Jeśli futbolowi bogowie istnieją i jeśli w piłce nożnej jest karma, to Luis Suarez w tym sezonie dowiaduje się o tym brutalnie. Piłkarz przez wielu znienawidzony, który swoim zachowaniem irytuje nawet kibiców własnej drużyny, o tym sezonie najchętniej by zapomniał. Najpierw pamiętna porażka na Anfield w Lidze Mistrzów, a teraz odpadnięcie Urugwaju z Copa America po jego pudle w serii rzutów karnych.
Nic dziwnego, że po ostatniej serii jedenastek Suarez zalał się łzami i walił pięścią w murawę. Ten sezon jest dla niego paskudny. Pamiętamy jego minę po ostatnim gwizdku na Anfield Road. Niedowierzanie, rozgoryczenie czy – mówiąc wprost – wkurwienie. Wczoraj w nocy obraz jego przegranego roku zawisnął na drugim gwoździu.
A przecież awans Urugwaju wisiał w powietrzu. To oni przeważali w starciu z Peru. Dość powiedzieć, że Peruwiańczycy przez pełne 90 minut nie oddali choćby jednego celnego strzału, a sam Cavani mógł ustrzelić dublet. Ale snajper PSG też wyglądał jak nie on. Najpierw nie trafił do pustaka, później przegrał sam na sam z bramkarzem. W defensywie fantastycznie wyglądał Gimenez, trzy gole Urugwajowi zabrał VAR (w tym jeden po spalonym typu “przyłóż linijkę, a i tak nie będziesz pewien). Być może, gdyby na Copa America grano dogrywki, to Urusi wcisnęliby gola na 1:0. Ale się nie gra.
Pierwsza seria, pudło Suareza, broni bramkarz. Urugwajczyk mógł pomyśleć “no trudno, do końca dziewięć strzałów, ktoś spudłuje, ktoś coś obroni, w razie czego nie będzie na mnie”. A tu dziewięć jedenastek bez pomyłek. Urugwaj poza turniejem. Faworyzowany Urugwaj, bo przecież Peru do tej pory nie pokazało nic ciekawego. A jednak to Guerrero i spółka zagrają w półfinale.
A zmierzą się tam z Chile, które awansowało po… a jakże, 0;0 w 90 minutach i 5:4 w rzutach karnych. Ale to był mecz z cyklu “niekończąca się opowieść”. Obie połowy trwały ponad 50 minut, bo mieliśmy wideoweryfikacje. A i samo spotkanie rozpoczęło się z prawie półgodzinnym opóźnieniem, bo Chilijczycy utknęli w korkach przed stadionem i nie dotarli na czas. Gdyby regulamin zakładał jeszcze dogrywkę, to niektórzy kibice musieliby machnąć sobie drzemkę na stadionie – bo tu trzeba być godzinę przed meczem, całość trwałaby trzy godziny… Znamy takich, którzy bez przycięcia komara w przerwie nie daliby rady wytrzymać do karnych.
A co do samego meczu – faworytem wydawała się Kolumbia, która przez fazę grupową przeszła jak burza. Komplet zwycięstw, zero bramek straconych, efektowna gra. No i Kolumbia znów gola strzelić sobie nie dała, a mimo to jedzie do domu. Znów mieliśmy gole anulowane po wideoweryfikacjach – najpierw Chilijczycy uradowali się z gola ze spalonego, a później przy trafieniu Vidala sędzia dostrzegł we wcześniejszej fazie akcji zagranie ręką.
W rzutach karnych tym razem do pudła doszło w ostatniej serii jedenastek. Najpierw osiem bezbłędnych strzałów, a później do piłki podszedł William Tesillo. I znacie pewnie ten widok, gdy po strzelcu widać jeszcze przed rozbiegiem, że gdyby mógł, to by zniknął. Tesillo miał minę typu “proszę, zabierzcie mnie stąd”, nogi się pod nim uginały, trzęsły mu się nawet płatki uszu. No i nic dziwnego, że z tych nerwów przestrzelił. Za moment do wapna podszedł Alexis Sanchez, podciągnął gacie pod same pachy i dał swojej kadrze półfinał.
Chile może po raz drugi z rzędu obronić tytuł – zwłaszcza, że w starciu z Peruwiańczykami będą faworytami. Trudno jednak wybrać faworyta w drugim półfinale. I to półfinale elektryzującym całą Amerykę Południową i pół reszty świata. Gospodarze Brazylijczycy kontra Argentyna, która jako jedyna w ćwierćfinałach nie potrzebowała rzutów karnych, by wywalczyć awans.
Chile – Kolumbia 0:0 (k. 5:4)
Urugwaj – Peru 0:0 (k. 4:5)
fot. NewsPix