Cartusia Kartuzy przez parę ładnych lat była niezwykle solidnym trzecioligowcem, zdradzającym nawet pewne aspiracje do występów w II lidze. Coś się jednak w pewnym momencie pogmatwało, bo poprzedni sezon kaszubska ekipa spędziła na poziomie okręgowym, o czym w klubie mówi się wręcz jako o okresie “banicji”. Tymczasem dziś Cartusia znów znajduje się na fali wznoszącej – najpierw udało się w niesamowitych okolicznościach wywalczyć awans powrotny do IV ligi, a potem wygrać 6:1 na otwarcie nowego sezonu i dołożyć do tego sukcesu dwa kolejne zwycięstwa, co oznacza – ni mniej, ni więcej – komplet punktów po trzech ligowych kolejkach rozgrywek 2019/20. Beniaminek wyraźnie sygnalizuje, że w Kartuzach na nikogo nie czekają łatwe do zgarnięcia punkty.
Działacze i zawodnicy Cartusii, których odwiedziliśmy w ramach współtworzonego z ETOTO cyklu #PowiatBet, na razie studzą nastroje i zapewniają, iż na powrót do III ligi klub nie jest w tej chwili gotowy. Niemniej – drużyna, organizacyjnie i sportowo oparta na piłkarskich pasjonatach oraz lokalnych patriotach, znów chce stanowić istotny punkt na piłkarskiej mapie województwa pomorskiego.
Jak ważna była dla Cartusii kwestia powrotu do IV ligi? Niech najlepiej o tym zaświadczy opowieść prezesa klubu, Tadeusza Orczykowskiego. Człowieka związanego z zespołem już od ponad pół wieku. – Moja córka miała ślub, zaplanowany na piątek 21 czerwca. A my w terminarzu mieliśmy ostatnią kolejkę do rozegrania w sobotę. Na dwa mecze przed końcem traciliśmy do lidera sześć punktów, więc pamiętam, że powiedziałem córce: “Słuchaj, Agatko. Może się tak ułożyć, że ostatni mecz będzie dla nas decydujący w walce o awans. Więc może tak być, że na twoim ślubie będę, ale na weselu nie”. No i rzeczywiście, ostatni mecz sezonu graliśmy, że tak powiem, o wszystko, a ja musiałem odpuścić wesele córki. Takiego spotkania przegapić nie mogłem.
– Córeczka to zrozumiała oczywiście! – zapewnia gorliwie prezes. – Nie ma dwóch zdań. Obie moje córki znają mnie i moją pasję. Zawsze do mnie dzwonią, pytają o wynik ostatniego meczu. Widzą, jak wiele dla klubu poświęcam. Sam się kiedyś zarzekałem, że jak spadniemy z czwartej ligi do piątej, to po łąkach jeździł nie będę. A na koniec się okazało, że byłem na każdym meczu.
W ETOTO MOŻECIE NATOMIAST OBSTAWIAĆ WSZYSTKIE MECZE IV LIGI!
NA PRZYKŁAD STARCIE CARTUSIA KARTUZY – GEDANIA GDAŃSK. KURSY: 1 – 1.64; X – 4.25; 2 – 3.60
Oczywiście przegapienie wesela córki dla meczu piłkarskiego to już dość skrajny przykład oddania klubowi, ale z drugiej strony – w pewnym sensie trudno się temu dziwić. Cartusia do IV ligi wróciła w niesamowitych okolicznościach. Rzeczywiście, na dwie kolejki przed końcem sezonu drużyna z Kartuz traciła sześć punktów do lidera tabeli, MKS-u Władysławowo. Jednak nadmorska ekipa w przedostatniej serii gier zaliczyła wpadkę, co pozwoliło zredukować stratę do trzech oczek. Tymczasem w finałowej kolejce zmierzyć się miały ze sobą… właśnie Cartusia i MKS. Trzydziesty mecz w sezonie, będący jednocześnie starciem o wszystko, swoistym finałem ligowych rozgrywek. Trudno sobie wyobrazić bardziej ekscytujący scenariusz.
Presja przed ostatnim spotkaniem ciążyła przede wszystkim na gospodarzach z Kartuz – podejmowali przeciwnika na swoim boisku, to raz, a poza tym – brak natychmiastowego powrotu z okręgówki do IV ligi mógłby wpędzić klub w kryzys, z którego trudno byłoby się już potem wykaraskać. Jakkolwiek spojrzeć, szósty poziom rozgrywek nie jest szczególnie interesujący ani dla utalentowanych zawodników, ani dla zamożnych sponsorów. Wielce prawdopodobne, że drużyna – wciąż jeszcze dość mocna w porównaniu do rywali z okręgówki – po prostu rozlazłaby się w szwach, gdyby przyszło jej pozostać na “banicji” dłużej niż jeden sezon.
Co gorsza – już po czterech minutach kluczowego meczu na prowadzenie wyszli zawodnicy z Władysławowa. Wydawało się, że sytuacja jest dla przyjezdnych wymarzona, doskonała – do awansu wystarczał im remis, a już po paru chwilach wypracowali sobie jeszcze dodatkowy margines bezpieczeństwa. Jednak Cartusia pokazała w tamtym spotkaniu charakter – udało się jej najpierw odrobić straty, a w 84 minucie Przemysław Kuss strzelił gola na wagę zwycięstwa i promocji do wyższej klasy rozgrywkowej. – To był prawdziwy mecz o wszystko – wspomina Sławomir Skowronek, jeden z działaczy klubu, a przed laty piłkarz i trener. – Władysławowo do awansu potrzebowało jedynie remisu, my musieliśmy za wszelką cenę wygrać. Fajny, bezpośredni bój dwóch drużyn zainteresowanych awansem. Na tym spotkaniu było dużo ludzi, świetna oprawa. Chcielibyśmy zbudować właśnie taki klimat wokół futbolu w Kartuzach, choć oczywiście mamy świadomość, że nie co tydzień gra się spotkania o takim ciężarze gatunkowym, które w naturalny sposób mocniej przyciągają zainteresowanie kibiców.
