Po ostatniej kolejce Chuca został okrzyknięty zbawcą Wisły. Wystarczyło jedno trafienie, żeby debiutującego w Ekstraklasie, Hiszpana kreować na nową gwiazdę ligi. Niewykluczone, że tak będzie i niedługo zostanie on kolejnym Hiszpanem, o którym będziemy mówić w kontekście najlepszych letnich transferów, ale ze wszystkimi hurraoptymistycznymi prognozami trzeba jeszcze poczekać. Historia pokazuje, że nie brakowało takich, którzy ciekawie się zapowiadali, zaliczali dobry debiut na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce, a potem całkowicie nie spełniali oczekiwań. Oto lista takich przypadków.
***
MacPherlin Dudu Omagbemi – debiut: 23.09.2007, gol przeciwko Polonii Bytom
Czarnoskóry napastnik miał dar do zdobywania bramek i barwną osobowość. Na testy w Wiśle Kraków stawił się jako niedawny król strzelców indyjskiej ligi z planami na pobicie Europy, zaprezentował się z bardzo pozytywnej strony i niedługo później zaproponowano mu roczny kontrakt, choć dalej stanowił pewną niewiadomą. Tym większe zdziwienie wzbudził jego debiut, w którym zupełnie nikomu nieznany Nigeryjczyk, chwilę po wejściu na boisko, skorzystał z idealnego podania Marcina Baszczyńskiego i ustalił wynik spotkania z Polonią Bytom na 5:0.
Dudu od razu buńczucznie stwierdził, że bramki mógłby zdobywać codziennie i nic innego nie sprawia mu tak wielkiej radości, ale za dużo już w Polsce sobie nie postrzelał. Rywalizował z Pawłem Brożkiem, Andrzejem Niedzielanem, Radosławem Matusiakiem i Jaen Paulistą, więc siłą rzeczy nie dostawał za wiele szans na regularne występy. Skończyło się na spektakularnym debiucie i kilku trafieniach w meczach pucharowych. Zdobył mistrzostwo, ale Wisła nie przedłużyła z nim umowy i jego gwiazda na Reymonta nigdy nie rozbłysła, choć trzeba mu oddać, że potem zrobił naprawdę przyzwoitą karierę na Węgrzech i w Norwegii.
Bedi Buval – debiut: 17.09.2010, gol przeciwko Cracovii
Stosunkowo młody, dbający o siebie, wcześniej strzelający w Danii i Grecji, Bedi Buval wydawał się idealną receptą na ofensywne problemy Lechii. I początkowo spełniał wszystkie oczekiwania. W debiucie zdecydował o zwycięstwie swojego zespołu z Cracovią, w Pucharze Polski jego trafienie przyczyniło się do wyeliminowania Górnika Zabrze, a w kolejnym spotkaniu Ekstraklasy czynnie uczestniczył w rozmontowaniu obrony Legii. Taki start zagwarantował mu status wschodzącej gwiazdy polskiej ligi i pewne miejsce w pierwszej jedenastce ekipy z Trójmiasta.
Problem w tym, że czas jego hossy był bardzo krótki, bowiem w kolejnych dwudziestu sześciu spotkaniach ani razu nie znalazł już drugi do bramki rywali i po sezonie podziękowano mu za współpracę, czego później włodarze Lechii mogli żałować, bo Buval nagle znów odpalił i w barwach portugalskiego Feirense zdobył osiem ligowych bramek, czyli więcej niż siedmiu snajperów biało-zielonych razem wziętych w kolejnych rozgrywkach ligowych.
Michal Hubnik – debiut: 25.02, 2011, gol przeciwko Cracovii
Do zespołu prowadzonego przez Macieja Skorżę przychodził z perspektywą zostania czołowym snajperem klubu na długie lata. Po świetnej rundzie w Sigmie Ołomuniec (siedemnaście meczów, dwanaście goli), znajdował się w najlepszym okresie swojej kariery i coraz częściej ocierał się o powołania do silnej wówczas reprezentacji Czech.
