Takiego początku w greckiej Super League drużyna Xanthi FC nie zanotowała nigdy. Komplet punktów po trzech ligowych kolejkach to klubowy rekord. Jak długo potrwa dobra passa ekipy, w której aż roi się od nazwisk znanych z boisk polskiej Ekstraklasy? Jaka atmosfera panuje w klubie? Czy w mieście widać kryzys, a przelewy przychodzą, jak to w Grecji bywa, po terminie? Jak na trybunach podczas meczów zachowują się kibice? Gdzie zawodnicy spędzają każdy wolny dzień?
Aleksandar Kovacević. Thibault Moulin. Jean Barrientos. Wreszcie Kiko Ramirez i Goncalo Feio, duet trenerski, który zaprosił mnie na północ Grecji. Na wakacje i trenerski staż.
W Xanthi kibic polskiej Ekstraklasy miałby z kim pogadać. Byli piłkarze Lechii Gdańsk, Śląska Wrocław, Legii Warszawa czy Wisły Kraków oraz trenerzy znani z Wisły i Legii w nowym sezonie rozpoczęli nowy projekt. Projekt, który docelowo ma zakończyć się awansem do europejskich pucharów. Póki co, idzie wyśmienicie.
Dołuje Panathinaikos, AEK został przez Xanthi ograny w stolicy w pierwszej kolejce, po dziewięć punktów mają Olympiakos Pireus i PAOK Saloniki, wszystkich zaskoczył natomiast zespół na co dzień funkcjonujący u podnóża Rodopów.
Xanthi nazywane jest miastem tysiąca kolorów. Bo różnorodność to coś, co je cechuje: oprócz prawosławnych Greków, zamieszkuje je sporo muzułmanów, a bardzo aktywna politycznie i liczna jest też mniejszość turecka. W szatni drużyny piłkarskiej dawnej Skody poza Grekami znajdziemy: Portugalczyków, Hiszpanów, Serbów, Urugwajczyków, Francuzów, Brazylijczyków czy Włochów. Zespół wpasował się zatem w tutejszy klimat.
Miasto nie jest zbyt zadbane. Totalnie nieprzystosowane dla niepełnosprawnych, z dziecięcym wózkiem samemu nie sposób przeprawić się przez wysokie krawężniki. Bezdomne psy, nieskoszone, wysokie miejscami na półtora metra krzaki i chaszcze. Grecy nie przykładają wagi do remontów, do rzeczy stałych, dóbr materialnych. Dla nich ważniejsze jest tu i teraz. Kawiarnia. Restauracja. Balkon – większość posiada wielki taras z wymurowanym grillem na nim, którego komin odprowadza dym do głównego pionu budynku. Nikt nikomu nie przeszkadza, a każdy ma prawo podsmażyć coś o dowolnej porze, choć nad nim mieszka jeszcze kilka innych rodzin.
Ceny? W sklepach są podobne do tych w Polsce, ciut wyższe. Podobnie sytuacja wygląda w centrum. Co ciekawe, wiele miejsc nie działa w określone dni. Ot, niektórzy pracują tylko w poniedziałki, środy i piątki, np. banki. Część sklepów czynna jest rano oraz popołudniu, od 13 do 17 będąc przykładowo zamkniętymi. Siesta.
***
Godzina 21:10. Ulice Xanthi zaczynają tętnić życiem. Upał ustąpił, a wraz z mrokiem na zewnątrz wylała się gromadka dzieci. Wszędzie gra muzyka, słychać gwar, ludzie teraz odpoczywają. Z treningu wracają Kiko Ramirez i Goncalo Feio. Samochód parkują naprzeciw kawiarni.
Kawę pije się tu na każdym rogu. Ale w mieście, nie w domach. To cały rytuał, Grecy piją ją, by usiąść gdzieś i pogadać. By spotkać znajomych. Jest dość mocna, a tańsza niż w Polsce. Ale nie aż tak jak w Porugalii. – Kiedy do Warszawy przyjechał do nas teść, kupił ekspres – śmieje się Ania Feio, żona Goncalo.