Dla Marcina Adamkiewicza, kapitana zespołu z Kartuz, zwycięstwo nad Władysławowem to najmilsze wspomnienie związane z klubem. 22-latek do Cartusii trafił przed pięcioma laty, jako wychowanek SMS Łódź. Wówczas liczył, że będzie to idealne miejsce, by wypromować się i kontynuować karierę w jednej z wyższych klas rozgrywkowych. Nie mógł się spodziewać, że klub wkrótce popadnie w tarapaty.
– Mam takie trzy wspomnienia z Cartusią, które najmocniej utkwiły mi w pamięci – mówi Adamkiewicz. – Tylko jedno jest w pełni pozytywne. Pierwsze z nich to na pewno debiutancki gol dla klubu. Zdobyłem tę bramkę przeciwko Gryfowi Słupsk, jeszcze w trzeciej lidze. Ale mecz koniec końców przegraliśmy, więc wspomnienie nie do końca dobre. Drugie – ostatni mecz sezonu 2017/18, starcie z Kaszubią Kościerzyna. Regionalne, kaszubskie derby. Wygraliśmy bardzo wysoko, strzeliliśmy naszym rywalom aż sześć bramek. Ale, niestety, było to jednocześnie spotkanie w ramach ostatniej kolejki sezonu, gdy byliśmy już pewni, że spadamy do piątej ligi. Zostawiliśmy po sobie dobre wrażenie, no ale degradacja stała się faktem.
– No i wreszcie – wspomnienie najświeższe, w końcu w pełni szczęśliwe. Poprzedni sezon. Na trzy kolejki przed końcem mamy sześć punktów straty do lidera, a w ostatnim meczu pokonujemy go i awansujemy do czwartej ligi. Takie historie budują drużynę. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że to wszystko działo się na dość niskim poziomie, ale mimo wszystko rzadko zdarzają się takie sytuacje. Kiedy cztery czy pięć kolejek przed końcem rozgrywek zremisowaliśmy mecz i nasza strata do Władysławowa urosła bodaj do siedmiu punktów, wszystkie gazety na Kaszubach nas już przekreśliły, a jednak się udało – dodał kapitan zespołu. – Naszym największym problemem w poprzedniej rundzie była bardzo wąska kadra. Mieliśmy trzynastu, może czternastu zawodników, którzy mogli coś ciekawego wnieść po wejściu na boisko. To za mało. Młodzi piłkarze, którzy uzupełniali kadrę, dopiero się uczyli seniorskiej piłki. Na szczęście przed rozpoczęciem obecnego sezonu udało się bardzo szybko wzmocnić skład, podpisując piłkarzy jeszcze przed startem przedsezonowych przygotowań. To bardzo korzystnie na nas wpłynęło. Rywalizacja na treningach stale wzrasta, więc forma zespołu idzie w górę.
Zawodnicy Cartusii świętują awans. Na pierwszym planie kapitan Marcin Adamkiewicz, w tle między innymi Hiszpan Alexandre Ochoa Pineiro, który w klubie grał przez pół roku podczas… wymiany studenckiej. W młodości otarł się o młodzieżówkę Celty Vigo.
– Takie historie dają nam pozytywnego kopa, żeby jeszcze mocniej pracować nad rozwojem klubu – dodaje cytowany już Skowronek. – Jak się coś kręci, coś się dzieje, to człowiek otrzymuje zastrzyk pozytywnej energii. Jest nakręcony, rwie się do działania.
AMBICJE
Jako się rzekło – Cartusia świetnie zaczęła sezon 2019/20. Na otwarcie rozgrywek – sensacyjny triumf 6:1 nad całkiem mocnym Powiślem Dzierzgoń, potem wyjazdowe zwycięstwo nad Gwiazdą Karsin. A na dokładkę trzecia kolejka i 4:2 z Jantarem Ustka. O ile ten ostatni przeciwnik prawdopodobnie większą część sezonu spędzi w okolicach strefy spadkowej, tak Powiśle i Gwiazda to już zespoły z pewnymi ambicjami. Na pewno nie chłopcy do bicia.
Słowem – beniaminek z Kartuz wystartował znacznie lepiej, niż można było oczekiwać.
– Ten udany start to dla nas pewnego rodzaju zaskoczenie – przyznaje uczciwie Skowronek. – Mamy z tyłu głowy ten rok spędzony na banicji w piątej lidze, więc nasze myśli przed bieżącymi rozgrywkami krążyły przede wszystkim wokół walki o utrzymanie. Nie wiedzieliśmy też tak do końca, jak wysoko zawieszą nam poprzeczkę czwartoligowi konkurenci. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę z jednego – że do utrzymania się w czwartej lidze trzeba mieć szeroką, wyrównaną kadrę. Do skompletowania takiej kary dążyliśmy i w ten sposób ukształtował się nasz zespół. Kilka wzmocnień, niewiele osłabień. Mimo wszystko – komplet punktów po trzech meczach to rezultat, którego absolutnie nie przewidywaliśmy. Choć trzeba też brać poprawkę na okoliczności. Mecz z Powiślem Dzierzgoń był dla nas niewiadomą, obawialiśmy się tego przeciwnika. I rzeczywiście – wynik jest mylący, bo spotkanie do łatwych nie należało. Po pierwszej połowie prowadziliśmy wprawdzie 2:0, lecz spotkanie było niezwykle wyrównane. Rywale mieli swoje sytuacje – gdyby byli skuteczniejsi, dziś być może inaczej byśmy rozmawiali.
Siłą kaszubskiego zespołu nie są dzisiaj personalia. Skład jest wyrównany, dobrze zbalansowany, ale Cartusia nie jest zespołem złożonym z dużych nazwisk. Te zasysa jak odkurzacz Radunia Stężyca, nie pozostawiając konkurentom w regionie zbyt dużego pola manewru. W Kartuzach zespół tworzony jest w inny sposób.
– Chcemy teraz przez jakiś czas spokojnie pograć w czwartej lidze – twierdzi Skowronek. – Nie mamy ambicji, żeby awansować gdzieś wyżej. Do tego potrzebne są pieniądze, którymi w tej chwili nie dysponujemy. Skupiamy się na zbudowaniu zespołu opartego na wychowankach, będącego solidnym, silnym czwartoligowcem. Cały zarząd stoi na stanowisku, że pierwszy zespół musi grać w jak najwyższej lidze, żeby ci nasi zawodnicy mogli się ogrywać i promować na odpowiednim poziomie. Ale nic na siłę. W tej chwili wystarczy nam czwarta liga.
