Chcielibyśmy ocenić naszą reprezentację pozytywnie i pochwalić za dobry turniej, ale praca redakcyjna to niestety nie tylko same przyjemności. Prawda jest przerażająca – ten turniej brutalnie zweryfikował kadrę Jacka Magiery. I o ile w tyłach jeszcze wyglądało to fragmentami nawet porządnie, o tyle z przodu oglądaliśmy coś na wzór teatru dramatycznego. Pozytywnie został oceniony tylko jeden piłkarz, tak samo jak tylko jeden rodzynek zasłużył na notę wyjściową. Poza tym, niestety, każdy mniej lub bardziej zawiódł (raczej bardziej). Zapraszamy na nasze oceny polskiej reprezentacji za całe mistrzostwa U-20.
W kwestii wyjaśnienia zasad – największe znaczenie przy ocenie poszczególnych zawodników miały mecze z Kolumbią, Senegalem i Włochami. Spotkanie z Tahiti traktujemy głównie jako ciekawostkę.
RADOSŁAW MAJECKI – 6
Fakt, że najwyższą notę z całej młodzieżówki otrzymuje bramkarz, wiele mówi o naszym występie. Jedyny, który na mundialu naprawdę się wypromował. Jego szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że – w przeciwieństwie do napastników – miał sporo szans, by się wykazać. Obronione sam na sam Angulo, czujność przy strzale Tufariua, uratowanie drużyny, gdy Puchacz sprawił prezent Pinamontiemu. Wyjął kilka stuprocentowych sytuacji, a przy tym nie popełnił żadnego większego błędu.
Tak na marginesie: Majecki, Grabara, Drągowski, Bułka… Szykuje nam się za parę lat fajna rywalizacja nie tylko o bluzę numer jeden, ale i powołanie.
SERAFIN SZOTA – 4
W Odrze Opole grał głównie na stoperze, w reprezentacji – poza meczem z Tahiti, gdy do zdrowia dochodził Walukiewicz – pełnił rolę prawego obrońcy. Niewidoczny z przodu, ale pod własną bramką zdarzały mu się dobre interwencje. Musi popracować nad zwrotnością, bo dobrze wyszkoleni, dynamiczni skrzydłowi potrafili zrobić z niego wiatrak. Zwłaszcza Włosi nad wyraz łatwo przedzierali się jego stroną. To on zresztą sprokurował rzut wolny, po którym nasi rywale w 1/8 wywalczyli jedenastkę.
SEBASTIAN WALUKIEWICZ – 5
Niestety – choć jakością i odwagą przerastał reprezentację – tylko nota wyjściowa. Powodem oczywiście dramatyczna wpadka w meczu z Kolumbią, gdy najpierw w głupi sposób przyjął sobie piłkę, a później sprezentował rywalowi sam na sam, po którym padła bramka. O tym spotkaniu powinien jak najszybciej zapomnieć: poza błędem widoczny był u niego problem z wyprowadzeniem (schemat Walukiewicz – Sobociński – Walukiewicz – Sobociński…), a ponadto został poturbowany i w następnym meczu był tylko biernym obserwatorem.
Poza tym – było całkiem dobrze. Żadne to zaskoczenie, bo przecież Walukiewicz już teraz należy do ścisłej czołówki stoperów w Ekstraklasie, został wytransferowany do Serie A i spokojnie znalazłby miejsce w składzie kadry Michniewicza. Imponuje nam u tego chłopaka zwłaszcza – tak, wiemy, Kolumbia – odwaga w wyprowadzeniu piłki. Nie boi się pójść jeden na jeden w ryzykownym sektorze boiska i zwykle z tych pojedynków wychodzi zwycięsko. Parę razy inicjował nasze ataki, gdy nie mieliśmy na nie zbyt dużego pomysłu. W obronie odwalał dobrą robotę.
JAN SOBOCIŃSKI – 4
Jeden z propagatorów myśli taktycznej „laga na Dawidka”. W ŁKS-ie imponuje wyprowadzeniem piłki, ale na stadionie Widzewa niestety nie czuł się tak komfortowo w tym elemencie, często przydarzały mu się straty wynikające ze zbyt dużego optymizmu. Mimo wszystko, jeśli mielibyśmy ocenić jego występ jednym słowem, byłoby to „obiecujący”. Potrafił zaasekurować, odebrać piłkę, rozbić atak, w porę przerwać kontrę. Choć bądźmy uczciwi – samemu też sprowokował trochę smrodu.
