Polskie kluby w pucharach nie potrzebują żadnej rosyjskiej apki, by zobaczyć, jak zdziadziały. Wystarczy dwumecz ze Słowakami.
Nie jesteśmy jacyś szczególnie starzy. A jednak pamiętamy, że gdy przychodziło co do czego, gdy losowano Puchar UEFA czy eliminacje Ligi Mistrzów, zwykle nie drżeliśmy, póki nie trafił się ktoś z wielkiej piątki. Anglia, Niemcy, Hiszpania, Włochy, Francja.
Holendrzy? Przecież Wisła na początku XXI wieku stukała dwa razy po 2:1 NEC Nijmegen, a Legia pyknęła 7:2 w dwumeczu FC Utrecht.
Grecy? Iraklis, mimo wygranej w Krakowie, przegrał fazę grupową Pucharu UEFA po 0:2 u siebie, Biała Gwiazda stoczyła też niesamowity bój o Ligę Mistrzów z wielkim Panathinaikosem.
Mistrza jakiejś tam ligi gruzińskiej można było spokojnie lać dwucyfrówką w dwumeczu.
Słowacy? Do ostatniego sezonu mogliśmy się chwalić, że ostatni przegrany dwumecz miał miejsce rok przed ogłoszeniem w Polsce stanu wojennego, a rok po tym, jak Józefa Wojciechowskiego ostatnio bolał ząb. W Intertoto Polonia Bytom zebrała od Plastiki Nitra.
Później jednak problemów raczej nie uświadczono. 4:2 Lecha z tą samą Plastiką, 4:1 Groclinu z Duklą Bańska Bystrzyca, w międzyczasie 0:0 Odry Wodzisław z Żyliną w grupie Intertoto. Nie tak dawno Legia – bez stylu, nie bez problemów, ale jednak – wyrzucała jeszcze mistrzowski Trenczyn z eliminacji Champions League.
Nie traktowaliśmy tych Słowaków za poważnie, bo to raczej my wyciągaliśmy z ich ligi co lepszych zawodników, później często negatywnie weryfikowanych w naszym kraju. Pierwszy z brzegu przykład? Jakub Mares ładował gola za golem w Slovanie, wzięło go Zagłębie i okazało się, że gość potrafi zagrać jeden dobry mecz w Polsce a w gruncie rzeczy jest drewniany i pozbyto się go ostatnio bez żalu. David Guba miał gubić obrońców i asystować raz za razem, zamiast tego gubił piłkę i pudłował w sytuacjach, w których pudło powinno być dopisane na tablicach Mojżesza jako rzecz zabroniona na równi z cudzołóstwem i zabijaniem.
Takie przykłady – a było ich zdecydowanie więcej – tylko utwierdzały nas w przekonaniu, że ci Słowacy to nigdy poważnym zagrożeniem dla nas nie będą.
Aż Spartak Trnawa wywalił Legię z eliminacji Ligi Mistrzów.
Aż AS Trenczyn przejechał się po Górniku Zabrze w eliminacjach Ligi Europy.
Aż Dunajska Streda, zespół dużo tańszy i młodszy niż Cracovia zagrał w dwumeczu lepszą od Pasów piłkę i choć zasada wyjazdowych goli w dogrywce to absurd, no to zgodnie z zasadami awansował kosztem Polaków.
Trzy ostatnie spotkania ze słowackimi… ekhm… gigantami, trzy razy w ryj. Jedno zwycięstwo, trzy razy w plecy. Trenczyn zagrał z Górnikiem jak banda profesorów z bandą dzieciaków, którym wystarczy rzucić piątaka, a te naiwnie pobiegną po lody, by dorośli mogli spokojnie pogadać o tematach dorosłych. Różnica między Dunajską Stredą a Cracovią, szczególnie w kulturze gry i pomyśle na nią, też była spora. Nie powiedzielibyśmy również, że Legia zmiażdżyła Trnawę jakością, a Spartak miał po prostu szczęście.
Słowacy, których przez trzy dekady spotkanych na naszej drodze odsyłaliśmy z kwitkiem, dziś okazują się być jakimiś cholernymi tytanami.
Niestety, tylko dla nas.
Mistrz Słowacji właśnie wyleciał z eliminacji Ligi Mistrzów w pierwszej rundzie po porażce z mistrzem Czarnogóry. Trzeci w tabeli poprzedniego sezonu Rużomberok dwa razy został wyjaśniony po 2:0 przez Lewskiego Sofia, skąd Cracovia wyjęła podobno najlepszego obrońcę ligi bułgarskiej. Spartak Trnawa ledwo, dopiero po wygranej 3:2 serii jedenastek, uciekł spod topora 5. w lidze bośniackiej Radnika Bijeljina.
Najłatwiej miała Dunajska Streda. Ani nie odpadła, ani nie musiała ratować swojego losu w karnych, ani nie przegrała żadnego z dwóch meczów.
I takimi właśnie jesteśmy dziadami.