– Mój tata pije po osiem kaw dziennie, w Portugalii kupisz jedną za niecałe euro. W Polsce przeliczył to i wyszło mu, że taniej będzie zainwestować w sprzęt. Cieszy mnie, że tutaj, w Grecji, kultura picia kawy jest również wysoka – dodaje jej mąż.
Grecy nie piją jednak gorącej kawy. Trochę wygłupiłem się z espresso, bo przy takiej pogodzie znacznie lepiej wybierać wersję freddo. Przez kolejne kilka dni codziennie mijał będę ludzi z plastikowymi kubkami i słomkami, którzy dzień rozpoczynają właśnie od kawy na zimno, z dawką lodu na orzeźwienie.
***
Feio wita się z miejscowymi właścicielami restauracji. – Będziesz na meczu w niedzielę? – pyta jednego, któremu głupio, bo raczej nie planował niczego na weekend. – Przecież jest przerwa na mecze reprezentacji – zaczerwienił się. Chodziło jednak o sparing. – Gramy z trzecioligowym Orfeas Xanthi, mieliśmy sparować z Doxą Drama, ale chwilę przed meczem zespół wycofał się z przyjazdu do nas. Jeśli będziesz miał ochotę, zapraszam na stadion – żegna się Portugalczyk.
W sobotę rano jedziemy do klubu. Pobudka o 4:30, bo trening trzeba przygotować, wszystko dokładnie zaplanować.
Między polami już po 7:00 widać stadion, zza niego wyłania się piękny widok. Zwiedzamy duży treningowy ośrodek treningowy, Le Chalet. Okazuje się jednak, że to tylko baza akademii. Swoją własną, mniejszą, pierwsza drużyna ma po drugiej stronie ulicy.
W Le Chalet warunki są bardzo komfortowe. Siedem trawiastych boisk do dyspozycji ledwie pięciu zespołów młodzieżowych (!), hotel, restauracja przygotowywana na wesele, które odbędzie się tam wieczorem. Obok basen, siłownia, kilka budynków przeznaczonych na szatnie czy gabinety trenerów. Jest nawet kapliczka. Nic dziwnego, że na otwarcie w 2003 roku pofatygował się sam Pele.
To tu wychował się Vasilis Torosidis, chyba najbardziej znany wychowanek akademii. W styczniu 2007 roku z Xanthi trafił do Olympiakosu. Dziś znów jest w Pireusie, ale pograł swoje m.in. w Romie. Grecy szkolą jednak głównie dla siebie. Wyróżniający się gracze trafiają do drużyny seniorów, a ewentualnie z niej wędrują dalej. Kiedyś ściągała ich Kavala, zdarzały się transfery do Omonii Nikozja, ktoś wylądował w AEK-u Ateny. Generalnie jednak – największy pożytek z konkretnej pracy wykonanej przez trenerów akademii mają miejscowi.
Ale więcej o funkcjonowaniu akademii Xanthi dowiecie się z wywiadu z jej dyrektorem – Theodorosem Savidisem, który za kilka dni ukaże się na łamach Weszło Junior.
Wróćmy do pierwszego zespołu.
Odseparowana od reszty baza za stadionem składa się z gabinetów wszystkich związanych z klubem osób, miejsca pracy sztabu szkoleniowego, sali odpraw, salki fitness, siłowni, dużej szatni i wydzielonej strefy do odnowy. Obok znajdują się dwa pełnowymiarowe boiska, nieustannie nawadnianie. W Grecji utrzymanie muraw nie jest takie proste. Ośrodka pilnują dwa wilczury – Rose i Mary. Przyjaźnie nastawione tylko do swoich. Dość powiedzieć, że nawet podczas zajęć leżą obok linii bocznej, skąd rozpędzeni zawodnicy dośrodkowują w pole karne.
Między hotelem przy akademii, w którym żyją też piłkarze, zanim klub znajdzie im mieszkanie, a bazą dla pierwszego zespołu jest jakieś 500 metrów. W Grecji takie odległości pokonuje się autem. Feio chodził na początku spacerem, ale patrzyli na niego dziwnym wzrokiem. Również przesiadł się zatem na swoją klubową Skodę.