Początkowo wydawało się, że będzie spełniać oczekiwania. Miał strzelać gole i tak było. W dwóch meczach, rozgrywanych w wyjątkowo zimowej i mroźnej aurze, pokazał się z najlepszej strony – w sparingu z Widzewem Łódź (3:1) strzelił dwie bramki, a w ekstraklasowym debiucie przeciwko Cracovii (3:3) jedną. I kiedy już miało być kolorowo, Hubnik zaczął mieć problemy. Najpierw przestał odnajdywać się na boisku, irytował nieskutecznością, a potem więcej czasu niż na treningach, spędzał w gabinetach lekarskich, gdzie leczył kolejne urazy mięśniowe, które spowodowały, że jego kariera przy Łazienkowskiej trwała tylko półtora roku.
Daylon Claasen – debiut: 01.09.2013, gol przeciwko Zawiszy, 01.09.2013
Mało kto go już nawet pamięta. Mariusz Rumak twierdził, że Claasen stanowi lekarstwo na brak kreatywności ofensywy Lecha. Miał przypominać, nie tylko ze względu na narodowość, Stevena Pieenara. Reprezentant RPA zaimponował tylko w debiucie, później szło mu raczej przeciętnie. Umiejętności miał, kiedy wchodził na boisko nie prezentował się dramatycznie, ale w Lechu, w którym skrzydła i środek pola obsadzony był niezłymi i perspektywicznymi zawodnikami, nie za bardzo mógł się odnaleźć. Przy Bułgarskiej rozegrał dwadzieścia trzy spotkania i choć nie można powiedzieć, że był całkowitym niewypałem, to kiedy po roku nie zdecydował się przedłużyć umowy, nikt po nim nie płakał.
Ivan Trickovski – debiut: 11.09.2015, gol przeciwko Zagłębiu Lubin
Do Legii przychodził z bardzo ciekawym CV, niedawną przeszłością w Lidze Mistrzów, lidze cypryjskiej i belgijskiej. Niestety, błysnął tylko w swoim debiucie w Ekstraklasie, strzelając gola po kilkunastu minutach gry z Zagłębiem Lubin. Później było już tylko dużo gorzej. Wielokrotny reprezentant Macedonii całkowicie nie trafił z formą i w Legii rozegrał jedną rundę z dorobkiem jedenastu spotkań, stając się kompletnym niewypałem transferowym.
Sergiei Zenjov – debiut: 15.07.2017, gol przeciwko Piastowi Gliwice
Miał stanowić silne wzmocnienie ekipy Michała Probierza. Reprezentant Estonii, radzący sobie w każdym klubie, w którym grał, niezależnie, czy były to Karpaty Lwów, Blackpool, Torpedo Moskwa czy Gabala FK. W Cracovii zaczął od bardzo dobrego debiutu. Potwierdził wszystkie swoje atuty. Ciąg na bramkę, kontrolę piłki, szybkość, umiejętność niesztampowego rozwiązania akcji. Każdy kolejny mecz obnażał jednak kolejne wady Zenjova. Brakowało mu regularności, pewności, trochę bezczelności, przebojowości i zaangażowania w grę defensywną. Z czasem stracił miejsce w składzie, potem w kadrze, a zimą całkowicie z niego zrezygnowano, rozwiązując umowę za porozumieniem stron.
Gabriel Iancu – debiut: 23.09.2017, gol przeciwko Lechii
Kiedy do Niecieczy zawitał 23-letni czterokrotny mistrz Rumunii z przeszłością w Lidze Mistrzów, można było się zastanawiać, gdzie leży haczyk. Niektórych zmylił debiut, w którym jego karny przesądził o zwycięstwie nad Lechią Gdańsk, ale szybko prawda o Iancu wyszła na jaw. Leniwy, z nadwagą, bez większej ambicji i chęci do jakiejkolwiek gry w defensywie, Rumun nie podbił Ekstraklasy. Maciej Bartoszek robił wszystko, żeby coś z niego wyciągnąć, rzucał go po różnych pozycjach na boisku, ale niewątpliwie utalentowany zawodnik nigdy nie wypalił i po roku rozstał się z Termaliką.
