Reklama

Trzy punkty i zero stylu na końcu piłkarskiego świata

redakcja

Autor:redakcja

10 października 2019, 23:54 • 6 min czytania 0 komentarzy

„Jesteśmy przyzwyczajeni do porażek. Nie powodują już złości.” Brzęczą mi w głowie te słowa łotewskiego dziennikarza, Edmunda Nowickiego (ma polskie korzenie), z którym rozmawialiśmy dzień przed meczem. Jasne, Łotwa nigdy nie miała marki w futbolu, ale trudno było ją zestawiać w jednym szeregu z choćby San Marino. Raczej 2:0 po jakiejś walce niż 8:0 po grze w chodzonego. Niestety łotewska piłka zakopała się w beznadziei i nawet strzelenie gola jest dla tutejszych fanów powodem do fety, skoro przez całe eliminacje zobaczyli ledwie jedną. Nie ma więc wątpliwości: odbyliśmy tą wyprawą podróż do innego świata.

Trzy punkty i zero stylu na końcu piłkarskiego świata

Już pal licho samą grę Łotyszy, bo toporność wzięli do potęgi, ale sama otoczka tego meczu była specyficzna. Cóż, jeśli ktoś spytałby mnie, czy Ryga jest idealną opcją na urlop, raczej nie pakowałbym takiego jegomościa do samolotu. Owszem, miasto ma swój urok, szczególnie w centrum, które jest zadbane i wygląda po europejsku, ale im dalej się od niego oddalić, tym bardziej czuć Związek Radziecki. Szare bloki z betonowej płyty, dziury w drogach, niezagospodarowane pola. Nie będę pisał, że pies w pysku nosił wódkę, a z budynków wylatywały kobiety przez okno, ale nie jest to najpiękniejsze miasto na świecie. Miejscami urokliwe, natomiast wspominać latami go nie będę.

Stadion? Wydawało się, że idealny pod oklep dla polskiej drużyny. Dostawaliśmy już na różnych pastwiskach, gdzie było widać w najbliższej odległości bloki, wozy strażackie, krowy i cholera wie, co jeszcze, a Daugavas Stadions ma coś z tego klimatu. Z jednej strony kilkanaście drzew i telebim wyglądający jak stary telewizor z dupą. Po dwóch stronach dwie niezadaszone trybuny, oddalane od murawy tak daleko, że kibice w Płocku mogliby mówić o komforcie, którego zaznają co dwa tygodnie w Ekstraklasie. Ostatnia trybuna już jakiś dach posiada, ale niezbyt widowiskowy. Na przykład część stanowisk prasowych nie jest osłonięta przez tę wymyślną konstrukcję, więc jeśli pada deszcz, dziennikarze nie powinni wymachiwać laptopami.

Jeśli jacyś tutaj w ogóle się pojawiają przy okazji meczu z – załóżmy – Macedonią, bo Polska z Lewandowskim, Szczęsnym czy Zielińskim ściągnęła garstki mieszkańców.

– Nasze ostatnie wyniki są straszne. Przegraliśmy z Gibraltarem, dwukrotnie nie wygraliśmy z Andorą… Jesteśmy przyzwyczajeni do tych rezultatów i brakuje sportowej złości. Jasne, mówi się, że jeden dobry wynik może wszystko przełamać, ale trudno nam cokolwiek wygrać. Obiektywnie patrząc: jesteśmy bardzo słabi. Nawet trener mówił po ostatnim meczu, że sami oddajemy bramki, a potem spuszczamy głowy – mówił wspomniany Nowicki.

Reklama

Trochę szkoda, że sukcesu z 2004 roku nie udało się przekuć na coś konkretniejszego. Łotwę czekają bardzo chude lata.

A my… i tak trochę się jej baliśmy. No dobra, może to złe słowo, ale na pewno brakowało pewności, że Polska przyjedzie i rozbiję Łotyszy w stylu Austriaków. Sam Brzęczek powtarzał na konferencji, chyba trzykrotnie, coś o tym, że każdy mecz pisze swoją historię i trzeba być skupionym. Z kolei nasi kibice, których w licznych grupach udawało się spotykać pod stadionem, też mieli jakieś wątpliwości.

– Jestem kibicem i jeżdżę na kadrę nawet, jak jej nie idzie, bo co to byłaby za sztuka, gdybym czekał tylko na lepsze czasy? Wówczas nie byłbym kibicem. Dzisiaj mocno wierzę w zwycięstwo, wręcz jestem o nim przekonany, natomiast z tyłu głowy mam tę upierdliwą myśl o pierwszym spotkaniu. Nie szło nam, cholera, wymęczyliśmy ich, a od tego momentu jeszcze cofnęliśmy się rozwoju. Pewnie więc wygramy, ale nie rozniesiemy Łotyszy – mówił jeden z fanów.

