Dominik Nowak nie boi się powiedzieć, że jego Miedź Legnica powinna być faworytem każdego pierwszoligowego meczu i w konsekwencji całych rozgrywek. W rozmowie z nami opowiada o swojej romantycznej filozofii futbolu ofensywnego, odejściu Petteri Forsella, wpływie Fina na zespół, próbie znalezienia godnego następcy dla swojej byłej największej gwiazdy, zaufaniu, które otrzymał od władz klubu, roli Henrika Ojaamy i zakusach na powrót do Ekstraklasy.
Zapraszamy.
***
Zgadza się pan z nomenklaturą Billa Shankly’ego, który twierdził, że w drużynie powinno być ośmiu zawodników do noszenia fortepianu i trzech do grania?
Niewątpliwie muszą być wyrobnicy i sztukmistrze, ale nie do końca się z nim zgadzam, bo ten podział jest bardzo radykalny i nie zakłada płynności między tymi dwoma typami. Fantastycznie, można budować zespół wedle tego podziału, ale co jeśli to się nie zazębi?
Co pan ma na myśli?
Jeśli nie znajdzie się odpowiedniego balansu, to nic z tego nie wyjdzie, bo fortepian zostanie przeniesiony w miejsce, w którym nie będzie się dało wystarczająco pięknie na nim zagrać. Dlatego gwiazdy są ważne, ale niewiele zależy od ich samej obecności, bo muszą być jeszcze akceptowane. Każdy w zespole musi znać swoją rolę, iść na pewne kompromisy i nie ciągnąć liny w przeciwną stronę niż reszta.
Pytałem nieprzypadkowo, bo z Miedzi odszedł Petteri Forsell, czyli główny pianista waszej ekipy.
Forsell był w naszym zespole akceptowany, nie miał złego wpływu na zespół, ale miał swoje ambicje i tego nie ukrywał. Dobrze czuł się w Legnicy, ale przede wszystkim w Ekstraklasie. Tam chciał grać, tam chciał się realizować. Niestety, nie trafił się chętny, żeby go zatrudnić w elicie, musiał grać w I lidze, co nie odpowiadało jego ambicjom, więc wrócił do Finlandii i będzie walczył z HJK Helsinki o Ligę Europy. Uważał, że najbliższe pół roku chce spędzić u siebie w kraju i ja go doskonale rozumiem. Sam jestem ciekawy, jak mu tam pójdzie, bo to ze względu na klimat specyficzna liga.
Od kiedy pan wiedział, że Fin opuści Polskę?
Po meczu z Sandecją wszystko było już jasne. Zresztą już wcześniej przypuszczałem, że się z nami pożegna. Rozmawiałem z nim wielokrotnie indywidualnie i kilka razy szczerze wyznawał mi, że czas spędzony w I lidze może tylko źle wpłynąć na jego pozycję w reprezentacji, a ma to dla niego bardzo duże znaczenie, bo Finlandia jest blisko, żeby pokusić się o historyczny awans na Mistrzostwa Europy. Nie ma w nim żadnej niechęci do mnie, do władz, do kolegów z Miedzi. Żadnej. U niego w grę wchodziła tylko chęć ekspozycji na wyższym poziomie.
Pan na konferencji prasowej powiedział nawet, że jego odejście pozytywnie wpłynęło na drużynę.
Trzeba te słowa dobrze rozumieć. Wpłynęło pozytywnie na wielu konkretnych zawodników, którzy rywalizują o jego miejsce w składzie i odejście Forsella oznaczało, że ich szanse na grę znacznie wzrosły. Tak jak kontuzje są nieszczęściem jednych, a szczęściem innych, tak ta sytuacja otwiera wiele furtek na nowe rozwiązania. Fin był świetnym ofensywnie zawodnikiem, swoją klasę potwierdził w Ekstraklasie i nikt nie podważa jego talentu, więc trudno było z nim bezpośrednio konkurować, ale są też plusy tej sytuacji dla całego zespołu, bo oczywistym jest, że Petteri raczej unikał gry w defensywie i dużo czasu poświęcaliśmy w Ekstraklasie na zmaksymalizowanie jego wpływu z przodu, a przy tym zabezpieczenia tyłów wobec jego braku zaangażowania. Teraz możemy wdrażać nowe pomysły taktyczne.
Kogo pan widzi w roli jego zastępcy? Wiadomo, że część jego ofensywnych zadań przejął duet Marquitos-Ojaama, ale chciałbym, żeby wskazał pan jakieś innego zawodnika.
Takie warunki mógłby spełniać Krzysiu Danielewicz. Powoli wkomponowuje się w zespół, dysponuje precyzyjnym i silnym strzałem z dystansu, potrafi podań, dobrze gra głową, ma niezłe umiejętności w grze obronnej w sytuacjach 1 na 1, więc myślę, że zachowując wszelkie proporcje, liczyłbym właśnie na niego.