Prezes Orczykowski nie potrafi jednak ukryć, że jego apetyt urósł w miarę jedzenia: – Myślę, że mamy bardzo mocny i wyrównany zespół. Moim zdaniem możemy się włączyć do walki o coś więcej.
Z lewej strony prezes Tadeusz Orczykowski, z prawej dyrektor Sławomir Skowronek.
Pytanie tylko, czy Cartusię dzisiaj stać na “coś więcej”? Z tego co sugeruje dyrektor, możliwości finansowe – zwłaszcza jeżeli chodzi o finansowanie pierwszego zespołu – są mocno ograniczone. – Dzisiaj jesteśmy klubem, w którym wszyscy zawodnicy są amatorami. Nie ma u nas ani jednego piłkarza na kontrakcie. Wszyscy podpisują deklaracje gry amatora, co wiąże piłkarza z klubem na rok. I to wszystko. U nas piłkarze nie mają żadnych dodatkowych umów, żadne pieniądze nie płyną innymi kanałami. To nie ułatwia nam kompletowania mocnej kadry, co oczywiste. Staramy się zwracać wszelkie koszty ponoszone przez piłkarzy, to wszystko. Wiadomo – wyniki robią zawodnicy. Lepiej wyszkoleni technicznie, bardziej doświadczeni. Tacy piłkarze mają już swoje wymagania finansowe, których my w tej chwili nie możemy i chyba nawet nie chcielibyśmy ich spełniać.
Jak to wygląda z perspektywy kapitana zespołu? Jak przyznaje Marcin Adamkiewicz, na reprezentowaniu barw Cartusii nie da się dorobić fortuny. – Nie można tego w ogóle nazwać zarabianiem. Wszyscy mamy podpisane deklaracje gry amatora i amatorami się czujemy. Prezes, kierownictwo klubu wspiera nas, żebyśmy nie dopłacali do gry, nie ponosili własnych kosztów. Klub pokrywa wszystko co jest związane z kwestiami dojazdów, obiadów, sprzętu i tak dalej. Nikt w Cartusii z piłki nie żyje. Wiemy wszyscy, że są takie kluby, nawet na tym poziomie rozgrywek, gdzie z piłki można spokojnie wyżyć, choć oczywiście nie na jakimś wygórowanym poziomie. My natomiast grę w piłkę dzielimy z pracą.
Sam zawodnik do drużyny trafił jeszcze jako nastolatek i zawsze dbał o to, by łączyć rozwój piłkarski z postępami w edukacji. Najpierw zdał świetnie maturę, a potem skończył niełatwe studia. Dzisiaj futbol jest dla niego – tak jak dla większości, jeśli nie wszystkich zawodników (czy też, ogólniej rzecz ujmując, zawodników) – po prostu pasją.
– Na Politechnice Gdańskiej studiowałem inżynierię medyczną pod kątem elektroniki w medycynie – opowiada Marcin. – No i tak też się kształtuje obecnie moja kariera zawodowa. Ciekawe tematy, ale dość skomplikowane. Na samym początku mojej przygody z Cartusią mieszkałem zresztą w Kartuzach. Mieszkanie udostępnił mi klub, co pozwalało mi zaoszczędzić sporo czasu na dojazdach. Niemniej – okres studiów na pewno nie był łatwy. To nie jest tak jak w pracy, gdzie poświęca się osiem godzin w ciągu dnia, potem trening i tyle. Moje studia wyglądały tak, że wracałem do Kartuz z uczelni, pędziłem na trening, a potem do późna ślęczałem jeszcze nad książkami, bo po prostu musiałem się czegoś nauczyć. Pierwsze dwa lata było mocno obciążające. Jednak ja od początku wierzyłem, że przy odrobinie starań da się to wszystko pogodzić. Nawet gdy występowaliśmy jeszcze w trzeciej lidze, gdzie spotkały nas znacznie dłuższe wyjazdy.
Siedziba klubu.
– Są takie osoby, które swoją karierę piłkarską kontynuowały przede wszystkim dla pieniędzy. Gdy w pracy pojawiała się jakaś podwyżka albo dodatkowe zadania, automatycznie tacy zawodnicy rzucali futbol, bo przestawało im się to finansowo opłacać. A przecież nie o to w tej zabawie w niższych ligach chodzi – dodaje Adamkiewicz.
Jak to się właściwie stało, że dzisiejszy kapitan klubu wylądował akurat w Kartuzach? – Jestem tu już piąty sezon. Trafiłem do klubu ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Łodzi, która miała z Cartusią dość dobre relacje. Gdy tu przychodziłem, zespół grał jeszcze na poziomie trzeciej ligi, miał za sobą sezon, gdy bił się o awans szczebel wyżej. Szczególnie w pierwszej rundzie, gdy Cartusia zajmowała przez jakiś czas pierwsze miejsce w tabeli. Dlatego mówiło się wtedy, że jest to drużyna z potencjałem i dobre miejsce dla młodego zawodnika, żeby się rozwijać i wypromować. Niestety – potem nadszedł dla klubu trochę gorszy czas, połączony też z reformą rozgrywek. Zakończyło się to naszym spadkiem do piątej ligi w sezonie 2017/18. Można powiedzieć, że Cartusia znalazła się na dnie, bo niższy poziom rozgrywek naprawdę w Kartuzach jest już kompletnie nie do zaakceptowania.
