Umówiliśmy się na dobry układ: za każdą bramkę, jaka padnie w meczu Arki z KTS-em, jeden z kibiców Arki wpłaca 100 złotych na gdyńskie hospicjum. Dobry dla hospicjum, bo zapowiadało się, że nie popsujemy szczytnego celu i nie będziemy Olivierem Kahnem, który przed laty wybronił wszystko, co leciało w bramkę, gdy w meczu charytatywnym umówiono się w podobny sposób.
I z nieskrywaną dumą piszemy – trochę udało nam się ten cel popsuć.
Ale czujemy się usprawiedliwieni, bo sami, podobnie jak Arka, wpłaciliśmy na wejście kwotę na gdyńskie hospicjum. Podczas samego meczu wprawdzie nie zachowaliśmy skuteczności Oliviera Kahna, cztery razy nasi bramkarze musieli schylić się do siatki, ale i tak: zapowiadało się, że w starciu ekstraklasowicza ze świeżo upieczonym beniaminkiem A-klasy będzie można oglądać pogrom. I to znacznie większych rozmiarów niż ten, jakiego doznała wczoraj młodzieżówka.
Którykolwiek garnitur Arki by to nie był, różnica klas nie była drastyczna. Owszem, nie był to wyjściowy skład szykowany na pierwszą kolejkę, ale w jedenastce znalazło się kilka znanych z Ekstraklasy twarzy. Luka Marić, podstawowy stoper w zeszłym sezonie. Dawid Sołdecki, ligowy weteran. Michael Olczyk czy Maksymilian Banaszewski, ściągnięci dopiero co przez Zbigniewa Smółkę. Ale i zdolna młodzież w postaci choćby Wawszczyka czy Żebrakowskiego.
Cały skład prezentował się następująco: Molenda – Olczyk, Marić, Repka, Wawszczyk – Stępień, Sołdecki, Nowicki, Zbiranek, Banaszewski – Żebrakowski.
Dla formalności także i nasz: Małecki – Poteraj, Fogler, Joczys, Kropiewnicki – Otoka, Fundambu, Kominiak, Sawicki – Ciechański, Januszewski.
4:1 to niewątpliwie porażka, miejsce w szeregu zostało nam pokazane, ale i tak wracamy do Warszawy (no, z przystankiem w Sopocie!) z podniesionymi czołami. Strzelić gola Arce? Nie dać się stłamsić na boisku, a przy tym uzbierać kwotę na hospicjum? Fajna sprawa.
***
– Damian, ty w garniturze? Traktujecie nas tak poważnie, że aż wystroiłeś się jak na święto?
Damian Zbozień: – Patrzymy na polską młodzieżówkę, która jest odwalona od stóp do głów. Tak samo my podeszliśmy do tego meczu bardzo poważnie. To wyjątkowy mecz. Mecze ligowe są co tydzień, a z Weszło nie gramy co chwilę. Strój musi być.
– Jak wyglądał tydzień przed meczem? To prawda, że siedzieliście w klubie od 6 do 21 i analizowaliście?
– Mieliśmy utrudnione zadanie, bo ciężko było zdobyć materiały na temat zawodników drużyny przeciwnej. Ale trenerzy dotarli do nich. To był cały tydzień analiz i taktyki, by się dobrze ustawić pod przeciwnika. Wszystko zweryfikuje boisko. Przeciwnicy mają zawodników o wysokich umiejętnościach. Ja dziś na szczęście nie muszę grać. Bardzo się cieszę, bo wszystkie moje mankamenty wyszłyby na jaw. Wierzę z kolegów, że to wygramy.
– Mają za sobą nieprzespaną noc?
– Na szczęście nie wszyscy. Młodsi na pewno czują dreszcz emocji. Cel jest szczytny, za każdą bramkę zarabiamy pieniądze dla hospicjum, więc presja będzie na nich bardzo duża. Wiemy, o co gramy.
– Remis bierzecie w ciemno?
Przed meczem niektórzy pewnie wzięliby remis, ale my jesteśmy ambitni i gramy o zwycięstwo.
***
– Marcus, jak ważny to mecz dla Arki?
Marcus da Silva: – Każdy mecz jest dla Arki ważny. Wiemy, o co gramy, to wszystko dla naszych ludzi, dla gdynian. To mega ważne i traktujemy to poważnie, więc uważajcie.
– KTS to tak trudny rywal, że aż potrzebujecie rozgrzewki w postaci meczu z Elaną?
– Tak, tak. Wy idziecie najmocniejszym składem, dlatego dobrze się przygotowaliśmy. Robiliśmy analizę, ale nie możemy niczego powiedzieć przed meczem.
– Remis weźmiecie w ciemno?
– Jesteście mocni, przygotowani, wiemy o tym, ale liczę na trzy punkty dla nas. Remis też mógłby być.
***
Adam Marciniak: – Gramy w szczytnym celu, by zebrać jak najwięcej pieniędzy dla gdyńskiego hospicjum. Gramy też o to, by uniknąć kompromitacji. Porażka jedną bramką nie byłaby na nas zła. Obrona, trzymamy 0:0 i liczymy, że nie wygracie.
