Reklama

Zdrętwiała mi szyja i połowa twarzy. Byłam pewna, że umieram

redakcja

Autor:redakcja

15 lipca 2019, 14:17 • 28 min czytania 0 komentarzy

W Lidze Narodów zaliczyła ponad czterysta udanych ataków, po drodze bijąc rekord polskiej kadry. A wszystko w momencie, gdy Malwina Smarzek-Godek czuła się bardzo źle, obawiając się o swoje zdrowie, jeżdżąc na pogotowie, a mając nawet chwile, gdy myślała, że umiera.

Zdrętwiała mi szyja i połowa twarzy. Byłam pewna, że umieram

Dla równowagi przeżyła ostatnio też najważniejszy dzień swojego życia: w przerwie między turniejami dwudziestotrzylatka wzięła ślub.

Poznajcie liderkę ataku naszej kadry i jej mocny charakter. Jak wiele poświęcić dla niej musiał mąż Przemek i jak dał jej siłę? Dlaczego olewa zakaz chodzenia po górach nałożony przez klub? Jak wymagający nerwowo jest intensywny kalendarz siatkarski, gdzie dobry zawodnik nie ma przerw? Jak znosi to, że jest symbolem nadziei na powrót Polek na szczyt? Jaki jest stan żeńskiej siatkówki i dlaczego odległy od poziomu mężczyzn? Dlaczego „Mały książę” to tak ważna dla niej książka, że poświęciła jej nawet tatuaż?

***

Spotykamy się w miejscu szczególnym, to tu niedawno miałaś wesele.

Reklama

Raptem trzy tygodnie temu. W moim życiu dzieje się ostatnio tak dużo, że czuję się jakbym miała zakrzywioną czasoprzestrzeń. Praktycznie tuż po ślubie leciałam do Chin na turniej finałowy, a ślub brałam dzień po przylocie z Chin… nie, z Korei. Widzisz, nawet kraje mi się mieszają.

Dla panny młodej organizacja wesela to wielka sprawa, nawet dopinanie szczegółów, menu, dekoracji ma swoją wagę. Miałaś taką możliwość?

Nie. Ja na przykład sukienkę przymierzałam w dniu ślubu. Miałam inną, przymierzoną wcześniej, ale ta podobała mi się bardziej i zamówiłam ją jak byłam w Chinach. Podwójne ryzyko, bo przez wzrost jestem trochę niewymiarowa, ale była ostatecznie jak szyta na miarę.

Od początku, czyli od dwóch lat jak myśleliśmy z Przemkiem o ślubie, wiedzieliśmy, że będzie on taki nasz, bez żadnej spiny. Chcieliśmy uniknąć stresu, wybierania rok wcześniej koloru tortu, zastanawiania się czy ciocia od strony mamy będzie zadowolona czy nie. Chcieliśmy mieć ślub dla siebie, tylko z ludźmi, którzy rzeczywiście są z nami w naszym życiu. To się udało, bawiliśmy się świetnie.

Ciężko się skupić na własnym ślubie, skoro było nie było jest on w środku obowiązków zawodowych?

Trzeba się odcinać. Często jest tak, że coś dzieje się w moim życiu prywatnym, ale za dwie godziny mam mecz, muszę się wyłączyć. Tutaj też, dopiero jak skończył się ostatni mecz, myślałam o ślubie.

Reklama

Czyli podczas wesela ani jednej myśli o meczu.

Nie. Choć mam z tym problem, kiedy kończymy mecz i potrafię o nim myśleć bardzo długo.

WIEWIORCZYN 22.06.2019 SLUB REPREZENTANTKI POLSKI W SIATKOWCE KOBIET MALWINY SMARZEK MALWINA SMARZEK FOT. MARIAN ZUBRZYCKI/400MM / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Ciężko zasnąć?

Tak, szczególnie, jak kończymy mecz o 22-23, potem kolacja, fizjo i tak dalej. A jeszcze jak zmienia się strefę czasową robi się niebezpieczne combo.

Piłkarze, z którymi rozmawiałem, mają to samo, Tomasz Łapiński opowiadał mi, że po meczu standardem była dla niego gra w Quake’a do rana, bo i tak by nie zasnął. Z tym, że piłkarze mogą noc zarwać, zazwyczaj nazajutrz mają wolne, a kolejny mecz za tydzień. U was mecze często są dzień po dniu.

To ma plusy i minusy, jak zagrasz źle, zaraz następnego dnia dostajesz okazję, żeby się odkuć. Nie nosisz w sobie tej porażki cały tydzień, nie trawi cię ona. Gorzej jak i drugi mecz nie wyjdzie, wtedy się mentalnie zakopujesz. A jak zasnąć nie można, to bierze się leki na spanie, nie ma co się męczyć.

Siedzimy w Łasku, mówimy o Chinach, Korei. Te nazwy robią wrażenie, ale czy jest w ogóle czas zobaczyć choć trochę te kraje, czy to tylko hotel i hala?

Wiele osób mówi: ale fajnie, jedziecie tu, tam, gdy faktycznie to w zdecydowanej większości treningi, mecze i regeneracja. Trochę miałam okazję zobaczyć Bangkok, bo podczas mistrzostw świata juniorów dostałyśmy dwa dni przerwy między fazą grupową a pucharową.

Co ci zapadło z niego w pamięć?

Zupełnie inny klimat, jakaś taka intensywność życia, ciągle dużo się dzieje. Może to wrażenie potęgują ulice, gdzie nie ma żadnych zasad, poza chyba taką, że kto ma głośniejszy klakson, ten pierwszy jedzie. Ja nie ogarniam jak oni to robią, piesi, rowery, skutery, ryksze, wszystko jednocześnie.