– Dzisiaj jestem w grupie dwóch-trzech zawodników, którzy w klubie są najdłużej. Mamy w kadrze wielu zawodników bardzo młodych, wchodzących do składu z drużyn juniorskich, albo sprowadzanych gdzieś z okolicznych klubów. Oczywiście paru zawodników doświadczonych też u nas gra, ale są to zawodnicy, którzy trafili do Kartuz niedawno. Tworzymy młody zespół pod kątem wieku i stażu spędzonego razem – opowiada Marcin. – W Kartuzach zawsze była dobra atmosfera do piłki. Na Kaszubach są dwa kluby, gdzie futbol był od zawsze – Cartusia i Kaszubia. To były zawsze takie mocne marki w regionie. Ale w dzisiejszym futbolu wszystko rozbija się o finanse. Mniejsze kluby na przestrzeni ostatnich lat uzyskiwały spore zastrzyki finansowe, a Cartusia i Kaszubia pozostają na podobnym poziomie jak wcześniej i dlatego przestały się rozwijać, a wręcz zaczęły zostawać w tyle.
WDA LIPUSZ PORADZI SOBIE Z REZERWAMI LECHII GDAŃSK? KURS W ETOTO: 2.30!
PRZESZŁOŚĆ
Jeżeli ktoś jeszcze kilka lat temu przejeżdżał przez Kartuzy, kierując się (wiecznie zakorkowaną) ulicą 3-go Maja, w pierwszej kolejności zwracał uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze – monumentalną, choć na swój sposób również upiorną Kolegiatę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, z wyjątkowo charakterystycznym dachem, który swoim kształtem przypomina trumnę. I po drugie – na zadaszoną trybunę stadionu Cartusii. Już na pierwszy rzut oka, jak to się malowniczo mówi, trąciła ona myszką, tym niemniej – przykuwała wzrok napisem.
Trybunę, której dziś już nie ma, bo stadion uległ gruntownej przebudowie. A w zasadzie ulega, bo wciąż trwają ostatnie poprawki.
Dawna trybuna kryta na stadionie w Kartuzach.
Stadion teraz.
Obiekt jest niemalże równie wiekowy co sam klub, którego założenie datuje się na 1923 rok, a zatem jeszcze na okres międzywojenny. Początkowo organizacja sportowa w Kartuzach nazwana została: Gniazdo Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” Kartuzy. Futbol niekoniecznie był jeszcze wówczas sportem numer jeden wśród mieszkańców miasta, ale wkrótce stał się zdecydowanie najpopularniejszą dyscypliną sportu w okolicy. Stadion przy ulicy 3-go Maja powstał natomiast czternaście lat później, choć krytą trybunę wybudowano dopiero w latach osiemdziesiątych.
Co ciekawe – nie z okazji meczu piłkarskiego, a rywalizacji rugbistów z Polski i Związku Radzieckiego.
Wielkiego futbolu w Kartuzach nigdy nie grano. Swój najlepszy czas zespół osiągnął na początku XXI wieku. Najpierw przez kilka lat dobijając się do III ligi, aż wreszcie przyklepując awans. W koszulce Cartusii biegał w tamtym czasie między innymi kończący już karierę piłkarską Jacek Grembocki, a także Piotr Młyński, ojciec Mateusza z Arki Gdynia. – Mateusz siedział jako dzieciak na trybunach w Kartuzach i może to w nim zaszczepiło taką miłość do piłki? – zastanawiał się Młyński senior w materiale “Patrzymy w przyszłość”. – – Tata powtarza, że nie mogę się bać. Gdy mogę jechać jeden na jednego, mam próbować. Przed każdym rywalem mam respekt, ale nie można czuć przed nikim strachu. Na boisku trzeba się bawić, cieszyć grą, a nie być pospinanym – opowiadał natomiast Młyński junior.
Cartusia w połowie lat osiemdziesiątych. Zespół balansował wtedy między A-klasą a okręgówką. Z lewej strony stoi dzisiejszy prezes klubu.
– Cartusia jest zespołem, który jedenaście lat z rzędu spędził w trzeciej lidze – wylicza Sławomir Skowronek. – Wyczytałem, że w którymś momencie to był rekord spośród wszystkich ekip z województwa pomorskiego, żeby przez tak długi czas utrzymywać się na tym poziomie rozgrywek bez spadku czy awansu. A trzeba pamiętać, że niedługo po naszym awansie w 2005 roku trzecia liga była bardzo mocno obsadzona klubami z czterech województw. Pamiętam, że graliśmy wówczas wyjazdowe spotkania nawet z Wartą Poznań czy Mieszkiem Gniezno. Potem powstała już trzecia liga bałtycka, ale myśmy dalej w niej spokojnie trwali. Do czwartej ligi spadliśmy dopiero przed trzema laty. I potem polecieliśmy na łeb, na szyję. Aż do okręgówki. To się wiązało przede wszystkim z finansami. Popadliśmy w kryzys, co przełożyło się w odejście kluczowych zawodników. Zaczęliśmy grać przede wszystkim wychowankami, a to zakończyło się degradacją.
– Poodchodziło od nas w tamtym okresie wielu sponsorów, którzy wspierali nas przez lata. I serdecznie im za to dziękujemy – wiadomo, że lokalni przedsiębiorcy nie mogą nas wspierać w nieskończoność. Dlatego trzeba być czujnym, działać na bieżąco. Bez pomocy sponsorów nie da się funkcjonować, przynajmniej jeżeli chodzi o pierwszy zespół. Sekcje młodzieżowe mocno wspiera Urząd Miasta w Kartuzach. Od lat ufa nam również grupa Energa, która stała się głównym sponsorem naszego klubu. Więc, summa summarum, jakoś się to wszystko kręci – dodaje dyrektor.
W swoim czasie przez Cartusię przewinęło się sporo szkoleniowców o uznanych nazwiskach, co też świadczyło o rosnącej pozycji klubu, jeżeli chodzi o futbol pomorski. Swoich sił próbował w Kartuzach sam Janusz Kupcewicz. Zakończono z nim jednak współpracę w dość kuriozalnych okolicznościach. Legendarny zawodnik Arki Gdynia i reprezentacji Polski wygrał w rundzie jesiennej szesnaście spotkań na siedemnaście możliwych, ale został wykopany ze stanowiska ze względu na – nazwijmy to – niską etykę pracy. O to przynajmniej był oskarżany na łamach “Gazety Wyborczej” przez jednego z podopiecznych. – Były takie treningi, że przez 20 minut rozmawiał przez komórkę i w ogóle nie interesował się, co robimy. A my skończyliśmy ćwiczenie i marzliśmy. Kilka razy długo czekaliśmy na wskazówki, bo trener poszedł zapalić papierosa. Wiele treningów odwołał bez powodu, bo trochę padał deszcz i nie chciało mu się moknąć. Jego podejście można krótko ocenić: zero zaangażowania.