Oczywiście, wolałbym, żeby Forsell z nami został. Żaden trener nigdy nie będzie zadowolony z utraty jednego ze swoich najlepszych zawodników. Nawet jeśli mam godnych zastępców, którzy też jednak nie mogą czuć się w tym zespole do końca pewni swojej pozycji. Nie ma u mnie świętych krów, ale za to każdy ma spory kredyt zaufania. Uważam, że to jest kluczowe, żeby każdy miał czas na spełnianie oczekiwań. Po jednym gorszym występie nie można nikogo skreślać.
Zaufanie adekwatne do tego, którym obdarzyły pana władze Miedzi.
Dokładnie, mam długi kontrakt, czas na realizację swojej wizji i ja myślę w identyczny sposób. Jeśli jakiś zawodnik znalazł się w mojej drużynie, to oznacza, że nie jest tam z przypadku. Musi dostać czas na odnalezienie formy, wkomponowanie się w system i w końcu wniesie coś od siebie. Zawsze powtarzam, że najważniejszym dla stworzenia silnego zespołu jest budowanie i odbudowywanie zawodników z ławki albo spoza kadry. Oni nie powinni czuć się jak piąte koło u wozu, bo w pewnym momencie przyjdzie moment, kiedy będą musieli zagrać i nikły będzie z nich pożytek, jeśli będą obrażeni. I z nimi trzeba dużo pracować.
FOT. BARTEK ZIOLKOWSKI / 400mm.plW jaki sposób trafić do takiego zawodnika jak Henrik Ojaama? Kilka lat temu biły się o niego dwa największe polskie kluby, a dziś występuje w I lidze i wcale nie nazywa się go pierwszorzędną gwiazdą.
Najważniejsza jest stabilizacja. Rozmawiałem po minionym sezonie z właścicielem Miedzi i wspólnie uznaliśmy, że jednym z celów rynku transferowego powinno być utrzymanie ,,Henia’’ w zespole. Liczyłem na niego, chciałem z nim pracować w niższej lidze. Jasno wskazałem mu drogę, że wcześniej bardzo często zmieniał kluby, brakowało mu stabilizacji i stąd wszystkie jego problemy. Dzisiaj w Legnicy gwarantujemy mu spokój i czas. Po roku wspólnej pracy sporo o nim wiemy. To nie jest dużo, ale wystarczająco, żeby rzetelnie ocenić jego profil piłkarski i charakterologiczny, rozłożyć go na czynniki pierwsze i móc pracować z nim tak, żeby wykorzystać wszystkie jego atuty.
Czyli zobaczymy Ojaamę w optymalnej formie?
Już teraz powoli możecie widzieć go w najlepszej odsłonie! Mecze z Sandecją i Chrobrym pokazały, że drzemie w nim naprawdę pokaźny potencjał. Bardzo mocno na niego liczę.
Innym liderem waszego ofensywnego systemu jest Marquitos.
Marcos ma bardzo duży wpływ na zespół. Pierwsze moje pół roku współpracy z nim poświęciłem, żeby do niego trafić, bo to specyficzny typ zawodnika, który potrzebuje wsparcia trenera, ale naprawdę wysoko go cenię i odwdzięcza się na boisku. Kiedyś dużo zwracałem mu uwagi na zespołowość, ustawianie się, zauważanie kolegów na lepszych pozycjach i teraz to procentuje. Wiadomo, nie jest idealny w grze defensywnej, ale radzi sobie z tym coraz lepiej i nie jest już tak radykalnie ukierunkowany tylko na atak. Ma bardzo duże umiejętności, pokazywał je w pełnej krasie przed kontuzją, szkoda, że ona mu się przydarzyła, ale spokojnie się odbudowuje. Będziemy mieć z niego dużo pożytku.
Rozmawiamy o zawodnikach ofensywnych, bo to oni dalej pełnią najważniejszą rolę w pana układance. Dalej hołduje pan romantycznej zasadzie strzelanie większej liczby goli niż rywal zdoła strzelić pana zespołowi?
Jakiś tam problem z grą defensywną jest. Nie zamierzam zaklinać rzeczywistości. Spada na nas ostatnio dużo krytyki, ale chyba nie jest aż tak źle. Po meczu z Chrobrym pochwaliłem mój zespół za grę w obronie, bo oprócz jednej akcji Głogowian, kiedy wymienili kilka bardzo szybkich podań na jeden kontakt, nie sprawili większego zagrożenia pod naszą bramką. Nie sądzę, żeby było wiele drużyn w Ekstraklasie, które byłyby w stanie przerwać tamą akcję. Poza tym zagraliśmy dominując i przeważając przez pełne dziewięćdziesiąt minut. Powinniśmy wygrać dużo wyżej niż 2:1. Chrobry się bronił, ustawił zasieki na dwudziestym-trzydziestym metrze i czekał na nasze ruchy. Musimy się do tego przyzwyczaić. Musimy grać ofensywnie, ale potrzebujemy do tego czasu. Moim celem, może trochę romantycznym, choć nie lubię tego słowa, jest przygotowanie zespołu do roli faworyta w każdym meczu I ligi. To my mamy każdemu narzucać swoje warunki.
Bo faktycznie została wam przypisana rola faworyta I ligi.
