Gdy Walerian Gwilia, jeden z najlepszych zimowych transferów w Ekstraklasie, przychodził do Legii, oczekiwania były bardzo wysokie. I słusznie, bo mowa o jednym z najciekawszych pomocników rundy wiosennej, który świetnie wkomponował się w zespół Marcina Brosza – w 18 meczach strzelił gola, zaliczył pięć asyst i trzy kluczowe podania – a teraz znajduje się na najlepszej drodze, by stanowić o sile wicemistrzów Polski.
Albo może inaczej, precyzyjniej – Gwilia już stanowi o sile warszawskiego zespołu, czego dziś dostaliśmy tylko kolejny dowód.
Pierwsza bramka? Przytomne dostrzeżenie i wystawienie piłki Pawłowi Stolarskiemu. Druga? Bardzo trudna sytuacja, a jednak – po nieco ekwilibrystycznym złożeniu się do uderzenia – zwieńczona golem. Poza tym spore zaangażowanie, duża jakość, jeszcze większy spokój, inteligentne wejścia w pierwszą linię i pewnie moglibyśmy dołożyć jeszcze kilka tego typu cukierkowych rzeczy, które nie byłyby żadną przesadą. A wręcz przeciwnie.
Generalnie do formy wielu piłkarzy Legii na początku sezonu mamy prawo mieć uzasadnione pretensje, skoro – przykłady pierwsze z brzegu – Kulenović wygląda jak wygląda i wcale nie jest to zbyt pozytywne wrażenie wizualne, Novikovas przypomina marną podróbkę swojej wersji z Białegostoku a na przykład Antolić wyhamowałby nawet Usaina Bolta w szczycie formy. Generalnie legioniści dostarczyli nam w ostatnich tygodniach aż za dużo powodów do niepokoju, ale czy jednym z nich była forma Gwilii? Może na samym początku, ale wspominanie o Gruzinie w negatywnym kontekście byłoby teraz czepialstwo wyższego szczebla, gdyż były gracz Górnika Zabrze szybko zaczął bronić się liczbami i wkładem w ofensywną grę zespołu.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Legia trzy z czterech wygranych w tym sezonie meczów na europejskiej arenie w dużej mierze zawdzięcza właśnie jemu.
Spójrzmy:
– asysta przy jedynym, zwycięskim golu z KuPS (1:0),
– zwycięski gol z Koroną (2:1),
– gol i asysta z Atromitosem (2:0)
Oczywiście widzimy pewne braki do nadrobienia, chociażby fakt, że Gruzin mimo bardzo dobrej pierwszej połowy z Atromitosem w Warszawie, gdzie popisał się kilkoma ciekawymi zagraniami, strasznie zgasł po zmianie stron, ale na dobrą sprawę mówimy o niewielkich przestojach, gdzie tak czy siak plusy dodatnie przysłaniają te ujemne.
Jest dobrze, a może być jeszcze lepiej, bo potrafimy sobie wyobrazić Gwilię funkcjonującego jeszcze efektywniej, jeśli pozostali pomocnicy ustabilizują formę, czyli gdy Cafu i Martins będą wyglądać tak jak dzisiaj.
Fot. FotoPyk