład – przyjechał do nas teraz Kuba Moder z Lecha. I widać po tym chłopaku, że on nie gra głupich podań. Prawa noga, lewa noga, przyjęcie kierunkowe, ma dużą swobodę. On z kolei musi nabrać innych cech.
Moder jest wyjątkiem w tej lidze. Nie mamy młodych „ósemek” ze swobodą wprowadzania piłki na połowę rywala. Tęsknimy za „dziesiątkami”, na które przychodzi się na stadion.
Na przestrzeni ostatnich lat w młodzieżówce pod tym względem podobał mi się szczególnie jeden zawodnik, który faktycznie miał swobodę i technikę.
Bartosz Kapustka?
Brawo. Zatrzymywał się w miejscu, technika, podniesiona głowa, balans ciałem, zagranie prostopadłe, wyobraźnia przestrzenna. Oczywiście, Bartek miał i ma swoje problemy, ale wierzę, że jeszcze będziemy mieli z niego pożytek jako polska piłka. On przyjeżdżał na kadrę i kręcił jak szalony na treningach, to była jego gra. Strasznie żałuję, że nie mógł nam pomóc na boisku podczas Euro. Myślę, że Sebastian Szymański też może stać się kimś w tym typie.
Nadal mówimy o jednym zawodniku, może dwóch. Hiszpanie wystawili na Euro takich kilku, kolejni siedzieli na ławce, jeszcze inni na urlopie, a ci teoretycznie najsłabsi szykowali się do sezonu w III lidze, żeby za trzy lata przyjechać do Polski i się wyróżniać.
W eliminacjach do Euro Hiszpanie strzelali gole średnio po siedemnastu podaniach. My po czterech. To wiele mówi. Słuchałem i czytałem później opinie o tym meczu. Nikt nie chce bronić się tak głęboko, jak my to robiliśmy. Chcieliśmy wyjść wyżej, agresywnie ich zaatakować. Ale wymienialiśmy trzy-cztery podania i traciliśmy piłkę. Oni grali przez zdecydowaną większość meczu na naszej połowie, nawet trudno było ich sfaulować. Mieli technikę i swobodę. Świetnie grają przestrzenią, pokazywałem to przed chwilą na tej analizie. U nas wszyscy chcą piłkę do nogi, ale to siłą rzeczy spowalnia akcje. Staramy się zmieniać, by nie grać tak statycznie.
Widzi pan szansę na to, by ten model naszego grania się zmienił? Byśmy przestali uprawiać tylko futbol reaktywny?
Nie mam pojęcia, naprawdę. Ostatnio byłem przejazdem na meczu CLJ Arki z Lechem, wpadłem na pół godziny przez przypadek. Patrzyłem na to, co ci piłkarze mają, a czego nie ma. Było ustawienie, było bieganie, były zalążki kreatywności. Ale nie widziałem radości z tego, że piłkarz dostał piłkę. Permanentna nerwówka. Dostajesz piłkę, to dostajesz problem.
Lewandowski mówił to o Guardioli – że on nauczył go tego, żeby cieszyć się z piłki. Obcować z nią na treningu, bawić się. Żeby posiadanie jej nie było zbędnym balastem.
Dlatego jestem za tym, by w grupach juniorskich faktycznie stawiać na to, by grać piłką, by budować akcje od tyłu. W seniorach jest już za to trochę zbyt późno. Później oglądamy karkołomne próby rozgrywania akcji, strata piłki, strata bramki i ta co tydzień. Trener zmienia styl, stawia na pragmatyczny futbol i tak to się kręci. Co do stylu – któryś z mądrych trenerów mówił, że tylko przegrani mówią o stylu. Wygrany odnosi zwycięstwo i patrzy na kolejny mecz.
Dotknęła pana krytyka kadry i pana po tym Euro?