Swoją drogą, jak już przy kibicach jesteśmy, to przez większość czasu dość ładnie dopingowali naszych, ale jak to z fanami bywa – nie obyło się bez zgrzytów. Pierwszy to petarda, która pod stadionem wybuchła kilka metrów od nas i można było się przerazić, a już na pewno słyszeć piszczenie w uszach przez kilka kolejnych minut. Po drugie śpiewnik kibiców nie przewidywał tylko Polski biało-czerwonej, hymnu i „jeszcze jeden”. Było:

– Widzew, Widzew, łódzki Widzew, ja tej kur… nienawidzę.

Reklama

– je… RTS.

– kto nie skacze ten z Widzewa.

– pozdrowienia do więzienia.

kibice

Nie chce mi się wchodzić w te meandry i zastanawiać się, dlaczego Widzew jest wspominany w takim kontekście kilkaset kilometrów od Łodzi, natomiast długo mieliśmy standard, że sprawy klubowe zostają w lidze. I fajnie byłoby do tego wrócić, bo polskich piłkarzy raczej to nie niesie.

Sam mecz… cóż odbył się, wygraliśmy. Tyle można powiedzieć, bo gra nikogo nie zachwyciła. Tak naprawdę więcej niż na boisku działo się poza nim, ponieważ przed stadionem ustawiono coś w stylu fan-zony (konkretnie to na parkingu, więc auto trzeba było zostawić całkiem daleko). Kibice mieli opcję pograć w rzutki, tylko że przy użyciu piłki na rzepy, w piłkarzyki, FIFĘ, mogli się zmierzyć w starciu jeden na jednego w małej arenie tak jak ci dwaj:

Swoją drogę autor tego kanału tak się zachwycił samym sobą, że poprosił mnie o wysłanie nagrania na maila. Pozdrowienia, David!

dart

miasto

Przyjechaliśmy, wygraliśmy i zapominamy? Nie, nie można zapomnieć, że gra wygląda, jak wygląda. I to w sumie fajne, że opinia publiczna zaczęła dojrzewać, bo kiedyś mielibyśmy w dupie styl, tylko radowalibyśmy się z dobrego dorobku punktowego. Tak bywało przy okazji poprzednich kadencji – najważniejszy był wynik, nie dostrzegano minusów kolejnych ekip. Teraz jest inaczej. I to nie jest hejt, jak chciałby myśleć jeden z redaktorów, pytający o KRYTYKĘ na konferencji przedmeczowej.

Brzęczek problemy dostrzega w mniejszym stopniu: – Dobrze weszliśmy w ten mecz, graliśmy pressingiem, kombinacyjnie. Gdzieś od 30. minuty popełnialiśmy jednak błędy w ustawieniu i brakowało płynności. Jesteśmy zadowoleni z trzech punktów, ale mamy świadomość z jakim graliśmy przeciwnikiem i co robiliśmy źle w tym meczu.

Glik w większym: – Rzadko jestem wyprowadzony z równowagi, ale dziś powiedziałem kilka mocnych słów w szatni. Zbyt wielu z nas grało pod siebie, jako jednostki, a nie dla drużyny. Początek był świetny, ale potem brakowało koncentracji. Gryzę się w język, aby nie powiedzieć więcej.

Warto dodać, że Kamil wyszedł z szatni jako pierwszy, 10 minut przed wszystkim. Nie był zachwycony, delikatnie mówiąc. I wiecie co? Chcielibyśmy, żeby wszyscy byli tak szczerzy i dosadni jak Glik, bo tylko wówczas ta kadra pójdzie do przodu. Reszta piłkarzy uciekała w banały, jeszcze tylko Szymański przyznał się, że zbyt często grał piętkami, Lewandowski przeszedł bez słowa przez strefę, co paradoksalnie wiele mówi, a tak poza tym? Jest dobrze. Jesteśmy liderami. Krychowiak nie reagował na przekaz Glika, nie dostrzegał kłopotu. Skoro zaraz awansujemy, to w czym kłopot?

Niestety w tym, że z taką grą na Euro 2020 nic nie osiągniemy. Część szatni zdaje sobie z tego sprawę, część nie. Brak tej jedności widać potem również na boisku. W takich warunkach będziemy w stanie wygrywać tylko na takich stadionach z takimi rywalami.

PAWEŁ PACZUL z Rygi

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
4
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

0 komentarzy

Loading...