Po takim meczu wypada napisać jedno – to będą pracowite dni dla pana Zbigniewa Przesmyckiego. Jak wiadomo, szef polskich sędziów nie spocznie, póki nie wytłumaczy wszystkich decyzji swych nieomylnych podopiecznych – choćby nawet jeden z nich nie odgwizdał karnego po tym, jak obrońca złapał piłkę w ręce we własnym polu karnym – więc trzeba będzie nagimnastykować się w związku z postawą Mariusza Złotka w Bełchatowie. Już nie możemy się doczekać.
Nie możemy, bo w naszej ocenie arbiter skrzywdził dziś Lecha Poznań. Przynajmniej raz, a nie mamy pewności, czy nie więcej razy, bo realizator poskąpił nam powtórek. Przede wszystkim chodzi nam o sytuację z początku drugiej połowy, gdy Złotek podyktował rzut karny dla Rakowa po faulu Satki na Szczepański. Sęk w tym, że to raczej pomocnik najpierw gospodarzy zagrał nieprzepisowo w stosunku do przeciwnika. Wybaczcie, że tak wprost, ale w naszym odczuciu decyzja z dupy.
Jakby tego było mało, później jedenastka prawdopodobnie należała się Lechowi, gdy Kasperkiewicz blokował ręką strzał Jevticia. Zamiast tego mieliśmy kolejne wapno dla Rakowa, tym razem już niezbyt kontrowersyjne, bo siatkówki w polu karnym van der Harta było sporo. A Schwarz nie miał wielkich problemów z zamienianiem takich okazji na gole.
Już abstrahując od postawy sędziego, do której z pewnością w najbliższych dniach wrócimy, trzeba przyznać, że Lech dziś pokazał ten słynny charakter, o którym tak dużo się w Poznaniu w ostatnich latach mówi. Precyzując – o którego braku tak dużo się mówi. Mogli dziś załamać się podopieczni Żurawia, bo po wyrównanym początku strzelili dwa gole – najpierw Jevtić Muharem, a później Gytkjaer do pustaka po podaniu Jóźwiaka – i zdominowali Raków, ale wypuścili to z rąk i to we wspomnianych okolicznościach, bo chyba można powiedzieć, że rywal grał w dwunastu.
Ba! Wydawało się nawet, że to uskrzydlony beniaminek bliżej jest trzej bramki. Tymczasem świetną sytuację zmarnował Szczepański (grał dobrze, ale miał aż trzy patelnie w drugiej połowie), a Kolejorz jeszcze raz zaskoczył po stałym fragmencie gry – tym razem Jevtić dograł Gytkjaerowi. Wystarczyło jeszcze obronić się przed bombardowania Schwarza, który szukał hat-tricka, ale trafiał w van der Harta i trzy punkty pojechały do Poznania.
Klasa. Być może przesadzamy, być może dopowiadamy sobie pewne rzeczy, ale pod względem mentalnym takie zwycięstwo chyba waży więcej niż gładkie dwa do zerka i zaprocentuje w przyszłości.
Dobry był to mecz, choć byłby bardzo dobry, gdyby:
a) sędzia podejmował lepsze decyzje,
b) Raków z taką samą pasją grał też przed przerwą.
Bo beniaminkowi też trzeba oddać, że to nie było typowe ciągnięcie za uszy. W drugiej połowie banda Papszuna rzuciła się Lechowi do gardła, powalczyła tak, jakby jutra miało nie być, zrobiła wiele, by stratę odrobić. Punktów za to nie ma, tych Raków w ogóle ma niewiele, ale nie obrazilibyśmy się, gdyby wszystkie drużyny w lidze przegrywały w takim stylu.
Fot. FotoPyK