Po sześciu kolejkach tego sezonu możemy już wskazać drużynę, która z dużym prawdopodobieństwem najmocniej będzie męczyła się z przepisem zmuszającym trenera do wystawiania młodzieżowca. Przed startem rozgrywek nie było to tak oczywiste, ale coraz więcej wskazuje na to, że najgorzej przygotowana jest na tę okazję Arka Gdynia. I na tę chwilę trudno znaleźć tu jakiekolwiek powody do optymizmu.
Opcją numer jeden gdynian był Kamil Antonik, skrzydłowy, który dobrze wyglądał w sparingach i na inaugurację sezonu przeciwko Jagiellonii Białystok, ale później najwyraźniej mu się znudziło. Przed chwilą w trzech kolejkach z rzędu wybieraliśmy go najgorszym młodzieżowcem w całej lidze, nawet przeszła nam przez głowę myśl, że jak tak dalej pójdzie, będziemy wybierać „Antonika kolejki”.
Jacek Zieliński musiał reagować, w spotkaniu z Lechem Antonik tylko wszedł z ławki, co jednak nie uchroniło go przed kompromitującym występem, więc z Cracovią nawet nie powąchał murawy. Problem w tym, że opcja numer dwa wygląda… równie źle.
Na minus: Jan Sobociński (ŁKS), Miłosz Szczepański (Raków), Jakub Apolinarski (Raków), Bartosz Bida (Jagiellonia), Robert Gumny (Lech), Mateusz Praszelik (Legia), Marcin Listkowski (Pogoń), Bartosz Slisz (Zagłębie), Dominik Steczyk (Piast)
Opcją numer dwa jest inny skrzydłowy Mateusz Młyński. W pierwszych trzech spotkaniach wchodził na boisko z ławki (raz bezpośrednio za Antonika), w czwartym wyszli na boisko obaj, a w piątym i szóstym to 18-letni zawodnik był pierwszym wyborem Jacka Zielińskiego. Problem w tym, że zarówno z Lechem, jak i z Cracovią chłopak całkowicie zawiódł. O ile tydzień temu trochę przykrył to Antonik, o tyle teraz Młyński nie może liczyć na żadną taryfę ulgową.
Po oczach raziła przede wszystkim jego nieporadność i podejmowanie niewłaściwych decyzji. Osiem strat, jeden udany drybling… No, wyglądało to po prostu tak, jakby na długiej przerwie do chłopaków z ósmej klasy dołączył trzecioklasista. Same starania w żadnym wypadku nie niwelowały przepaści.
Nie twierdzimy, że nie ma talentu i powinien zająć się czymś innym, ale to po prostu chyba jeszcze nie jest jego czas. Bardzo podobał nam się wtedy, gdy był ostrożnie wprowadzany do zespołu przez Zbigniewa Smółkę, miał taką pozytywnie rozumianą bezczelność na boisku. Później przytrafiła mu się kontuzja, co zawsze jest kijem w szprychy, ale chyba nie ma co zwalać całej winy na nią. Chciałoby się, żeby Młyński rozwiązał problem z młodzieżowcem w składzie i jednocześnie pociągnął zawodzącą Arkę, ale on po prostu nie jest na to gotowy. Wydaje nam się nawet, że bardziej skorzystałby, gdyby dziś zbierał doświadczenie na wypożyczeniu do pierwszej ligi, ale przez przepis może o takim rozwiązaniu pomarzyć.
Inne opcje Arki? W Krakowie na boisku za Młyńskiego pojawił się Jan Łoś, więc może teraz to on dostanie szansę. Następny w kolejce pewnie jest lewy obrońca Wawszczyk, ale skoro Jacek Zieliński najpierw tolerował na tej pozycji Marciniaka, a później wolał zrobić bocznego defensora z Helstrupa niż dać chłopakowi szansę, to chyba mówi to sporo o jego potencjale.
Na plus: Sebastian Milewski (Piast), Przemysław Wiśniewski (Górnik), Daniel Ściślak (Górnik), Kamil Jóźwiak (Lech), Tymoteusz Puchacz (Lech), Michał Karbownik (Legia), Kacper Kozłowski (Pogoń), Aleksander Buksa (Wisła K.)
Można powiedzieć, że ostatnie miesiące należą do Przemysława Płachety. Najpierw przebojem, rzutem na taśmę wskoczył do młodzieżówki Czesława Michniewicza zmierzającej w kierunku Euro w Italii. Później w trakcie zgrupowania przeskoczył w hierarchii selekcjonera Kamila Jóźwiaka i Mateusza Wdowiaka. Po powrocie był jednym z najbardziej gorących nazwisk na transferowym rynku, a by zdobyć jego podpis, zainteresowany klub musiał przystać na nie do końca korzystne z perspektywy przyszłości warunki umowy (niska klauzula).
Ale Płacheta pokazuje na ekstraklasowych boiskach, że był wart takiego zamieszania. Jest ważną postacią liderującego Śląska, w przeciwieństwie do wielu rówieśników podnosi poziom w drużynie. Właśnie zaliczył debiutanckie trafienie w lidze, od razu na wagę remisu z Lechią. I to właśnie konkrety w postaci goli i asyst były bodaj ostatnią rzeczą, której nam u niego początkowo trochę brakowało.
Struś Pędziwiatr, ale raczej nie w stylu Miłosza Przybeckiego i innych lekkoatletów.
Fot. 400mm.pl