Wrzesień 2018 roku, Mateusz Mak wypełnia ankietę Canal+. “Ostatnio śniło mi się…”
– Że zdobyliśmy z Piastem mistrza Polski.
Dopowiada Mak. Piast był świeżo po porażce 1:4 ze Śląskiem Wrocław, a choć szło mu w lidze nieźle, tak szaleństwem byłoby wówczas twierdzić, że to kandydat do tytułu.
A jednak Mateusz wyśnił sensacyjne mistrzostwo, dokładając do niego swoją cegiełkę.
Stan ligi w momencie proroctwa Maka. Źródło: 90minut.pl
Największy spóźnialski? Tomasz Jodłowiec. Na bakier z techniką? Uros Korun.
Bliźniacy w Ekstraklasie to niezła historia. Oczywiście nie tak dobra, jak bliźniacy syjamscy w Ekstraklasie, ale i tak wielce ekscytująca. Dlatego bracia Mak, praktycznie od pierwszego ligowego kopnięcia, zerwali z anonimowością. A że wsparli się świetną grą w debiutanckim sezonie, oczekiwania poszybowały w górę:
Reprezentacja Polski? Zapewne niebawem.
Wyjazd zagraniczny? Bankowo już wkrótce.
Dzisiaj, lata po pierwszych błyskach, na karierę muszą patrzeć innymi kategoriami. I według tych kategorii, za nimi bardzo udany sezon, bo okraszony tym, czego do tej pory wielce brakowało: medalami.
Kompilacja sprzed siedmiu lat, z dzisiejszej perspektywy interesujący wgląd w piłkarskie początki braci. Dużo pełnych polotu akcji i szukanie siebie na boisku
Już osiem lat temu byli na testach w Hercie Berlin, pojechali do stolicy Niemiec prosto z Radzionkowa. Niemcy byli zadowoleni z chłopaków, mieli monitorować ich kolejne występy – monitorować było co, bo jesienią Mateusz strzelił dziewięć bramek dla Ruchu, dołożył trzy asysty, a potem przyszła obiecująca wiosna w ekstraklasowym Bełchatowie, z Mateuszem strzelającym swoją pierwszą bramkę w drugim występie (w debiucie dostał minutę, o tym także warto pamiętać). Liga też została utrzymana.
Mieli po dwadzieścia lat, przed sobą cały świat. Być może jednak w tym momencie zabrakło transferu, bo kolejne lata w Bełchatowie to stagnacja, zamiast trampoliny do większego, ważniejszego od naszej kopaniny futbolu.
Nie pomogły kontuzje – drugi sezon w GKS-ie to uraz pleców Mateusza, potem niemal rok dochodzenia do zdrowia, w międzyczasie klub spadł. Na pierwszoligowych boiskach Mak ponownie błysnął, wydatnie pomagając robić awans równą grą, jedenastoma asystami i trzema golami, ale dwa lata minęły: w dzisiejszym futbolu dwie cyferki w PESEL-u to już przepaść.
Przepaść może jeszcze do zasypania, ale nie w obliczu gigantycznego pecha: powrót na ligowe boiska, świetny start i poważna kontuzja. Mateusz w praktyce stracił sezon.
źródło: transfermarkt.pl
Rozstanie z GKS-em było stosunkowo burzliwe. Wywiad z Jackiem Krzynówkiem dla 2×45.pl:
– Do odejścia nie był przewidziany Mateusz Mak, ale sam się na to zdecydował, gdy zobaczył, w jakim kierunku zmierza klub. Byliście rozczarowani jego postawą?
– Jeszcze przed spadkiem słychać było, że on i jego brat źle się czują w Bełchatowie. Co chwila pojawiały się jakieś informacje transferowe. Z niewolnika nie ma pracownika, nie dramatyzujmy, Mateusz Mak polskiej piłki nie zbawi. Taka jest kolej rzeczy. Jedni odchodzą, drudzy przychodzą.
Mak odpowiadał:
Czyli trochę zniechęcił cię kierunek, który wybrali Ulatowski i dyrektor sportowy Jacek Krzynówek?