Mam satysfakcję, że wiele osób gratulowało nam fajnej drużyny i tego, że i tak zaszliśmy daleko. Ostatnio robiłem analizę i ściągnąłem sobie mecze z Euro z angielskim komentarzem. Cieszy to, w jaki sposób komentatorzy mówili o naszej grze. A krytyka w Polsce… Kto mógł, ten wyszedł z nory. Często krytyka nie dotyczyła stricte reprezentacji, ale konkretnie mnie. Ludzie mi nieprzychylni wyciągali swoje animozje. Ale ja się tym nie przejmuje, też na wiele rzeczy nie mam wpływu. Jak to mówi profesor Chmura – trzeba być ponad tym. To nie jest tak, że nie szanuję ludzi, którzy mają odmienne zdanie. Ale jeśli to wynika z konstruktywnej krytyki. A nie, jeśli jest to podyktowane wyłącznie niechęcią do mnie.
Tęskni pan za tą drużyną z Euro?
Kończy się jedna impreza, zaczyna druga. W pierwszej kadrze jak był Lewandowski, tak został Lewandowski. Był Krychowiak? Jest Krychowiak. My tak naprawdę po tym młodzieżowym Euro dopiero dostrzegliśmy jak to jest mieć fajną grupę zawodników, z którą się bardzo zżyło. Skończył się mecz z Hiszpanią i dotarło do nas, że Kownacki, Bochniewicz, Świderski i cała ta ekipa już z nami nie będzie pracować. Duży smutek. Drużyna się rozpadła.
Cały czas funkcjonuje ta wasza grupa poprzedniej kadry na WhatsAppie?
Już nie jest tak aktywna, jak wcześniej, ale tak – cały czas działa. Jak Świderski strzeli gola, to jest euforia. Jak ktoś z chłopaków zrobi coś fajnego w klubie, to wszyscy mu gratulują. Chłopacy wybierają się teraz na nasz mecz do Łodzi z Serbią. Mateusz Wieteska chętnie przyjdzie, Paweł Bochniewicz – o ile nie będzie miał treningu – też. Zaprosiłem ich na obiad w dniu meczu.
Bywało tak, że rezygnowaliście z którego zawodników, bo nie pasował charakterem do tej grupy?
Tak. Żeby grać w reprezentacji trzeba mieć dwie cechy – musisz potrafić grać w piłkę, ale też musisz mieć odpowiednio poukładane w głowie. Czasami usiądziesz na ławce, czasami będziemy cię potrzebować w wyjściowym składzie. I jeśli będziesz się obrażał za to, że nie ma cię w tej pierwszej jedenastce, będziesz robił kwas w drużynie, to nie ma sensu, żebyś tu przyjeżdżał. Wiem, że czasami trudno jest przyjąć fakt, że w klubie grasz regularnie, a w kadrze jesteś drugim wyborem. Ale mieliśmy taki komfort, że właściwie w zdecydowanej większości to byli chłopcy, którzy potrafili taki stan rzeczy zaakceptować. Może poza Bartkiem Drągowskim, który zrezygnował z wyjazdu na Euro, ale to już inny temat.
Czemu nie lubi pan stoperów z prostymi nosami?
Bo to znaczy, że unika walki. Jeśli ma swoje „jedynki”, nieporozbijane łuki brwiowe i prosty nos, to znaczy, że nie walczy o piłkę. Wiele piłek ląduje w trakcie meczu w polu karnym i trzeba tam się porozpychać, żeby o nią powalczyć. A widzę wielu obrońców, którzy mogliby po karierze chodzić po wybiegach. Przepychanka i walka to element piłki.
Ale przynajmniej piłkę dobrze wyprowadzają.