Janusz Kupcewicz był trenerem otwartym na kibiców – zdarzyło mu się nawet z nimi czatować!
Stanowisko po Kupcewiczu objął równie słynny w Trójmieście i okolicach Mieczysław Gierszewski, który bez problemu dokończył dzieło poprzednika i wykręcił z drużyną awans do III ligi w sezonie 2004/05.
– Ja swoją przygodę w klubie zacząłem od czternastego roku życia, jako junior – opowiada prezes Orczykowski, Kaszub i kartuzianin z krwi i kości. – Przez wiele lat grałem w pierwszym zespole, również jako kapitan. W 1985 roku zostałem mianowany kierownikiem drużyny i do 2017 roku nieprzerwanie pełniłem tę funkcję w klubie. Wtedy koledzy wybrali mnie na nowego prezesa, no i od tego czasu jakoś ten wózek ciągnę. Pierwszy sukces już mam na koncie, czyli szybki powrót do czwartej ligi. Specjalnie się nawet przeprowadziłem na ulicę Mściwoja II, żeby mieć bliżej do biura. Teraz mieszkam spacerkiem pięć minut od stadionu. 71 lat na karku, ale nie wyobrażam sobie być poza klubem. Cartusia to całe moje życie. To pasja, którą mam w sobie od dziecka. Kiedyś się ta miłość do futbolu we mnie pojawiła i do dziś nie chce odpuścić. Mam czterech braci, ale tylko ja tak mocno związałem się z piłką. Dla nas wszystkich w klubie to jest coś naprawdę ważnego, dlatego poświęcamy dla Cartusii nasz wolny czas.
– Kiedy pytam prezesa, gdzie jest, a on odpowiada: “W domu”, to oznacza, że jest akurat w klubie – potwierdza Skowronek.
Orczykowski dodaje: – Dla mnie takim najpiękniejszym wspomnieniem związanym z klubem wciąż pozostaje właśnie awans do trzeciej ligi w 2005 roku. Kiedy naszym trenerem był wcześniej Andrzej Bussler, przez trzy sezonu z rzędu wypracowywaliśmy sobie olbrzymią przewagę, żeby na wiosnę ją roztrwonić i jednak nie awansować. Może i dobrze się stało – chyba nie byliśmy przygotowani finansowo na taki skok. Akurat awans przyszedł w odpowiednim czasie, gdy zespół był już poukładany i zdolny, żeby powalczyć na trzecioligowym poziomie. Mieliśmy wtedy tak mocną ekipę, że nasza przewaga nad wiceliderem tabeli w 2005 roku wynosiła ponad 30 punktów. Ten awans to była dla nas nobilitacja. Dla klubu, dla miasta. Cartusia nigdy wcześniej na tak wysokim poziomie nie występowała.
W tej chwili zarząd klubu składa się niemal wyłącznie z ludzi blisko z Cartusią związanych. Spotyka się to niekiedy z głosami krytyki w lokalnych mediach, gdzie dziennikarze domagają się świeżego spojrzenia na sprawy klubu. Ale działacze stoją na stanowisku, że najważniejsza jest rodzinna atmosfera.
Biuro prezesa.
– U nas działacze żyją w ten sposób. Klub jest dla nas najważniejszy. Wiele spraw prywatnych, rodzinnych uroczystości uroczystości, urlopów jest układana zgodnie z potrzebami klubu. Nic nie może kolidować z ważnym meczem – śmieje się Skowronek. – Ja jestem z klubem związany od dziesiątego roku życia. Dzisiaj wszyscy pracujemy tu społecznie. Po prostu kochamy to robić. Słowa uznania muszę również skierować dla naszych poprzedników. Pana Henryka Pietrasa i Andrzeja Formeli, pana Zdzisława Niklasa. To dzięki ich zaangażowani i wkładowi finansowemu klub święcił największe sukcesy.
– Teraz jest okres przejściowy dla klubu, ale już wkrótce będziemy mieli przepiękny stadion. W pełni certyfikowane boisko lekkoatletyczne z doskonałą płytą, wyposażoną w automatyczny drenaż. Skończą się zatem problemy ze stojącą na boisku wodą. Dwa boiska – główne i boczne – to już, jak na nasz poziom rozgrywek, bardzo dobre warunki do treningu. Cieszymy się z tego, co mamy – dodaje. – W tej chwili warunkowo gramy na boisku bocznym, na sztucznej murawie. Wiąże się to z tym, że nie możemy gościć na meczu kibiców, którzy na szczęście korzystają z uprzejmości sąsiadującego z nami hotelu i mają możliwość, by oglądać nasze spotkania. Cały obiekt należy zresztą do Urzędu Miasta, który był inicjatorem przeprowadzenia tej inwestycji. Obiekt czeka już na odbiór. Myślę, że stadion na jesieni zostanie już oddany do użytku.
Mimo wszystko – wypada też umieścić łyżkę dziegciu w tej beczce miodu. Ostatecznie nie ma chyba przypadku w tym, że Cartusia przez całe lata znajdowała się w trzeciej lidze, a nagle gruchnęła aż do piątej. Działaczom trudno wskazać jakąś konkretną pomyłkę, jakiej dzisiaj żałują, a która doprowadziła do kryzysu w klubie.
– Nikt nie jest idealny i my pewnie też coś robiliśmy źle, skoro doszło do spadku do piątej ligi – mówi Skowronek. – Trudno mi wskazać coś konkretnego. Może zadecydował brak determinacji przy poszukiwaniu i pozyskiwaniu sponsorów? To niewdzięczna robota. Trzeba prosić każdego na kolanach, niektórzy są niewzruszeni. Trzeba mieć dużo samozaparcia, determinacji. Dziś wychodzimy z założenia, że każdy mały przedsiębiorca, każdy darczyńca jest bardzo ważny. Oczywiście jesteśmy dumni ze współpracy z Energą, ale to nie jest tak, że koncentrujemy się na dużym partnerze, a zapominamy o tych drobnych. Bo na koniec dnia to właśnie tacy mali sponsorzy robią klimat wokół piłki w mieście. Bez takich ludzi nie ma piłki w takich miastach jak Kartuzy. My teraz próbujemy wyniki robić dzięki dobrej atmosferze wokół klubu i w szatni. Wiele na tym zyskujemy.
