Reklama

3480 kilometrów pogoni za żółtą koszulką. Jutro rusza Tour de France

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

05 lipca 2019, 19:05 • 8 min czytania 0 komentarzy

Największy wyścig w kolarskim świecie. Marzenie każdego dzieciaka, który rozpoczyna swą przygodę ze ściganiem na rowerze. 21 etapów w drodze po najwspanialszą nagrodę – żółtą koszulkę zwycięzcy Tour de France. Na ten wyścig czekaliśmy. Tym bardziej, że rywalizacja w tym roku zapowiada się wręcz znakomicie.

3480 kilometrów pogoni za żółtą koszulką. Jutro rusza Tour de France

*****

Partnerem relacji z trasy Tour de France jest marka szwajcarskich zegarków Tissot

*****

Nasze akcenty

Reklama

Zacznijmy od tego, co pewnie wielu z was interesuje najbardziej – polskich kolarzy. Nie mamy jednak dobrych wiadomości: szanse, że Polacy w tegorocznej Wielkiej Pętli odegrają istotną rolę są mniej więcej takie, jak szanse Golfa 3 w wyścigu z Ferrari. We Francji wystartuje co prawda Michał Kwiatkowski, ale jego rola jest jasna – ma być pomocnikiem Gerainta Thomasa i Egana Bernala. Dla Team Ineos Michał będzie zapewne postacią cholernie ważną, bo w takiej roli sprawdzał się już w poprzednich latach, ale na swoje konto pojechać niemal na pewno nie będzie miał okazji.

Oprócz niego w Tour de France pojawi się jedynie Łukasz Wiśniowski, debiutujący na trasie największego wyścigu świata. I, wbrew pozorom, to on ma większe możliwości, by „ugrać” coś dla siebie. Dlaczego? Sprawa jest prosta: grupa CCC po prostu nie ma lidera na klasyfikację generalną. Na pierwszych kilku etapach jej kolarze zapewne będą chcieli doprowadzić do zwycięstwa Grega Van Avermaeta (który liczy na to, że mógłby też założyć na chwilę koszulkę lidera, zapewne po drugim lub trzecim etapie, bo te są skrojone pod niego), a potem – gdy peleton wjedzie w bardziej pofałdowane tereny – każdy będzie miał okazję pojechać na własne konto. Jeśli akurat trafi się etap dla harcowników, wśród których znajdzie się Łukasz, wszystko będzie możliwe.

– Od początku roku mówimy, że nie mamy teraz kolarza, który mógłby liczyć się w tej klasyfikacji. Mamy za to zawodników, którzy lubią agresywną jazdę. Myślę o Patricku Bevinie, Alessandro De Marchim czy Van Avermaecie. Będziemy szukali szans. Liczę, że uśmiechnie się do nas trochę szczęścia i wygramy etap. A generalka? Powiem tak: kiedyś wierzyliśmy, że dojdziemy do poziomu World Tour i to się spełniło. Teraz wierzę, że doczekamy się kolarza, który powalczy o podium Tour de France. Nie wiem, czy za rok, dwa, czy trzy, ale do tego dążymy – mówił Piotr Wadecki, dyrektor sportowy grupy, Onetowi.

Warto tu jeszcze dodać jedno: CCC tworzy historię. Bo nigdy wcześniej nie mieliśmy w Tour de France polskiej ekipy. Gdyby udało się przy okazji zaliczyć etapowe zwycięstwo czy, choć na chwilę, zgarnąć koszulkę lidera – byłoby po prostu wspaniale.

Trzeba się napocić

Reklama

O ile nikt z CCC nie powalczy o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej, o tyle chętnych do wypicia szampana na Polach Elizejskich nie brakuje. O nich jednak za chwilę, a na razie zajrzyjmy w profil trasy. Bo ta w tym roku wygląda znakomicie. Ba, jest ciekawsza od tej, którą zaoferowało nam Giro d’Italia, a to od wielu lat się nie zdarzyło.

