30 milionów euro za poukładanego, 23-letniego obrońcę, któremu wróży się wielkie granie – w 2000 roku taka kwota mogłaby jeszcze onieśmielać, dzisiaj powoduje raczej zastanowienie pod tytułem: “Co tak tanio?”. Ale Olympique Lyon jest akurat klubem stroniącym od transferowych szaleństw. 30 baniek – czy właściwie: 24 z bonusami – za Joachima Andersena z Sampdorii to największy transfer przychodzący w historii francuskiego klubu. Dlaczego działacze Lyonu zdecydowali się na sięgnięcie głębiej do kieszeni akurat z powodu Duńczyka?
Mierzący 193 centymetry wzrostu dryblas ma za sobą bardzo przyzwoity sezon w Serie A, od tego wypada zacząć. Do Włoch trafił w sierpniu 2017 roku, wykupiony zaledwie za 1,5 miliona euro z holenderskiego Twente. Pierwszy sezon w świecie calcio – trzeba to powiedzieć otwarcie – nie był dla niego specjalnie udany. Andersen w lidze zagrał jedynie siedem spotkań, większość w końcowej fazie rozgrywek, gdy na ławce usiadł Gian Marco Ferrari. Sampdoria na pięć ostatnich meczów w lidze (Duńczyk w każdym zagrał pełne 90 minut) przegrała aż cztery, ani razu nie zachowując czystego konta. Oczywiście nie można całej winy bezrefleksyjnie zrzucić na Andersena, drużyna z Genui generalnie dość kiepsko finiszowała, przegrywając między innymi 0:5 z Interem bez duńskiego stopera w składzie. Niemniej – chrzest bojowy nie był dla świeżaka zbyt przyjemny.
Co innego w minionych rozgrywkach. W sezonie 2018/19 Andersen zagrał aż 32 razy, tym razem dla odmiany tracąc kilka meczów w końcowej fazie sezonu z powodu kontuzji. Teraz to on był tym zawodnikiem, do którego dobierano partnera, a nie odwrotnie.
Duńczyk zasłynął we włoskiej lidze przede wszystkim doskonałym rozegraniem piłki, zwłaszcza jeżeli chodzi o odnajdywanie kolegów długimi przerzutami. Legendarny amerykański koszykarz Larry Bird – mierzący aż 206 centymetrów, ale grający na pozycji niskiego skrzydłowego i chętnie biorący na siebie obowiązki rozgrywającego – zwykł mawiać, że podawanie piłki partnerom nie sprawiało mu nigdy problemu, bo był po prostu znacznie wyższy od wielu swoich rywali i ponad ich głowami miał pełen przegląd pola, więc z łatwością wybierał najlepsze opcje na boisku. Zdaje się, że w przypadku Andersena jest podobnie. Chłopak naprawdę mnóstwo na boisku widzi. Czasami sprawia wrażenie dziesiątki zaklętej w ciele stopera. Nowoczesny obrońca pełną gębą.
– Andersen uwielbia długie, diagonalne podania, podobnie jak krótkie rozgrywanie akcji z pomocnikami – analizował grę obrońcy Mahith Gamage z Free Flow Football. – Potrafi celnie zagrać obiema nogami, dzięki swojemu przeglądowi pola pozwala bardziej kreatywnym kolegom z linii pomocy wykorzystać element zaskoczenia w przesuwaniu akcji do przodu. Andersen potrafi grać zarówno bliżej prawej, jak i bliżej lewej strony boiska. Przez większość ostatniego sezonu występował jako pół-prawy stoper, ale gdy przyszło mu przesunąć się w lewo też spisywał się świetnie.