Chcę, żeby charakteryzowała nas dominującą postawa. Szybki odbiór, dużo krótkich i średnich podań, dużo bramek, dużo pojedynków. Wiadomo, wiąże się to z ryzykiem gorszej defensywy, ale coś za coś. Jeśli zamierzasz grać o awans musisz zaryzykować. Po to właśnie dobrałem sobie konkretnych zawodników do zespołu i przygotowałem ich tak dobrze, żebyśmy mogli wygrywać, dyktując przy tym warunki.
Ofensywa u mnie zawsze będzie dominowała nad defensywą. Przez to mówią, że jestem romantykiem, ale czasami zastanawiam się, co to w praktyce oznacza. Że niby – niczym Zdenek Zeman – całkowicie odpuszczam obronę? Nie i nigdy tego nie zrobię. Zależy mi tylko na tym, żeby moje zespoły prezentowały atrakcyjny futbol. Mamy tworzyć sytuacje, być nieprzewidywalnym i nie zamierzam się z tego wycofywać.
A co jak natrafi pan na drużynę, w której zabraknie uzdolnionych ofensywnie zawodników?
To trzeba będzie ich nauczyć pewnych schematów!
To się da wszystko wypracować?
Trzeba dostosowywać taktykę do materiału, ale naprawdę nikt mi nie udowodni, że nie da się przy każdym zespole zbudować pewnej powtarzalności przy konstruowaniu ataków. Inna sprawa, że można też dobrać sobie odpowiednich wykonawców.
Tylko, że po spadku odeszło od was wielu kluczowych zawodników. Miał pan listę zawodników, których chciał pan za wszelką cenę zostawić i to się nie udało?
Wierzyłem, że zostanie z nami Rafał Augustyniak, ale nie czułem się specjalnie rozczarowany jego odejściem, bo dostał dobrą propozycję finansową i sportową. Nie mógł odmówić. Naturalnym jest, że szkoleniowiec pragnie, żeby wszyscy jego najlepsi zawodnicy zostali w zespole. Nikt nie oddaje nikogo takiego lekką ręką. Nie jestem lekkomyślny.
Po spadku Miedź znalazła się w sytuacji, w której każdy odchodzący piłkarz działał na negatywnie na nastawienie reszty. Każdy, kto zastanawiał się, czy grać dla nas w przyszłym sezonie, patrzył na nasz skład i widział, że odchodzi Camara, Augustyniak, Joan Roman, Fernandez czy Santana, więc przyszłość jest niepewna. Na pewno każdy zadawał sobie pytanie: po co ja tu jestem? Zawodnicy czuli się niepewnie, nie wiedzieli, z kim przyjdzie im tworzyć nowy zespół i czy to wszystko będzie miało sens. Pamiętam nawet taką sytuację z szatni po meczu sparingowym z Piastem Gliwice. Przegraliśmy 1:7, zaprezentowaliśmy się fatalnie i Łukasz Załuska, który nie bronił w tym spotkaniu, bo dopiero podpisał kontrakt, powiedział mi smutno:
– Trenerze, tu jest bardzo, bardzo dużo do zrobienia.
Od tego czasu sporo się zmieniło. Rozwinęliśmy się, stworzyliśmy zespół, staliśmy się mocniejsi i zawsze powtarzam moim podopiecznym, że przez wszystko możemy przejść i nie mamy żadnych limitów. Nawet po spotkaniu inaugurującym I ligą z Odrą, słabym w naszym wykonaniu, który mogliśmy nawet przegrać, ja już wiedziałem, że tutaj tworzy się kolektyw. I że możemy zrobić coś fajnego. Wierzcie mi, teraz będzie tylko lepiej.
Cierpliwość i spokój jest ważna przy budowie zespołu?
W polskich warunkach często jest tak, że zatrudnia się jakiegoś trenera i ogłasza się światu, że to wspaniały szkoleniowiec na długie lata. Mija pięć kolejek, przegrywa cztery razy i klub wyrzuca go na zbity pysk, nie mając nawet czasu, żeby cokolwiek zbudować. Trudniej się wtedy pracuje. Trenerzy tracą ambicję i potem szukają najprostszych rozwiązań na osiąganie dobrych wyników. Kosztem stylu, filozofii, pomysłu. Zostając trenerem trzeba być cierpliwym. Ja wychodzę z założenia, że najwięcej wyciąga się z krytyki. W każdą się wsłuchuję. Nie mogę nigdy pomyśleć, że jestem perfekcyjny i idealny. To by mnie zabiło.
Jest presja na awans w tym roku?
Sam wywołuję presję na moich zawodnikach. Oni muszą wiedzieć, że walczą o awans. I tak robię w każdym zespole. Kiedy pracowałem we Flocie, w Polkowicach, w Motorze czy w Wigrach zawsze chciałem grać o coś. Żaden środek tabeli. Żaden spokój. Żadna stagnacja. Nie można tak myśleć. To do niczego nie prowadzi. Zespół, nawet słabszy, musi uwierzyć w swoje możliwości. Wychodzenie ponad przeciętność stało się wręcz moją trenerską obsesją. Zaczęliśmy ten sezon i od razu zapowiedziałem, że gramy o awans. Można się na tym przejechać, to ryzykowne, ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana, prawda?
ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK