Reklama

Lato, Leo, monolog Szpakowskiego i 0:3. Tragifarsa z Mariboru

redakcja

Autor:redakcja

06 września 2019, 13:36 • 15 min czytania 0 komentarzy

Miała być łatwa grupa, odważniejsi stawiali nas nawet w roli faworyta, losowanie uznano za wygraną na loterii. A potem zamiast biało-czerwonej chwały, biało-czerwony koszmar. Eliminacje do mundialu w RPA były traumą rozpisaną na wiele głosów i na wiele aktów. Apogeum wpierdolu przyszło w Mariborze, gdzie ostatecznie pożegnaliśmy się z szansami na choćby baraże, a okoliczności porażki były cokolwiek osobliwe.

Lato, Leo, monolog Szpakowskiego i 0:3. Tragifarsa z Mariboru

Screen Shot 09-06-19 at 11.23 AM

Koszyki przed losowaniem. Z perspektywy, skupiliśmy się na dobrym losowaniu z trzeciego i pierwszego koszyka, podczas gdy obiektywnie trafiliśmy najgorzej jak się dało z czwartego i piątego.

Przypomnijmy co działo się w 2008: kontekst numer jeden, przerżnięte Euro. Beenhakker zostaje jednak na stanowisku mimo porażki, utrzymując swój diabelnie wysoki kontrakt. Polska zaczyna od straty punktów ze Słowenią u siebie, którą trudno przyjąć inaczej niż chłodno, szczególnie, że styl był mierny, a gola strzeliliśmy po karnym. Potem wyjazd na San Marino, gdzie mogliśmy przegrywać, ale jedenastkę złapał Fabiański, a potem trafili Smolarek i Lewandowski.

Drugie zgrupowanie było jednak wyraźnym promykiem nadziei. Paweł Brożek strzelił dwa gole Czechom, wygraliśmy z najgroźniejszym jak się wtedy wydawało rywalem do awansu, co wlało w nasz zespół sporo optymizmu. U Czechów ekipa była istotnie nieprzypadkowa: Cech, Jankulowski, Grygera czy Baros. Czas pokazał, że oni, podobnie jak my, też przechodzili w tamtym czasie swoje problemy, a w zasadzie całą przemianę pokoleniową.

Reklama

Czar prysł ze Słowacją. Prowadziliśmy na wyjeździe, byłby komplet punktów, choć przed zgrupowaniem pewnie wzięlibyśmy w ciemno i cztery punkty. Ale mimo prowadzenia, w dwie minuty, po frajersku, w ostatnich minutach, wypuściliśmy z rąk zwycięstwo ze Słowakami. Oni od tamtego momentu tylko nabrali rozpędu.

Tabela po 2008 roku:
Słowacja 9 punktów
Polska 7 punktów
Słowenia 7 punktów
Czechy 7 punktów
Irlandia Północna 4 punkty (jeden mecz mniej, z San Marino, “odrobiony” w lutym, w praktyce więc można uznać, że też siedem)
San Marino 0 punktów

Byłoby “ciut” lepiej? Byłoby. Ale wciąż nie było dramatu. Wszyscy gubili punkty ze wszystkimi, pozycja do ataku na pierwsze miejsce doskonała. Niestety potem przyszła klęska na Windsor Park. Nasze 10:0 z San Marino było meczem na otarcie łez, dla statystyków. Latem pauzowaliśmy. Przed wrześniowymi meczami o wszystko nasza sytuacja wyglądała źle, ale nie beznadziejnie, niestety 5 września nie udało nam się wygrać u siebie z Irlandią Północną, tylko remis po golu Mariusza Lewandowskiego powinien nas w istocie, w obliczu tylu wpadek, pozbawić szans. Ale wciąż punkty tracili wszyscy i przed starciem w Mariborze punktowa sytuacja wyglądała tak:

Słowacja 16 punktów
Irlandia Północna 14 punkty
Polska 11 punktów
Słowenia 11 punktów
Czechy 9 punktów
San Marino 0 punktów

Teoretycznie szanse więc wciąż były, choć terminarz mieliśmy najgorszy: Słowenia na wyjeździe, Czechy na wyjeździe i najlepsi w grupie Słowacy podejmowani u siebie.

Reklama

Kadra na te mecze nie powala. Bramkarze: Boruc (Celtic), Załuska (Celtic), Przyrowski (Polonia). Obrona: Gancarczyk (Lech), Wasilewski (Anderlecht), Żewłakow (Olympiakos), Jodłowiec (Polonia), Dudka (Auxerre), Bosacki (Lech), Komorowski (Legia), Golański (Steaua). Pomoc: Krzynówek (Hannover), Lewandowski (Szachtar), Trałka (Polonia), Murawski (Rubin), Roger (Legia), Obraniak (Lille), Błaszczykowski (BVB), Łobodziński (Wisła), Wilk (Lech). Napastnicy: Lewandowski (Lech), Saganowski (Southampton), Brożek (Wisła), Smolarek (Bolton).

Smolarek czy Krzynówek, wcześniejsze gwiazdy kadry Leo, już na poważnej krzywej opadającej. Roger mocno osiadł w Legii, forma w dół. Matusiak, jeszcze niedawno transferowany do Italii, teraz nie strzelał w Cracovii, podobny los Żurawskiego w Omonii. Niektórych, którzy mogliby dać impuls, jak choćby Kosowski, który grał tamtej jesieni z APOEL-em w Lidze Mistrzów, brak, choć z drugiej strony przecież Sosin z Cypru znajdował się na liście rezerwowych.

Przed meczem wypadli jeszcze Golański, Jodłowiec i Wasilewski – obrona była lepiona na kolanie, co było widać jak na dłoni. Dudka na stoperze – to powinno być zakazane ustawowo. Nie twierdzimy, że było jakieś niesamowite pole manewru, ale nawet sam Dudka podkreślał, że nigdy, przenigdy nie czuł się dobrze na stoperze. Do dyspozycji był natomiast choćby Głowacki. Beenhakker irytował wypowiedziami: powiedział, że nie zmieni za dużo, bo przecież z Irlandią byliśmy przy piłce przez siedemdziesiąt procent czasu. A że przełożyło się to na ratowanie remisu w końcówce Mariuszem Lewandowskim? Oj tam, oj tam.

Wyszliśmy ostatecznie w składzie: Boruc – Gancarczyk (Smolarek 61), Bosacki, Dudka, Żewłakow – Mariusz Lewandowski, Guerreiro, Obraniak (Łobodziński 45), Krzynówek, Błaszczykowski – Brożek (Robert Lewandowski 61). Pierwszy niebezpieczny strzał oddaliśmy w 69. minucie, gdy mecz był już przegrany, a oddał go wprowadzony w drugiej połowie Smolarek. Na naszej połowie Słoweńcy robili co chcieli. To była różnica klas.

Dla Jacka Krzynówka był to ostatni mecz w reprezentacyjnej karierze. Wymowne, że piłkarze nie chcą za bardzo tego meczu wspominać. A jak już namówi się ich na wspomnienia, to i tak zapadły im w pamięć głównie sprawy pozaboiskowe.

Wojciech Łobodziński: – Była realna szansa na baraże, pamiętam, że przed meczem była duża mobilizacja i koncentracja. Jaki był mecz, każdy wie. W szatni nic nie zwiastowało, że może to się potoczyć tak dalej. W głowie bardziej siedzi mi to, co stało się później – mecz chyba był aż tak słaby, że go wyparłem. Na pożegnalnej kolacji Leo powiedział nam, że nie mamy się czego wstydzić. Mówił oczywiście o całej swojej kadencji. Nie mieliśmy wtedy tylu zawodników w mocnych zachodnich klubach co dzisiaj. Sam przeżywałem to pożegnanie bardzo emocjonalnie, siadałem momentami na ławce w Wiśle, a byłem powoływany. Wobec mnie Leo Beenhakker zachował klasę do samego końca. Prezes Lato miał prawo podjąć decyzję taką, jaką podjął, ale powinien ją najpierw przekazać selekcjonerowi.

Seweryn Gancarczyk: – Piłkarz wychodząc na mecz nie myśli o problemach, tylko skupia się na spotkaniu i tym, żeby wypaść jak najlepiej. Tak podeszliśmy. Atmosfera nie była jakaś zła między nami, byliśmy skoncentrowani. A jednak nie mieliśmy żadnych szans, nie przeciwstawiliśmy się, byli dużo lepsi od nas. Zagrałem w całym finiszu tamtych eliminacji: później jeszcze z Czechami i Słowacją, nastrój wokół reprezentacji był fatalny, ale to wciąż kadra, marzy o niej każdy, jeździłem na nią z dumą i cieszyłem się z każdej chwili.

Leo po meczu powiedział: – Oczywiście, że jestem niezadowolony i rozczarowany. To był jeden z najsłabszych, jeśli w ogóle nie najsłabszy mecz tej reprezentacji. Na dziesięć naszych akcji, dziewięć przerywali Słoweńcy. Dzisiejszy wynik oznacza, że przestajemy się liczyć w walce o awans do mistrzostw świata. Nie było dziś w ogóle prowadzenia przez nas gry i stąd wynik inny niż oczekiwali kibice.

Mariusz Lewandowski: – Wyglądaliśmy dzisiaj tak, jakbyśmy pierwszy raz spotkali się na boisku. Zagraliśmy najgorsze spotkanie. Nie było zrozumienia między nami, w sumie zasłużenie wygrała Słowenia.

Michał Żewłakow: – Nie było dziś drużyny, ambicji, walki, pomysłu, organizacji, a więc wszystkiego tego, co jest potrzebne w meczu. Dlatego Słowenia wygrała gładko 3:0 i to nie jest najwyższy wymiar kary. Nie potrafię wytłumaczyć tego co się stało, bo gdybym umiał, łatwo można by to wyeliminować. Jako drużyna zawiedliśmy w tym meczu i w całych eliminacjach. Wszystko się dziś we mnie gotuje. Trudno rozmawiać w takim momencie o przyszłości.

Ówczesne Weszło bombardowało Leo pytaniami:

– Dlaczego nie podzielił się pan milionem dolarów premii za awans do finałów Euro 2008 z polskimi asystentami? Czy uważa pan, że to było fair?

– Dlaczego tak często mydli pan oczy? Czemu wyśmiewa pan bilans Artura Wichniarka w meczach kadry (17 spotkań – 4 gole) czy Ireneusza Jelenia (19 – 2), a nie wspomni pan, że Marek Saganowski rozegrał już 28 meczów i strzelił tylko 3 gole, dwa z Azerbejdżanem i jeden z Wyspami Owczymi? Dlaczego tak manipuluje pan faktami?

– Dlaczego ciągle opowiada pan, że dobrze zagraliśmy w drugiej połowie meczu z Austrią, choć wówczas tylko raz zagroziliśmy bramce rywali i nie strzeliliśmy żadnego gola?

– Jak to możliwe, że żaden polski piłkarz na mistrzostwach Europy (poza Borucem) nie był w życiowej formie, natomiast kilku – w katastrofalnej? Czy zgadza się pan ze stwierdzeniem Dariusza Dziekanowskiego, że popełnił pan błąd w czasie przygotowań?

– Czy to prawda, że podczas zgrupowań nie zamienił pan ani słowa z Arturem Wichniarkiem i Ireneuszem Jeleniem, przez co obaj mogli czuć się jak piąte koło u wozu?

– Dlaczego Frans Hoek przekazuje uwagi wchodzącym na boisko piłkarzom, mimo że jest tylko trenerem bramkarzy? Dlaczego systematycznie lekceważy pan polskich trenerów?

– Kiedy podpisywał pan kontrakt w Polsce, Michał Listkiewicz poinformował, że raz na miesiąc będzie pan spotykał się z polskimi trenerami ligowymi, aby ci mogli się czegoś od pana nauczyć. Dlaczego odbyły się tylko dwa takie spotkania? Albo inaczej – dlaczego nie odbyły się 24?

– Narzeka pan na polski system szkolenia. Co pan zrobił, by go zmienić? Guus Hiddink wprowadził plan naprawy rosyjskiej piłki, zgodny z własnym pomysłem. Może czas skończyć narzekać i wziąć się do roboty?

– Czy uważa pan, że słowa „fucking Wichniarek, fucking Jeleń” powinny padać z ust selekcjonera reprezentacji Polski? Czy nie za bardzo gardzi pan ludźmi w Polsce?

– Dlaczego kłamał pan, że jest od dawna w stałym kontakcie z trenerem Auxerre, podczas gdy dopiero w sierpniu tego roku poprosił pan o numer telefonu do niego?

– Jak to możliwe, że za klęskę w Euro 2008 w sposób rzeczywisty odpowiedzieli tylko pańscy polscy asystenci?

– Czy to prawda, że fizjolog Mike Lindemann zarobił ponad 100 tysięcy złotych za kilka tygodni pracy z polską kadrą? Skąd pan go znał? Dlaczego przedstawiał pan go jako światowej sławy fachowca, skoro nigdy on kimś takim nie był?