Tego też nie mogę już słuchać. Skupiamy się na dodatkach, a brakuje nam podstaw. To nie jest tak, że ja neguję umiejętność wprowadzania piłki u stoperów. Zresztą widziałeś to na tych analizach, że obrońca też musi umieć podać piłkę. Ale priorytetem jest to, by dobrze bronił. Ta pozycja nazywa się „OBROŃCA”, a nie „WPROWADZACZ PIŁKI”. Ładny drybling stopera jest efektowny, panowie w telewizji cię pochwalą, ale co z tego, skoro niewiele to przynosi pożytku? Dwa razy ci się uda, za trzecim pomocnik zabierze ci piłkę, ruszy z kontrą dwóch na jednego i tyle ci z tego komplementu komentatora zostanie.
Nawet już bramkarzy zaczęliśmy oceniać najpierw pod względem gry nogami. Zachwycono się van der Hartem z Lecha…
Nie robi na mnie wrażenia to, że ponoć dobrze gra nogami. Normalny bramkarz, jak wielu w polskiej lidze. Co do umiejętności bronienia – to nie jest typ, który ja lubię. Wolę takiego Grabarę, który jest świetny na linii, dobry na przedpolu. Albo Bułkę, który zasłoni ci pół bramki, taki wielki jest. Dzisiaj jak nie masz przynajmniej 190 centymetrów jako bramkarz, to nie masz co marzyć o wielkiej karierze. Są niżsi bramkarze, jak Łukasz Fabiański, ale oni są z kolei mają niesamowitą zwinność. Ale co do samego wątku – tak, zgadzam się w pełni, że zaburzona została ta lista priorytetowych cech na poszczególnych pozycjach. Zachwycamy się rzeczami, które są dodatkiem, a nie fundamentem na danej pozycji.
Jeden z trenerów powiedział ostatnio, że dzisiaj zarządzanie szatnią jest trudne, bo nie steruje się już szatnią jako całością, ale 25 zawodnikami z osobna.
Zawsze było tak, że bardziej trzeba było dbać o zawodnika dwunastego, a nie tego pierwszego.
Jasne, ale chodzi o to, że trudno już dzisiaj trenerowi przymknąć oko na indywidualne potrzeby każdego piłkarza. Nie wystarczy krzyknąć „kiełbasy w górę”, zrobić pompkę w szatni, tylko trzeba dotrzeć już do każdego piłkarza z osobna.
A to na pewno.
(do pokoju wchodzi Paweł Tomczyk, prosi o możliwość wyjazdu na godzinę do Poznania razem z Robertem Gumnym, bo „Przegląd Sportowy” chce im zrobić sesję zdjęciową do tekstu)
Widzisz, masz przykład. Siłą rzeczy musisz dzisiaj zrozumieć świat młodych ludzi. Wiedzieć co jest na czasie, co lubią, czego nie. Ale też nie możesz przekroczyć pewnej granicy, bo poddanie się ich dyktatowi będzie początkiem twojego końca. To nie te czasy, że krzyknęło się „panowie, zapierdalamy, na nich!”. Swoim podejściem musisz ich nakłonić do ciężkiej pracy, do zbierania wiedzy o przeciwniku, do nabrania pasji do zawodu piłkarza. Jeśli ich przekonasz do korzyści z tego płynących, to ich kupisz. Pójdą za tobą. Pamiętam, że gdy trafiliśmy na Portugalię w barażach, to wszyscy w Polsce mówili „uuu, ciężary macie, raczej po awansie”. A chłopcy pisali „spokojnie, trener coś wymyśli, damy radę, zepniemy się i awansujemy”. My motywujemy ich, oni motywują nas takim podejściem.
A kręci pan nosem na telefony w szatni?
W Pogoni Szczecin mieliśmy problem z muzyką w szatni. Zawodnicy wożą ze sobą te tuby, puszczają głośno muzykę. Uznałem, że okej, oni to lubią, ale wprowadziliśmy zasadę, że dziesięć minut przed wyjściem na mecz jest już cisza. To już musi być etap koncentracji. Ale wcześniej – niech dochodzą do skupienia w taki sposób, w jaki chcą. Rozumiem, że ten czas do meczu się dłuży, bo trzeba być ponad godzinę wcześniej. Rezerwowi chodzą od ściany do ściany, bo nie mają co robić. Dlatego przyjeżdżamy na stadion możliwie jak najpóźniej, żeby chłopakom nie kołatało sto myśli w głowie. Więc co robią, gdy im się nudzi? Telefon. Rozumiem to, nie zamierzam z tym walczyć.