Pierwsze zderzenie z Tajlandią też było dobre. Wsiadamy do autokaru zmęczone lotem, patrzymy, a trenerzy, zawsze siedzący z przodu, uciekają ze swoich miejsc. Tam siedział wielki jak dłoń pająk, taka tarantula. Gościu, który prowadził autokar, zupełnie niewzruszony wziął chusteczkę, złapał pająka i wyniósł go na ulicę. Jego pełne politowania spojrzenie mówiło:

– Ludzie, o co wam chodzi?

Ja się nie boję insektów i innych takich, ale ten był naprawdę wielki.

A czego się boisz?

Znam osoby, które miały super moment w karierze, wszystko szło w dobrym kierunku, a potem kontuzja je złamała. Tego boję się najbardziej, bo wiem, że pracą, nie tylko fizyczną, ale również nad mentalnością, wszystko można zdziałać. Naprawdę. To nie jakieś tam puste słowa na motywację. Wiem co mówię.

Czujesz, że masz los w swoich rękach, ale są kwestie, na które nie ma rady.

Tego się boję – rzeczy, na które nie mamy wpływu. Super fajną sytuację życiową możemy stracić w sekundę. Nie tylko w sporcie zresztą, bo można iść ulicą, a w plecy trzaśnie cię ciężarówka. Ale nie myślę o tym. Przecież jakbym ciągle myślała co by było, jakby coś złego się wydarzyło, to sfiksowałabym.

Jak patrzę na twoją karierę, to wydaje mi się, że na tobie skupiają się nadzieje, że polska siatkówka kobiet wróci na szczyty. Jesteś tych nadziei symbolem. Czy te oczekiwania, w zasadzie całej Polski, nie są przytłaczające?

To jest fajne, bo oznacza, że ktoś docenia twoją pracę. Z drugiej jednak strony na mnie skupiona jest uwaga i zawsze wymaga się ode mnie, żebym zagrała super. Co jest niemożliwe. Bo nikt nie gra każdego meczu super.

Ale ty musisz.

Jak gram super, to jest fajnie, jeden słabszy mecz – dramat. Trzeba umieć się odseparować od komentarzy. Chociaż to w sumie niemożliwe. Mówimy: OK, nie czytamy netu, nie śledzimy telewizji. Ale to zawsze dociera. I kończy się tak, że po słabszym meczu, kiedy człowiek jest w dołku, bo ja naprawdę zawsze sama mam najlepszą świadomość, czy było dobrze czy źle, jeszcze dostaję kilka batów.

Co najboleśniejszego usłyszałaś o sobie?

Ostatnio podczas wejścia na żywo dziennikarz powiedział, że przeze mnie przegraliśmy mecz. Ale czy to najgorsze? Nie wiem. Nie zapamiętuję tego.

Wychodzisz więc na mecze ze sporym ciężarem presji, podczas gdy mi się wydaje, że pewien luz jest potrzebny, żeby szło. Jaki jest twoim zdaniem idealny „mental” meczowy?

Muszę mieć wolną głowę, nie w sensie luzu, nie w sensie braku presji, bo z nią nie mam problemu, tylko wolną w takim sensie, że nie zakładam gdzie atakować, co grać. Gram na takim flow, czego nie wolno mylić w brakiem skupienia.

Kiedyś spytałem Kamila Glika o czym myśli na boisku, jak wygląda mecz od tej strony. Powiedział, że nie myśli o niczym, działa jak automat, działanie, działanie i jeszcze raz działanie. Chyba o tym samym mówicie.

Robię osiem ataków z kolei, żadnego nie zepsułem. Wszystko gra. I nagle myśl: a jak to mi się teraz skończy? Ja nie wiem skąd to się bierze. Mózg sam podrzuca, nie można tego do końca kontrolować. Kwestia tego co z tym zrobimy. Ale widzę u siebie, że to mnie wytrąca z rytmu.

Ile na najwyższym poziomie różnicy robi mentalność, a ile umiejętności? Zdaję sobie sprawę, że najlepiej przygotowany mentalnie trzecioligowiec i tak nie ma szans z Brazylią, ale tam, gdzie różnice nie są tak wyraźne?

Mój „mental” zawsze współgra z dwoma rzeczami: po pierwsze, dobre wejście w turniej. Od razu czuję się pewnie, na kolejne mecze mam głowę przygotowaną z automatu, nie jestem chorągiewką. Po drugie, przygotowanie fizyczne. Jak wiem na pewno, że jestem dobrze przygotowana, to i głowa mocniejsza.

Wiesz wtedy, że więcej zrobić nie mogłaś.

Tak. Generalnie myślę, że na najwyższym poziomie „mental” będzie przeważał nad fizycznością, nie odkrywamy tutaj Ameryki. Okej zdarzają się przypadki tak Serena Williams, która w pewnym momencie przewyższała fizycznością wszystkich, to było widać, ale rezerwy najczęściej czają się w głowie. Bo nie oszukujmy się, przygotowany tak sobie fizycznie na najwyższym poziomie nie ma szans. To się po prostu nie zdarza, nie na tych obciążeniach. Zaraz organizm da o sobie znać, pojawią się mikrourazy.

Kiedy byłaś najbardziej zmęczona?

Śmieszne jest to, że myślałam już nie raz, że bardziej zmęczona nie będę, a potem jechałam na kolejny turniej i okazywało się, że jednak mogę być bardziej.

Pamiętam też zgrupowanie, na którym trenowaliśmy po osiem godzin dziennie, hala plus siłownia, i potem ciężko było po schodach wejść, zejść, a rano wstać z łóżka. To trwało prawie miesiąc, siedzieliśmy w jednym miejscu i choć byłam fizycznie bardzo zmęczona, tak też dochodził aspekt mentalny: ciągle jedno miejsce, hala, jedzenie, spanie, hala, jedzenie spanie… Człowiek nawet nie wie jaki jest dzień tygodnia, wszystkie dni takie same. Dobrze, że mieliśmy wtedy chociaż po półtora dnia wolnego w tygodniu, można było gdzieś wyskoczyć.

