Tomasz Kłos jako piłkarz Wisły Kraków cztery razy grał w derbach z Cracovią i nigdy nie zaznał goryczy porażki. Dziś 69-krotny reprezentant Polski jest pewny tylko tego, że nie skończy się na bezbramkowym remisie. Nie ukrywa jednak, że pod nieobecność kontuzjowanych liderów “Białej Gwiazdy”, liczy na wypłynięcie jakiegoś zawodnika z cienia.
Jakie ma pan wspomnienia z derbów Krakowa?
Bardzo dobre. To niesamowite wydarzenie, zwłaszcza że w tamtych sezonach zdobywałem z Wisłą mistrzostwo. Derby jeszcze lepiej smakowały. Do takich meczów nikogo nie trzeba motywować, wszyscy mają świadomość co one znaczą dla kibiców – rządzenie w mieście przez następne pół roku. Na co dzień fani są w stanie pewne rzeczy wybaczyć, ale podczas derbów każdy zawodnik jest wyjątkowo skrupulatnie obserwowany. Nie ma mowy, żeby ktoś chociaż na moment odpuścił, bo natychmiast zostanie to zauważone.
Cztery razy brał pan udział w derbach i nigdy nie przegrał. Na koncie dwa zwycięstwa i dwa remisy, więc gwizdów chyba nigdy pan nie słyszał.
Nie słyszałem, co najwyżej ze strony fanów Cracovii. Ale to normalne, dodatkowa adrenalina. Wszyscy już przed meczem nim żyją, kibiców w dniach poprzedzających z każdym treningiem przychodziło coraz więcej. To się widziało, to się czuło. Tak było kiedyś, dziś Wisła ma swój ośrodek w Myślenicach i pewnie wygląda to inaczej. W mediach też wrzało i choć social media dopiero raczkowały, człowiek tak czy siak odczuwał wyjątkową atmosferę. Nie ukrywam jednak, że wychodziliśmy wtedy na boisko bardzo pewni siebie. Wisła była zespołem, w starciu z którym prawie każdy krajowy rywal był spisany na straty.
Wspomniał pan o wizytach kibiców. Pana takie historie nie zniechęcają?
Absolutnie nie, chodziło o same pozytywne wizyty, nie jakieś “męskie rozmowy”. Widzieliśmy, jak bardzo tym ludziom zależy, czuliśmy ich wsparcie. Nie było tak, że wchodzili nam boisko, bardziej miałem na myśli reakcje przed i po treningach. Rozmowy, wspomnienia poprzednich derbów – to wszystko jeszcze dodatkowo napędzało. Wisła w każdej rundzie miała ważne mecze, jak z Legią czy Lechem, ale derbowe starcia przebijały je o kilka klas. Zupełnie inny wymiar.
Które derby najmilej pan wspomina?
W czwartych, swoich ostatnich, strzeliłem nawet gola na wagę remisu, ale największa radość była we wcześniejszej rundzie, gdy u siebie wygraliśmy 3:0. Pewne, zdecydowane zwycięstwo, potem już tylko świętowanie. Aczkolwiek tak jak mówiłem, dla nas wówczas takie wyniki nie stanowiły wielkiego zaskoczenia, bo przeważnie mogliśmy zapytać przeciwnika, czy chce dostać dwójkę czy może czwórkę. Z Cracovią spotkaliśmy się pośrodku (śmiech). Też nie należała wtedy do słabeuszy, ale z nami nie mogła się równać. Mieliśmy w składzie 8-9 kadrowiczów plus dobrych obcokrajowców jak Mauro Cantoro, Jean Paulista czy Nikola Mijailović. Dziś różnice sportowe zupełnie się zatarły. Wisła jest jednak na fali i jestem dobrej myśli.
Mówiąc o byciu na fali ma pan chyba na myśli tylko mecze domowe. Na wyjazdach Wisła zbiera cięgi i ogólny dorobek wygląda słabo.
Biorę poprawkę na to, w jakiej sytuacji wciąż znajduje się klub. To nie jest tak, że wszystkie problemy już za nim, że udało się wyjść na prostą i możemy patrzeć tylko do przodu. Prezesi nie ukrywają, że spłata zadłużenia jeszcze długo będzie trwała i nic nie jest pewne. Ale z takimi kibicami Wisła na pewno nie zginie. Wielkie znaczenie w kontekście takich meczów powinna mieć osoba Maćka Stolarczyka. Są też Arkadiusz Głowacki, Marcin Kuźba, Arek Jop. Wiele lat spędzili przy Reymonta jako piłkarze, znają smak derbów i oni najbardziej mogą powiedzieć obecnym zawodnikom, czym to się je. Nie zrobią tego trenerzy, którzy nigdy nie brali udziału w takim wydarzeniu. I z pewnością przekaz jest prosty: liczy się maksymalne zaangażowanie i walka do samego końca, nigdy nie wolno odpuścić. Nawet jeśli wynik nie będzie zgadzał, to jeśli pokazałeś charakter i zostawiłeś serducho na boisku, kibice mogą wybaczyć. I tylko wtedy.
Tamte czasy pamięta Paweł Brożek, który teraz jest kontuzjowany, ale ostatnio zawstydzał ligową konkurencję. To lepiej świadczy o Brożku czy gorzej o Ekstraklasie?
Mimo wszystko lepiej o Brożku. Jego doświadczenie jest nie do przecenienia. Wielka szkoda, że go w niedzielę zabraknie, podobnie jak Kuby Błaszczykowskiego i Macieja Sadloka. Zawodnicy pokroju Pawła i Kuby w takich meczach są szczególnie cenni, sama ich obecność na boisku wzmacnia morale zespołu. Cracovii entuzjazmu mogą dziś dodać same raporty zdrowotne z Wisły.
W związku z tym uznajemy Cracovię za faworyta?
Nie, ponieważ Wisła gra u siebie, gdzie punktuje regularnie i pokazuje dobry futbol. Poza tym, co przecież każdy wie, derby rządzą się swoimi prawami! Co nie znaczy, że Cracovię można spisać na straty. W Pucharze Polski z Jagiellonią świetnie zaprezentowała się w ofensywie, strzeliła cztery gole i siłą rozpędu jest w stanie coś zdziałać w derbach. Samo to oczywiście nie wystarczy, w takich meczach nieraz uwidaczniają się rezerwy, których na co dzień nie dostrzegamy. Jakieś niesamowite zagranie, akcja, którą trudno wyjaśnić.
Skoro zabraknie weteranów, w kim Wisła powinna pokładać nadzieje?
Nie wskażę panu konkretnych nazwisk, ale liczę, że jakiś zmiennik poprzez derby zacznie pisać swoją piękną historię. Takie mecze potrafią budować legendy, odkrywać bohaterów drugiego planu, być początkiem czegoś więcej. Skoro starsi koledzy nie mogą zagrać, przed młodymi otwiera się wielka szansa.
Jakiego meczu się pan spodziewa?
Na sto procent nie będzie 0:0. Może pan to pogrubić. Mimo że Wisła jest gospodarzem, nie zdziwię się, jeśli Cracovia zacznie prowadzić grę, a osłabiona Wisła będzie wyczekiwała na kontry. Cracovia została bardzo dobrze poukładana przez Michała Probierza, ma już całkiem doświadczoną drużynę i potrafi wykorzystywać błędy, których młodzież może popełniać sporo.
PM
Fot. FotoPyK