Ależ to była wojna! Adam Kownacki jednogłośnie pokonał na punkty Chrisa Arreolę, który wcale nie był tak łatwym rywalem, jak spodziewali się eksperci. Panowie przy okazji bicia siebie nawzajem, pobili jeszcze kilka rekordów.
Kownacki ma serce do walki, jak mało kto. Potrafi przyjąć, potrafi oddać, potrafi się bić. Budzi emocje. Wielu kibiców już zarywa noce na jego walki, przypominając sobie dawne boje Andrzeja Gołoty. Walka ze zbliżającym się wielkimi krokami do emerytury Chrisem Arreolą, w przeszłości naprawdę dobrym zawodnikiem, pretendentem do tytułu mistrza świata, pokazała jednak bardzo wyraźnie, czego Adam Kownacki nie ma. Defensywy. Jest jak czołg, który ma tylko biegi do przodu, czy jak motor żużlowy bez hamulców. U Adama sprawa jest prosta, jak mówił klasyk: wchodzę i go biję. Najczęściej to wystarcza i rywal grzecznie pada na deski. Tak było ze Szpilką, tak było z Kiladze i ostatnio z Washingtonem. Problemy “Baby Face” zaczynają się wtedy, gdy rywal ma twardszą szczękę i większą odporność na ciosy.
Tak było dziś w nocy. Kownacki po raz pierwszy w karierze występował w głównej walce wieczoru. To on był największą gwiazdą, to na niego przyszli kibice, to o nim było najgłośniej. Sam Polak zapowiadał, że postara się szybko wykonać robotę, bo lada moment zostanie ojcem i nie chciałby tego przegapić. Prosto z hali miał pędzić do szpitala.
I, trzeba przyznać, jeśli chodzi o ofensywę i próby znokautowania Arreoli, wyglądało to naprawdę nieźle. Adam, jak to Adam, wyprowadzał mnóstwo ciosów, inaczej mówiąc: lał, jak popadnie. Problemy były jednak dwa. Po pierwsze, jego ciosy nie robiły na rywalu oczekiwanego wrażenia i nie posłały go ani razu na deski przez cały dystans pojedynku. Po drugie, i to niepokoi jeszcze bardziej, Kownacki pozwalał rywalowi nie tylko na wyprowadzanie wielu ciosów, ale także na trafianie nimi. Słowem: przyjmował mnóstwo niepotrzebnych uderzeń, od gościa, który dawno już nie należy do ścisłej czołówki wagi ciężkiej i nie jest ani tak szybki, ani tak dokładny, ani tym bardziej tak silny, jak najlepsi.
Panowie w nocy pobili dwa rekordy. Nie na najlepszą, ani najciekawsza walkę, zdecydowanie – do rekordów tu było daleko, poziom nie był niebotyczny. Ale za to było mnóstwo ciosów. Naprawdę mnóstwo. Średnia w wadze ciężkiej to 45 ciosów wyprowadzonych i 15 trafionych na rundę. Statystyki Arreoli to średnio 94 wyprowadzone i 25 w celu na każdą z 12 rund, zaś Kownackiego odpowiednio 87/31! 31 ciosów trafionych na rundę, daje nieco ponad 10 na minutę, czyli średnio co 6 sekund Polak lokował rękawicę na rywalu – i tak przez 12 rund!
W sumie do celu doszło 667 uderzeń, o 17 więcej niż w dotychczas rekordowej walce David Tua – David Izon. Kownacki z Arreolą poprawili także rekord liczby ciosów wyprowadzonych w czasie 12 rundowej walki w wadze ciężkiej, który od dzisiaj wynosi 2172 (ponad 300 ciosów więcej niż w dotychczas rekordowej walce Ike Ibeabuchi – David Tua).
Ogólne wnioski są więc takie: fajnie, że Kownacki wygrywa, fajnie, że bije rekordy i dalej jest niepokonany (20 – 0). Ale jeśli nie poprawi defensywy, to o zrobienie kolejnego kroku w kierunku szczytu może być naprawdę ciężko. Przecież dziś przyjął prawie 300 ciosów od wolnego i wyboksowanego Arreoli, którego zdaniem wielu ekspertów miał dosyć łatwo znokautować. Jakoś nie wyobrażamy sobie, żeby – z całym szacunkiem i sympatią – był w stanie wytrzymać taką kanonadę że strony Deontaya Wildera, czy Anthony’ego Joshuy…