Co męczy bardziej, nagromadzenie meczów czy wymagający obóz przygotowawczy?

Mecze nie, sprawiają za dużo frajdy. OK, nie bądźmy śmieszni, jak dostajesz osiemdziesiąt piłek w meczu, to wiadomo, że jest to męczące, że po spotkaniu często jesteśmy wyczerpane, ale mecz to też jednak radość sama w sobie. Więcej mu się wybaczy. Najbardziej chyba męczący jest sam terminarz. Kończymy grę w klubie, zaczynamy w kadrze. Kończymy w kadrze, zaczynamy w klubie. Okres przygotowawczy? Najczęściej nie ma czegoś takiego.

To prawda, że mało który sport ma tak intensywny kalendarz co siatkówka.

Dobry zawodnik tak naprawdę nie ma przerwy: kończy sezon klubowy, zaczyna reprezentacyjny. Nie ma czasu, żeby doleczyć mikrourazy, żeby o siebie zadbać. Mam nadzieję, że kiedyś to zmienią, pomyślą też o nas, sportowcach. My, siatkarki, nie mamy takiego zaplecza jak chłopaki, którzy mogą wystawić trzy składy i każdy gdzieś coś ugra. Nie możemy sobie w tym momencie na to pozwolić, wszędzie gramy jednym.

Myślę o waszym kalendarzu i pewnie nawet samo ustalenie daty ślubu było z tej perspektywy karkołomnym wyzwaniem.

Każdy ma prawo pójść do trenera i powiedzieć, że ma przed sobą najważniejszy dzień w życiu i potrzebuje wolnego. Tak zrobiła nasza rozgrywająca, Marlena Pleśnierowicz, dziś już nie Pleśnierowicz, a Pleśnierowicz-Kowalewska. Zaplanowała ślub wcześniej, dała trenerowi znać rok wcześniej, każdy robi to po swojemu. U mnie najlepsze było to, że o ślubie trener nawet nie wiedział. Mało, my nie zakładaliśmy, że będziemy w final six. Turniej finałowy zaczynał się tydzień po ostatnim meczu w Korei. Zastanawiałam się: a co jeśli trener uznałby, że nie ma sensu wracać do Polski, tylko zostajemy tydzień dłużej w Korei, bo stamtąd godzina lotu do Chin? Nie wiem co bym zrobiła, był chwilowy stresik. Na szczęście powiedział, że wracamy do kraju.

Wyjazdy to też nieustanna rozłąka. Jak sobie z tym radzisz?

To prawda, niektórzy to znoszą lepiej, inni gorzej. Ja akurat dobrze, rozmawiamy na Facetime z Przemkiem cały czas.

Jak szybko piszesz pierwszego smsa po meczu?

On już się nauczył, że w zależności od tego jaki jest mecz, tak szybko się odzywam. Czasem po przegranym potrafię nawet trzy, cztery godziny nie wchodzić w telefon, bo po prostu nie chcę z nikim gadać. Innym razem gadamy zaraz po meczu. Przemek super się do mnie dostosowuje. Prawda jest taka, że poświęca dla mnie swoje życie. Są w życiu sportowca dwie drogi – albo związek na odległość, albo jedna strona musi wiele oddać.

Znam małżeństwo Witanów, gdzie on jest bramkarzem, a ona biega w sztafecie. Los tak ich rzuca, że jak są od siebie na odległość dwóch godzin jazdy samochodem to już jest bez mała święto.

Przemek mieszka ze mną we Włoszech, nie wyobrażamy sobie innego związku, niż być ze sobą jak najczęściej. Ale rozumiem, że są osoby, które potrafią inaczej, żeby daleko nie szukać: Martyna Grajber, która jest z Jankiem Nowakowskim i za rok się pobierają. Jeszcze nie było takiego sezonu, żeby spotkali się w klubach z tego samego miasta. Teraz ona wraca z final six, on pojechał na Uniwersjadę. A są zarazem ze sobą dziesięć lat, więc są szczęśliwi i gratuluję im, że potrafią o związek tak dbać.

Przemek musiał dużo dla ciebie zawodowo poświęcić?

Tak. Bardzo dużo. Wszystko praktycznie. Nie mogę mówić ile, myślę, że nie chciałby abym to powiedziała na forum publicznym. Zawdzięczam mu jednak niesłychanie dużo. Ma się przyjaciół, bliskich, ale to jednak zupełnie co innego, gdy jest ta osoba, z którą jesteś cały czas, na którą wiesz, że zawsze możesz liczyć i która dzieli z tobą wszystko. To daje siłę. Ja wiem, że co się nie zdarzy, mogę zadzwonić i zawsze on będzie w tym ze mną, nawet jeśli zadzwonię i powiem, że jest kontrakt w Chinach i musimy się wyprowadzić.

Dziś jest tak, ale nie zamierzam grać w siatkówkę nie wiadomo jak długo, nie chcę grać dożynek. Chciałabym skończyć w dobrym momencie, w dobrej dyspozycji, żeby mnie zapamiętano dobrze i żebym ja też zapamiętała dobrze siatkówkę. Tak do 32 roku – to teraz mi wygląda na dobry wiek by zakończyć, choć znam doskonale dziewczyny, które jak Ola Jagiełło miały nawet 37 lat i grały wspaniale. Niemniej to plany teraz, jak będzie – nie wiadomo.

W sporcie kobiecym jest też ta fundamentalna różnica, że karierę może przerwać macierzyństwo. Rok wyjęty, rok treningów, meczów. Po powrocie siłą rzeczy status zawodniczki jest słabszy.