Wyścig rozpocznie się co prawda dość lekko – inauguracyjny etap zatoczy koło, rozpoczynając i kończąc się w Brukseli, a następnego dnia fani w belgijskiej stolicy będą mogli cieszyć się jazdą drużynową na czas. Dlaczego akurat tam? Bo w tym roku wybija 50. rocznica pierwszego zwycięstwa Eddy’ego Merckxa w Tour de France. A to kolarz wszech czasów, którego osiągnięcia zawsze warto fetować – tak uznali organizatorzy. Rok 2019 przynosi nam też jednak znacznie ważniejszy jubileusz – sto lat kończy żółta koszulka lidera. I chyba z tej okazji przygotowano trasę, która faktycznie wyłonić ma największego kozaka.

Bo już szósty etap to trudna przeprawa w Wogezach. Liczy sobie 160 kilometrów, ma siedem górskich premii i 4000 metrów przewyższeń. Pod koniec kolarze napotkają szutrowy odcinek, prowadzący na „Płaskowyż Pięknych Panien”. Jego nachylenie sięga 24% i istnieje spore prawdopodobieństwo, że już tam wyklaruje się wąska grupa faworytów do końcowej wygranej.

etap 6

Profil 6. etapu. Fot. letour.fr

Jeśli jeszcze nie bolą was nogi, to jedziemy dalej. Na szczęście tylko wirtualnie, bo kolarzom naprawdę nie zazdrościmy tego, co ich czeka. Nawet indywidualna czasówka – jedyna w tegorocznym tourze – jest pagórkowata i stanowi swego rodzaju wyzwanie. Prawdziwa rywalizacja zacznie się jednak w Pirenejach, a skończy na alpejskich drogach. Tam na zawodników czeka między innymi etap 18., królewski, być może najważniejszy w tegorocznej rywalizacji. Na jego trasie kolarze trzykrotnie wjadą na wysokość ponad 2000 metrów, mierząc się z pogodą, temperaturą i rozrzedzonym powietrzem. Łącznie pokonają tam ponad pięć kilometrów podjazdów, choć wszystko zakończy się kilkunastokilometrowym zjazdem. To etap na wyniszczenie, tam przetrwają najsilniejsi. Po prostu.

A wiecie co jest najlepsze? Że po nim dostaniemy jeszcze dwa kolejne, wcale nie łatwiejsze. Na obu kolarze znów będą mierzyć się z dwutysięcznikami, na obu też finiszować będziemy pod górę. Ostatni dzień faktycznego ścigania kończy się 33-kilometrową wspinaczką. Przewyższenie? 1843 metry! Zresztą finałów na podjazdach w tegorocznej edycji Wielkiej Pętli zobaczymy pięć. Tyle samo będzie etapów „górzystych”, a siedem pełnokrwiście górskich. Do tego wspomniane dwie czasówki – indywidualna i drużynowa oraz siedem etapów płaskich.

etap 18

Profil 18. etapu. Fot. letour.fr

Nic dziwnego, że Chris Froome mówił już w zeszłym roku: „taka trasa premiuje kolarzy w typie Nairo Quintany”. A Kolumbijczyk to, jak wiadomo, góral pełną gębą i moc w nogach ma. Z pewnością będzie więc jednym z kandydatów do zwycięstwa. Inni? Pora się im przyjrzeć.

Faworyci

Po pierwsze o dwóch nieobecnych: w Tour de France nie pojadą wspomniany przed chwilą Chris Froome i Tom Dimoulin. Obaj leczą urazy, obaj mogliby walczyć o najwyższe cele. Oczywiście, bardziej medialna jest nieobecność pierwszego. To przecież czterokrotny zwycięstwa Wielkiej Pętli z ostatnich sześciu sezonów. Gość, który zawładnął tym wyścigiem. Jego strata szczególnie zaboli Team Ineos (wcześniej Sky), który z nowym sponsorem we Francji wystartuje po raz pierwszy.

Choć i tak to kolarze właśnie tej grupy będą głównymi faworytami do wygranej. Liderów, jak już wspominaliśmy, ma być dwóch: Geraint Thomas, czyli ubiegłoroczny zwycięzca, o którym więcej możecie przeczytać w tym miejscu, oraz Egan Bernal. Sęk w tym, że o ile w zeszłym sezonie Walijczyk był w naprawdę niezłej dyspozycji, o tyle w tym z jego formą jest znacznie gorzej. W 2019 nie wygrał jeszcze wyścigu, a w dodatku niedawno zaliczył kraksę na trasie Tour de Suisse, po której wycofał się z rywalizacji. W tej sytuacji dla Ineos ważne jest posiadanie drugiego lidera. I stąd Bernal. Bo jeszcze kilka tygodni temu Kolumbijczyk mówił tak:

Nie uważam, że jestem faworytem. Będę jechać z Geraintem, on będzie naszym liderem i jemu będę starać się pomóc. Jest ode mnie lepszy. Nie mam problemu z tym, że mam mu pomóc. Przecież mam tylko 22 lata, przede mną jeszcze sporo tourów. – Gdy jednak Thomas zaliczył wspomnianą kraksę, to Bernal przejął od niego funkcję lidera ekipy na Tour de Suisse i… wygrał wyścig. Stąd też będzie liderem na Tour de France. Choć – jak zawsze – najwięcej będzie zależeć od ich pomocników. Bo wiemy, że Team Sky lubił dyktować warunki w peletonie. I to zdawało egzamin. Możemy się więc spodziewać, że – mimo zmiany nazwy – z tej strategii będą nadal korzystać.

Inni faworyci? Nazwiska niemal co roku są takie same. O zwycięstwo chętnie powalczyłby Vincenzo Nibali, który – poza Thomasem – jest jedynym kolarzem w stawce, znającym smak triumfu w klasyfikacji generalnej Tour de France. Ale Włoch jest podmęczony po starcie w Giro d’Italia i nie wiadomo, czy zdążył się zregenerować. W tej samej sytuacji jest zresztą Mikel Landa. Tyle tylko, że Movistar – już tradycyjnie – do walki wystawił kilku liderów. Bo jest też wspomniany Nairo Quintana, a gdyby trzeba było, do walki może się też włączyć Alejandro Valverde.

Świetny sezon notował do tej pory Jakob Fuglsang i choć w trzytygodniowych wyścigach zwykle nie dawał rady, to może wreszcie los się do niego uśmiechnie. Powalczyć o czołowe lokaty chciałby też zapewne Adam Yates, który jednak ostatnio chorował i nie wiadomo, w jakiej będzie dyspozycji. Poza tym w grę wchodzą tacy kolarze jak Richie Porte (ten jednak też męczył się z chorobami), Rigoberto Uran (drugi w 2017 roku, ale zmagający się z kontuzją pleców) czy Dan Martin. Swoich faworytów mają też Francuzi, niedawno „L’Equipe” oznajmiła im zresztą, że to „To ten rok albo nigdy”. Romain Bardet i Thibaut Pinot pojadą więc ze sporą presją nałożoną na swych barkach, a ich dotychczasowe występy uczą nas, że z taką nie radzili sobie najlepiej.

A może czarny koń, jak na tegorocznym Giro? Jasne, wtedy wymienić moglibyśmy choćby Emanuela Buchmanna, jednak liderzy Bory zwykle cierpią na braku klasowych pomocników. Potencjał na bardzo dobre wyniki ma też z pewnością Ilnur Zakarin, który kilkukrotnie finiszował już w czołowej dziesiątce Wielkich Tourów. Inne nazwiska? Moglibyśmy podrzucić jeszcze kilka, ale w gruncie rzeczy byłyby to strzały na ślepo, a i trudno uwierzyć, by na tak trudnej trasie wygrał ktoś, kogo tu jeszcze nie przywołaliśmy.

Zostały inne koszulki. Tę punktową można z miejsca wręczyć Peterowi Saganowi. Serio, nie wierzymy, by ktokolwiek inny był w stanie ją zgarnąć, skoro Słowak jedzie w tym wyścigu. Chyba że Peter nie pokona najtrudniejszych podjazdów, to jedyna opcja. Koszulka najlepszego górala? Postawilibyśmy, że znów zgarnie ją Julian Alaphilippe, który notuje znakomity sezon. Musi tylko chcieć, a może stwierdzić, że woli skupić się na wygrywaniu etapów. Choć, jak już udowodnił, da się połączyć jedno z drugim. Co do koszulki najlepszego młodzieżowca, typ też jest jeden – skoro Egan Bernal ma być jednym z liderów Team Ineos, wydaje się, że musi ją zgarnąć.

W tej sytuacji wydaje się, że to walka o żółtą koszulkę – co w poprzednich sezonach, ze względu na obecność Chrisa Froome’a się nie zdarzało – zapowiada się najciekawiej. W połączeniu z trudną trasą to dla kibiców informacja znakomita. Bo będzie co oglądać.

SW

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...