Arce Gdynia w poprzednim sezonie widmo spadku zajrzało w oczy tak głęboko, że nawet zastanawialiśmy się przez moment, kogo z tej wesołej ferajny będzie nam brakowało. Nie byłaby to szczególnie długa lista, nawet wliczając fajnych gości będących tylko solidnymi piłkarzami, których jest w tej drużynie kilku. Ale z trochę innego klucza na pewno znaleźliby się na niej Marko Vejinović, Michał Janota i Luka Zarandia. I tak się nieszczęśliwie składa, że Ekstraklasa w Gdyni została, ale ci goście wypisali się z tej zabawy.
Najpierw stało się jasne, że Janota wyjedzie do Arabii Saudyjskiej, by zmonetyzować lepszy moment w karierze i ustawić rodzinę. Mniej więcej w tym samym czasie zostały rozwiane wątpliwości dotyczące Vejinovicia – niby od początku wszyscy mieli świadomość, że cholernie trudno będzie go zatrzymać na dłużej, bo to facet, który w Holandii kasuje inne pieniądze niż te, które wypłacane są w Gdyni, ale – jak w tym powiedzonku – jednak się człowiek trochę łudził. Z kolei sprawa Zarandii oficjalnie przyklepana została dziś, choć już od pewnego czasu mówiło się, iż Gruzin zmieni otoczenie. Okazało się, że chodziło o przeprowadzkę do Belgii, a konkretniej do Zulte Waregem.
Jacek Zieliński znalazł się więc w sytuacji nie do pozazdroszczenia – pozwolimy sobie na taki eufemizm. Najlepiej widać to chyba po liczbach, które wspomniana trójka Arce zagwarantowała.
Janota (32 mecze): 10 goli, 5 asyst, 4 kluczowe podania.
Zarandia (28 meczów): 5 goli, 3 asysty, 1 kluczowe podanie.
Vejinović (14 meczów): 5 goli, 1 asysta, 1 kluczowe podanie.
Patrząc na same bramki, to ponad 40% całego dorobku ekipy z Gdyni. Ale to tyle, jeśli chodzi o użalanie się nad losem Arki. Tym bardziej, że jakieś ruchy już tam poczyniono i nikt nie mówi, że choćby Azer Busuladzić czy Santi Samanes to muszą być niewypały.
Z czego zapamiętamy Zarandię? Na pewno w głowie zostanie taki obrazek.
Taki.
I taki również.
I kilka innych. Do paru ładnych bramek doliczamy dryblingi, bo był to jeden z lepszych graczy w lidze pod tym względem i całość składa się w obraz piłkarza widowiskowego. Przy naszej biedzie, całej toporności tej ligi, za takimi siłą rzeczy się tęskni.
Choć – skoro już przy obrazkach jesteśmy – nie zapominamy o tym, że Zarandia miał problemy z utrzymaniem formy oraz – nie da się ukryć – wagi.
Czy to przeszkodzi mu w zrobieniu kariery w lidze silniejszej niż nasza? Na pewno nie pomoże. To zresztą drugie podejście Gruzina do ligi belgijskiej. Kiedyś, w wieku 18 lat, trafił do Genku, w miejsce, w którym produkuje się piłkarskie gwiazdy lub po prostu dobrych piłkarzy. Debiutu się nie doczekał, jak sam nam wspominał, w dużej mierze ze swojej winy.
Tu nie chodzi o imprezy i tak dalej. Ja po prostu się… nie starałem. Gdy nie dostawałem szansy, myślałem sobie: „okej, jeśli nie dzisiaj, to dadzą mi ją jutro, za trzy tygodnie lub dwa miesiące. Kiedyś muszą!”. Myślałem, że mam taki talent, iż reszta przyjdzie sama. Wydawało mi się, że wszystko wiem najlepiej i nikogo nie słuchałem. Przeliczyłem się. W Genku chcieli, żebym dał z siebie więcej, a gdy tego nie dostali, musiałem odejść. Miałem bardzo zły kontakt z trenerem. Nawet nie można powiedzieć, że rozmawialiśmy. W pewnym momencie nie potrafiliśmy się ze sobą przywitać.
Zulte Waregem to oczywiście inna para butów. Łatwiejsza do założenia. Ostatnio nowa drużyna Zarandii zajęła 11. miejsce w sezonie zasadniczym, a późniejsza walka o Ligę Europy nie przyniosła skutku. Generalnie dobrze ludziom życzymy, więc mamy nadzieję, że Gruzin pokaże się jak swego czasu Ryota Morioka. Japończyk po transferze ze Śląska błyszczał w Waasland-Beveren i szybko za 2,5 bańki został przechwycony przez Anderlecht. Później co prawda zgasł i został wysłany na wypożyczenie, więc liczymy, że Zarandia weźmie przykład, ale tylko w ograniczonym zakresie.
Fot. FotoPyK