W poniedziałkowe popołudnie na tyskim stadionie trudno było oczekiwać wielkich wrażeń. Jeśli chodzi o 1/8 mundialu U-20, los nie był łaskawy, bo Tychom przypadła najmniej atrakcyjna para w postaci Ukrainy i Panamy. Do tego pora meczu (17:30) niemal z góry wskazywała na to, że frekwencja będzie daleka od optymalnej.
A tu proszę – pozytywne zaskoczenie. Ci, którzy mimo tylu argumentów przeciw, jednak wybrali się na to spotkanie, raczej nie żałowali. Obejrzeliśmy bowiem dość żywe i ciekawe widowisko.
Panamczycy – prowadzeni przez Jorge Dely Valdesa (brat bliźniak Julio, znanego m.in. z Oviedo i Malagi) – już osiągnęli sukces wychodząc z grupy. Stało się to możliwe przede wszystkim dzięki remisowi z Mali na inaugurację, bo wygrana 2:1 z Arabią Saudyjską aż takiego zaskoczenia nie stanowiła. A przeciwko Francji kompromitacji nie odnotowano, skończyło się na porażce 0:2. Ukraińcy natomiast dotychczas nie zachwycali swoją grą, ale punktowali: 2:1 z USA, 1:0 z Katarem i 1:1 z Nigerią, co dało awans z pierwszego miejsca.
Tym razem do dobrego wyniku nasi wschodni sąsiedzi dodali też odpowiednią jakość. Przed przerwą całkowicie stłamsili przeciwnika, który nie radził sobie ze świetnie zorganizowanymi Ukraińcami. Jeśli nawet tracili piłkę, natychmiast rozpoczynali wysoki i agresywny pressing, co przeważnie kończyło się szybkim odbiorem. Kilku zawodników ewidentnie się wyróżniało, ale chyba najbardziej podobał się skrzydłowy Yukhym Konoplia. Widać, że ma niezłe umiejętności, a do tego posiada sporo boiskowej inteligencji, nie zagrywa na oślep. Piłkarz Szachtara Donieck zaliczył asysty przy golach nr i 1 i 3, w obu przypadkach pokazując, jak dużo widzi. A w międzyczasie prezent młodym Ukraińcom wręczył bramkarz Panamczyków Emerson Dimas. W niezrozumiały sposób zachował się przy długo spadającej piłce, ta odbiła się od poprzeczki i Denys Popow z łatwością wepchnął ją do siatki. Dla stopera, który ma już za sobą debiut w Dynamie Kijów, było to trzecie trafienie na tym turnieju.
Panamczycy drugą połowę rozpoczęli od gola Ernesto Walkera, który bardzo dobrze kierunkowo przyjął piłkę klatką piersiową, osłonił ją i zrobił swoje. Jego zespół jednak nie poszedł za ciosem, Ukraina nieco zwolniła, a i tak trzymała rywala na dystans. W końcówce znów podkręciła tempo, stworzyła kilka sytuacji i wreszcie zadała ostateczny cios na 4:1. Dimas ponownie był mocno zamieszany, lecz tym razem bardziej można mówić o pechowej interwencji na przedpolu niż poważnym błędzie.
Po końcowym gwizdku ktoś niezorientowany mógłby mieć problem, żeby stwierdzić, kto tu właśnie wygrał, a kto odpadł.
Na boisku wszystko się udało, ale na trybunach również. Z naszej perspektywy zapowiadało się na frekwencję w granicach 3-4 tys., czyli co najwyżej minimalnie lepszą niż na paździerzowych meczach fazy grupowej. To był jednak nieco mylący widok. Trybuny naprzeciwko cały czas przypiekało słońce i niektórzy po prostu wybierali wolne miejsca w sektorach zacienionych lub przechodzili do nich w przerwie. Tak naprawdę po drugiej stronie znajdowało się najmniej ludzi.
Na meczu zjawiło się 7219 widzów, co należy uznać za naprawdę dobry wynik, pamiętając, że chodziło o starcie Panamy z Ukrainą w poniedziałek o 17:30.
Rzecz jasna wśród kibiców zaangażowanych widoczni byli niemal tylko Ukraińcy. Przyszło ich całkiem sporo, choć byłoby więcej, gdyby na przykład spotkanie odbyło się o 20:30. Panowie poniżej to przykład, że piłka łączy. Polak, jegomość po lewej, miał jeden bilet wolny, bo jego kompan nie mógł przyjść, więc wziął ukraińskiego kolegę.
Po raz pierwszy podczas tyskiego mundialu przy dopingu pojawiły się bębny. Wreszcie wywieszono też większą flagę, a zrobili to uczniowie podstawówki z Krosna.
Ukraińskie akcenty łatwo dało się wychwycić. Co innego panamskie. To było prawdziwe wyzwanie. Przed meczem dostrzegłem tylko gości z szalikiem reprezentacji Panamy, którzy wcale nie wyglądali na mocniej powiązanych z tym krajem. Okazało się, że szalik przywiózł ich kumpel biorący udział w Światowych Dniach Młodzieży organizowanych przez Panamę w styczniu tego roku. On sam się dziś nie zjawił, ale atrybut kibicowski pozostawił.
Po końcowym gwizdku natomiast atrakcją na trybunach był ten gość w reprezentacyjnej koszulce Panamy.
Chętnie pozował do zdjęć. Okazało się, że to autentyczny kadrowicz U-20. Z powodu kontuzji kolana nie mógł zagrać na tej imprezie, ale pojechał z resztą drużyny jako 22. zawodnik. Nazywa się Angel Antonio Perez Atencio. Ma 19 lat, jest stoperem. Jak zdecydowana większość kolegów występuje w lidze ojczystej. W jego przypadku chodzi o CD Plaza Amador.
Angel Perez nie wyglądał na zasmuconego i trudno się dziwić. Dla Panamy każdy punkt na MŚ był czymś fajnym, a wyjście z grupy stanowiło wręcz element ekstra. Chłopak był zachwycony tyskim stadionem i nie ukrywał zaskoczenia, gdy dowiedział się, że na co dzień jest to arena klubu z drugiego poziomu rozgrywkowego.
Razem z nim była ekipa z panamskiej ambasady, która przyjechała z Warszawy.
Jeśli potraktować ten mecz jako przystawkę przed piątkowym ćwierćfinałem (wszyscy liczą, że do Włochów dołączy Argentyna), to trzeba przyznać, że kucharz się postarał. Przystawka smakowała i narobiła apetytu na danie główne.
Tekst i zdjęcia: Przemysław Michalak