Królewski etap. Najeżony wzniesieniami, pełen trudnych podjazdów, kilkukrotnie objeżdżający Bukowinę Tatrzańską. Na kolarzy czekało dziś pięć premii górskich pierwszej kategorii, rozlokowanych na ponad 150 kilometrach trasy. Miała być walka do ostatnich metrów, miał być pot i łzy (bo krew wolelibyśmy odpuścić). Wyszło… nie do końca tak, jak zakładaliśmy, ale rywalizacja i tak była ciekawa.
*****
Partnerem relacji z trasy Tour de France i Tour de Pologne jest marka szwajcarskich zegarków Tissot
*****
Duża w tym zasługa Mateja Mohorica. Słoweniec jeżdżący w ekipie Bahrain-Merida zaimponował nam dziś jak mało kto. Od samego początku był aktywny, szybko odjechał od peletonu w kilkunastoosobowej grupie. Gdy odpadali z niej kolejni kolarze, on wciąż był w czubie i jechał bardzo mądrze. Nie interesowała go walka o punkty do klasyfikacji górskiej, którą prowadzili między sobą Tomasz Marczyński i Simon Geschke z CCC. Skupił się na tym, by wygrać etap.
Kluczowy dla realizacji tego zadania moment nastąpił już 67(!) kilometrów przed metą etapu. Mohoric zaatakował wtedy na zjeździe (a w dół jeździ wspaniale) i po chwili miał już minutę przewagi nad resztą ucieczki. Wtedy byliśmy jeszcze przekonani, że prędzej czy później dopadnie go nie tylko grupa znajdująca się za jego plecami, ale i cały peleton. Nic takiego się jednak nie stało, a Mohoric jechał, jakby miał jeszcze z dwie pary nóg na zmianę. Serio, ani przez moment nie było widać po nim zmęczenia, wspaniale zjeżdżał, a i każdą kolejną premię górską pokonywał dość gładko. Tylko na moment jego przewaga zmniejszyła się do 30 sekund, ale po chwili znów wynosiła minutę. Rywale ani przez moment mu nie zagrażali, samotnie wjechał na metę. Zwycięstwo dedykując, oczywiście, zmarłemu Bjorgowi Lambrechtowi.
Z jednej strony ta samotna akcja Słoweńca bardzo nam się podobała, bo takie – pozornie wariackie – próby trzeba doceniać i oklaskiwać, gdy okazują się skuteczne. Z drugiej – nieco żałowaliśmy, że pod koniec nie dogonili go rywale. Bo w grupie, która wpadła na metę później, jechał Paweł Poljański, ostatecznie piąty na finiszu. Być może gdyby Mohoric dał się złapać, to Polak, pierwotnie wysłany do przodu prawdopodobnie po to, by Rafał Majka mógł w razie potrzeby skorzystać z jego pomocy, powalczyłby o coś więcej. A po tylu latach harówy w peletonie chętnie widzielibyśmy go odnoszącego sukces. Tym razem się jednak nie udało.
A skoro wspomnieliśmy Rafała Majkę, to należałoby przejść do tego, co on pokazał na dzisiejszym etapie. W skrócie: był widoczny, pracował, starał się, atakował, ale… nic z tego nie wyszło (choć trzeba pamiętać, że dla Rafała głównym celem jest hiszpańska Vuelta). Owszem, to po jego akcji dystans do peletonu stracił Jonas Vingegaard, dotychczasowy lider wyścigu, ale samemu „Zgredowi” nic dobrego to nie przyniosło. Pozostali faworyci dalej byli tuż przy nim. I utrzymali się obok do samego końca.
Bo o ile w grupkach z przodu (a w pewnym momencie były aż trzy takie) działo się wiele – pasjonująca akcja Mohorica, pościg za Słoweńcem, obecność Poljańskiego – o tyle w peletonie nikt specjalnie nie interesował się walką. Serio, faworyci nie tylko odpuścili bonifikaty za czołowe miejsca na końcu etapu, ale nie próbowali przesadnie rozrywać grupy. Ot, jechali do mety. I tyle. Z takiej sytuacji najbardziej skorzystał Pawieł Siwakow.
Rosjanin z Team INEOS po prostu dojechał w peletonie. Jak i inni kolarze z czołówki. W tej nie zanotowaliśmy przez to różnic czasowych, więc koszulkę lidera i zwycięzcy pozostało wręczyć temu, który przed etapem był jej najbliżej, bo zaledwie cztery sekundy za Vingegaardem. Dla Siwakowa to spory sukces i potwierdzenie jego dużych możliwości. Bo to gość, który na karku ma zaledwie 22 lata, a już potrafił ukończyć Giro d’Italia w czołowej “10”. W tym roku wygrał też klasyfikację generalną Tour of Alps. Teraz dopisał do tego triumf w naszym narodowym wyścigu. Nie zdziwimy się, jeśli za kilka lat, powalczy o triumf w Giro czy Vuelcie.
Sukcesy Polaków? Niestety brak. Jest za to jeden, który zapisać można na konto CCC Team. Bo koszulkę najlepszego górala ostatecznie zgarnął Simon Geschke. A skoro o polskiej drużynie mowa, to napisać możemy jeszcze jedno – być może za rok na Tour de Pologne zobaczymy w barwach tej ekipy Ilnura Zakarina, czyli gościa, który w każdym z Wielkich Tourów finiszował w czołowej dziesiątce, stając nawet na podium w generalce. Dziś ogłoszono bowiem, że podpisał kontrakt z CCC. I to jest transfer!
Fot. Newspix