– Pieniądze za każdą strzeloną bramkę będą mobilizować czy paraliżować?
– Trzeba powiedzieć chłopakom, że trzeba strzelić parę samobójów, jeśli za to są środki. Każda akcja charytatywna to coś fajnego, ale inna sprawa, że może wreszcie będziemy mieli u was lepszą prasę?
– Wszystko zależy od wyniku, ale jeśli wcielisz w życie pomysł ze swojakami będziecie na dobrej drodze.
– Rozmawiałem z trenerem, niestety nie zagram. Jestem już bliżej niż dalej, więc bardzo chciałem się dzisiaj pokazać. Może za rok czy dwa trafiłbym do was? Z Łodzi nie będę miał daleko.
***
Arka urządziła sobie tego dnia dwumecz. Podśmiewamy się, że mecz z KTS-em miał największą rangę, ale sportowo dla trenera Zielińskiego znacznie istotniejszy był ten z drugoligową Elaną, zakończony wygraną 3:1. Z Elaną, w której jeszcze wiosną grał nasz nowy zawodnik, Daniel Ciechański. – Szkoda, że nie udało się spotkać z chłopakami. Bardzo się cieszę, że jestem tutaj. Drużyna mnie fajnie przyjęła, mega atmosfera. Elana wygrała 3:1? Dla nas też będzie 3:1, choć jeszcze nie wiem czy w autach, rożnych czy faulach.
To z Elaną wystąpił pierwszy garnitur Arki, choć – o czym wspomnieliśmy – także i na KTS wyszło kilka ciekawych twarzy. – Panowie, bez lekceważenia. Gramy na poważnie, bez zakładania siatek – instruował z ławki swój zespół przed spotkaniem trener Zieliński. Lekceważenia nie było, bo i nie było ku temu okazji.
Nikt nie powiedziałby, że to był mecz A-klasowej drużyny z ekstraklasową. Budowaliśmy akcje, wychodziliśmy spod pressingu krótkimi podaniami, tworzyliśmy sytuacje. – Cieszymy się wynikiem! – rzuciła nasza ławka rezerwowych po dwóch minutach meczu, jeszcze wtedy sądząc, że czeka ją brutalny oklep. Ale z każdą minutą meczu okazywało się, że jesteśmy w stanie grać jak równoprawny przeciwnik. Gdy Arka zakładała na nas pressing, potrafiliśmy wyjść z niego nawet przedryblowaniem dwóch piłkarzy we własnym polu karnym (Fundambu!). Bywało, że Arkowcy ratowali się faulami w środku pola, a dowodem na to, że wszyscy brali mecz na serio niech będzie drugi z naszych kotów, Otoka, który zszedł z boiska z rozciętą nogą. Szybko zainterweniował sztab medyczny Arki, który opatrzył debiutującego w barwach KTS-u piłkarza i wydał dalsze zalecenia.
Na trybunach większość kibicowała Arce – nasza grupa wyjazdowa stawiła się w liczebności czterech osób – choć to po golu KTS-u dało się usłyszeć większy aplauz. Pojawiły się nawet przyśpiewki: – Jesteśmy zawsze tam, gdzie mecz charytatywny gra, aeaooo, hej Weszło gol!
Niech ma swoją wymowę fakt, że przez znaczną część meczu trzymaliśmy kontakt. Pierwsza połowa skończyła się wynikiem 0:1, po zmianie stron szybko padła kolejna bramka, ale właśnie wtedy odgryźliśmy się na 1:2. Przy 1:3 należał nam się ewidentny karny (i wykluczenie), lecz sędzia o kartce zapomniał, a zamiast karnego podyktował wolny z szesnastu metrów. – Sorry, gramy u siebie – puszczał oko prezes Wojciech Pertkiewicz. W takim razie, Arko, wypada tylko zaprosić do nas.
Kowal: – Graliśmy na wyjeździe, więc sędziowie gwizdali po gospodarsku. Szkoda, bo kończymy tylko z honorowym golem. Mecz rewelacja, wybiegany, a jeszcze nie zaczęliśmy okresu przygotowawczego!
***
Najważniejsze jednak działo się w przerwie, gdy zostały zlicytowane gadżety przygotowane przez Arkę Gdynia. Kibice dobrego serca ochoczo stanęli do walki o koszulki Marko Vejinovicia i Luki Zarandii, a także białego kruka, piłkę 90-lecia z podpisem Jacka Zielińskiego. Gadżety poszły za kolejno 800, 850 i 1050 złotych.
Rzucono także kibicom wyzwanie “Ograj Kowala”. Zasady były bardzo proste: najpierw trzeba wpłacić stówę do puchy, a później trafić z kilkudziesięciu metrów do małej, hokejowej bramki. Jeśli się uda, z puli wypłacane są trzy stówy. Srebrnemu medaliście sztuka IO się nie udała, ale później szansę dostali kibice i trzeba przyznać, że na kilkunastu śmiałków znalazło się kilku rodzynków, dla których okazały się to dobrze zainwestowane pieniądze. Koniec końców pucha dzięki tej zabawie urosła.