Prawie gotowy stadion.
W klubie dostrzegają też problem niezadowalającej frekwencji. Abstrahując od tego, że w tej chwili formalnie mecze Cartusii oglądane są bez kibiców, zainteresowanie losami klubu w ostatnich latach się zauważalnie skurczyło.
– Wszystko łączy się z wynikami – twierdzi dyrektor. – Gdy byliśmy w dołku, automatycznie zainteresowanie gasło. Trudniej było namawiać sponsorów, na trybunach pojawiało się mniej kibiców. Aczkolwiek jesteśmy przekonani, że w Kartuzach jest miejsce na futbol nawet trzecioligowy. Zbliża się pomału stulecie klubu, to nie jest przypadek, że ta drużyna przez tak wiele lat przetrwała. Sam pamiętam czasy, gdy na trybunie krytej organizowano super-oprawy, na spotkania przychodziły setki kibiców. Myślę, że cały czas jesteśmy ważną częścią miasta i zespołem rozpoznawalnym w skali całego regionu.
POWIŚLE DZIERZGOŃ WYGRA Z GRYFEM SŁUPSK? KURS W ETOTO: 2.95!
MŁODZIEŻ
Podobnego zdania jest Marcin Adamkiewicz. – Spadek do okręgówki nigdy nie powinien nam się przydarzyć. Mieliśmy kadrę spokojnie na zajęcie miejsca w połowie tabeli czwartej ligi. W mieście dzisiaj brakuje trzecioligowej piłki. Jest atmosfera piłkarska, jest środowisko zainteresowane futbolem. Wystarczą nasze małe sukcesy, żeby odbiło się to korzystnie na frekwencji. Widać po prostu gołym okiem, że liczba kibiców wyraźnie wtedy wzrasta. Gdy klub znalazł się na równi pochyłej, też dało się to odczuć poprzez pustki na trybunach. Ostatnio jest znowu lepiej. Myślę, że to też pokłosie zmian w klubie – mówi zawodnik. Nawiązując do tego, że rok temu ukonstytuował się nowy zarząd klubu, z Tadeuszem Orczykowski w roli prezesa. – Każda organizacja potrzebuje od czasu do czasu pewnych przetasowań, bo trochę się już to wszystko w Cartusii zastało. Teraz wychodzimy na prostą pod kątem organizacji klubu i atmosfery, jaka jest wokół niego budowana. Fajna komunikacja z kibicami, media społecznościowe. Do tego nowy stadion… Cały czas wierzę, że dla klubu nawet ten czwartoligowy poziom to tylko pewien etap przejściowy i już za kilka lat uda się przywrócić trzecią ligę w Kartuzach. Takie powinny być dziś nasze aspiracje.
– Konieczność gry na sztucznej nawierzchni też nam nie pomaga. Każdy mecz na sztucznej murawie wygląda inaczej niż na naturalnej. Inne odczucia, inne reakcje. Poza tym – brak trybun wypełnionych kibicami powoduje atmosferę meczu towarzyskiego, do czego też trzeba przywyknąć. Najważniejsze jest jednak to, że w ogóle poczyniono kroki, by nowy stadion w Kartuzach powstał. Poprzedni obiekt zdecydowanie wymagał renowacji. Myślę, że wybudowanie nowej, pięknej płyty to też może być sygnał dla mieszkańców i kibiców, że coś fajnego się wokół Cartusii dzieje. Wiadomo, że dla nas gra na plastikowej nawierzchni to nie jest nic przyjemnego, podobnie jak dla kibiców obserwowanie meczów rozgrywanych w takich okolicznościach. Dlatego tak ważne jest, żebyśmy jesienią wywalczyli sporo punktów i na wiosnę, już na nowym stadionie, spróbowali powalczyć o coś więcej niż tylko wegetacja w czwartej lidze – mówi odważnie zawodnik. – Grając w Łodzi otarłem się już o trochę większą piłkę, bo jako SMS mierzyliśmy się z Legią, Polonią, graliśmy na dużych stadionach. Ale pamiętam, że ta wyburzona, kryta trybuna na stadionie Cartusii od razu zrobiła na mnie wrażenie, była bardzo charakterystyczna. Gdy pierwszy raz przyjechałem do Kartuz, po stadionie oprowadzał mnie kierownik drużyny, a dziś prezes klubu. Na pewno przede wszystkim ta trybuna mi zapadła w pamięć, jeżeli chodzi o tę pierwszą wizytę. Ale, nie ma się co oszukiwać – to był już od dawna relikt przeszłości. Oczywiście mam w pamięci te wszystkie oprawy, które nasi kibice tam realizowali, ale wierzę, że obecna przebudowa stadionu to tylko początek zmian i wkrótce doczekamy się kolejnych inwestycji, właśnie związanych z postawieniem nowej, zadaszonej trybuny.
Choć Adamkiewicz ma ledwie 22 lata, jest jednym z tych zawodników, którym powierzono istotną rolę w zespole. Jako kapitan – dba o atmosferę w szatni i stara się, by wszyscy zawodnicy – zwłaszcza młodzi – czuli się w zespole komfortowo. Taka jest w tej chwili filozofia klubu – oprzeć się na wychowankach. Sławomir Skowronek doliczył się ich aż jedenastu w kadrze pierwszego zespołu.