– Dzień dobry! – wita się ze mną jeden z zawodników. To Aleksandar Kovacević, były piłkarz Lechii i Śląska.
Otwarty, sympatyczny, zainteresowany tym, co dzieje się u nas w kraju. Przysiada się na dobry kwadrans. – Miałem ofertę ze Śląska, kontrakt na trzy lata. Wróciłem jednak do Lechii, z której odpalił mnie Piotr Nowak… To był błąd – wspomina. – Moja żona lubiła Polskę. Wrocław i Gdańsk. Na wrocławskim rynku często jadaliśmy w restauracjach greckich właśnie. Tutaj też jest pięknie, zimą trochę wietrznie, ale od nas bardzo blisko jest na wyspę Tasos. Musisz tam pojechać, koniecznie – dodaje.
– Cześć – trochę mniej śmiało rzucił w moim kierunku Jean Barrientos. Były piłkarz Wisły ostatnio w klubie przebywa dłużej niż wszyscy. Urodziły mu się bliźniaki, żonę i starszą córkę wesprzeć przyjechali teściowie z kuzynką. Temat małego przeludnienia w mieszkaniu Urugwajczyka nie mógł umknąć kolegom z szatni. Szydera? Od rana do wieczora.
– Wisła! Wisła! – śpiewa „Barry” już po zajęciach. Wie, że jestem nastawiony przyjaźnie, widzi mnie w towarzystwie sztabu.
A z „Kovą” szukamy wspólnych znajomych. Padło na Roka Elsnera. Co u niego? – Dzwonił do mnie w poprzednim sezonie, miał dla mnie klub. Chyba zajął się menedżerką.
– Jak wspominacie „Kovę”? Tęsknicie za nim? – pyta ubrany w białe spodenki i modną koszulę rozpiętą nad klatką piersiową dyrektor sportowy klubu. – Od razu poznasz, że to dyrektor sportowy – wcześniej zapowiadał Feio.
Ioannis Papdimitriu dba o swój wygląd i baczną uwagę zwraca na to, co na siebie wkłada. Drogi zegarek i markowe perfumy to jego znak rozpoznawczy. To on ściągnął hiszpańsko-portugalski sztab do Xanthi, którego przez wiele lat był kapitanem. To jego wizję realizują trenerzy, których ściągnął właśnie ze względu na ich piłkarskie poglądy.
***
Feio na zajęciach pojawia się pierwszy. Chwilę po nim z Kavali przyjeżdża Tasos Sideridis, trener przygotowania motorycznego. Omawiają jednostkę. Na twarzy Tasosa widać przejęcie, Grek łapie każde słowo Portugalczyka, skupienie jest tym większe, że komunikują się po angielsku.
– Czy pomóc ci w rozstawieniu ćwiczeń? – na koniec konwersacji rzuca Feio.
– Nie, nie, poradzę sobie – odpowiada Sideridis.
Feio rozgrywa swoją partię szachów. Grekom w sztabie daje odczuć, jak bardzo są mu potrzebni. Jednocześnie projektuje kolejne treningi zgodnie ze swoją wizją i adaptacją periodyzacji taktycznej do własnych warunków.
Chociaż tak o tym nie powie. – Periodyzacja to periodyzacja, jeśli nie pracujesz w stu procentach tak, jak wymyślił Vitor Frade, to już nie jest periodyzacja. Ja nie pracuję na periodyzacji taktycznej, to jest metodologia, którą przez lata wypracowałem ja, Goncalo Feio, to mój sposób treningu.
Po 17:00 do ośrodka dojeżdża Kiko Ramirez. – Dżeń dobry! – wita mnie szerokim uśmiechem. – Jak się masz? Fajnie? – a dalszą część naszego dialogu na hiszpański i polski przekłada już Feio.
– Musicie po zajęciach wyskoczyć na miasto, są dni Xanthi, nie uwierzycie, co tam się dzieje o północy! – zachęca były szkoleniowiec Wisły.
