Jesteśmy potęgą. To nas boją się inni. Jeśli nie sięgniemy po złoto, będzie to spora niespodzianka. Piękne zdania, prawda? W trakcie każdego dużego turnieju chciałby je wypowiedzieć polski kibic piłki nożnej, ręcznej, koszykówki i hokeja na trawie. We wspomnianych dyscyplinach nie idzie nam jednak tak zajebiście, jak byśmy sobie tego życzyli. Inaczej niż w siatkówce, w której jesteśmy po prostu, jakby to powiedział Darek Szpakowski, terminatorami-dominatorami. Dziś potwierdziliśmy to po raz kolejny lejąc Niemców 3:0.
Więcej emocji niż ten mecz dostarczyło nam czytanie słynnego tekstu o libacji na wrocławskim skwerku. A przecież naprzeciwko biało-czerwonych nie stanęła grupa ludzi, którzy skrzyknęli się wczoraj spontanicznie na fejsbuku. Nie, myśmy dziś grali z wicemistrzami Europy, mającymi w swoich szeregach chociażby Georga Grozera. Facet ma w łapach tyle siły, że spokojnie mógłby zamordować gołymi rękami Yeti.
Kiedy w najlepszych latach ruszał na rywali ze swoimi kompanami, przypominał przywódcę śmiertelnie groźnej armii, wykorzystującej najmniejszy błąd drugiej strony. W związku z tym można było liczyć, że wraz z kolegami postawi się Polakom. Że po pięciu grupowych sparingach, w których straciliśmy jednego seta, w końcu stoczymy poważny bój z drużyną chcącą pokazać swojemu byłemu trenerowi Vitalowi Heynenowi, że nadal potrafi wejść na wysoki poziom. OK, Niemcy nie zachwycili nas w grupie, w której ulegli Serbii, Belgii i Hiszpanii, ale ciągle liczyliśmy na to, że na Polaków zepną tyłki.
NIC BARDZIEJ BŁĘDNEGO
Niemcy zostali przez Polaków zmasakrowani. Bo tak trzeba nazwać trzysetowy mecz, w którym rywale ani razu nie przekroczyli 21 punktów w poszczególnej partii (25:19, 25:21, 25:18). Nie będziemy opisywać tego spotkania, żal waszego czasu na czytanie pierdół o tym, że kontrolowaliśmy je w pełni od samego początku do końca. Zamiast tracić życie na sztampową relację, lepiej walnijcie kieliszek wina. Albo siedem, bo jest co świętować: jesteśmy niesamowitą maszyną i nie widać za bardzo szans to, żeby ktoś nas zatrzymał. Optymizmu nie mąci nam nawet fakt, że w czwartek gramy ze Słowenią, która niespodziewanie wyeliminowała dziś Rosję (3:1).
Owszem, to zespół, który w 2015 roku sensacyjnie wyrzucił nas z ME właśnie w 1/4 finału, ale na Boga – Polska wtedy i dziś to zupełnie inne drużyny. Wówczas nie mieliśmy tego stukniętego, genialnego Belga na ławce trenerskiej, nie mieliśmy tak wspaniałej atmosfery wewnątrz zespołu i Leo Messiego siatkówki w składzie (Wilfredo Leon). Owszem, to jest sport, niby wszystko może się zdarzyć, ale c’mon, nie wyobrażamy sobie, żeby sytuacja wymknęła się spod kontroli na tyle, żebyśmy nie zagrali w finale.
Jesteśmy potęgą, której boją się wszyscy, jeśli nie sięgniemy po pierwsze od 2009 roku złoto mistrzostw Europy, będzie to w sumie sensacja. Miło jest zakończyć tekst takim zdaniem ze świadomością, że nie jest ono przesadzone nawet o 1%.
foto: newspix.pl