Dla kogo tak właściwie zbieraliśmy środki? Dla Hospicjum im. Św. Wawrzyńca w Gdyni, które opiekuje się będącymi w bardzo ciężkim stanie dorosłymi i dziećmi. Pod opieką hospicjum jest 50 młodych podopiecznych i 27 dorosłych.
O potrzebach opowiada pan Adam, koordynator zbiórki: – Prowadzimy opiekę stacjonarną i domową. Osoby w stanie agonalnym objęte są opieką stacjonarną, natomiast będące w trochę lżejszym stanie odwiedzane są w domu. Potrzeba środków tak naprawdę na wszystko. Przede wszystkim trzeba naszych podopiecznych wyżywić, ale i okazać im dobre serce. By poczuli, że nie są pozostawieni sami ze swoją chorobą, że społeczeństwo jednak odczuwa chęć pomocy. Często mierzą się ze znieczulicą: chory oznacza niepotrzebny. Darczyńcy są przychylni, dzięki czemu hospicjum może funkcjonować. Grupa wolontariuszy poświęciła na tę akcję swój wolny sobotni czas, za co im dziękuję. Arka często włącza się w takie akcje i jest jednym z motorów napędowych.
***
Jeden z kibiców KTS-u podszedł do nas i wręczył, jak niegdyś Adrian Mierzejewski, uzbierane przez siebie drobniaki. Dla takich momentów warto było przyjeżdżać do Gdyni.
***
Sparing z Arką okazał się symboliczny dla naszego bramkarza, Wojciecha Małeckiego. Jako piłkarz Korony dwukrotnie miał okazję mierzyć się z gdyńskim klubem. Traumatyczne wspomnienia mógł wywołać zwłaszcza mecz Pucharu Polski, w którym pięciokrotnie musiał schylać się do siatki po piłkę.
Liczby nie kłamią:
Wojtek Małecki w Koronie Kielce: 90 minut z Arką, pięć puszczonych bramek.
Wojtek Małecki w KTS-ie: 45 minut z Arką, jedna puszczona bramka.
Nie mamy wątpliwości: to awans sportowy.
– Znam historię jego piątkowego wieczoru i tym bardziej gratuluję występu – śmieje się Przemysław Trytko, który obserwował sparing z perspektywy trybun. – Rozumiem, że podróż była ciężka i tylko dlatego wynik był, jaki był. Prezes Stanowski musi kupić jeszcze paru zawodników z Afryki i bramkarza ściągnąć, bo Mały to restaurator. A jeśli mam być szczery, to Weszło zagrało nie najgorzej. Jestem pozytywnie zaskoczony. Życzę, byście za rok również jeździli autobusem po Warszawie.
***
– Trenerze, było widać na boisku różnicę ośmiu klas rozgrywkowych?
Jacek Zieliński: – Mecz miał cel przede wszystkim cel charytatywny, piknikowy. Myślę, że aż takiej różnicy nie było widać. Zagrało u nas dużo młodzieży, ale i ona powinna postarać się bardziej. Mając tyle sytuacji wynik powinien być okazalszy. Być może podeszliśmy do tego meczu zbyt lajtowo, natomiast cieszę się, że główny cel tego meczu – zebranie pieniędzy dla dzieci z hospicjum – wypalił. Jeśli chodzi o poziom sportowym, wypaliło różnie.
– Za każdą bramkę kibic zadeklarował sto złotych do puchy, więc motywacji nie mogło zabraknąć.
– Między motywacją a zakończeniem tego umiejętnościami jest długa droga. Także spokojnie. Młodzież widzi, ile przed nią jeszcze pracy, ile wyrzeczeń, ale my jesteśmy na początku okresu przygotowawczego. Młodzież mogła się pokazać z lepszej strony, ale wyszło jak wyszło.
– Ktoś w naszej drużynie wpadł panu w oko?
– Chłopcy starali się. Paru ma przeszłość w wyższych ligach, więc nie można powiedzieć, że KTS to zespół B-klasowy. Jak na beniaminka A-klasy to bardzo solidny zespół.
***
To był dla KTS-u bardzo udany wyjazd. Mecz meczem, ale największym sukcesem jest zebranie pięciocyfrowej kwoty na hospicjum. Wyjazd miał przy okazji walor integracyjny. Wyznaczyliśmy nowe standardy w wyjazdach na mecze: tak jak wszystkie zespoły śpią w mieście rywala dzień przed spotkaniem, tak my zaklepaliśmy nocleg po, celem wielogodzinnej, nocnej analizy.
– Najważniejsze, że przeżyliśmy – mówił świeżo po meczu nasz kapitan, Olek Fogler, a my dodajmy, że przeżyliśmy również wyczerpujące rozkładanie sobotniego meczu na czynniki pierwsze.
Dziękujemy Arce Gdynia za zaproszenie. Wracamy do Warszawy z tarczą.
Jakub Białek