– Kiko to prawdziwy lider. Rozumie ludzi, potrafi z nimi rozmawiać. Czuje ich, wie, jak podejść – opowiada Feio.
Manipuluje nimi? – To brzydkie określenie, ale kiedy jest taka potrzeba, zdarzają się manipulacje. Wszystko dla dobra zespołu. Życie trenera to teatr. Mądrość szkoleniowca pozwala mu zdecydować kiedy iść w konflikt, a kiedy odpuścić.
Dziwię się, że wciąż nie nauczył się języka angielskiego. Przecież byłby mu bardzo pomocny.
***
Feio: – Niestety nie możesz pojawić się na naszej odprawie. Ale pokażę ci ją w domu, nic się nie martw. Wiesz, będziemy mieli kilka ostrych słów co do niektórych zachowań, to wszystko mocno spersonalizowane. Musi być bardzo intymnie.
Tego się mogłem domyślać, bo nikt nie chce dla dobra dziennikarza czy kolegi ryzykować i poddawać próbie zaufania szatni. Po co kusić los? Dziś jest dobrze, za miesiąc ktoś może to trenerowi wypomnieć.
Na początek mały ochrzan. Niektórzy przyszli spóźnieni. – Skoro umawiamy się na 17:45 w salce, wszyscy powinni być na czas – grzmi, marszcząc czoło, Kiko.
W Grecji o dyscyplinę nie jest łatwo. Wymagając punktualności burzysz światopogląd niektórych, a przecież profesjonalizm nie dla wszystkich ma tę samą definicję.
Dzień przed sparingiem gierka treningowa opiera się o ścieżki ruchu. – Minimum dwie zmiany strony, dopiero później finalizujemy akcję – krzyczy Feio już na boisku. To on jest w sztabie tym, którego słychać całe zajęcia. Zdziera gardło, co słychać w dalszej części wieczora. Struny głosowe Portugalczyka nie są oszczędzane, w przeciwieństwie do tych Ramireza. Hiszpan spokojnie wydaje komunikaty. Naturalnie podzielili się rolami, zły i dobry policjant.
Po zajęciach wszyscy kolejno rozchodzą się do domów. Trenerzy i masażyści zakończyli swoją pracę. – Widzimy się na mieście – żegna nas Kiko.
Tylko Goncalo jeszcze nawet nie wszedł pod prysznic. I Barrientos, on siedzi na siłowni. Ze swoją rodziną (i szóstką gości w mieszkaniu) woli spędzać mniej czasu niż inni.
Słońce zaszło już za horyzont. Choć to Grecja, czuć delikatny chłód. – Wymień mi wszystkich kontuzjowanych i oceń, kiedy będą gotowi do gry – rzuca Feio do odpowiedzialnego za pracę z kontuzjowanymi Sotirisa Arsenisa. Ten odlicza na palcach.
– Czyli musisz jutro poćwiczyć rano z Carlosem, Jordanem i Vincenzo?
– Tak jest.
– Wiesz dokładnie co robić?
– Tak.
– Pomóc ci?
– Nie, no coś ty.
– Słuchaj, ja mam poranek wolny, mogę przyjechać i pomóc, nie ma problemu.
– Dam sobie radę, spokojnie.
Myśląc już o naszych prywatnych planach, zaskoczyła mnie deklaracja Goncalo. On jednak szczerze chciał wspomóc Sotirisa. Feio wie, że praca trenera wymaga elastyczności. I niczego nie sposób zaplanować z większym wyprzedzeniem. Sytuacja czasem może wymagać twojej obecności i nie ma innego wyjścia. A drużyna dla niego zawsze będzie na pierwszym miejscu.
W sztabie wszyscy wiedzą, że mogą na drugiego trenera liczyć o każdej porze. Nie tylko w roli łącznika między pierwszym trenerem a pozostałymi. Wiedzą, że z każdym problemem mogą się do niego udać. Że pomoże w analizie, prewencji i zaplanowaniu motorycznych wstawek. Że przeanalizuje dane z GPS-ów, podyskutuje na temat urazów, dopnie wszystko na ostatni guzik.