Dlatego też nie chcę grać nie wiadomo ile. Znam dziewczyny, które to zrobiły i wróciły, ale znam też takie, którym się to nie udało i które nie wróciły do swojej pełnej dyspozycji. To zależy jakie się ma priorytety. Ja chcę w przyszłości grać jak najwyżej, a w takim planie po prostu nie ma odpowiedniego momentu, żeby zrobić rok przerwy.

Chcesz być najlepsza na świecie?

No chcę, po to się tyle trenuje, żeby być najlepszym. Chociaż zdaję sobie sprawę, że gram na takiej pozycji, gdzie konkurencja jest szalona, widzę to po lidze włoskiej ile jest dobrych atakujących. Z perspektywy rozwoju nie pcham się do wielkich klubów, nie czuję się na teraz na tyle mocna – może za rok. Natomiast na ten sezon odrzuciłam pewną ofertę świetną finansowo, bo nie czuję, że to jeszcze moment, w którym najważniejsze jest to, żeby zarabiać niesamowite pieniądze. Może przyjdzie taki moment, dziś mam inne priorytety, choć wiem, że taka oferta może już nie przyjść. Sport ma to do siebie, że dzisiaj jesteś na szczycie, słyszysz same superlatywy, a jedna kontuzja, jakaś gorsza forma, trener postawi na kogoś innego i nagle giniesz. Wszyscy zapominają o tobie. Taki jest sport, wszystko przemija bardzo szybko.

Mówi się, że Polska jest krajem siatkówki. A jaki jest obecnie twoim zdaniem stan żeńskiej?

W reprezentacji widać kolosalne różnice. Jak zaczynałam, graliśmy z zespołami dołu dołów. Mało ludzi na meczach. Teraz to wygląda fajnie.

A liga?

Jest gorzej niż było. Dużo gorzej.

Czyli zapaść po Złotkach jest odczuwalna wszędzie.

Pięć lat temu jeszcze było dużo inaczej. Więcej ludzi na trybunach, kibice tym żyli. W Legionowie zawsze hala pękała w szwach, jak odchodziłam po dwóch latach była tak w połowie zapełniona. W Szczecinie graliśmy z Chemikiem mecze Ligi Mistrzyń na wielkiej Azoty Arenie, pięć tysięcy ludzi, zajebista atmosfera. Teraz w Policach jest problem, żeby tysiąc ludzi przyszło na mecz. Na mecze niedawnych mistrzyń, bo ok, nie obroniły tytułu, ale wcześniej przecież wygrywały seryjnie.

W lidze są może trzy kluby, które regularnie płacą. Niektóre dziewczyny, nawet z reprezentacji, muszą bić się o kasę sprzed kilku sezonów. Młodsze dziewczyny, które jeszcze rozliczają się przez firmę i muszą wystawić fakturę, po dwóch miesiącach bez pensji mają problem: klub nie zapłacił, a ZUS i podatek zapłacić trzeba. To różne historie. Jeszcze kilka lat temu do Polski przyjeżdżały świetne zagraniczne zawodniczki, ba, chciały tu przychodzić. Parę lat temu Wrocław miał kosmiczny skład za kosmiczne pieniądze: Skowrońska, Costagrande, inne gwiazdy. Daleko szukać w Chemiku Police była Glinka, Jagieło, Zenik, cała czternastka praktycznie gwiazd, gdzie ja miałam szczęście jeszcze rok z nimi pograć, potem pokończyły kariery.

We Włoszech jest taki system, że po pół roku podpisujesz dokument, że otrzymałeś należne wynagrodzenia. Potem jest to samo po osiemdziesięciu procentach sezonu i po całym. Bez tych podpisów klub nie ma prawa występować w playoff. Nie dopuszczą go. Przez to nie ma w Serie A klubu, który miałby długi. A u nas niektórzy nie płacą, mają kilkuletnie długi, a jednak cały czas grają. Jak to jest możliwe?

Myślisz, że sukces kadry pomógłby i lidze?

Myślę, że tak.

Czyli znowu na twoich barkach.

Nie, nie, nie mówmy tak proszę, to sport zespołowy. Ja jestem od atakowania, ale jest wiele innych równie ważnych dziedzin, tylko trzeba się dobrze znać na siatkówce, żeby zobaczyć tą pracę.

Zwykły kibic widzi atak, to łatwo zapamiętać.

A po drodze jest parę równie ważnych zagrań innych dziewczyn. Ja zrobię czterdzieści ataków, wszyscy to zobaczą. A ktoś będzie harował, pięćdziesiąt razy przyjmie, nikt o tym nie powie. To jest ciężkie. Niesprawiedliwe.

Przed wami współorganizowane mistrzostwa Europy w Polsce, kwalifikacje do Igrzysk, w perspektywy także współorganizowane mistrzostwa świata w Polsce w 2022. Jest potencjał pod zbudowanie efektu domina.

Jest ciężej. Wcześniej na mistrzostwach Europy wychodziliśmy z pozycji: co ugramy, to nasze. Nikt niczego nie oczekiwał. Teraz? Niejednokrotnie słyszałam, że na Euro musi być finałowa czwórka. W kontekście kwalifikacji mówi się o Serbkach, a przecież Tajlandia to bardzo dobry zespół, a Portoryko jest niewygodne do grania. My nie jesteśmy zespołem, który może zagrać na sześćdziesiąt procent i wygrać mecz. Każdy musi nam wyjść. Granie u siebie to dwie drogi – z jednej strony wiadomo, że trybuny potrafią ponieść, ale jeśli coś pójdzie nie tak, to jest gorzej. Trzeba dobrze wejść, bo inaczej staje się pod ścianą.

Wspominamy o Złotkach, z niektórymi z nich miałaś okazję grać. Przekazały ci jakieś rady?