Pod koniec meczu w Mariborze miał miejsce kolejny element, który uwiecznił to spotkanie. Na swój sposób jest to druga strona medalu, drugi biegun przemówienia Włodzimierza Szaranowicza o Małyszu, czyli słynnego “żyliśmy życiem zastępczym”:

Całe nieszczęście zaczęło się w momencie, kiedy nie wpisano w klauzulę przedłużenia umowy z Leo Beenhakkerem jednego zastrzeżenia – jeśli nie wyjdziecie z grupy, tego pan nam nie zagwarantuje, kończymy kontrakt. Takiej klauzuli nie było i Leo Beenhakker kontynuował związek, który się już chyba wypalił, gdzieś to małżeństwo trwało nie z rozsądku, a z musu.

Im gorzej, im dłużej tym gorzej.

Zaczęliśmy od remisu ze Słowenią, grając bojaźliwie, w dodatku jednym napastnikiem. Pojechaliśmy do San Marino i kto wie Andrzej co by było, gdyby Fabiański nie obronił rzutu karnego. W marnym stylu wygraliśmy pierwsze wyjazdowe spotkanie. Okazało się, że to jest jedyne zwycięstwo biało-czerwonych w tych eliminacjach mistrzostw świata na wyjeździe. Potem nastąpiło przebudzenie i przywrócenie nam wiary po ładnym meczu, ale ze słabo grającymi Czechami. Troszkę była to zasłona dymna, wierzyliśmy, że można. Później fatalne błędy Boruca w wygranym meczu w Bratysławie sprawiły, że szansa awansu oddaliła się, a kiedy Boruc wpuścił piłkę, fatalnie interweniując gdzieś stremowany występem w Belfaście, te nasze szanse na awans zmalały do minimum.

Niektórzy mówili, że już wtedy odebrałem je Polakom, ale nie chciałem żeby tak było, choć nie wierzyłem, że coś się zmieni. Spotkanie z Grecją troszkę dało nam nadziei, chociaż dalecy byliśmy od zachwytu. W efekcie po fatalnej grze z Irlandią w końcowej części gry zremisowaliśmy i jak mówił słusznie po tym meczu Michał Żewłakow, kapitan polskiej reprezentacji, szansę na awans były iluzoryczne.

Zespół się nie przebudził, nie było zespołu. Nie było woli walki, dynamiki, szybkości, nie było drużyny takiej, jaką pamiętamy z eliminacji mistrzostw Europy.

Leo Beenhakker zapowiadał, że wyjdziemy z drewnianych domków, że będzie international level, że przejdziemy na jasną stronę Księżyca. Gdzie jesteśmy dziś, wszyscy widzimy. Pożegnanie z Afryką jest żenujące w wykonaniu Polaków, bo można się żegnać z finałami mistrzostw świata, ale po walce, której dziś w polskiej drużynie nie widzieliśmy. Chęci to zbyt mało, kiedy umiejętności nie staje. To jest tylko fragment większej całości, rozpocznie się narodowa dyskusja, bo przecież jeśli mamy rozpoczynające się rozgrywki Champions League czy Ligi Europejskiej dawnego Pucharu UEFA i nie mamy po raz pierwszy w historii żadnego przedstawiciela z polskiego klubu, no to ten marazm pogłębia się. Zarzuty, że nie ma myśli szkoleniowej, myślę że może trzeba ograniczyć naszą ligę, że trzeba wzmóc konkurencję, ale na pewno nie ma sensu dalej tkwić przy tym, co jest.

Kontrakt Leo Beenhakkera wygasa oczywiście po dwóch spotkaniach, pytanie czy ma on prowadzić reprezentację i wypić piwo nawarzone do końca? Czy też ktoś zmusi go do dania szansy młodym zawodnikom, bo trzeba myśleć o przyszłości, czyli o 2012 roku, czyli o finałach mistrzostw Europy bo te mamy zagwarantowane, ale nie będziemy grali żadnego meczu o stawkę oprócz tych dwóch spotkań, które są przed nami. Żal, bo przecież w ostatnich dwóch mundialach byliśmy. Żal, bo do tych mundiali awansowaliśmy po emocjonujących spotkaniach za kadencji Jerzego Engela czy Pawła Janasa. To, że rozczarowaliśmy w finale – szansa na czwartą bramkę – to już zupełnie fragment innej opowieści. Coś jest dziwnego i trzeba to zmienić.