Statystyki podań Andersena są niezwykłe. W ostatnim sezonie – według danych Football Italia – wymienił on z kolegami piłkę 1159 razy, w całej Serie A lepsi byli w tym elemencie wyłącznie Marcelo Brozović i Kalidou Koulibaly. A zatem pomocnik oraz jeden z najlepszych środkowych obrońców na świecie. Andersen wyrobił średnią 64 podań na mecz, notując skuteczność na poziomie 89%. Andersen miał tyle samo dokładnych krótkich podań co Miralem Pjanić i więcej celnych długich zagrań od mistrza w tym elemencie, a zatem Leonardo Bonucciego. To są naprawdę imponujące liczby.
Nic więc dziwnego, że prezydent Sampy, Massimo Ferrero, już w listopadzie zdecydował się przedłużyć kontrakt z zawodnikiem do 2022 roku. Poprzednia umowa Andersena wygasała co prawda po sezonie 2020/21, ale – biorąc pod uwagę rosnące zainteresowanie piłkarzem – Ferrero przeczuł, że trzeba jak najszybciej ją wydłużyć, żeby w przyszłości ułatwić sobie pozycję negocjacyjną w sprawie transferu.
Powyższy potok komplementów nie oznacza oczywiście, że Duńczyk jest zawodnikiem pozbawionym mankamentów. Część z nich obnażyła zresztą reprezentacja Polski U-21 w eliminacjach do młodzieżowych mistrzostw Europy. W zremisowanym 1:1 meczu z Polakami, Andersen – grający w centrum trzyosobowego bloku defensywnego – nie popisał się kryjąc Dawida Kownackiego w polu karnym, a ten kilka sekund później wypracował rzut karny dla biało-czerwonych.
– Andersen jest niesamowicie wysokim zawodnikiem, ale – co szokujące – jego gra w powietrzu nie wygląda najlepiej. To na pewno nie jest jego mocna strona – dowodzi analityk. – W ostatnim sezonie Andersen notował 2,3 zwycięskiego pojedynku powietrznego na mecz. Kompletnie się w tym elemencie nie wyróżnia. Ma na dodatek tendencje do popełniania prostych błędów w defensywie. Często jego strefa jest wykorzystywana przez przeciwników jako kanał, którym szybko można się przedostać w pole karne. Zamiast pozwolić pomocnikom zająć się daną akcją, Andersen wyskakuje przed szereg, napiera na rywala będącego przy piłce, a to zostawia olbrzymią dziurę za jego plecami. Przeciwnicy to wykorzystują.
Mimo wszystko – działacze Olympique Lyon uznali, że gra jest warta świeczki. Choć sam zawodnik – ustami swojego taty, a jednocześnie agenta – informował raczej, że chciałby pozostać we Włoszech, ale zmienić klub na mocniejszy, bądź ewentualnie przeprowadzić się do Anglii, udało się dopiąć jego transfer do Ligue 1. Sampdoria od ręki dostanie 24 miliony euro, dodatkową piątkę może zarobić z bonusów. Tak przynajmniej transfer zaksięgował Transfermarkt, choć niektóre źródła podają, że Sampa otrzyma 26 baniek teraz, a w gratisach tylko cztery. Jako się rzekło, to najdroższy transfer w historii trzeciej siły francuskiej ekstraklasy. Ostatni raz Lyon tak zaszalał na rynku kupując Lisandro Lopeza, również za 24 bańki. Dekadę temu. Olympique zresztą nie miał wielkiej ochoty na bicie rekordów, choć francuska ekipa dopiero co skosiła przecież 60 milionów za Tanguya Ndombele i 48 milionów za Farlanda Mendy’ego. Według medialnych doniesień, Francuzi negocjacje zaczęli od 15 milionów, ale Ferrero spuścił ich na drzewo, więc wrócili do stołu z walizką nieco cięższą od gotówki.
W ubiegłym sezonie podstawowymi stoperami Lyonu byli: nasz stary znajomy z Wisły Kraków, Marcelo, oraz belgijski obrońca, Jason Denayer. Brazylijczyk ma już 31 lat na karku, więc prawdopodobnie to właśnie on – choć nosił nawet opaskę kapitańską w klubie – jest już pomału przymierzany do sprzedaży.