To dużo dobrych i złych wspomnień. W tamtym momencie trudnych, ale dobrych na przyszłość. Byłam najmłodsza, poza mną same gwiazdy. Dziewczyny nie to, że były niemiłe, ale to mocne charaktery. Czasem na treningu miałam ciężko, jak źle dograłam piłkę. Dostawałam zjebę.

Czyli padają w szatni mocne słowa.

Padają. Co tu kryć, lecą wszystkie wulgaryzmy. Nie w każdym zespole, na przykład w reprezentacji Polski rozumiemy się doskonale, ale znam zespoły, w których bywa ostro. Pamiętam jak w Chemiku grałam w Lidze Mistrzyń w pierwszej szóstce. Aż mi było głupio, że ja gram, a dziewczyny doświadczone, siatkarskie gwiazdy, siedzą w kwadracie. Jakbym ja miała trzydzieści lat, a za mnie wchodziła gówniara, też bym się wkurzała.

A co do porad. Najwięcej dało mi przebywanie z nimi na treningach, czysto siatkarsko bardzo wiele złapałam. Życiowo też. Cokolwiek się nie wydarzy, żyć tu i teraz, chwilą. Za dużo nie planować, raczej krótkoterminowo. I żeby zawsze cieszyć się siatkówką. To nasz zawód, czasem idzie o tym zapomnieć, a przecież jakbym miała iść do biura na osiem godzin zmiany, to bym dostała szału.

Pytanie z innej beczki. Ile masz wzrostu?

191 centymetrów.

Czy kiedykolwiek ten wzrost był uciążliwy?

Już nie. Wyrosłam z tego. Ale był, oczywiście, najbardziej chyba w gimnazjum. Mierzyłam wtedy 180 cm. Każdy na to zwracał uwagę.

Miałaś przezwisko?

Na pewno miałam, ale nie pamiętam, wymazałam z pamięci. Wtedy się tym bardzo przejmowałam, miałam kompleksy. Bardzo mi wtedy zależało – zresztą, długo mi na tym zależało – co kto o mnie pomyśli. Przemek mnie dopiero nauczył, żeby żyć swoim życiem, a nie zajmować się ocenami innych. On ma podejście: kto jest wobec mnie w porządku, to ja jestem wobec niego porządku. A reszta, krótka piłka: niech idzie swoją drogą. Wtedy jednak, ledwie trochę miałam z kimś inną relację, zamęczałam siebie: może coś źle zrobiłam, źle powiedziałam? Katowałam siebie.

Jak ktoś cię nie lubił, bolało.

Bardzo. To mógł być ktokolwiek i stresowałam się tym. Myślę, że dopiero Przemek mnie z tego uleczył, tłumacząc, że nie da się wszystkim dogodzić. Oczywiście nie można tego stosować do ekstremum, w klubie trzeba się nauczyć dyplomacji.

Zmieniłaś podejście do tego czy przejmować się ocenami ludzi. A inne twoje najważniejsze wartości?

Przede wszystkim szczerość. To jest połączone, o kiedyś mówiłam wszystkim to, co chcieli usłyszeć i się w tym plątałam. Gdzieś zawsze chciałam być super, a w konsekwencji kłamałam. Teraz po wszystkim co przeszłam wiem, że szczerość jest na pierwszym miejscu.

Szczerość też ze sobą.

Tak, zdecydowanie. Kiedyś zakłamywałam rzeczywistość, innym mówiłam, że wszystko super, a w głowie się dołowałam. Nawet malutka sytuacja potrafiła sprawić, że przejmowałam się nią tydzień. To było kopanie się ze sobą.

Serie A było dla ciebie zderzeniem, myślałaś sama o sobie, że jesteś mocniejsza?

Zderzenie było, ale pozytywne: każdy mecz był na bardzo wysokim poziomie. Ja sama jechałam do Włoch z wielką pokorą, zapewniam. Cieszyłam się, że mogę tam być, że mogę grać w pierwszej szóstce. Miałam bardzo zły początek, ale jak się gra cały rok, czy klub, czy kadra, to nie ma takiej możliwości, żeby nie mieć dwóch słabszych momentów w sezonie, gdzie fizycznie czujesz się słabiej i nie masz szans. Zaszkodziło mi też, że zrobili ze mnie w momencie transferu gwiazdę, była wielka konferencja – bardzo tego nie chciałam. A potem pierwszy mecz beznadziejny, drugi jeszcze gorszy, trzeciego już nie skończyłam a w kolejnych dwóch nie zagrałam. Okropny czas.

W jakim sensie?

Mentalnym. Od Polski musiałam się wtedy odciąć. To jest trochę smutne, że we Włoszech wszyscy wtedy chcieli mi pomóc, łącznie z prezesem…

On to chyba twój największy fan, wchodził nawet w kompetencje trenera i mówił, że masz grać.

To prezes, który jest tam od początku, a pamiętajmy, że Bergamo to najbardziej utytułowany klub, ma najwięcej sukcesów choćby w pucharach. On mi powiedział jeszcze przed sezonem: słuchaj, my wiemy, że będzie źle na początku, że to będzie twój pierwszy sezon za granicą. Pomożemy ci ze wszystkim. A wtedy, gdy się o mnie upomniał u trenera, miał rację. Po prostu. To była trochę polityczna sprawa: we Włoszech trzeba grać dwa razy lepiej niż Włoszka. Weszła za mnie, ale gdy okrzepłam, trenowałam super, a ona grała słabo, trener wciąż nie dawał mi szansy.

Jakby prezes w piłce ingerował w kompetencje trenera, to szkoleniowiec by się, za przeproszeniem, wkurwił.

Nie miał nic do powiedzenia, ten prezes to wielki autorytet, a trener był w klubie dopiero rok.

Wróćmy jednak. Powiedziałaś, że musiałaś odciąć się od Polski.

Mam czasem wrażenie, że gdy nam nie wyjdzie, to są takie osoby, które się z tego cieszą.