– Może nie zniechęcił, ale nie do końca pokrywało się to z moimi ambicjami. Bełchatów niekoniecznie musi od razu wrócić do Ekstraklasy, a ja chcę w niej grać. Rehabilitacja już praktycznie za mną. W ciągu 2-3 tygodni powinienem być gotowy do normalnych treningów z drużyną. Najpierw jednak muszą ją znaleźć.
Mateusz został wolnym zawodnikiem. Rękę wyciągnął do niego Piast, sporo ryzykując. Piłkarz odwdzięczył się najlepiej jak tylko umiał, stanowiąc ważny element ekipy Latala, która wydawało się, że osiąga maksimum tego, co w Gliwicach da się wycisnąć. To było przecież sensacyjne wicemistrzostwo, z meczem o tytuł w końcówce, z fenomenalnym wówczas Vackiem, Nesporem, ale i szalejącym na skrzydle “Maczkiem”, który zrobił siedem bramek i sześć asyst.
Ale tak to już u tego piłkarza jest, że gdy tylko pojawia się światełko w tunelu, zaraz przychodzi cios obuchem. Kolejny rok, już drugi w karierze, stracił z powodu urazu. Kontuzji doznał w rewanżu z IFK Goteborg. Znowu absurd, bo dwumecz z IFK był rozstrzygnięty w pierwszym spotkaniu, a tutaj taki dramat. W wywiadzie dla PiastTV opowiadał:
– Czemu i co mogło być, gdyby tej kontuzji nie było? Pierwsze myślenie, że szkoda, bo mogłeś być w inny miejscu. A tu cofasz się o wiele kroków. Życie piłkarza nie jest takie proste, jak się kibicowi wydaje, że tylko robimy sobie zdjęcia, rozdajemy autografy. Czasami, gdy przychodzi kontuzja, o tobie zapominają, bo ktoś inny twoją szansę wykorzysta. Gdy chcesz wrócić, musisz pracować dwa, trzy razy ciężej na treningu. Niektórzy sobie myślą, że miał kontuzję, wróci po kontuzji i będzie tak samo grał. Jeśli nie przepracujesz odpowiednio, to nie ma szans.
Co istotniejsze, to wywiad z lutego 2016, czyli kiedy Mak był zdrowy, a najpoważniejsza kontuzja była dopiero przed nim. Już jednak miał świadomość z czym to się je, nauczony doświadczeniami z Bełchatowa. Oficjalnej stronie Piasta mówił:
– Życie doświadczyło mnie kilkukrotnie, ale w każdej sytuacji potrafiłem wrócić. Od zawsze mam jeden cel: dopóki będę mógł to będę walczył i robił to, co kocham, czyli grał w piłkę. Miałem chwilę zwątpienia i zadawałem sobie pytanie, czy będę w stanie wrócić do formy sprzed kontuzji? Czy ten uraz nie spowoduje, że będę musiał grać asekuracyjnie? Odpowiedź przychodziła podczas pierwszego przetarcia po powrocie do gry, bo wchodzi się w trening i czuje się, że jest dobrze. Nie boli cię to, haratasz w piłkę.
I innym razem:
– Upadki też są potrzebne. Gdyby życie usłane było samymi różami, byłoby zbyt banalnie i nudno. Czasami jest też tak, że człowiek wyzwala w sobie najwięcej energii i jest najbardziej zmotywowany do pracy właśnie po porażce. Z każdego niepowodzenia czy nawet swojego błędu można wynieść coś dla siebie.
Mak wracał do siebie długo, kontuzje powracały, ale w Gliwicach wciąż mu ufano na tyle, by mimo średniego sezonu w 2018 przedłużyć z nim kontrakt. To dobry duch zespołu, a także – ponownie – nieoceniony wróżbita, czego dowód daje tutaj, przewidując triumf Koroną na bazie… trafieniu do ust podrzuconego kawałka owocu.
Tutaj z kolei, zaraz na początku przygody z Piastem, przyjął zaproszenie do gry z ampfutbolistami.
