Lipiec to nie jest najlepszy miesiąc dla reprezentantów Polski w starciach z europejskimi rywalami. Piłkarze zgodnie z tradycją zebrali klasyczny eurowpierdol, a dziś dołączył do nich Artur Szpilka, którego eurowpierdol był bolesny nie tylko pod względem sportowym. Były pretendent do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej i wciąż jedno z najgłośniejszych nazwisk polskiego boksu, zaliczył najboleśniejszą i najszybszą porażkę w karierze. Z Dereckiem Chisorą padł na deski już w drugiej rundzie.
Artur Szpilka przez lata przyzwyczaił nas do kilku rzeczy. Zawsze ma dużo do powiedzenia. Zawsze prowokuje rywala przed walką. Zdarza mu się gadać głupoty, zdarza mu się pajacować. I zawsze wychodzi do ringu po to, żeby walczyć o zwycięstwo, nawet, jeśli szanse nie są duże. Jak by to powiedzieć? W Londynie wszystko było na odwrót. Szpilka w czasie ostatnich dni przed walką był dziwnie wyciszony, spokojny, skoncentrowany. Z mediami nie rozmawiał za dużo, przed kamerami występował tylko tyle, ile musiał. Zaskoczył za to w rozmowach z angielskimi dziennikarzami, mówiąc całkiem przyzwoicie w ich języku. Jasne, nie był to poziom Oksfordu, czy Cambridge, ale – hej! – było to komunikatywne. Szpilka rozumiał pytania i odpowiadał na nie z sensem, a nawet żartując.
Dalej? Nie pajacował, nie prowokował. Zaprezentował się w eleganckim garniturze i można było odnieść wrażenie, że jego zachowanie jest równie eleganckie. Niestety, mniej więcej na tym skończyły się pozytywy, związane z jego występem w Londynie. No, jeszcze na plus można zapisać patriotyczny kawałek, do którego wychodził oraz stylowy kaszkiet trenera Romana Anuczina.
W ringu? Cóż, pierwsza runda była jako-taka, choć już były momenty, w których nokaut wisiał na włosku. Każdy prawy sierpowy Derecka Chisory był jak pocisk ziemia-powietrze i już po pierwszych kilku ciosach jedno było pewne: sędziowie punktowi mogą od razu zabierać manatki i iść na piwo, bo ich usługi nie będą potrzebne.
I nie były. W drugiej rundzie kolejna bomba Anglika doszła do celu i Szpilki już w ringu w Londynie nie było. Owszem, na nogach jeszcze się trzymał, ale gołym okiem było widać, że jest już po zawodach. Sędzia ringowy już wtedy mógł przerwać egzekucję, on jednak pozwolił Polakowi przyjąć kilka zupełnie niepotrzebnych bomb. Skończyło się ciężkimi nokautem, po którym Szpilka długo się nie podnosił z maty.
Co dalej z zawodnikiem, który przegrał trzy z pięciu ostatnich pojedynków, a zdaniem wielu ekspertów powinien przegrać także czwarty (z Mariuszem Wachem)? Oczywiście, porażka z Deontayem Wilderem w walce o mistrzostwo świata wstydu mu nie przynosi (tym bardziej, że postawił Amerykaninowi naprawdę trudne warunki). Problem polega na tym, że potem Szpilkę znokautował także niepokonany Adam Kownacki, a teraz Chisora. A przecież Anglik to gość, który nie należy do ścisłej światowej czołówki, na koncie ma aż 9 porażek w 40 walkach. Zdecydowanie, Artur ma nad czym myśleć i będzie musiał się poważnie zastanowić nad dalszą karierą. Być może już czas na to, żeby doprowadzić do wyczekiwanej przez polskich kibiców walki z Krzysztofem Włodarczykiem (panowie szczerze się nienawidzą), albo poszukać skoku na kasę w KSW? Bo wszystko wskazuje na to, że w poważnym boksie Artura Szpilkę czekają już tylko bolesne upadki, na które szkoda zdrowia…
foto: newspix.pl