– Przyszedłem do klubu jako nastolatek, to był mój pierwszy profesjonalny zespół. Jasne, że nie zakładałem, by Cartusia miała być moim ostatnim zespołem. Do głowy by mi nie przyszło, że zostanę w Kartuzach przez pięć lat. Spodziewałem się, że moja przygoda z klubem to będzie pewien przystanek w karierze. Trzecia liga to jest jednak taki poziom, który trochę każdego juniora weryfikuje. Na tyle wysoki, że można łatwo stwierdzić, czy ktoś się nadaje do profesjonalnego futbolu. A jednocześnie na tyle niski, że młody piłkarz, jeżeli ma talent, może się w tych rozgrywkach z powodzeniem przebić i odnaleźć – zauważa kapitan Cartusii. – Klub budują wspaniali ludzie. To jest specyficzna, kaszubska mentalność. Jeżeli wejdziesz w to środowisko i Kaszub przekona się, że jesteś człowiekiem godnym zaufania, to potrafi oddać ci swoje serce. Nie da cię skrzywdzić i będzie szanował twoją pracę. To jest bardzo ważne, bo różnice z tym podejściem do piłkarzy bywa w mniejszych klubach. W Cartusii atmosfera i kultura piłkarska są na bardzo wysokim poziomie, dlatego jestem bardzo zadowolony, że w klubie zostałem i nadal w nim gram.
– Trener z prezesem mi zakomunikowali, że nie wyobrażają sobie, by kapitanem zespołu został ktoś inny niż ja. Klub we mnie uwierzył, zainwestował. Troszkę te losy zespołu potoczyły się inaczej niż każdy oczekiwał. Ale zostałem z Cartusią na te trudniejsze czasy i odczuwam, że zarząd i trenerzy odpłacają mi się za to jak tylko mogą. Czuję z ich strony szacunek, wsparcie. I nie chodzi tylko o opaskę kapitańską. Z każdym problemem można do prezesa przyjść i zawsze się to jakoś rozwiąże – dodaje Adamkiewicz.
Siedziba klubu.
Choć prezes Orczykowski przyznaje, że “samymi wychowankami grać się w lidze nie da, bo często odstają poziomem”, to w Cartusii próbują przemycać swoich chłopaków do pierwszej drużyny jak najczęściej. – W tej chwili mamy cztery grupy młodzieżowe, piąta jest w budowie. Cały czas prowadzimy nabór i zobaczymy, jak wiele dzieciaków uda nam się ściągnąć. W zeszłym roku mieliśmy tych grup siedem, teraz jest ich troszkę mniej. W Kartuzach powstała też prywatna szkółka piłkarska, część chłopaków się tam przeniosła. Założyli ją nasi byli trenerzy, którzy pociągnęli za sobą wielu zawodników – mówi Skowronek.
Konflikt między Cartusią o szkółką piłkarską Akademia Piłkarska Jedynka to dość głośna sprawa w Kartuzach, o której chętnie rozpisują się lokalne media. Jednak działacze klubu nie chcą szerzej poruszać tego tematu. – Zostawmy to na inną okazję – prosi Jerzy Meissner, doświadczony szkoleniowiec, obecnie koordynujący pracę grup młodzieżowych w Cartusii.
W tej chwili klub z Kartuz cały swój program szkoleniowy opiera na uczestnictwie w piłkarskim projekcie grupy LOTOS. – Nasze treningi są monitorowane, prowadzimy dzienniki zajęć, wszystko jest precyzyjnie planowane, przygotowywane i prowadzone. Młodzież odbywa cztery treningi w tygodniu. To nie są spontaniczne zajęcia, wszystko jest przemyślane – zapewnia Skowronek. Meissner uzupełnia natomiast: – Kiedy obserwuję solidne kluby ligowe, są tam już na etapie juniorskim porządne obozy przygotowawcze, odnowa, baseny. No i przede wszystkim wyższy poziom z uwagi na dużą liczbę szkolonych zawodników. My sami nie bylibyśmy w stanie tego zorganizować, uczestnictwo w zewnętrznym programie szkoleniowym daje nam nieco szersze możliwości.
– W tej chwili szkoli się u nas około siedemdziesięciu dzieciaków. To o wiele za mało. Planujemy na początku września przeprowadzić dodatkowe nabory i uzbierać około stu zawodników – dodaje koordynator. – Najlepszych chłopaków puszczamy od razu dalej, a pozostali pozostają u nas. Chociaż ja wierzę, że niektórzy z nich mogą się wypromować w naszym pierwszym zespole, poprzez czwartą ligę. Z nową infrastrukturą to już jest całkiem przyzwoity poziom. Na razie w mojej ocenie nie stać nas na więcej.
– Był taki okres w historii klubu, gdy ambicje naszej drużyny sięgały wyżej. Ale wtedy Cartusia oparta była na piłkarzach ściągniętych z zewnątrz – zauważa Meissner. To kolejna postać związana z klubem od dekad. – Paru moich chłopaków, wychowanków łapało minuty na poziomie trzeciej ligi, ale to się tak naprawdę szybko rozbiło i niewielu zostało w tym zespole naszych, rodowitych chłopaków. Myślę, że teraz jest znacznie lepiej. Młodzież wkracza szeroką ławą do drugiego i pierwszego zespołu. Dzisiaj w procesie szkoleniowym kładziemy nacisk przede wszystkim na technikę, umiejętności czysto piłkarskie, wręcz podstawy. Trenując te elementy w odpowiednim tempie, możemy też przy okazji kształtować pozostałe aspekty, choćby wytrzymałość. Chciałbym, żeby nasi chłopcy trafili na wysoki poziom rozgrywkowy i wiedzieli, jak sobie tam poradzić. W każdej grupie mamy po dwóch-trzech fajnych chłopaków, którym może się udać.
Trening dzieciaków na boisku bocznym.
Jeżeli chodzi o wychowanków – w klubie najchętniej chwalą się Maciej Gostomskim, urodzonym w Kartuzach. Pierwsze kroki były golkiper Lecha Poznań stawiał właśnie w swojej lokalnej drużynie. – Z najnowszych historii odkryć, mogę wymienić choćby Weronikę Lewandowską, powoływaną do reprezentacji Polski u-16. Oliwier Stenzel z rocznika 2005, który rok temu przeniósł się do akademii Zagłębia Lubin. No i szereg wychowanków pana Jurka Meissnera, którzy w ramach drużyny UKS Lotos Gdańsk wywalczyli w swoim roczniku awans do Centralnej Ligi Juniorów. W kadrach wojewódzkich też roi się od naszych reprezentantów – mówi Sławomir Skowronek. Co ciekawe – wspomniana Weronika zabłysnęła talentem trenując z chłopcami, bo klub nie prowadzi grup dziewczęcych. – Ona była rodzynkiem w swoim zespole. Jedyną dziewczyną, która grała w zespole pełnym chłopców. Bardzo się wyróżniała na tle kolegów, nawet fizycznie – z dumą informuje prezes klubu.
