Trzeba przyznać, że terminarz młodzieżówka miała dobry: wyjazd na Łotwę, potem Estonia w Białymstoku. Idealnie, żeby nowo powstający zespół choć trochę zgrać, zaszczepiając nowym twarzom idee, które stylowi kadry Michniewicza towarzyszą. Te swoiste testy o punkty zostały zdane i choć to wciąż plac budowy, tak po pewnym 4:0 jest jasne, że Polska U21 ma już fundamenty.
Nie ma nawet jak porównywać potencjału estońskiej młodzieżówki do naszej. U nas w zasadzie mieszanka ludzi, którzy wyjechali na Zachód i tych, których transfer na Zachód bez trudu jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. U nich Kristofer Piht z Paide Linnameeskond czy Alex Roosalu z Viljandi JK Tulevik. Przepaść. Powiedzmy sobie szczerze: niektórzy z Estończyków pewnie za jakiś czas uznają, że na futbolu to oni na chleb nie zarobią i lepiej zmienić branżę. Z drugiej strony, nie ukrywajmy: polskie drużyny miewają problemy, gdy trzeba słabszemu rywalowi wbić gwoździa, dotyczyło to również minionych eliminacji drużyny Michniewicza. Dzisiaj kłopotami nie zapachniało – było lekko i spokojnie, na trzecim biegu kontrola meczu od pierwszej minuty. W zasadzie po mocnym wejściu wydawało się, że już do przerwy estońskiego bramkarza zmęczy samo wyjmowanie piłki z siatki.
Świetnie funkcjonowała nasza lewa strona, praktycznie cały mecz stwarzaliśmy tędy zagrożenie. Już w szóstej minucie dało to konkretny efekt: Pestka wyłuskał piłkę na połowie rywali, zagrał do Płachety, a ten sprawdził zdolności Paplavskisa – Estończyk jednak raczej nie pójdzie śladami Marta Pooma. Płacheta cały czas imponował aktywnością, przeciwnicy nie potrafili go upilnować, był wciąż pod prądem, wciąż do grania, brał na siebie ciężar, robił grę i po kwadransie za jego zasługą powinno być 2:0, ale Klimala z Bidą nie dali rady wepchnąć piłki do bramki. Gracz Śląska to na pewno wielki wygrany tego spotkania, nawet jeśli rywal nie był z najwyższej półki.
Płacheta jeszcze przed przerwą mógłby mieć asystę, lepsze i gorsze sytuacje cały czas się pojawiały, ale brakowało skuteczności i koncentracji, szczególnie ze strony Klimali. Polska przeważała, grała piłką i chyba aż uwierzyła, że Estończycy nie są tu w stanie nam zagrozić. Owszem, Grabara mógłby równie dobrze wyjść do toalety, ale pod koniec trochę niefrasobliwości wkradło się w nasze poczynania – dostaliśmy ostrzeżenie. To był jedyny moment, kiedy można było być choć trochę nerwowym o rezultat.
Ważne, że lekcja została wyciągnięta. Wszedł Tomczyk za Klimalę, a my goniliśmy za drugim golem, a w końcu przyszedł, może po odrobinę przypadkowej akcji – wątpliwe, by Tomczyk chciał tak zgrać – ale jednak po pewnym, mocnym wykończeniu Fili. Warto odnotować, że znowu akcja została rozkręcona lewą stroną, a dośrodkowywał Płacheta. Od tej bramki tempo siadło, Estończycy czekali jak na ścięcie, odliczając minuty do końca meczu: w 80 minucie Jóźwiak dobijał strzał Bogusza i nie dał szans Paplavskisowi. Rezultat ustalił Dziczek z jedenastu metrów, a karnego wywalczył Bogusz, który dał dobrą zmianę. Indywidualnie na pewno widać było jak w takim towarzystwie wyróżnia się dojrzałością Dziczek – nie ta półka. Obok niego obiecująco zagrał Ściślak, ale tu trzeba poczekać aż okrzepnie.
Trudno dziś wyciągać daleko idące wnioski, nieporównywalnie trudniejsze mecze przed nami w październiku: Rosja na wyjeździe i Serbia u siebie. To w tych spotkaniach zespół Michniewicza przejdzie prawdziwy chrzest bojowy. Teraz dowiedzieliśmy się tylko, że są powody, by mieć nadzieję na powodzenie misji.
Polska U21 – Estonia U21 4:0 (1:0)
Płacheta 6, Fila 65, Jóźwiak 80 Diczek 94 (karny)