Aż tak?

Mamy mnóstwo super kibiców, ale nie daj Boże coś nie wyjdzie, to czasem myślisz: kurczę, jakby mogli, to by zjedli. Głównie mówię o mediach. Wtedy, po wyjeździe do Włoch, Przemek zabronił mi wchodzenia gdziekolwiek, czytania czegokolwiek na swój temat. Wbijano mi szpilki: nie gra, przereklamowana. Ja początkowo chciałam wszystko tłumaczyć, drobiazgowo, merytorycznie czemu zdarzyło się tak jak się zdarzyło. Powiedzmy, rozgrywająca jest z nami od dwóch dni, to był nasz pierwszy wspólny mecz. Takie aspekty, których ludzie nie dostrzegają, bo albo nie oglądają meczów, albo patrzą tylko na statystyki. Szybko zderzyłam się ze ścianą i dałam sobie spokój.

Ludzie zapominają, że my rok temu graliśmy swój pierwszy sezon od lat w pierwszej dywizji, gdzie wszyscy nas skreślili. Myśmy się utrzymały w połowie stawki. W tym roku pojechaliśmy na final six, czego nie spodziewał się nikt, to po sukcesie głosy: a, awansowały, bo nie wszyscy grali najmocniejszymi składami. No kurde, jesteśmy wśród najlepszych, osiągnęliśmy coś, czego nikt nie zakładał, nie możemy się tym pocieszyć?

Wiele osób się cieszyło.

Tak, wiem, nie mówię, że nie, ale jest też duże grono, które wytykało te składy.

Może jest wam trudniej, bo funkcjonujecie w cieniu dwóch wielkich drużyn: po pierwsze, męskiej reprezentacji Polski, która jest mistrzem świata, a po drugie, w cieniu Złotek, które przebiły się do świadomości Polaków, które przebiły dla żeńskiej siatkówki szklany sufit.

Może tak, ale pocieszmy się też, że zrobiliśmy super postęp przez ostatnie dwa lata. Porównywać nas do facetów? Nie ma o czym rozmawiać. Będę się upierała, że jest dużo takich pstryczków w nos w naszą stronę.

To co niesprawiedliwego usłyszałaś o kadrze?

Zabolały mnie te głosy o final six, gdzie jedziemy, bo inni grali drugimi zespołami, co nie było do końca prawdą. Myślę też, że dużo ludzi daje sobie pozwolenie na wydawanie opinii o danej zawodniczce na podstawie jednego meczu, albo nawet meczu, którego nie obejrzeli, tylko przejrzeli statystyki. Jak ktoś ma słabszą psychikę, takie niezasłużone komentarze mogą dość mocno zgasić. To ciężkie, szczególnie dla młodych zawodniczek.

Widziałaś łzy w szatni z takich przyczyn?

Oj, niejednokrotnie sama płakałam. Pamiętam swój debiut w kadrze, kwalifikacje mistrzostw Europy w Bydgoszczy. Zadebiutowałam przed osiemnastką, dostałam pierwszą szóstkę w ostatnim meczu, zagrałam dobrze i sporo pojawiło się o mnie artykułów. OK, z jednej strony fajne, bo napisali, że będę wielką gwiazdą – kto nie chciałby czegoś takiego przeczytać. Ale nie było tam szansy, żebym się wypowiedziała, czy ja się z tym zgadzam czy nie. Ktoś napisał, a Polacy takiego pisania bardzo nie lubią, zaraz pojawia się tendencja, by to tonować.

Zrobili ci niedźwiedzią przysługę.

Czytałam komentarze, które ze mną w konsekwencji jechały, od „jaka tam gwiazda”, przez krytykowanie gry, po wygląd. To boli. Wtedy bardzo mnie ruszyło. Z super meczu, super kwalifikacji, super wspomnień, za trzy godziny płakałam i zapomniałam, że jeszcze przed chwilą byłam szczęśliwa. Zmieniło to obraz postrzegania wszystkiego. Na pewno nauczyłam się od tamtego czasu, że trzeba mieć w sporcie grubą skórę.

Dziś często jesteś rozpoznawana?

Teraz tak. Jest to dość śmieszne, bo nie jestem przyzwyczajona, że ktoś zaczepia, gratuluje, chce się przywitać. To jest niesamowite. Ludzie przesyłają mi nawet prezenty. Dostałam własnoręcznie wykonany breloczek, ręczna, przepiękna robota. Kurczę, że komuś się chce nad tym siedzieć, wysyłać… podziwiam takich ludzi, doceniam i cieszę się z tego. Czasem ktoś podchodzi:

– O Jezu, pani Malwino, mogę z panią porozmawiać?

– No kurde, jasne, że tak.

Mnie to peszy, bo przecież jestem normalną dziewczyną.

Nigdy nie miałaś sody?

Chyba miałam takie osoby dookoła siebie, że nie, chociaż miałam predyspozycje do sody. Ale trafiłam do Chemika Police i dziewczyny ściągnęły mnie na ziemię bardzo szybko. Za dużo było w pewnym momencie mówienia o mnie. Ja się za bardzo w to wsłuchałam, że jest super, ekstra – życie bardzo szybko weryfikuje. Chcę być normalną osobą, staram się, żeby każdy czuł się przy mnie swobodnie, staram się poświęcać swoją uwagę po meczach kibicom, nie odmawiam nikomu czy ktoś chce porozmawiać, zrobić zdjęcie, autograf, choć czasem po przegranym meczu ciężko jest podejść. Ale to kibice są w sporcie najważniejsi.

Dużo zabrała ci siatkówka z dzieciństwa i dorastania?

Nie, nigdy nie patrzyłam na to takimi kategoriami. Dużo mi dała, mnóstwo znajomości, wspaniałych ludzi.

Ale sport to też sporo wyrzeczeń.