Wprawdzie kontrakt eks-wiślaka wygasa dopiero po sezonie 2020/21, ale francuskie media huczą od plotek na jego temat: – Brazylijczyk Marcelo jest zdecydowany wypełnić swoją umowę i zignorować głosy krytyki na swój temat, ale działacze Lyonu zapewniają, że jeżeli pojawi się godna oferta, są gotowi ją rozważyć – informuje portal olympique-et-lyonnais.com. – Marcelo wydaje się przekonany, że jego przyszłość wciąż jest związana z Lyonem, ale sam klub nie jest w tej kwestii tak kategoryczny. Drugi sezon Brazylijczyka w stolicy Galii był rozczarowujący, ale wyraźnie nie chce on rozważać zmiany barw klubowych. Nowa konkurencja w osobie Joachima Andersena nie robi na nim wrażenia. Jednak Bilel Ghazi donosi, że West Ham już szykuje ofertę opiewającą na 20 milionów euro, którą klub z pewnością zaakceptuje. Jednak transfer wydaje się trudny do zrealizowania, skoro sam zawodnik tak zdecydowanie odmawia przenosin.
Cóż – wychodzi na to, że przed Andersenem, podobnie jak po przenosinach do Sampdorii, trudna walka o miejsce w wyjściowe jedenastce.
Dla chłopaka to zresztą nie jest pierwszyzna, choć trudno oczywiście mówić o tym, by w życiu miał cały czas pod górkę. To piłkarz nowej generacji. Jak zauważył na Twitterze Kuba Polkowski – Joachim jest synem niejakiego Jacoba Andersena z Nordic Houseware Grup, multimilionera. Od małego trenował zatem futbol w profesjonalnych warunkach – do pierwszego klubu trafił już jako czterolatek, potem otarł się o juniorskie struktury w Kopenhadze, aż wreszcie – jako piętnastolatek – wylądował w renomowanym FC Midtjylland. Tam trafił do akademii Ikast, słynnej duńskiej kuźni talentów, która wydała już na świat takich zawodników jak Simon Kjaer czy Viktor Fischer. Tam pierwszy raz zetknął się z naprawdę mocną konkurencją przy rywalizacji o miejsce w składzie. Początkowo trochę go to przytłoczyło. Miał problemy z kontuzjami, rywalem mocno naciskali. – Przyzwyczaił się do tego, że jest najlepszy grając na 80% możliwości. W Midtjylland nie mógł sobie na coś takiego pozwolić – pisał Ole Hoffskov z “Tipsbladet”.
Ponoć przełomowym momentem w karierze nastolatka był pewien grudniowy wieczór, gdy Andersen i Jonas Gemmer (dziś grający w drugiej lidze duńskiej) wspólnie sprzątali ze stołu po posiłku.
– Kiedy skończyli i odnieśli wszystko do kuchni, zobaczyli stojącą tam skrzynkę z napojami gazowanymi. Ukradli ją. To nie było jakieś wielkie przewinienie, ale nie da się ukryć, że zabrali coś, co do nich nie należało. Porozdawali puszki z Colą innym chłopcom i w ośrodku zrobiło się głośno o tym, że ktoś rozdaje Colę za darmo – wspominał Jacob Andersen. – Okazało się, że w szkole jest kamera. Szybko wyszło na jaw, kto i w jakich okolicznościach ukradł napoje. Obaj, Joachim i Jonas zostali odesłani natychmiast na przedłużone ferie świąteczne. Joachim wrócił do domu 15 grudnia i był całkowicie załamany. Został zawieszony. Długo z nim o tym rozmawiałem. Powiedziałem mu: “Poświęć się futbolowi, kurwa, w stu procentach! Albo w ogóle daj sobie z tym spokój. Jesteś zawodnikiem drugiego roku. Nie dostaniesz kontraktu, to spieprzyłeś całą swoją młodość. A wtedy rzeczywiście możesz przestać, wrócić do domu, zatrudnić się w McDonald’s. Łazić na miasto, pić co chcesz i podrywać panienki w klubach”.
