Boisko pierwszoligowego klubu. Przyjezdny ŁKS prowadzi grę, dominuje, bawi się z rywalem i kompletuje kolejne gole. Wszyscy piłkarze się uśmiechają, a Kazimierz Moskal tylko oklaskuje swoich podopiecznych i czeka, żeby w szatni pochwalić ich za dokładne zrealizowanie swojego pomysłu na wygrywanie ze stylową ofensywną gracją. To widok, który był przewidywalnym standardem w minionym sezonie, ale jak wiadomo wszystko płynie i od tego czasu łódzka ekipa całkowicie odzwyczaiła nas od takiego widoku. Przegrała ostatnie siedem spotkań w PKO Bank Polski Ekstraklasie i przed meczem z Zagłębiem Sosnowiec w Pucharze Polski znajdowała się na ostrym zakręcie. Tym większa musiała być radość kibiców z miasta „Ziemi Obiecanej”, kiedy znowu mogli oglądać swoich pupili w akcjach rodem z ubiegłorocznej kampanii zakończonej awansem do elity.
Goście chyba sami trochę niedowierzali, że całkowite zawładnięcie boiskiem Zagłębia będzie prostsze niż zrobienie porannej jajecznicy i zaparzenie sobie do tego wody na herbatę. Rywale długimi okresami nie mieli żadnych argumentów. Przypominali dzieci zagubione w mgle, które nie wiedzą nawet, w którą stronę mogą pójść i jak rozwiązać swój problem. Trwali więc w zawieszeniu między wysokim a niskim pressingiem, pasywną a agresywną grą i powolną konstrukcją akcji a szukaniem długich podań do swoich napastników. Wyglądało to bardzo amatorsko, a przecież w składzie drużyny Radosława Mroczkowskiego występuje wielu zawodników z masą doświadczenia i niezłym piłkarskim CV. Niestety, większość znajduje się już po drugiej stronie rzeki i powoli zjeżdża do bazy.
Piotr Polczak kopał więc bezradnie piłkę przed siebie, kierując się myślą rozpaczliwego oddalenia futbolówki od swojej bramki. Trochę inny pomysł na destrukcję miał za to Rafał Grzelak, nauczony prawdopodobnie przygodami z ligi szkockiej, sprawnie zatrzymywał pędzących piłkarzy ŁKS-u. Ale jako że faule i nieczyste zagrania nie są jeszcze zarejestrowane jako przepisowe, to nie sposób zapisać mu tego meczu na plus. Obok nich bezcelowo biegali też Dawid Ryndak i Tomasz Hołota, ale jakości piłkarskiej u nich nie ma za grosz. Do tego Szymon Pawłowski opuścił murawę po pierwszych czterdziestu pięciu minutach, więc wszystkie nadzieje Zagłębia na postawienie się przeciwnikom mogły leżeć tylko w młodszych Mateuszu Szwedzie i Filipie Karbowym, ale obaj nie są jeszcze wystarczająco zdolni, żeby ukąsić tak dobrze dysponowany ŁKS.
Podopieczni Kazimierza Moskala wypadli bowiem bardzo dojrzale. Tak jakby licealna reprezentacja zeszła pograć sparing z podstawówką zbieraniną. Mądrze rozprowadzali piłkę, wykorzystywali przewagi organizacyjne, a każdy błąd w ustawieniu formacji rywala kończył się dokładnym podaniem przez linie do kogoś z trójki Pirulo-Kujawa-Pyrdoł i szybką próbą finalizacji akcji. Cała ofensywna filozofia gry 52-letniego szkoleniowca była realizowana w swoim najlepszym wydaniu.
Jako że boisko w Sosnowcu było mokre, zawodnicy czerwonej latanii PKO Bank Polski Ekstraklasy dostali jasny przykaz, żeby cały czas nękać Krystiana Stępniewskiego błyskawicznymi strzałami. I choć śmiejemy się z karykaturalnego „potrafi uderzyć”, to tym razem nikomu do śmiechu nie było. Wszystkie decyzje o oddaniu uderzenia wydawały się przemyślane, groźne i do tego, a to się nieczęsto zdarza, naprawdę nieźle wykonane.
Świetne zawody rozgrywał 20-letni Piotr Pyrdoł, który bez trudu kręcił każdym defensorem, wygrywał wszystkie pojedynki, pokazał, że dużo widzi, potrafi dośrodkować i zapakował przepiękną bramkę, otwierającą wynik spotkania. Generalnie niezłe zawody, choć nie miał za dużo roboty, rozegrał też Arkadiusz Malarz, który czynnie uczestniczył w rozgrywaniu piłki i był to spory upgrade wobec nikłych umiejętności w tym elemencie, jakimi dysponował aktualnie zawieszony za doping Michał Kołba. Były bramkarz Legii rozgrywał planowo, jakby nonszalancko, a jednak żadne jego wybicie nie wynikało z przypadku.
Kibice klubu przeżywali przepiękne reminiscencje z poprzedniego sezonu. Nawet fatalny w tej kampanii Dani Ramirez po wejściu na boisko pokazał, że nie zapomniał, jak się gra w piłkę i uczestniczył w świetnie rozegranej akcji, którą strzałem głową sfinalizował Rafał Kujawa.
Wszystko pięknie, wszystko cudownie, wszystko dokładnie, wszystko precyzyjnie. W Łodzi wszyscy odetchnęli z ulgą, ale dobre wrażenie może być mylne. To tylko chwilowe wynurzenie się z wody i złapanie jednego haustu powietrza dla topielca. To tylko planowe przejście rundy w Pucharze Polski ze słabym, nawet na warunki I ligi, rywalem. Zaraz wraca PKO Bank Polski Ekstraklasa i dalej trzeba grać o życie. Tym bardziej, że ŁKS czekają teraz kluczowe tygodnie i mecze z Zagłębiem Lubin, Koroną Kielce, Górnikiem Zabrze i Rakowem Częstochowa.
Zagłębie Sosnowiec 0:3 ŁKS Łódź
Pyrdoł 21′, Bogusz 53′, Kujawa 69′
Fot. Michał Chwieduk, 400mm.pl