Trudno się dziwić, że kiedyś współpracę oferował mu Henning Berg, a gdyby nie wylądował w Grecji, pewnie dziś z Radosławem Sobolewskim budowałby Wisłę Płock. Taka pomoc to zawsze skarb.
Goncalo wydaje się być urodzonym taktykiem. Ale nie tylko piłkarskim, bo życiowo również lubi zabawić się w psychologa. Poukładać klocki zanim inni je dotkną, przygotować się na każdą ewentualność, wyprzedzając ich ruch.
O warsztacie Feio, współpracy w sztabie Xanthi, greckiej ekstraklasie, zarządzaniu grupą ludzi i roli trenera-lidera porozmawialiśmy przy okazji naszego spotkania w „Jak Uczyć Futbolu”:
***
– Pierwsza kontuzja – po powrocie z popołudniowych zajęć mówi Feio. Widać, że jest zmartwiony, bo do tej pory w zespole nie było żadnego urazu mięśniowego, na co sztab mocno pracował. – Wiedziałem, że tak będzie, pięć dni temu przyjechała jego żona z czteromiesięcznym dzieckiem. Rozmawiałem z nim wczoraj, mówił, że się nie wysypia.
Korzystając ze sparingowych planów zespołu oraz dni wolnych zaplanowanych po weekendzie ruszam na Tasos. Tak polecane przez kolejnych piłkarzy i Ramireza, którzy do tej pory każde wolne chwile spędzali właśnie tam. Niektórzy mówią, że to najładniejsza grecka wyspa, ale ze względu na oddalone o ponad 200 kilometrów najbliższe duże lotnisko – w Salonikach – nie jest oblegana przez turystów.
Dziewiąta co do wielkości wyspa Grecji została skolonizowana przez Fenicjan skuszonych występowaniem złota. Dziś kusi przepięknymi plażami i turkusowym kolorem morza.
Większa część linii brzegowej składa się z mieszanki piasku i kamieni, ale są one na tyle drobne, że przyjemnie można spędzić czas w wodzie. Zdarzają się jednak również piaszczyste lokalizacje, jak Pachis na południu czy Golden Beach po drugiej stronie wyspy.
Z lądu dotrzeć na Tasos można promami. Jeden wypływa z Kavali, drugi z Keramoti. Ten ostatni w sezonie kursu co pół godziny. Za cztery euro do Limenas dopłynąć można w 35 minut. Z Kavali do Skala Prinos jest nieco dalej. Za dodatkową opłatą na ferry wjechać można też samochodem.
Jest dość wietrznie, choć dopiero wrzesień. Kovacević wspomina, że zimą miało urwać głowy. Taki klimat.
Na Tasos wakacje spędza sporo Rumunów. A oni uwielbiają grille. Większość bungalowów i hoteli oferuje więc w cenie noclegu możliwość skorzystania z rusztu oraz drewna.
Specjałem dostępnym na każdym kroku są souvlaki. Wieprzowe lub drobiowe szaszłyki smakują wyśmienicie. Mięso jest przepyszne.
– Gdzie można tu kupić mięso? – zapytałem właściciela hotelu po kilku dniach w Prinos.
– Niestety tutaj nic nie kupisz. Ale we wsi obok jest mięsny sklep, świeże souvlaki od ręki.
– Daleko to?
– Jakieś cztery kilometry.
– No to chyba na pieszo będzie mi ciężko…
– A, bo ty nie masz auta. A co chcesz zamówić?
– Souvlaki, wieprzowe, za dziesięć euro.
– Ok, dzwonię do znajomego, zaraz będziesz miał mięso.
Po dziesięciu minutach 22 szaszłyki dojechały do nas na skuterze. Niczym Uber Eats.
– Friend, poproszę to samo na jutro – zwracam się dwa dni później.
– Jasne, nie ma problemu, zadzwonimy rano – słyszę odpowiedź.
– Na pewno? Mięso może poczekać w lodówce.