ADRIAN STANILEWICZ – 2
Bardzo często próbował dośrodkowywać w pole karne. Na swoje nieszczęście, bo… kompletnie nie potrafi tego robić. Jak nie przeciągnięta wrzutka, to farfocel, który zatrzymywał się na pierwszym obrońcy. Chętniej podłączał się do akcji ofensywnych niż Szota, więc jeśli myśli o roli nowoczesnego bocznego defensora, musi czym prędzej poprawić ten element. Nawet ze stojącej piłki – swoją drogą, dlaczego stałe fragmenty bił akurat Stanilewicz?! – nie prezentował choćby przyzwoitej jakości.
Jego wyjścia były dla nas podwójnie szkodliwe, bo nie dość, że traciliśmy po nich szanse z przodu, to jeszcze nadziewaliśmy się na kontry, które szły także lewą stroną. Na domiar złego, dawał się łatwo zakręcić rywalom, gdy jednak znalazł się akurat pod swoją bramką. Dziwimy się, że Magiera forował go kosztem Gryszkiewicza. Stanilewicz zawiódł nawet w meczu z Tahiti.
BARTOSZ SLISZ – 4
Jeśli jego zadaniem była głównie czarna robota, wywiązał się z niego dobrze. Ogólny obraz psuje gra do przodu, której… właściwie nie było. Przydałoby się więcej odwagi i mniej nerwowości w podaniach. Prezentował to w Zagłębiu Lubin, zabrakło przełożenia na reprezentację.
Jego atutem było wygrywanie pojedynków w środku pola. Często znajdywał się tam, gdzie powinien, atakował w dobrych momentach. Wyłuskał naprawdę dużo piłek, przechwytywał też te niczyje. Ma na swoim koncie też kardynalny błąd – jego głupia strata w środku pola sprokurowała drugą bramkę Kolumbii.
TOMASZ MAKOWSKI – 3
Po brązowym medaliście Ekstraklasy można było się spodziewać znacznie więcej. Czasami próbował nieoczywistych zagrań, ale rzadko mu one wychodziły. W efekcie notował sporo strat. Bardzo nerwowy, chaotyczny, do tego często spóźniony z tyłu. Z przodu niczego wielkiego nie zrobił, choć… to on przyczynił się do wykreowania najgroźniejszej sytuacji na turnieju. Po jego próbie zagrania piłka odbiła się od jednego z włoskich obrońców i trafiła pod nogi Zylli. Powinien być w tym meczu zresztą zmieniony o wiele wcześniej, bo od samego początku nie wyrabiał.
TYMOTEUSZ PUCHACZ – 3
Rozpoczął turniej z opaską kapitańską, a więc wydawało się, że to on będzie ciągnął naszą reprezentację za uszy. Niestety. Fantazji nie można mu odmówić, jakości już tak. Nie bał się wchodzić w dryblingi, nawet gdy miał przed sobą dwójkę obrońców, ale zwykle nic z tego nie wynikało (poza stratą). Jego najlepszym zagraniem na turnieju okazało się prostopadłe podanie do Pinamontiego. Był jak cała nasza drużyna – chaotyczny, bez większego pomysłu na grę i słaby technicznie.
DAVID KOPACZ – 2
Jeśli mielibyśmy oceniać wyłącznie po tym turnieju, uznalibyśmy, że los trafił z jego nazwiskiem w dziesiątkę. Kopaczem może i będzie, ale piłkarzem raczej nie. Oczywiście nie przekreślamy przyszłości piłkarza rezerw VfB Stuttgart, ale na tym turnieju zaprezentował się po prostu słabo. Najlepszym jego momentem było wejście na końcówkę meczu z Włochami, gdy potrafił zrobić coś nieszablonowego (np. zwód na skraju pola karnego, którym wymanewrował dwójkę rywali). Największe problemy miał wtedy, gdy już dostał piłkę do nogi i trzeba było do kogoś zagrać. Zaczął z Kolumbią w pierwszym składzie (zawiódł), słabo wyglądał nawet na tle Tahiti i na kolejne mecze wypadł z jedenastki. I nie była to kwestia przypadku.
MARCEL ZYLLA – 2
Najbardziej zasłynął wywiadem, w którym zadeklarował, że jeszcze nie wie, czy wybrałby polską czy niemiecką reprezentację. Jeśli faktycznie myśli o tym, by grać dla naszych zachodnich sąsiadów, możemy tylko życzyć powodzenia.