Działaczy Cartusii nie przeraża fakt, że trudno im będzie najbardziej utalentowanych zawodników doprowadzić do debiutu w pierwszym zespole. – My jesteśmy dumni z tego, że ktoś w Polsce obserwuje i dostrzega talent wychowanka Cartusii Kartuzy. Chcemy, żeby ci chłopcy mieli jak najlepsze warunki do rozwoju. Jeżeli rodzice i zawodnik uznają, że inny klub zagwarantuje im coś więcej niż my, nie obrażamy się na to, tylko trzymamy kciuki za dalszy rozwój naszego byłego podopiecznego. Wręcz dokładamy wszelkich starań, żeby naszych chłopców promować. Wielu z nich trafiło również ostatnio do szkółki Lechii Gdańsk. Cieszy nas to. Nie nastawiamy się na zyski ze sprzedaży zawodników. Miarą naszego sukcesu w przyszłości będzie to, jak wielu zawodników, którzy otarli się o Cartusię, zagości w wyższych ligach.
STOLEM GNIEWINO UPORA SIĘ Z POGONIĄ LĘBORK? KURS W ETOTO: 1.55!
***
Po trzech kolejkach Cartusia zajmuje zatem niespodziewanie drugie miejsce w tabeli. Tuż za… Kaszubią Kościerzyna. Derby Kaszub już we wrześniu – zanosi się mecz na szczycie. Tradycyjne antagonizmy między Kartuzami a Kościerzyną (również nie-piłkarskie, ostatecznie oba miasta roszczą sobie prawa do miana “stolicy Kaszub”) mogą kolejny raz dać o sobie znać. Oba klub zdają się jednocześnie wybudzać ze sportowego marazmu.
– Mecze Cartusia – Kaszubia zawsze budziły wiele emocji wśród kibiców. Czekamy na derby, aczkolwiek zdajemy sobie sprawę, że to nie będzie dla nas prosta przeprawa. Kaszubia jest – naszym zdaniem – jednym z głównych pretendentów do awansu – mówi Skowronek. – Choć zaznaczam, że historycznie jesteśmy od naszych lokalnych rywali z Kościerzyny zdecydowanie lepsi w bezpośrednich pojedynkach. Mnie najbardziej utkwił w pamięci mecz finałowy wojewódzkiego Pucharu Polski, gdy w Malborku pokonaliśmy Kaszubię 1:0. To jeden z największych sukcesów naszego klubu, więc tym lepiej smakował, gdy udało się go odnieść w starciu derbowym.
Mimo wszystko – trudno odnieść wrażenie, by klub z Kartuz podkreślał swoją “kaszubskość” na każdym kroku.
– Jesteśmy lokalnym klubem, ale czy kaszubskim? – zastanawia się dyrektor. – Jakoś tego szczególnie nie podkreślamy, tak mi się wydaje. Oczywiście mówi się o derbach Kaszub. Zawsze trzeba ustalić, kto w regionie rządzi. Zresztą pozostaje to odwieczne pytanie, które miasto jest stolicą Kaszub.
– Moim zdaniem Kartuzy, bo Kościerzyna to już praktycznie Kociewie… – wtrąca Oczykowski.
– No nie, Tadziu, Kościerzyna to jeszcze Kaszuby! – przerywa Skowronek. I dodaje: – W tej chwili trochę ten nasz konflikt i tak godzi Radunia Stężyca.
Działacze zapewniają, że za wszystkie kluby z regionu trzymają kciuki i nie ma w nich zazdrości względem zamożniejszych sąsiadów. Aczkolwiek sukces Raduni rozbudza ambicję także wśród kartuzian. – Każdy działacz ma swoje marzenia i chce zaistnieć na wyższym poziomie. My też chcielibyśmy poznać to naprawdę profesjonalne podwórko. Druga liga, pierwsza liga. Świetnie byłoby tego posmakować. Ale nie zazdrościmy innym sukcesów – kibicujemy, żeby piłka w regionie radziła sobie jak najlepiej i czekamy na naszą szansę. Zespoły z takiej miejscowości jak Nieciecza mogą zagrać w Ekstraklasie przy odpowiednim splocie okoliczności. Ale to często jest przygoda. Czasem dłuższa, czasem krótsza. Moim zdaniem występy w wyższych ligach powinny łączyć się z dużym zainteresowaniem kibiców. W Ekstraklasie jest miejsce dla klubów, które potrafią na mecz przyciągnąć 10-15 tysięcy kibiców. Windowanie wysoko klubów, które na meczach gromadzą tysiąc widzów nie ma sensu, to nie buduje futbolu i poważnej piłki. My też znamy swoje miejsce w szeregu – na razie nie jesteśmy przygotowani, żeby celować w wyższe ligi. Chcemy się dobrze bawić lokalnie. Niech dzieciaki z Kartuz mają gdzie grac w piłkę.
Kapitan zespołu jest jednak mniej stonowany w swoich ambicjach: – Mnie nie satysfakcjonuje już tylko walka o spokojne utrzymanie. Za często jesteśmy w nią uwikłani. Musimy teraz pokazać, że Cartusia wstała z kolan.
przygotował Michał Kołkowski
***
#PowiatBet to nasz cykl tekstów, w których prezentujemy realia klubów z czwartej ligi. Szykujcie się na dużo atrakcyjnych materiałów, bo przecież właśnie na tym szczeblu występują m.in. zespoły z Bytomia, Odra Wodzisław Śląski, drużyna Ślusarskiego, Telichowskiego i Zakrzewskiego, a nawet żywa legenda lat dziewięćdziesiątych, RKS Radomsko. Partnerem cyklu są nasi kumple z ETOTO, którzy czwartą ligę pokochali na tyle mocno, że regularnie przyjmują zakłady na spotkania na tym szczeblu rozgrywkowym.