– Spokojnie, jutro będzie świeższe.
– To co, mogę poprosić znów souvlaki za dziesięć euro? – pytam rano.
– Ok, dzwonię.
…
– Oj, dziś nieczynne.
Szkoda. To co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro. Grecja.
***
– Brate, jak się masz? Jak Tasos? – ponad godzinę przed początkiem czwartkowego treningu w ośrodku zjawia się Kovacević.
Każdy zawodnik przy wejściu ocenia swoją dyspozycję, po nim z kolei – wysiłek w skali Borga. To daje sztabowi odpowiedź na temat tego, czy dane z GPS-ów są skorelowane z jakimiś kłopotami, np. zdrowotnymi. Łatwiej wyłapać przyczyny gorszej postawy poszczególnych piłkarzy.
A ci przed treningami pojawiają się z odpowiednim wyprzedzeniem. Mają rozpisany program prewencji, każdy swój indywidualny plan. Co robić? Jak długo? Kiedy? We własnym zakresie, również po zajęciach.
Sztab wspiera trener asystent Jorgos Kolcis.
– Codziennie biegamy z Kiko. Po okolicznych górach – mówi mi przebierając się w klubowy strój.
– Szykujecie się do jakiegoś maratonu?
– W Grecji maraton jest bardzo trudny. Oryginalna trasa z Maratonu do Aten jest pod górę, do tego ta pogoda… Duże wyzwanie.
– Próbowałeś?
– Nie, ja jestem z Salonik, brałem udział maksymalnie w biegu na dziesięć kilometrów
Szkoleniowcy bramkę przesuwają na dwudziesty metr. Duża gra odbędzie się na skróconym boisku. – Treningi na boisku pełnowymiarowym tworzą wolny zespół – tłumaczy Feio.
Warunki w centrum nie są sterylne. Szatnie i gabinety mają po kilkanaście lat. Łazienki, gabinety odnowy – mogłyby wyglądać lepiej, podobnie jak pomieszczenia zlokalizowane na stadionie. Ale czy to jest najważniejsze?
W Xanthi Kiko z Goncalo mają wszystko, czego faktycznie do treningów potrzebują. To, że ośrodek ma kilka lat, nie stanowi dla nich problemu.
Trenerzy znani z pracy w Krakowie mają co robić. Otrzymali jednak dobre warunki. Klub płaci na czas, a nawet przed terminem, Feio z Ramirezem zostali też zapewnieni, że minimum rok pracy w Xanthi ich czeka, a co dalej…. to już zależy od wyników. Jeszcze lepsze płace i możliwości pojawią się, jeśli udałoby się awansować do europejskich pucharów.
Dyrektor Papdimitriu rozmawia z jednym z młodych graczy, drugi z piłką pokazuje za ich plecami niewybredne gesty. Czy kolega wybuchnie śmiechem? Gimnazjum wiecznie żywe. Drużyna to czasem takie właśnie gimnazjum.
Poirytowany w grupie kontuzjowanych ćwiczy za to Vincenzo Rennella. Po jego urazie nie ma już śladu, chciałby grać w niedzielę, liczył, że zadebiutuje na stadionie obok. Decyzja sztabu jest jednak inna, Francuz ma odpocząć. Szkoda ryzykować. Po minie Rennelli widać, że nie do końca akceptuje wybór swoich szefów. Zagrał ponad 200 meczów w La Liga, stawał naprzeciw Messiego czy Ronaldo, a w swoim CV ma Genoę, Real Valladolid czy Real Betis. Wie lepiej.
Piątkowy trening zaczyna się chwile po dziewiątej. – Goncalo, penalty! – krzyczy Kiko, a Feio biegnie chwilę spóźniony ze swojego gabinetu.
Zawodnicy pod nosem gwiżdżą, jak niezadowoleni kibice reagują na zachowanie swojego szkoleniowca. Z uśmiechem na ustach oczywiście.