Eden Hazard w Chelsea pięć minut przed meczem kończył dopiero partyjkę w grze na telefonie.
Pamiętam, że w Niecieczy zrobiłem coś takiego, że chłopcy zeszli z rozgrzewki, dwie minuty do wyjścia i pytam Patryka Fryca – „będzie twoja partnerka na meczu?”. On mówi, że nie, że dziecko w domu chore. To mówię „wyciągaj telefon, zadzwoń do żony, daj na głośnomówiący”. Wszyscy patrzyli zdziwieni, Patryk zadzwonił, partnerka zdziwiona, ale porozmawiali, podpytał jak dziecko się czuje, ona zdziwiona, że chwilę przed meczem dzwoni, ale podbudowało go to. Czasami robisz takie wrzutki, żeby pokazać, że telefon to nie jest twój wróg. Gorzej jest wtedy, gdy widzisz tylko telefon, a nic poza tym. W młodzieżówce nie ma z tym większego problemu, bo każdy z chłopaków pojął już jak działamy. Teraz Kamil Grabara, nowy kapitan, wziął nowych zawodników, powiedział im czego jako sztab nie tolerujemy i jest porządek. Ja wiem, że oni są młodzi, że telefon, że PlayStation… Tomczyka i Gumnego nie można czasami odkleić od tego „pleja”, to teraz im naściemnialiśmy, że do Rosji nie mogą go zabrać, bo im cło wlepią na granicy.
A propos nowego kapitana – mówi się, że w nowym pokoleniu piłkarzy nastąpił kryzys przywództwa. Niewielu jest zawodników świadomych odpowiedzialności za drużynę, raczej silne osobowości – jeśli już są – to skupiają się na sobie. Kapitanem z prawdziwego zdarzenia był na pewno Dawid Kownacki.
A teraz jest nim Grabara, który płynnie przejął schedę po „Kownasiu”. Nastąpiło to bezproblemowo, bo Dawid jeździł na pierwszą reprezentację lub leczył urazy, więc ta odpowiedzialność rozkładała się na Grabarę, Bochniewicza, Wieteskę. Dzisiaj liderami są ci, którzy pracują z nami dłużej. Grabara, Dziczek jest cichym liderem i jak coś powie, to ma posłuch w szatni. Gumny mało się odzywa, ale jest bardzo profesjonalny. Nie lubię tych liderów-krzykaczy, co to w szatni się wydzierają, to fajnie wygląda w klubowych telewizjach, ale na boisku boi się wziąć odpowiedzialność. Lider to jest ten, który strzela gole jak Kownacki, gra jak Kapustka, broni jak Grabara. Krzykaczy nie poważam.
Ta kadra jest słabsza czy mocniejsza od tej, którą prowadził pan jeszcze kilka miesięcy temu?
Trudno powiedzieć. Mi było się trudno przestawić, bo zżyłem się z tą grupą, dzieci wyjechały z domu. Czuliśmy pustkę. Jak wychowawca, który puszcza swoją klasę po maturze. Rozmawiałem z Grabarą po pierwszym zgrupowaniu i on tak samo to odczuwał. Ale docieramy się, poznajemy się coraz lepiej, atmosferę na pewno budować będzie też wynik. Będziemy rozwijać tych chłopców, którzy przyszli do nas z kadry U20… W ogóle dorobili się nawet swojej ksywy. Tak jak pierwsza kadra miała „fusy”, tak u nas młodzi zostali żartobliwie ochrzczeni „pogromcami Tahiti”.
DAMIAN SMYK
fot. FotoPyk