Zylla to piłkarski niechluj. Niby potrafi się znaleźć w sytuacji, ale brakuje mu dokładności, gra nonszalancko, tak jakby się nie przykładał. Popełniał błędy w bardzo prostych sytuacjach. Ale i w tych trudniejszych – gdy znalazł się w sytuacji sam na sam z Plizzarim, stracił głowę i zagrał prosto w bramkarza. Tak jak po wejściu z ławki z Kolumbią mogła się podobać jego aktywność, tak z Senegalem przeszedł obok meczu. Zylla to chyba największe rozczarowanie. A dylemat, w której reprezentacji grać, wkrótce może się rozwiązać sam: powołania po prostu przestaną przychodzić.
JAKUB BEDNARCZYK – 2
Skrzydło to trochę nie jego pozycja, w klubie częściej ustawiany jest jako prawy obrońca lub wahadłowy. W zasadzie nie oferował na boisku żadnych konkretów. Z Kolumbią dopuścił się straty, po której omal nie padła bramka. Z Senegalem przeszedł obok meczu. Z Włochami próbował szarpać, ale niczego ciekawego nie zdołał stworzyć. Po meczu wyszedł do dziennikarzy i powiedział, że drużyna może być dumna i zrealizowała zadania taktyczne.
Plusik przy jego nazwisku możemy postawić za pięknej urody gola z Tahiti. To jedno z nielicznych pozytywnych wspomnień z turnieju.
MICHAŁ SKÓRAŚ – 4
Prawdziwą szansę dostał dopiero w meczu z Senegalem i… trochę szkoda. Miał największą chęć do gry spośród naszych zawodników ofensywnych. Oczywiście był przy tym bardzo chaotyczny, ale przynajmniej próbował. Z Senegalem niewiele zdziałał, lecz już Włochów parę razy postraszył. Zaimponował choćby w sytuacji, gdy sam odebrał piłkę przed polem karnym i posłał sytuacyjny strzał z dystansu. Zaatakował też klasyką polskiej piłki – centrostrzałem. Wyszło mu także świetne dośrodkowanie do Benedyczaka. Jak na standardy panujące w U-20 – cała czapka konkretów. Widać było, że za wszelką cenę chce się pokazać i wykorzystać szansę. Niewykluczone, że swoim występem z Włochami zapewnił sobie miejsce w kadrze Lecha Poznań na przyszły sezon.
DOMINIK STECZYK – 2
Można się czarować dwoma golami i asystą z Tahiti, ale fakty są takie, że polska reprezentacja grała bez napastnika. Z Kolumbią nie można było odmówić mu biegania, ale akcji w zasadzie nie miał. Na mecz z Senegalem został odstawiony do boksu, a z Włochami – poza obiecującym początkiem – głównie przeszkadzał. To on sprokurował rzut karny i w końcówce meczu nie przyłożył się do uderzenia z dobrej pozycji, chyba ślepo uznając, że sędzia dopatrzył się wcześniej przewinienia. Turniej w jego wykonaniu brutalnie zweryfikował poziom niemieckiej Regionalligi.
ADRIAN BENEDYCZAK – 2
Dostawał minuty w każdym meczu, z Senegalem wybiegł od początku. Występ na miarę oczekiwań. Gdy dostawał z konieczności szanse w Pogoni Szczecin, nie zachwycił niczym. No, może poza faktem, że na końcówkę jednego z meczów musiał założyć rękawice i niczego nie przepuścił. Być może przed nim przyszłość, ale też masa pracy.
MATEUSZ BOGUSZ – bez oceny
Jacek Magiera dał mu szansę od pierwszej minuty z Kolumbią, a potem… posadził na ławkę. Piłkarz Leeds nie podniósł się z niej aż do końca turnieju. Czy występem z Kolumbią zasłużył na kolejne szanse? Na pewno nie, był totalnie niewidoczny. Ale z drugiej strony – kto w tym meczu zasłużył na cokolwiek?
ADRIAN ŁYSZCZARZ – bez oceny
Dostał 90 minut z Tahiti i dwie z Senegalem, a więc był marginalną postacią naszej kadry. Gdy już był na boisku, swoje zrobił, ale bez efektu wow.
NICOLA ZALEWSKI – bez oceny
Tylko 90 minut z Tahiti. Najmłodszy z kadrowiczów – rocznik 2002 – pokazał, że coś w sobie ma. Początkowo widać było po nim sporą tremę, ale gdy już się rozkręcił, był w stanie wzbić się na duży poziom luzu i efektywności. Z zaciekawieniem będziemy spoglądać na jego losy.
ADRIAN GRYSZKIEWICZ – bez oceny
Dostał ledwie 28 minut z Tahiti. Podejrzewamy, że każde niecelne dośrodkowanie Stanilewicza najbardziej bolało właśnie jego.
Fot. FotoPyK