– Od nowego tygodnia treningi zaczynać będziemy o dziesiątej – pierwsze słowa Ramireza spotykają się z dużym aplauzem. Gromkie brawa i radość zawodników to dobry prognostyk przed zbliżającym się meczem. Jest nagroda za dobrą postawę na starcie ligi, Xanthi prowadzi w tabeli Super League.
Podchodzi do mnie rzecznik prasowy klubu.
– Dla kogo pracujesz?
– Dla weszlo.com. To polski serwis sportowy, mamy też radio, kanał TV.
– Jak zarabiacie? Za co to utrzymujecie? – nie kryje zdziwienia i bez cienia wstydu dopytuje o funkcjonowanie dziennikarzy w Polsce. Sam prowadzi mały lokalny serwis, szuka pomysłów.
Jeszcze witaminy i do domu. Kova unosi plastikowy kubek z suplementami. – Zdrowie brate! – żartuje.
– Piwko?
– Tak, Lech. Kur*a mać, brate, kur*a mać – uśmiecha się.
***
– O co chodzi z tym mięsem? To zwykła wieprzowina, a smakuje zupełnie inaczej niż w Polsce – pytam Arsenisa, który pochodzi z Tasos.
– Powiem ci szczerze, w każdym mieście, w którym byłem, jadłem souvlaki. Na Tasos są najlepsze!
– Dlaczego?
– Sekret tkwi w przygotowaniu mięsa. Odpowiedniej ilości soli w tym procesie – uśmiecha się młody szkoleniowiec, ciesząc, że mogłem spróbować szaszłyków na jego wyspie. – To receptura, którą znają tylko lokalni mieszkańcy, przekazują ją sobie z dziada pradziada…
***
– Mamy informację, że Asteras cały tydzień trenował w ustawieniu 4-2-3-1. Niedobrze – martwi się Goncalo po piątkowym treningu.
Skąd takie zakulisowe wiadomości? Za sznurki znów pociąga Papdimitriu, dyrektor sportowy, który w Grecji nie jest anonimową postacią. Przez 20 lat grał w klubie z północy.
Feio: – Zobaczysz, jakie wyniki będzie miał X. Widać było, że stał, nie walczył. A w niedzielę będzie się dziwił, że nie gra…
Po 22:00 na maila Goncalo otrzymuje raport. Excela z wynikami GPS-ów otwiera z szeroko otwartymi oczami i skupieniu na twarzy. X świeci się na czerwono. – Eh, mówiłem. Widzisz, nie potrzebne są GPS-y, wystarczy obserwować zajęcia – krzywi się Feio.
W sobotę piłkarze spotykają się w Le Chalet. Trenerzy zarządzili zgrupowanie przed meczem. U siebie. W zespole jest wielu młodych ojców, zawodnicy sami poprosili o to, by dzień przed spotkaniem ligowym móc się wyspać i odpowiednio skoncentrować. Żony będą się denerwować, ale wszystko i tak na klatę weźmie Kiko, którego rodzina przebywa w Hiszpanii.
***
Jeszcze godzinę przed meczem bydło domowe prowadzone jest z pola do swoich zagród. Kilka metrów od wejściowych bram na Xanthi Arena. Wygląda, że one starcie z Asteras zobaczą jedynie sprzed telewizorów.
Godzina zero zbliża się nieuchronnie.
Stadion przypomina trochę Niecieczę. Umieszczony w szczerym polu, o pojemności siedmiu tysięcy miejsc. Za jedną bramką zwyczajna ściana, żeby nikt nie podglądał wielkiego widowiska. Małe trybuny wzdłuż linii autowych.
Krzesełka dla kibiców od linii bocznych oddalone są o zaledwie kilka metrów. Od murawy widzów dzieli bardzo wąski pas. Szeroko komentowana ostatnio w Polsce sytuacja ze wskakiwaniem na ławki rezerwowych tutaj również miałaby chyba rację bytu…
Zagrożenie wydaje się tym większe, że Greków z trybun znamy jako fanatycznych i krewkich, ale w Xanthi jest inaczej. Na pewno spokojniej.