Romario Balde – debiut: 11.09.2017, gol przeciwko Piastowi Gliwice
W Gdańsku stanowi nieodgadnioną zagadkę. Ma talent, ale prawdopodobnie sam uważa, że Polska to nie jego miejsce na ziemi. Zaliczył wymarzony debiut w Ekstraklasie, kiedy przez czterdzieści pięć minut meczu z Piastem był najlepszym i najbardziej przebojowym zawodnikiem na murawie, strzelił gola na wagę zwycięstwa, potem też miewał swoje momenty, ale przy tym sprawia mnóstwo problemów. Często nie przychodził na treningi, nie było z nim kontaktu, potem wracał, ale od dłuższego czasu nie daje powodów, żeby na niego stawiać. Ostatnio zniknął, podobno chce podpisać kontrakt w Portugalii, ale problem w tym, że dalej wiąże go umowa z Lechią…
Gerard Oliva – debiut: 21.07.2018, gol przeciwko Śląskowi Wrocław
W styczniu tego roku na dobre skończyła się jego przygoda w Polsce. Michał Probierz nie miał wątpliwości. – Zapowiadał się dobrze, ale nie ma już dla niego przyszłości w Cracovii – zapowiedział na konferencji prasowej i tak też się stało. Przed przyjściem do Krakowa jego CV wyglądało naprawdę nieźle, a na pewno nie gorzej niż innych jego rodaków z niższych hiszpańskich lig, którym potem powiodło się w Ekstraklasie. Jemu nie wyszło, choć błysnął w debiucie ze Śląskiem, w którym pokazał namiastkę swoich strzeleckich umiejętności. Później zagrał jeszcze dwa razy i doznał kontuzji, która wykluczyła go z gry na pół roku. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie zerwanie więzadeł, ale przy Kałuży nikt po nim nie płakał, bo w świetnej formie, przez cały sezon, znajdował się Airam Cabrera.
Jakub Mares – debiut: 09.02.2018, dwa gole przeciwko Legii
W Lubinie miał być bezpośrednim zastępstwem dla Jakuba Świerczoka. W lidze słowackiej, w rundzie poprzedzającej jego transfer, zdobył dwanaście bramek i wszyscy liczyli, że będzie go stać na regularne trafienia w silniejszej Ekstraklasie. – Mam nosa do strzelania bramek – powiedział tuż po swojej prezentacji w swoim nowym zespole, ale choć w debiucie strzelił dwa gole, to nigdy do końca nie potwierdził swoich umiejętności. Przez kolejne półtora roku strzelił tylko cztery gole, zazwyczaj pełniąc rolę zmiennika Patryka Tuszyńskiego i w nowym sezonie będzie reprezentował czeskie FK Teplice.
***
Zatem, panie Chuca, coś tam w panu widzimy. Ten debiut był obiecujący, piłka w siatce mówi sama za siebie, natomiast takich ananasów od świetnych debiutów mieliśmy wielu. Problem na ogół leżał w powtarzalności, regularności i utrzymaniu tego wysokiego poziomu. Nie sztuką jest błysnąć na imprezie śmiesznym żartem rzuconym w przedpokoju, a później przez cały wieczór zamulać na kanapie. Zdecydowanie lepsze wrażenie robią ci, którzy zabawiają towarzystwo w części głównej melanżu.
I pewnie kibice Wisły życzyliby sobie, by i Chuca nie był gwiazdą jednego wieczoru, a drugi etap wkupywania się w towarzystwo może mieć miejsce już dziś w Szczecinie.
fot. FotoPyk