Leo Beenhakker, nie było mu po drodze z Polskim Związkiem Piłki Nożnej, kiedy obwiniał o wszystko działaczy na czele z Antonim Piechniczkiem, to było dość uwłaczające, kiedy trenerowi, który dwukrotnie zagrał z Polską w finałach mistrzostw świata zarzucał brak kompetencji. Leo Beenhakker nie wygrał żadnego meczu prowadząc Holandię, Trynidad i Tobago i polską reprezentację w finałach mistrzostw świata i mistrzostw Europy. Widzieliśmy w nim zbawcę – był nim, bo był tym pierwszym, który zagwarantował Polskę do finałów mistrzostw Europy, ale dziś ani jemu ani polskiej reprezentacji nie po drodze. Coś się wypaliło w tym kontakcie, nie ma już motywacji, apelowanie do profesjonalizmu nic nie daje, nie jesteśmy nigdzie, jesteśmy w tym miejscu, w którym byliśmy, gdy Leo Beenhakker obejmował polską kadrę.

JUSKOWIAK: – Ja myślę że im wcześniej nastąpią znane… zmiany tym lepiej będzie dla naszej reprezentacji, widać dobitnie, że Leo Beenhakker nie dociera już do zawodników, nie potrafi nawet już w przerwie zmienić cokolwiek…

– Andrzej, ale chyba też gdzieś już to wszystko dla niego obojętne i dalekie. Pojechał do Rotterdamu, pojechał do Belgii, nie zajmował się, nie obserwował ligi, nie próbował wciągnąć młodych graczy. Owszem, kontuzjowani Wasilewski, kontuzjowany Jeleń, kontuzjowany również Garguła, nie ma Boguskiego, ale to w niczym nie tłumaczy, są młodzi ludzie, po których może trzeba było sięgnąć, jak choćby po Małeckiego, może trzeba było wcześniej zaryzykować z Gancarczykiem, może trzeba było postawić na Rzeźniczaka, może trzeba było sprawdzić Głowackiego, do którego stracił zaufanie zaledwie po jednym meczu z Finlandią. Nie ma specjalnie dużego wyboru, ale jeśli jest filing, jeśli jest czucie, są chęci – widać, że tego w polskiej drużynie nie ma. Graliśmy jak wypaleni, graliśmy żenująco, nic nie tłumaczy takiej postawy, nawet samo zaangażowanie, które dzisiaj było mizerne w wykonaniu Polaków, żal było patrzeć na to pożegnanie z Afryką. Żegnamy się w żenująco słabym stylu.

JUSKOWIAK: – Ze wstydu to naprawdę można by się schować do drewnianego domku.

– Powiem szczerze, że dawno nie widziałem tak słabo grającej reprezentacji Polski i to nie w tym dzisiejszym meczu, ale również w tym spotkaniu z Irlandią. Własna publiczność, 40 tysięcy ludzi, wielkie oczekiwania, fantastyczna atmosfera, pragnienie, marzenie uszczęśliwienia gdzieś tych kibiców i taki marazm, marazm, marazm, który nic nie wnosi, nic nie daje, tylko wciąż jesteśmy rozczarowani, zdegustowani, choć jak kibice wierzymy, że coś się zmieni. Musi się zmienić, bo gorzej już być nie może.

JUSKOWIAK: – Tak, a miało być lepiej, słynne powiedzenia Beenhakkera, że krok po kroku będziemy lepsi, będziemy coraz lepiej grać.

– Że już mamy international level…

JUSKOWIAK: – Tak, tego nie było widać, postępu nie było widać, nie ma myśli w grze naszego zespołu.

– Pytanie, czy Leo Beenhakker ma do końca wykonać swoje obowiązki, bo zapłacić trzeba będzie, wypełnić kontrakt do końca października, czy też już oddać ster reprezentacji innemu szkoleniowcowi. Za chwilę Szkot wiliam Columb zakończy mecz w Mariborze, w którym Słoweńcy nie przegrywają, pokonują dzisiaj reprezentację Polski trzy do zera po bramkach Dedicia, Novakovicia i Birsy, odpowiednio w 13, 45 i 61 minucie, i jeszcze jeden z ostatnich ataków Polaków, trzy minuty zostały doliczone, a więc potrwa to jeszcze minutę, choć być może zobaczymy jeszcze czwartą bramkę, bo ruszył tutaj do przodu znakomicie Pecnik który wszedł w międzyczasie, Pecnik! Ale ponad bramką Artura Boruca. Rzut rożny, nie zamierzam pastwić się nad Polakami, bo myślę, że to nie jest ich wina.