Piłkarze i członkowie sztabu machają swoim rodzinom podczas wejścia na rozgrzewkę, wysyłają buziaki. Nietrudno zidentyfikować swoje wsparcie. Trochę folklor.
Nie za dobrze wyglądała murawa na stadionie. Boisko było twarde, a trawnik podlewany podczas upałów zżółkł.
Ciekawostką jest za to, że w Grecji zawodnicy podpisywani są dwojako. Na koszulkach Grecy operują swoim alfabetem, czyli z alfą, betą, gammą, a transferowani piłkarze z zagranicy na plecach swoje nazwiska mają zapisane jak większość Europy.
Miłym zwyczajem jest obsługa kulinarna kibiców, bo po stadionie przechadza się pani ze specjalną aplikacją, do której zbiera zamówienia. Głównie na kawę, którą pije cały stadion. Za dwa euro można otrzymać dowolny napój kofeinowy, również w wersji na chłodno. Nikogo nie zraża pora spotkania, każdy z ochotą swoją dawkę kofeiny przyjmuje. Kawa do zamawiających trafia wyjątkowo sprawnie, w ciągu kilku minut, do określonego miejsca. Do zjedzenia są sandwicze, z indykiem na przykład, oraz batoniki z musli.
Kontroli przy wejściu w zasadzie nie było. Może dlatego, że ja wszedłem na Barrientosa. Nie ma to jak znajomości.
Niemniej w regionie Macedonii Wschodniej i Tracji nic nie wskazuje na kłopoty z kibicami. Nikt tutaj nie obawia się burd czy bijatyk.
Młyn tworzy niecała setka kibiców, chociaż Xanthi to 70-tysięczne miasto. Ci w barwach nie wyglądają jednak na takich, którzy sprawiają problemy.
Dopingu jest mało. Rozentuzjazmowane głosy słychać tylko po kontrowersyjnych sytuacjach. Po błędnych zdaniem miejscowych decyzjach sędziego najpopularniejszym jego określeniem jest „malaka”. Z Tripolis nie przyjechał nikt.
Stadion ożywił się na chwilę po drugim golu gospodarzy, którzy ostatecznie zwyciężyli 2:1. Choć goście wyszli czwórką obrońców. Dyrektor miał dobre przecieki.
W końcówce Asteras w pole karne Xanthi wysłał nawet bramkarza, bez dodatkowej adrenaliny się nie obyło. Ostatecznie historyczny start (bo w Xanthi nie zdarzyło się to nigdy wcześniej) i komplet punktów po trzech kolejkach ligowych stały się faktem.
Z perspektywy boiska wydaje się, że drużyny greckie są dużo bardziej zaawansowane pod kątem technicznym. Przyjęcie „Barriego” w pełnym biegu (od 1:39) to wyższa szkoła jazdy, ale nie zapominajmy, że Urugwajczyk grał też w przeszłości w Krakowie.
– W Polsce zespoły są mocniejsze pod względem fizycznym. Tutaj jakość piłkarska jest natomiast dużo większa – podsumowuje Ramirez.
Jeżeli macie ochotę, skrót niedzielnego meczu zobaczyć można poniżej:
***
Zobaczyć z bliska realia funkcjonowania profesjonalnego klubu w Grecji to bardzo ciekawe doświadczenie. Wbrew pozorom jednak punktów wspólnych z tym, co dzieje się w Polsce, znalazłaby się cała masa. Pewne futbolowe kanony wylały się na cały świat i piłkarskie treningi są do siebie dużo bardziej podobne, niż przed laty.
Dokąd ekstraklasowa kolonia doprowadzi Xanthi w bieżącym sezonie? Jak swoją przygodę z grecką ligą zakończą Ramirez i Feio?
Zaczęło się bardzo obiecująco. Na razie zdobyli zaufanie tubylców, w zespole panuje znakomita atmosfera. Do tego wyniki układają się lepiej, niż chciałoby się przypuszczać. Czy są w stanie w pokonanym polu zostawić AEK, PAOK czy Olympiakos? Z uwagą śledzić będziemy ich poczynania.
Z XANTHI – PRZEMYSŁAW MAMCZAK