Właśnie tamten głupkowaty incydent sprawił, że Joachim zmienił swoje podejście do futbolu. W kwietniu 2013 roku – jako siedemnastolatek – zadebiutował w pierwszej drużynie Midtjylland. Na meczu byli akurat obecni skauci holenderskiego Twente. Natychmiast zaoferowali chłopakowi testy. Eredivisie to dość popularny kierunek dla utalentowanych duńskich zawodników, więc Andersen szybko wylądował w Twente na stałe. Początkowo aklimatyzował się w młodzieżowych zespołach, ale już w sezonach 2015/16 i 2016/17 sporo grał na poziomie holenderskiej ekstraklasy.
– Nigdy nie słyszałem, by Joachim narzekał z powodu trudnego okresu adaptacyjnego – opowiadał Ted van Leewuen z pionu sportowego Twente w rozmowie z portalem 20minutes.fr. Z kolei Rene Andersen – jeden z trenerów w Midtjylland – nie martwił się o swojego byłego podopiecznego. – Wielu naszych młodych zawodników za szybko opuszcza klub. Jednak w tym przypadku w ogóle nie miałem takiego poczucia. Byłem pewien, że Joachim sobie poradzi. Potem cały czas mi opowiadał, że każdego dnia uczy się czegoś nowego. W Sampdorii pokochał swojego trenera, Marco Giampaolo.
Claus Steinlein, działacz duńskiego klubu, miał pewne wątpliwości co do Sampy: – Uważałem, że to jeszcze odrobinę za wysoki poziom. Że przeskoczył tam o jeden sezon za wcześnie. Podczas pierwszych miesięcy w naszej akademii Andersen miał pewne kłopoty. Uważał, że jest ze wszystkich najlepszy. Był leniwy. Trochę nam zajęło odmienienie jego mentalności. Musiał zrozumieć, że to, czy odniesie sukces zależy tylko od niego. Wybiliśmy mu z głowy postrzeganie siebie jako gwiazdy. Zaczął natomiast pracować jak gwiazda. Wtedy byłem już pewny, że wspaniała przyszłość przed nim. Technicznie i fizycznie – ma prawie wszystko, czego potrzebuje światowej klasy stoper. Tylko mentalność budziła nasze wątpliwości.
Rene Andersen nie jest tak surowy w swoich ocenach. – Joachim sprawdzał granice autorytetu. Robi to większość piętnastolatków. Zwłaszcza, że on sam miał budowę ciała dorosłego mężczyzny. Popełniał błędy. Musiał przez to przejść, by wykuć swoją osobowość. Dawałem mu na boisku dużo swobody. Pozwalałem dryblować we własnej strefie obronnej, dowolnie rozgrywać akcje od tyłu. Używałem go czasem jako rozgrywającego, niekiedy nawet jako napastnika. Kiedyś strzelił dla nas zwycięskiego gola, choć graliśmy dziewięciu na jedenastu. Na pewno był najlepszym graczem, jakiego mieliśmy wtedy w akademii.
– Dzisiaj Joachim ma mentalność zwycięzcy, jest świetnym organizatorem gry i twardo walczy o każdą piłkę. Fani Lyonu szybko odkryją w nim eleganckiego obrońcę. Nie rzuca się w wir walki. Klasą może dorównać Samuelowi Umitiemu – zapewnia wspomniany już van Leeuwen. – Czy Andersen dostosuje się do poziomu gry w Lidze Mistrzów, do walki o mistrzostwo Francji? Sądzę, że tak. Najważniejsze, żeby zawodnik nie tkwił w strefie komfortu. Nie pozostał w stagnacji. Jeśli Joachim nigdy nie zagra w finale Ligi Mistrzów, muszę powiedzieć, że będę trochę rozczarowany.
fot. newspix.pl