Wiadomo, że przed każdym Wielkim Tourem mamy wysokie wymagania wobec Rafała Majki. Nie bez podstaw – znamy przecież jego możliwości. Dlatego też miejsca w pierwszej dziesiątce klasyfikacji generalnej, ale poza podium, traktujemy czasem jak porażkę. Niesłusznie. Bo jeśli coś trzeba u Rafała docenić, to właśnie jego solidność. Tę samą, która pozwoliła mu zająć szóste miejsce i w Giro d’Italia, i na trasie hiszpańskiej Vuelty.
Tylko jednemu Polakowi w historii udało się zająć miejsce w TOP 10 dwóch Wielkich Tourów na przestrzeni jednego sezonu. Zenon Jaskuła dokonał tego w 1993 roku. Ponad ćwierć wieku czekaliśmy więc na kozaka, któremu uda się powtórzyć taki wyczyn. Różnice między tymi wyczynami są dwie. Po pierwsze, Jaskuła zrobił to na trasie Giro i Tour de France, nie Vuelty. A po drugie zajmował w nich odpowiednio 10. i 3. miejsce. Był więc od Rafała mniej regularny, ale za to raz stał na podium.
Rafałowi na pudło wkraść się nie udało. Choć wczoraj – na ostatnim etapie – świetnie atakował i dojechał trzeci, to straty w generalce były już po prostu zbyt duże. Po wyścigu można tylko dyskutować, rozważając różne scenariusze. A to, jak wiadomo, jest nasza specjalność. Więc regularnie pojawiają się pytania: a co byłoby, gdyby Rafał miał do pomocy w górach lepszą ekipę? A co byłoby gdyby nie ten grad i zimno (którego Majka po prostu nie znosi i regularnie powtarza, że gorzej pracują wtedy jego mięśnie) w Andorze? A co gdyby to? A co gdyby tamto? Rafał Majka po tej Vuelcie mógłby cytować Łonę i nucić sobie pod nosem, że „cały mój świat zaklęty jest w gdyby”.
I faktycznie trochę tak jest, bo gołym okiem da się dostrzec, że BORA czasem niedomaga, gdy Polakowi trzeba pomocy na najtrudniejszych odcinkach. I widać, że Rafał też, kiedy akurat spadnie temperatura. Czasem przydałoby się również nieco więcej szczęścia, po prostu. Albo wyboru odpowiedniego momentu do urwania się rywalom. Z drugiej strony to właśnie urok tych największych i najdłuższych wyścigów – w trzy tygodnie do gry wchodzi tyle zmiennych, że cholernie trudno jest to wszystko odpowiednio ułożyć. Jeśli jednak dwa razy w ciągu roku zajmujesz miejsce w najlepszej dziesiątce takich, to po prostu znaczy, że jesteś w tym dobry
– Jeśli chodzi o historię polskiego kolarstwa… już tu parę Grand Tourów skończyłem wysoko, ciężko będzie to komuś pobić, jak ktoś będzie jechał generalki. Łatwo jest zrobić w jeden rok wszystko, a potem w kolejnych już nic. Ciężko jest trzymać się cały czas na wysokim poziomie, to jest wyczyn – mówił Majka portalowi rowery.org. I miał rację. Przecież zdarzyło mu się już stać na podium takiego wyścigu w generalce takiego wyścigu, wygrywał koszulkę najlepszego górala na Tour de France, zgarniał też etapy we Francji i Hiszpanii.
Trudno więc tej klasy Rafała nie docenić. Podobnie jak waleczności, bo na Vuelcie kilkukrotnie pokazał, że chęci ma ogromne, a i jeździć potrafi na światowym poziomie. Przez lata zebrał też już kupę doświadczenia, w trakcie hiszpańskiego touru świętował przecież 30. urodziny. Jeśli to wszystko połączy z odpowiednim przygotowaniem, to nie zdziwimy się, jeżeli za rok będziemy musieli pisać tekst o tym samym tytule, ale po tym, jak Majka zostanie pierwszy Polakiem, który dwa razy wyląduje na podium Wielkich Tourów w jednym sezonie, robiąc choćby takie wyniki jak Primoz Roglic w tym sezonie (3. na Giro i zwycięski we Vuelcie). Bo taki wynik jak najbardziej tkwi w obszarze jego możliwości.
Ale w tym sezonie zadowolić musimy się „tylko” dwoma szóstymi miejscami. Wielu narzeka, że to za mało. Jednak patrząc na poziom naszego kolarstwa i jego historię, powinniśmy raczej bić Rafałowi brawo. Z nadzieją, że za 20 lat nie będziemy o tych jego wynikach pisać jako o „złotej erze, która prędko nie wróci”.
Fot. Newspix