Ale ja to bardzo kocham i nie traktowałam tego w kategorii wyrzeczeń. Dopiero jak poznałam Przemka zaczęłam dostrzegać niektóre wyrzeczenia, że nie mamy tego czasu dla siebie jak jest kadra, że chcielibyśmy pojechać na urodziny dobrej przyjaciółki, a nie możemy, że generalnie cierpi prywatne życie i gdzieś tak naprawdę wszystko jest pode mnie. To też mnie boli.

Siłą rzeczy nie ma u was tego balansu.

Nie ma, wszystko jest pode mnie, ci nie jest do końca fajne i z czym nie do końca się dobrze czuję.

W domu, jak akurat masz czas, starasz się trochę to przełamać?

Przemek mi na to nie pozwala, gotuje bardzo dobrze, ugotuje na co tylko mam ochotę. Inna rzecz, że w klubie nasze życie wygląda inaczej, wracam do domu między treningami, wyjazd mamy raz na dwa tygodnie. Tam mamy normalniejsze życie, ale też dzięki wyrzeczeniom Przemka.

Ile w roku miałaś najwięcej dni wolnych ciurkiem?

Teraz miałam trochę dłużej, bo nie awansowaliśmy z Bergamo do play-off. Zabrakło nam punktu, a tak jak w Polsce rozgrywa się mecze o miejsca 9-14, tak tutaj nie wejdziesz do ósemki, koniec. Dostałam chyba trzy tygodnie wolnego wtedy, ale też nie pojechaliśmy na wakacje, tylko dużo spędzałam czasu ze swoim fizjoterapeutą w Łodzi i chyba dzięki temu gram tak jak teraz gram, bo myślę, że gdybym pojechała prosto z klubu na kadrę, nie doleczyła mikrourazów, które potem lubią się przekształcać w większe kontuzje, to bym sobie nie pograła.

Wtedy miałam trzy tygodnie wolnego i zdarzyła się historia, która bardzo mnie zmieniła. Byliśmy z moim mężem w urodziny u niego w Jantarze blisko Gdańska. Siedziałam sobie normalnie spokojnie na foteliku u jego babci. Nagle poczułam, że drętwieje mi szyja, połowa twarzy, że mam problem z oddychaniem.  Zadzwoniłam na pogotowie. Zbadali mnie tam, powiedzieli, że wszystko ok, że nic się nie dzieje. Gdy mi to mówili, miałam taką telepawkę, że mi się ręce trzęsły.

Puścili mnie o domu. Dziwnie się czułam, ale niby mi przeszło. No dobra. Pojechaliśmy po tygodniu do Szczyrku na zgrupowanie. Ten sam nawrót na siłowni, jakieś kłucia w klatce piersiowej, trzęsawka rąk, jakby gula w gardle. Znowu pogotowie, przebadali mnie, ale to normalne przyjęcie w szpitalu, więc pomyślałam, że nie mogą nic wykryć. Ja się nakręcałam, przekonana, że coś złego się wydarzy. Gdy kładłam się spać, czułam się jakby ktoś mi leżał na klatce piersiowej, tak ciężko mi się oddychało. Miałam też kołatania serca.

Pojechałam do Łodzi, gdzie mamy profesora Domżalskiego, lekarza kadry. Zrobił mi wszelkie badania, echa serca, rezonans czaszki, szyi, najróżniejsze badania krwi, sama wzięłam jeszcze USG tarczycy i USG jamy brzusznej. Jakby  coś było, to musiałoby wyjść. I znowu nic. Rozumiesz? A ja się czuję tak, że jak mam gdzieś usiąść w jednym miejscu i się uspokoić, zamknąć oczy, to jest najgorzej.

Powiedzieli, że to nerwica. Że wszystkie objawy wskazują na nerwy ze stresu.

Zszargałaś sobie nerwy?

Nie wiem. Chyba tak się skumulowało.  Ja w minionych latach żyłam bardzo szybko, dużo się stresowałam, i siatkówką, i tym co kto o mnie pomyśli. Generalnie bardzo się nakręcałam. Myślę, że organizm stara się bronić, gdzieś wymóc na mnie, bym zmieniła swój tryb życia.

Masz nawroty?

Mam. Ale zaczynam sobie z tym radzić. Zająć się czymś, rozmawiać, coś robić, nie siedzieć w miejscu. Wczoraj byłam na takiej głupiej rzeczy jak zrobienie rzęs. Godzina zamkniętych oczu, cisza. Znowu miałam wrażenie, że coś mi się dzieje, że znowu mam duszności. Ręce zaczęły mi się trząść. Nie potrafię tego do końca kontrolować, ale choć wcześniej w to nie wierzyłam, tak teraz mam świadomość, że to faktycznie na tle nerwowym.

To jest, niestety, ciągła stymulacja naszego mózgu, systemu nerwowego, bardzo duża, gdzie ciągle grasz, trenujesz, latasz. Liga Narodów: sześć tygodni grania, cały czas za granicą, cały czas wszędzie lot. Myślę, że takie problemy dotykają większej liczby ludzi, ale o tym się tak głośno nie mówi. Wielu ludzi panikuje, nie wie co to jest. Ja miałam taki moment, gdzie byłam pewna, że umieram.

To jest też tak, że w sporcie dostajesz ogromne dawki adrenaliny. Gdy przychodzi spokojniejszy moment, może czegoś fizycznie brakować organizmowi.

To były pierwsze trzy tygodnie wolne od nie pamiętam kiedy. Mój organizm nie jest przyzwyczajony do wolnego i ten system wysiadł trochę. Kurczę, gdybym była poważnie chora, to nie dałabym rady zagrać sześciu tygodni na tych obciążeniach, nie byłoby szansy. To mi dużo dało, że wiem już o co chodzi, choć to wciąż ciężki temat. Pędzimy, pędzimy, pędzimy, a nagle zdarza się coś takiego, co sprawia, że organizm dalej nam nie pozwala takiego trybu życia dalej prowadzić. Wszystko dzieje się po coś, ale przez te sześć tygodni czułam się na maksa niepewnie.