Ciekaw jestem, czy Leo Beenhakker te porażkę i to, że nie awansowaliśmy weźmie na siebie, czy tez znowu zacznie nam tłumaczyć, że po prostu mamy kompleksy, że nie potrafimy grać, że Polacy nie zrealizowali tego, co nakreślił, no ale gdzieś panie trenerze odpowiada pan za to, że ten zespół wygląda tak, jak wygląda. Dziś w Mariborze czy w Chorzowie cztery dni temu.

Jestem z biało-czerwonymi od wielu lat i zawsze przykro komentuje się takie mecze jak dzisiejszy, kiedy jesteśmy kompletnie bezradni w grze, pomyśle, w zasadzie we wszystkim. I to nie jest tak, że z tej reprezentacji nic nie można wykrzesać, po korektach, zmianach, po wprowadzeniu czy podziękowaniu kilku piłkarzom, wprowadzeniu innej grupy. To wszystko jest fragment większej całości, korupcji w polskim futbolu, bezsensownej decyzji przedłużenia kontraktu z Beenhakkerem, braku rywalizacji w polskiej lidze, ale to temat na inne opowiadanie, nie podsumowywanie pożegnania z finałami mistrzostw świata w RPA.

Ale nie zasłużyliśmy, z taką grą jak w ostatnich spotkaniach, zasłużyliśmy, bo wygraliśmy tylko na wyjeździe z San Marino, u siebie wygraliśmy z Czechami i u siebie z San Marino. Zremisowaliśmy ze Słowenią, przegraliśmy ze Słowenią, przegraliśmy ze Słowa… Słowacją, przegraliśmy dwukrotnie z Irlandią Północną. Tak grając i zdobywając tak mało punktów nie ma co marzyć o tym, by skompromitować się, bo jeślibyśmy awansowali nie wiem czy nie skończyło by się to tak, jak kończyło się ostatnimi czasy w finałach mistrzostw świata.

W Mariborze, po krajobrazie trudno powiedzieć że po bitwie – po bezradności, nicości żegnają państwa Andrzej Juskowiak i Dariusz Szpakowski.

Tamto przemówienie wpisywało się idealnie w nastrój totalnej beznadziei, przecież nawet kapitan Żewłakow mówił po meczu “trudno teraz mówić o przyszłości”. Czy monolog był wielką improwizacją? Wątpliwe – Szpakowski miał już podobne przemówienie w 1997. Plan zapewne istniał, choć raczej w ogólnym zarysie, na pewno nie słowo do słowa. Trwał przecież aż dziesięć minut.

W Polsce zawrzało. Klęska kadry dopełniała obraz. Żaden polski klub nie dostał się wówczas do fazy grupowej europejskich rozgrywek (Legia przegrała z Brondby, Lech z Brugią, a Wisła skompromitowała się z Levadią). U21 ograła tylko Finlandię i Liechtenstein. W listopadzie Polska U23 w absurdalnym spotkaniu z Anglią C przegrała 1:2. Przypomnimy, że Anglia C to zespół najlepszych graczy spoza lig zawodowych, a więc od Conference w dół. Gdzie nie spojrzeć, koszmar.

Screen Shot 09-06-19 at 12.32 PM

źródło: 90minut.pl

Leo, jeszcze przed chwilą wyskakujący z każdej lodówki, odznaczony orderem Odrodzenia Polski, stawiany za jednoosobowy symbol odrodzenia polskiej piłki, który ma przeprowadzić on, osobiście, tylko on, wyprowadzając nas gremialnie z drewnianych chatek, wykopywany na oczach telewidzów. I nikomu szczególnie nie było go żal, bo jakkolwiek sam Lato kajał się po powrocie do Polski, że zachował się bez klasy – Leo też notabene odwinął się per “prezes się schlał – tak o dalszej współpracy nie mogło być mowy. Eliminacje kończyliśmy w sposób dość absurdalny: tymczasowy trener Stefan Majewski, powołanie z pierwszoligowego Widzewa, Piechniczek chwalący, że mieliśmy więcej kornerów od Czechów, zero zwycięstw, zero bramek, garstka kibiców oglądających jak w śnieżycy na Stadionie Śląskim Gancarczyk ładuje samobója, który daje wygraną Słowakom.

Ależ to były ciemne wieki.

Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...