Jakub Słowik wyfrunie lada moment do Japonii, ale Śląsk błyskawicznie zakontraktował nowego bramkarza. I jak to Śląsk – jeśli już wyciągnął kogoś docelowo do pierwszego składu, to po 30-stce. Niemniej sprowadzenie Matusa Putnockiego wydaje się ruchem rozsądnym. To solidny ligowiec, bez klubu, mówiący po polsku. I bramkarz taki, który oczekiwania Śląska powinien spełnić.
Gdyby chodziło o sprowadzenie piłkarza z pola, to pewnie wypominalibyśmy Śląskowi, że bierze siedemnastego emeryta, który pogra rok na niezłym poziomie, a później będzie już tyko obciążeniem klubu, który nijak nie będzie miał na nim jak zarobić. We Wrocławiu lubują się w takich transferach, a ich bolączką ostatnio był sposób konstruowania kadry – młodzi nie imponowali, starzy robili się coraz starsi i, co za tym idzie, coraz słabsi.
Natomiast w Ekstraklasie bramkarz po 30-stce spokojnie może być kozakiem, który pokazuje miejsce w szeregu młodziakom. Przykłady? Arkadiusz Malarz, który w Legii wyczyniał cuda. Marian Kelemen, trzymający wysoki poziom przez kilka sezonów. Jakub Szmatuła, który zaczął błyszczeć dopiero po świętowaniu 30. urodzin. Pavels Steinbors, Michal Pesković, Radosław Cierzniak czy – o, właśnie – Matus Putnocky.
Przecież jeszcze nie tak dawno Słowak był największym kozakiem bramkarskim w tej lidze. Przypominamy sezon 2016/17, gdy Putnocky w barwach Lecha wyglądał kapitalnie, seriami zachowywał czyste konta, bronił karne, wyłapywał Kolejorzowi punkty. I niewiele brakowało, a z tym Lechem dociągnąłby do mistrzostwa Polski, ale pamiętacie co się wtedy działo – lider po rundzie zasadniczej, katastrofalna runda finałowa, zwolnienie Bjelicy i tak dalej. Poprzedni sezon dla Matusa był już katastrofalny. Z bramki wygryzł go Burić, przez pewien czas bronili niemal na zmianę, Słowak jednak na dłużej przykleił się do ławki. Nie pomagały mu (Buriciowi zresztą też) ciągłe zmiany trenerów bramkarzy, pewności nie budowała też rotacja między słupkami. Ostatecznie obaj zostali jednym z większych rozczarować poprzedniego sezonu, a Putnocky zwieńczył przecież sezon tym kuriozalnym wypadem na grzyby w meczu z Piastem.
Niemniej wydaje się, że to ruch nader logiczny. Śląsk traci właśnie Jakuba Słowika, który śladem Krzyśka Kamińskiego przenosi się do Japonii. Traci zatem bramkarza dość solidnego – na pewno nie na TOP5 ligi, ale gdzieś koło najlepszej dziesiątki pewnie by się znalazł. Nie był gościem, który wyciągał wrocławianom pięć punktów na rundę, miewał swoje odpały, ale generalnie trudno było go winić za to, że Śląskowi zajrzał w oczy spadek. I taką wymianą jeden do jednego może być właśnie Słowak. Zaryzykujemy nawet, że były piłkarz Lecha w swoim prime-time grał lepiej niż Słowik kiedykolwiek. Kolejny plus – za Słowika Śląsk dostanie kasę, a Putnocky przychodzi na zasadzie wolnego transferu, bo w Poznaniu nie przedłużyli z nim umowy.
No i przede wszystkim Putnocky – podobnie jak w Poznaniu – drogi do wyjściowego składu nie będzie miał usłanej różami. Najpierw musi wywalczyć sobie miejsce w pierwszej jedenastce w rywalizacji z Danielem Kajzerem.
Minusy? Oczywiście są. Przede wszystkim – Słowak młodszy już nie będzie, zatem szanse na zarobek są żadne. Wątpliwości budzi też ten ostatni sezon, gdy Putnocky miewał duże problemy z oceną tego, czy może sobie wybiec z bramki, czy lepiej siedzieć na tyłu w “szesnastce”. Może to pokłosie tego, że nie grał regularnie, a może oznaka tego, że po prostu jest na takim etapie kariery, że jego umiejętności powoli spadają.
Ciśnie się na usta klasyczne “boisko zweryfikuje”, natomiast oceniając ten transfer tu i teraz – wydaje się, że ma to sens. Aha – Słowak podpisał umowę na rok z opcją przedłużenia o kolejne dwanaście miesięcy.
fot. FotoPyk