Mimo tych objawów zrobiłaś ponad czterysta ataków.

To śmieszne. Trenerowi w Holandii przed meczem powiedziałam, że nie dam rady zagrać, że codziennie czuję się źle, albo mi serce kołacze albo mnie dusi. Trener na to:

– No dobrze, ale to na pewno jest na tle nerwowym, nie takie przygody miałem z zawodnikami.

Myślę: kurwa, jakie nerwowe tło? Jak to jest nerwowe, jak mi tak jest? Ale wyszłam na mecz, zrobiłam wtedy czterdzieści dwa punkty w czterech setach. Rekord punktowy reprezentacji Polski. Trener po meczu:

– I ty się źle czujesz? Proszę cię. Tak grają ludzie, którzy się źle czują?

Tak sobie staram się to sobie tłumaczyć, że na takim wysiłku, gdyby coś mi było, nie mogłabym tak zagrać. Ale były trudne momenty.

Chciałem zapytać cię o tatuaże. Czasem ktoś robi je typowo dla ozdoby, ale dla niejednego mają szczególną wymowę. Jak jest u ciebie?

Najważniejszy jest „Mały książę”, mam go na ramieniu. Jest też najpóźniej zrobiony.

Dlaczego ten tatuaż jest najważniejszy?

Tą książkę czytała mi mama na dobranoc, codziennie. Później aż się znudziła, bo ile można czytać tą samą książkę, i kupiła mi kasetę. Słuchałam jej zawsze przed snem. Gdy przeczytałem ją będąc nieco starszą, jest to odkrywanie zupełnie innej książki, choć myślę, że szczególny wymiar ma dla osoby, która znała ją już w dzieciństwie.

Co tak szczególnego jest dla ciebie w „Małym księciu”?

Można z niej wyjąć wartości życiowe, lekcje, można ją rozebrać pod tym kątem na czynniki pierwsze, natomiast myślę, że każdy może wyciągnąć swoje wnioski.

A ty co dla siebie wyciągnęłaś?

Chyba historia z różą jest najważniejsza, też tatuaż róży na ręce jest z małym księciem powiązany. W książce jest to metafora: róża jest delikatna, trzeba o nią dbać, choć ma kolce. Łączysz to życiowo i się zastanawiasz – myślę, że to o wielu rzeczach w życiu, o które trzeba pilnie dbać, choć czasem ranią, bolą.

Inne z twoich ulubionych książek?

Czytam bardzo dużo kryminałów, lubię Agathę Christie, przeczytałam wszystkie jej książki. Bardzo lubię Cobena, a z niekryminalnych Stephen King, najbardziej „Pod kopułą”. Ale trafiają się różne książki. Teraz, będąc w Korei Południowej, czytałam „Dziewczynę o siedmiu imionach” o uciekinierce z Korei Północnej. Strasznie mocna. Uderza jak ci ludzie żyją w świecie stworzonym, odciętym od reszty, pełnym zmanipulowanych zasad. Na przykład niepojęte jest to, że nie liczy się jakim jesteś człowiekiem tu i teraz, liczy się to, że twój pradziadek był po takiej stronie, zrobił minimalne przewinienie, przez co trafił do więzienia i teraz ty, przez tego pradziadka, masz przejebane. Przeczytasz taką książkę i patrzysz potem trochę inaczej na otaczający cię świat.

Co jeszcze lubisz robi w wolnym czasie?

Zabawne jest to, że z seriali uwielbiam… „Fineasza i Ferba”. Oglądałam to jak byłam mała, natomiast trochę inaczej się to ogląda, gdy jest się dorosłym. To dobra komedia. Po meczach potrafię włączyć film i oglądać go dwie godziny, a gdy się skończy, nie wiem o czym był, bo cały film myślałam o meczu, o tym co się wydarzyło, totalne odcięcie. A „Fineasz i Ferb” mnie wciąga, daje tak i spokój.

Ale tak naprawdę w wolnym czasie najbardziej lubię chodzić po górach. Nie do końca rekreacyjnie, bardziej ekstremalnie.

Marzysz o Himalajach?

Tak, bardzo bym chciała. To znaczy wiem, że kiedyś to marzenie spełnię.

Co cię w tym tak pociąga?

Pasję zaszczepiła mi mama, zabierała mnie w dzieciństwie razem z tatą w góry. Nad morze pojechałam pierwszy raz jako nastolatka, wcześniej zawsze w góry. Tatry mam w małym palcu.

Ulubiony szczyt?

Rysy rano, jak nie ma dużo ludzi, i od strony polskiej. Jeśli chodzi o szlak, to Orla Perć. Uwielbiam ją, choć jest myślę trudnym szlakiem. Lubię sobie dodawać wyzwań, przechodzić bez łańcuchów i tym podobne.

Nie jest tak, że jak w klubie się dowiedzą to będziesz miała problem?

Właśnie miałam o tym powiedzieć! Oni się trochę przyzwyczaili. Jak wrzucałam zdjęcia z Orlej Perci, mój menadżer pisał:

– Usuń to zdjęcie, klub nas zabije!

Jakby zdarzyła mi się jakaś kontuzja, nawet w klubie, mogą powiedzieć: ok, to przez to, że chodziłaś po górach. Mają do tego prawo. Mam zakaz sportów ekstremalnych. Ale mam to trochę wiadomo gdzie, bo zbyt to uwielbiam, nie potrafię z tego rezygnować, szczególnie w Bergamo, gdzie mamy Alpy pod nosem.

Rozmawiał Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Najnowsze

Siatkówka

Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

0 komentarzy

Loading...