Fornalik widział go u siebie, czekając aż Mateusz poradzi sobie z kolejnymi urazami. Wymowne, że Mak, choć wiosną sezonu 17/18 zmagał się z urazami, wskoczył do składu na dwa ostatnie, decydujące mecze. W wygranym meczu o wszystko z Termaliką zaczął w pierwszym składzie.
Mistrzowski sezon, jak to u Maka, był w kratkę. Zaczął się świetnie, kiedy grał w każdym spotkaniu. Do czternastej kolejki tylko jedno spotkanie przesiedział na ławie, Piast wyglądał przez ten czas dobrze, Mak był istotnym elementem zespołu. Potem na jego miejsce wskoczył Martin Konczkowski, a Mak został zdegradowany do roli dżokera. Bywały trudniejsze chwile: zapytany przed meczem z Legią w rundzie finałowej powiedział, że dla takich chwil zostaje się piłkarzem. Później nie zagrał ani minuty. Nie zmienia to jednak faktu, że miał pełne prawo cieszyć się z mistrzostwa, nie był na doczepkę: dwadzieścia spotkań ma swoją wymowę, medal na szyi był zasłużony.
Maki to historia wielce rodzinna od początku do końca. Pamiętamy jak przeżywali to, że przestaną grać ze sobą w jednej drużynie. Pamiętamy jak w znakomitym wywiadzie Izy Koprowiak opowiadali, że dzwonią do siebie dwa, trzy razy dziennie, a także o siostrze Magdzie, która poświęciła młodzieńcze życie na ich wychowanie; pamiętamy też jak również w tej rozmowie stawało się jasne, że silnych więzi są nauczeni od dziecka: na ich mecze do Krakowa, gdzie stawiali pierwsze poważniejsze kroki, przyjeżdżały mama i siostry. Ewenement, bo z Suchej Beskidzkiej kawałek miały. Tata? Miewał lepsze i gorsze chwile, te gorsze związane z nadużywaniem alkoholu.
Najgorszy moment w życiu?
Rak mamy, która poświęciła wszystko dla ich szansy w piłce, czasem pożyczając pieniądze od znajomych, by chłopcy mieli na dojazd czy bursę. Mama odchodziła kilka lat, dziś jej już nie ma wśród nas, podobnie jak ojca, która załamał się i pogrążył w nałogu po odejściu żony. Mateusz w wywiadzie dla oficjalnej strony Piasta mówił tak:
– Kilka lat temu straciłem rodziców. Najpierw mamę, a później tatę i to po części dla nich chcę walczyć. Wiem, że ‘na górze’ trzymają za mnie kciuki.
Tyle przeżyłeś, a wciąż chodzisz uśmiechnięty. Jak ty to robisz?
– Nie pasuje, co? (śmiech) Taki po prostu jestem. Chcę być dobry, bo wierzę, że to do mnie powróci. Życie dało mi w kość, ale w taki sposób byłem wychowywany. Rodzice uczyli mnie, aby być dobrym, otwartym, pozytywnie nastawionym oraz nie zazdrościć, nikomu źle nie życzyć i pomagać drugiej osobie. Warto korzystać z tych wartości, bo świat się staje wtedy lepszy.
W piłce nie wyszło do końca tak, jak mogło wyjść. Ale jeśli ktoś umie doceniać to, co ma, jeśli dla kogoś szklanka nie jest cały czas w połowie pusta, to na pewno dla nich. Mimo wciąż młodego wieku przeżyli już dość by nauczyć się, że w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. I jakkolwiek piłka do najmniej ważnych dla piłkarza nie należy, bo to jego zawód, jego chleb, tak wiedzą, że na piłce świat się nie kończy, i niekoniecznie piłka jest miarą sukcesu.
Rodzina, zdrowe relacje z bliskimi, fajne podejście do ludzi, mądrość życiowa – to jest cenniejsze niż sto medali.
Ckliwe? Może, ale prawdziwe. Nawet w ankiecie Canal+ macie potwierdzenie: “Największy wpływ ma na mnie…”
– Moja rodzina.